-Jak to w ciąży?
-Przepraszam.Nie zwietrzyłam podstępu,-Mia pociągnęła nosem,-wybacz mi proszę
-Cii-przytuliłam ją,-oszukał nas,nic na to nie poradzisz.Nie martw się Mia,dziecko nie jest niczemu winne
-Nikt nie będzie go obwiniał?
-Mam nadzieję,-polizałam ją,-a teraz wracaj na Białą Skałę,musisz odpocząć
***
Przez następne dwa dni padało.Dopiero dnia trzeciego,słońce było wysoko na niebie.Wszyscy białoziemcy,postanowili z niego skorzystać,a zwłaszcza lwiątka,które od samego rana,bawiły się poza Białą Skałą.Wraz z Taje,postanowiłam przejść się na jakiś spacer.W końcu,dlaczego miałam nie skorzystać z pięknej pogody.Podobnie z resztą myślała przyjaciółka.Ruszyłyśmy w stronę wodopoju,całe w skowronkach.Powietrze było czystę,woda ożeźwiająca,można powiedzieć pełnia życia.Położyłyśmy się niedaleko wodopoju na kamieniach.
Słońce przyjemnie nas ogrzewało.
Miałyśmy z tąt widok na wszystko,co się wokół działo.
Narrator
Bora,córka Kilio,wieczna optymista,jak wszyscy mawiali,także miała czasem swoje zmartwienia,którymi się nie dzieliła.Podeszła do wody wodopoju,wzięła szybkie wyły i oddaliła się,widząc na kamieniach nie daleko Wise i Taje.Ruszyła w stronę skałek.Była pewna,że zastanie tam któreś z przyjaciół.Lwia Gwardia,dzisiaj nie miała patrolu,bo wszyscy byli zajęci sprawami rodzinnymi.Bora czasem myślała,a raczej widziała się na miejscu matki.Sama Bora,miała nadzieję,że potomstwo będzie miała z ukochanym.Zakochała się w Shetanie,który tak podle wszyskich oszukał.Nie dała dać po sobie znać,że się tym przejęła,ale chciała,przytulić sie do matki,która jak na razie nie wracała.
Zmrużonymi oczami,spojrzała na słońce,które widniało na najwyższym punkcie.Wescthnęła i ponownie ruszyła w stronę skałek.Droga nie zajęła jej wiele czasu i po chwili,dojrzała już znajomy kształt na jednym z kamieni.Mia także ją dostrzegła bo wstała.
-Hej Bora,co ty tu robisz?
-Spacerek,-zaśmiała się,-widzę,że cię coś trapi.Tak jak mnie.Chodzi o Shetana
-Wiesz,jestem w ciąży,-odpowiedź ledwie przeszła jej przez gardło,-zastanawiam się jak spowodować,żeby młode nie przyszło na świat
-Mia! Nie możesz,-Bora usiadła obok lwicy,-będziesz matką,cudownie.Ja sama muszę jeszcze poczekać.Co za róźnica,z kim to młode,skoro będzie twoje?
-No..
-Nie przejmuj się,-Bora wlepiła w nią spojrzenie jasnoniebieskich oczu,-Smuteczki wyrzuć za siebie.Nie trać na nie czasu.Zrób lepiej coś,by nigdy nie powróciły
-Na przykład?-Mia zmrużyła oczy
-Rozmawiałam z Wise..chciałam no wiesz,trochę odetchnąć.Poprosiłam więc ją,czy mogę ruszyć na Rajską Ziemię.
-Rajską Ziemię?!
-No tak.Mieszka tam znajoma Wise,mamy z tą ziemią dobre stosunki,a muszę odpocząć.Może ruszysz że mną?
-Nie wiem czy Wise i Maji się zgodzą
-Zgodzą,na pewno! Poza tym,jesteś dorosła,-Bora polizała ją w policzek,-będziemy tam tak długo,puki z powrotem nie zobaczę szczerego uśmiechu
-W takim razie,zgadzam się,-Mia westchnęła,-Lwia Gwardia da sobie bez nas radę?
-Myślę,że tak,-Bora przytaknęła,-także myślisz o tym,co powiedziała nam Matibabu?
-Tak,-Mia przytaknęła,-nowa Lwia Gwardia jest już blisko,jak myślisz,o co jej chodziło?
-Nie wiem.Mam tylko nadzieję,że to nic złego,a narazie chodź że mną,brat mówił,że chce że mną porozmawiać
-Ja zostanę,-Mia położyła się z powrotem,-muszę jeszcze pomyśleć
Bora przytaknęła,po czym pobiegła w stronę pastwisk,gdzie czekał na nią brat.
Bahati od razu przytulił siostę.
-Co tak długo?
-Przepraszam bardzo,ale nie mam wolnego co 24 godziny!,-zaśmiała się jak to ona,-to o czym chciałeś że mną pogadać?
-Zajełabyś się młodymi? Muszę iść gdzieś z Kodą,a Shetani odwiedza matkę
-Mogła je wziąść
-Uwierz,nie mogła,-powiedział,-to co zaopiekujesz się nimi?
-Czego się nie robi dla brata,-lwica przekręciła oczami
Bahati rzucił szybkie "dzięki" po czym odbiegł.Bora ponownie przekręciła oczami,po czym podeszła do trójki lwiątek,grzecznie siedzących na kamieniach.
-Cześć maluchy
-Cześć ciociu!-krzyknęły chórem
-My już nie jesteśmy maluchami,-powiedział Furaha
-Nie zgodzę się z tobą,Furaha,-zaśmiała się Bora,-to co idziemy nad wodopój? Pewnie są tam wasi przyjaciele.
Lwiątka rzuciły szybkie "tak",po czym za ciocią,ruszyły w stronę wodopoju.
Wise
Kiedy skączyłam rozmawiać z Taje,pomału dzień chylił się ku zachodowi.Niby nie można całego dnai przegadać,prawda? Ha! Ja zaprzeczę.Przy okazji,wiele widziałam.Taje cieszyła się bardzo,widząc swoje wnuki,bawiące się przyjaźnie.Przyznam jej,że ja także cieszyłam się na ich widok.Nie miałam jednak własnych wnucząt,cieszyłam się na widok tego,że ona jest szczęśliwa.Już dawno pojęłam,że na tym polega prawdziwa przyjaźń.
-Muszę już iść,porozmawiać z Norą,-odezwałam się
Taje pokiwała głową i sama błyskawicznie,znalazła się obok swoich wnucząt.Zaśmiałam się w duchu i ruszyłam w stronę Białej Skały.Byłam pewna,że właśnie tam zastanę moją córkę.Po drodze miałam jaskinię medyków,więc postanowiłam zajrzeć,co tam u Kamby.
W jaskini,jak zawsze panował ład i porządek.Matibabu nie lubiła bałaganu,ani zbytniego hałasu.Lwicy nie było w jaskini.Była natomiast Imani.Podeszłam do nich,kiedy dojrzałam,że się kłucą.
-Co jest?-spytałam
-Wise,czy ty wiesz,że Imani chce wyruszyć z twoimi dziećmi w podróż? Podróż! Chce wrócić dopiero za miesiąc lub dwa,rozumiesz?
-Kamba,spokojnie,-zamruczałam,-Imani,to prawda? Chcesz z nimi ruszyć,wiesz..
-Wiem,królowo ciociu Wise,-Imani pochyliła głowę,-ale nie boję się.Jestem ślepa tylko z oczu.Ślepota nie może mnie ograniczać,nic mi się nie stanie.Nigdy mi się nic nie stało.
-Ale może..-Kamba spojrzała na córkę,-i co ja wtedy zrobię?
-Kamba,-po chwili ciszy ,odezwałam się,-daj jej szanse.Jestem pewna,mogę ci poświadczyć,że nic się nie stanie.To będzie bezpieczna wyprawa,na taką się tylko zgodziłam i wiem,że dzieciaki sobie poradzą.Imani jest silna,da sobie radę
-Wise,ona..
-Ma rację,nie ograniczaj jej,jestem pewna,że sobie poradzi
Na tym przerwałam i wyszłam.Niech zostaną same.
Rozumiałam Kambę.Sama nie chciałam myśleć,żeby stracić moje dzieci.Wierzyłam jednak,że dadzą sobie świetnie radę same.Z tą myślą,dotarlam do Białej Skały.Większość,była już zgromadzona w jaskini i delektowała się kolacją.Pokłonili lub skinęli mi głowami.Odpowiedziałam tym drugim i przywołałam do siebie Norę.
-Nie jesz matko,dziś Aishi upolowała pięć antylop gnu,starczy dla stada i jej samej
-Ona je tylko antylopy gnu,-przewróciłam oczami,-próbuję ją odzwyczaić
Nora zaśmiała się
-Wiesz córeczko,już za kilka dni wyruszacie,-odezwałam się,-w dzień moich urodzin,mam rację?
-Tak..
-Skarbie,wierzę,że dacie sobie radę.Że ty dasz radę
-Z czym mam nie dać sobie rady? Przecież podróż jest łatwa
-Ale dowodzenie nią już niekoniecznie
-D-dowodzenie? Jak to dowodzenie? Ja mam dowodzić?!
-TY,jako przyszła królowa,po prowadzisz przyjaciół...to oczywiste,-powiedziałam
Przypomniało mi się,jak wraz z Taje i Kilio,wędrowałyśmy szukając miejsca wypoczynku,zwykle głodne,spragnione i zmęczone.Oby przodkowie nie dali takiego losu już nikomu.
-Mamo,ja muszę się przejść,-rzuciła Nora i nim się zorientowałam,znikła na horyzoncie.
Hej! Mam nadzieję,że rozdział się spodobał.Następny,może za chwile :P
Jestem chora,to są pozytywy,rozdziały piszę jeszcze cieplutkie
Pozdrawiam c:
Super rozdział 😍😘
OdpowiedzUsuń