środa, 30 czerwca 2021

Rozdział 172

Minął pewien czas od bitwy. Wszyscy zdążyli już wrócić do siebie, a Biała Ziemia zaczęła odżywać. Było mniej problemów, skarg, tym samym obowiązków. Wizja Sawy i kolejnej bitwy nie wisiała już nad białoziemcami. Praktycznie wszyscy zdawali się zapominać, że lew pozostaje na wolności. Skupiali się na swoich codziennych obowiązkach oraz przyjemnościach. Czas szybko leciał, więc należało korzystać z każdego dnia. 

Para królewska opuściła jaskinię. Zeszła po schodkach z zamiarem ruszenia przez sawannę. Z raportu Zazy wynikało, że nie mieli dzisiaj aż tak wielu zajęć. Odkąd zostali władcami każdy dzień poświęcali jednak na dbanie o ziemię i mieszkańców. Mfalme zaczął rozumieć swoich rodziców i nabrał do nich jeszcze większego szacunku. Minie wiele czasu zanim przejdzie na emeryturę. Ciekawe, czy pod koniec, gdy przekaże tron najstarszej biologicznej córce, będzie umiał przyzwyczaić się do spokoju i dni wolnych. Pewnie będzie mu brakować napiętego grafiku. Rutyna nie była przyjemna, a w życiu władcy nigdy nie było się świadomym, co czyha wraz z kolejnym dniem. 
Król i królowa przedzierali się przez wysoką trawę, krocząc prosto przed siebie. Granica była coraz bliżej. Mijali drzewa i pobliskie krzewy. Do ich uszu docierały piski lwiątek, spędzających czas przy skałkach oraz śpiew ptactwa. Słońce przyjemnie ogrzewało ich grzbiety. Mimo wszystko lwy musiały się zatrzymać przy wodopoju. Pochylili się i napili chłodnej wody. Ta orzeźwiła ich i pozwoliła wyruszyć w dalszą drogę.
- Ostatnio myślałam o naszych córkach. Myślisz, że powinnyśmy je zaręczyć? 
Mfalme przeniósł na nią zdziwiony wzrok. Oboje się nie zatrzymywali, brnąc przez sawannę. Kukaa uśmiechnęła się lekko, jakby z wahaniem i nieśmiałością. 
- Wiem, że moim rodzicom się udało, bo poza miłością łączyła ich również przyjaźń. Ale na moim przypadku wiesz, że to nie wypala. Wolałbym, żeby nasze córki same mogły dokonać wyboru. 
Kukaa kiwnęła głową.
- Ja również. Pragnę ich szczęścia. 
W jej oczach coś się odbiło. Może się obawiała, że nie znajdą swoich drugich połówek? Mimo wszystko nigdy nie będą samotne, wciąż pozostając pod uwagą stada. 
- Mam porozmawiać z Gizą? 
Kukaa zatrzymała się nagle. Mfalme zrobił to samo, wpatrując się wciąż bacznie w partnerkę. Królowa poruszyła lekko ogonem. 
- Dlaczego o niej wspomniałeś? 
- Tak nagle nasunął ci się temat o zaręczynach? Dobrze wiesz, że nigdy nawet się do siebie nie zbliżyliśmy... Powinienem ją ukarać za to, co tobie powiedziała. 
- Nie chce mieć w niej wroga. Żyjemy w jednym stadzie. - dostrzegła uśmiech na pysku Mfalme. Przekrzywiła lekko głowę. - Powiedziałam coś nie tak?
- Masz naprawdę dobre serce. 
Kukaa zaśmiała się cicho, a potem wtuliła w grzywę swojego partnera. Rozdzielili się, ale złączyli ogony i wyruszyli dalej w sawannę, żeby wykonać obowiązki. 

***

Lwiątka wyjątkowo spędzali czas na skałkach. Lwice, które odpoczywały przed lub po obowiązkach, wylegiwały się na skałach w promieniach słońca. Dzień wlókł się leniwie. To jednak nie przeszkadzało najmłodszym. Piszczeli z radości, bawiąc się w najróżniejsze zabawy. 
Daha powalił Malkię na ziemię. Uśmiechnął się do niej chytrze. Lwiczka prychnęła z rozbawieniem. Zepchnęła go z siebie i teraz to ona znajdowała się na górze. 
- Przyznaj, że jestem najsilniejsza. 
- Lwy są silniejsze od lwic. - upierał się nadal Daha. 
Malkia wbiła kiełki w jego łapę. Lwiątko pisnęło i próbowało ją chwycić lub odepchnąć. Księżniczka jednak sprawnie trzymała lwiątko przy ziemi. Dopiero interwencja Milele pomogła. Daha wskoczył na równe łapki i syknął, gotowy powrócić do zabawy. Księżniczki bawiły się w zapasy, a lwiątko dłuższy czas im się przyglądało, dopóki nie powróciło do zabawy.

***

Akili warknął. Ciało lwa odleciało na pewną odległość, twardo lądując na ziemi. Niewiele brakowało a uderzyłby o kamień. Nastolatek podniósł się prędko na równe łapy, wciąż ze zjeżoną sierścią. Nie przewidział, jak szybko nastąpi kolejny atak. Oberwał mocno łapą starszego samca. 
- Postaraj się bardziej, Akili! - Ndoto westchnął ciężko. - Dobrze wiesz, że niedługo pojedynek. Nie chce, żebyś zajął najsłabszą pozycję w szeregu lwów walczących. 
Syn Imani spojrzał na własne łapy, jedną z nich dłubiąc w ziemi. Starał się, naprawdę się starał, jednak walka nie szła mu tak sprawnie jak ojcu, wujkom, czy innym samcom Białej Ziemi. Po prostu nie miał do tego talentu i się przy tym męczył. Nie chciał spędzić na pozycji lwa walczącego całego życia. 
- Przestańmy na dzisiaj, proszę. 
Ndoto przyjrzał mu się zdziwiony.
- Ale jeszcze nie ma zachodu słońca. Musimy się bardziej przyłożyć do twoich treningów, synu. 
- Tato, ja nie chce walczyć. - Akili zebrał w sobie odwagę, spoglądając niepewnie w oczy syna Wise. - Nie nadaje się do tego. Wolę polować. 
Czekał na reakcję Ndoto. Lew milczał, wpatrując się w niego. Ciekawe, czy liczył, że Akili powie, że to żart, że tak naprawdę uwielbia walczyć. Jednak przecież widział, że odkąd rozpoczęli treningi, jak Akili był jeszcze lwiątkiem, to nie szło mu to zbyt dobrze. Dlaczego mama to rozumiała, a tata nie?
- Wróćmy do ćwiczeń. - czerwonogrzywy lew napiął mięśnie, szykując się do skoku. 
Akili przyjął na siebie jego ciężar i kolejne uderzenie o ziemię. 

***

Dzień dla lwiątek również okazał się pracowity. Wróciły zmęczone na Białą Skałę, od razu kładąc się obok rodziców. Niektóre nawet szybko zasnęły. Właśnie, niektóre. Otóż księżniczki nie miały zamiaru spać, były zbyt pobudzone i podekscytowane następnym dniem.
- Dzieci, jesteśmy zmęczeni. - westchnął Mfalme, kładąc głowę na łapach. 
- Aleee tatooo! - Milele wspięła się na grzbiet lwa i pociągnęła go za ucho. - My nie chcemy jeszcze spać. 
- Właśnie! Ciocia Lajla nie musi, więc czemu my tak? - Malkia spojrzała odważnie w oczy matki.
Kukaa ziewnęła szeroko, odsłaniając różowy języczek, a potem powróciła do czyszczenia futerka Maji. Mfalme zdążył zasnąć, zbyt senny po obowiązkach królewskich. Milele wywróciła oczami. Wskoczyła na pierworodną córkę króla, przewracając ją na grzbiet. Malkia warknęła "dla zabawy", trącając siostrzyczkę łapką w pyszczek. 
- No dobrze, moje księżniczki, może opowiem wam bajkę? - Kukaa oderwała się od czyszczenia Maji, gdy tylko futerko jej najmłodszej córki lśniło czystością. 
Agenti spojrzała zaciekawiona na królową. 
- Którą? Znam już wszystkie!
- A słyszałaś kiedyś o Płomiennym Lwie? 
Czwórka lwiczek spojrzała po sobie. Kukaa uśmiechnęła się tajemniczo. Sądziła, że jeśli opowie córkom bajkę na noc, te szybko zasną i będzie mogła zrobić to samo. Zaprosiła do siebie bliżej lwiczki, a te wtuliły się w jej złote futro. 
- Wiele lat temu, na największej sawannie, mieściło się Stado Kła. Wśród okolicznych mieszkańców znane było ze swojej doskonałości, pracowitości i odwagi. Stadem rządził jednak niezbyt tolerancyjny lew, Piaskowe Wzgórze. Lwicy i lwy musieli wykonywać takie same obowiązki, niczym się od siebie nie różnić. Można powiedzieć, że panowała harmonia, ale do czasu, gdy na świecie pojawiło się małe lwiątko. Jego ruda sierść przypominała gorący ogień, a niebieskie oczy lśniły niczym czyste niebo. Lwiątko różniło się od kremowych, brązowych i czarnych lwów. Nie to jednak sprawiło, że stado niezbyt za nim przepadało. Lwiątko umiało przywoływać ogień! Posiadał umiejętność, jakiej nie zdobył wcześniej żaden inny lew. Piaskowe Wzgórze nakazał, żeby udowodnił swoją przynależność w wielkich zawodach. Stanął na walki z najsilniejszymi lwami w stadzie i.... niestety bój zakończył się dla niego przegraną. Stado odtrąciło lwiątko i żądało, żeby nie brał udziału w naukach. Tak też się stało i Płomyczek musiał spędzać czas w pojedynkę. Jednak jego los odmienił się pewnego zachodu słońca....
- Co się wtedy stało? - spytała zainteresowana opowieścią Maji, a siostry jej zawtórowały. 
-  Krwisty zachód słońca różnił się od poprzednich i zwiastował nadchodzące kłopoty. Na tereny stada wkradły się wielkie bestie! Ich szerokie łapy i muskularne barki budziły strach w oczach lwów, które stanęły do pojedynku. Zaczęły pojawiać się obawy, czy nie skończy się to tragicznie. Jednakże.... Płomyk postanowił działać. Nauczył się już panować nad swoim żywiołem. Gdy doszło do bitwy z szakalami, Płomyk rozpętał ogromny ogień, który przepłoszył intruzów. Pobratymcy, co prawda martwili się,  że nie uda mu się go ugasić, ale tutaj ponownie ich zaskoczył. Przerwał swój ogień i na nowo zapanował spokój. Stado zrozumiało, że nie doceniali Płomyczka i nie powinni go otrącać dlatego, że był inny. Przyjęli go z powrotem w swoje szeregi, nauczyli wszystkiego i Płomyczek, który otrzymał zaszczytne imię Płomiennego Lwa, stał się się jednym z największych wojowników w historii. 
Lwiczki wpatrywały się w Kukęę błyszczącymi oczami. Opowieść bardzo im się spodobała. Zasnęły, wtulone w królową, śniąc o Płomiennym Lwie. Kukaa jeszcze jakiś czas im się przyglądała, zanim sama zamknęła oczy i pozwoliła pogrążyć się w krainie snów. 

czwartek, 3 czerwca 2021

Rozdział 171

Biały lew westchnął, oglądając sobie opatrunki. Pod pajęczyną kryły się rany. Rafa i Matibabu nałożyli sporo maści, ale ukoiło to ból króla. Do tego krew przestała lecieć, więc Mfalme mógł chociaż odrobinę odpocząć. Wciąż jednak wizja wojny powracała do niego niebezpiecznie. Był wściekły, że dał się powalić Sawie i tej nieznajomej lwicy. Według zaleceń szamanów miał pozostać na kuracji przez kilka dni. Kukaa musiała przez ten czas poradzić sobie bez niego. 
Matibabu krzątała się po jaskini. W środku panowała cisza i tylko jej kroki ją przebijały. Szara lwica co jakiś czas, zatrzymywała się, żeby sprawdzić stan zdrowia swoich pacjentów. Lecznica była pełna lwich pacjentów oraz tych różnogatunkowych. Z pewnością bitwa była ciężka nie tylko dla lwów z Białej Skały. 
- Co zaprząta twoją głowę, królu? 
Syn Nory zwrócił wzrok na Hope. Opiekunka wpatrywała się w niego spokojnym, łagodnym spojrzeniem. Posłał jej lekki uśmiech, chociaż nie mógł ukryć swojego zmartwienia. 
- Myślę o Sawie. Ta bitwa była krwawa, a on pozostał na wolności. To źle wróży. 
- Dobrze cię rozumiem, również się obawiam. - westchnęła Hope. - Najbardziej bałam się o lwiątka. Nie potrafiłam walczyć z myślą, że mogło zagrażać im niebezpieczeństwo. Co jeśli dojdzie do ponownego ataku i tym razem nie uda się ich uratować?
Mfalme rozumiał jej zmartwienie. Sam był rodzicem i nie wyobrażał sobie, że jego córkom mogłoby zagrażać niebezpieczeństwo. Był jednak również królem i tak samo myślał o swoim stadzie. Chciał, żeby Biała Ziemia była bezpieczna i żeby czas upływał wszystkim w spokoju. Wbił pazury w ziemię. 
- Nie obawiaj się, Hope. Zawsze wygramy. Kto zadziera z jednym z nas, zadziera ze wszystkimi. Nie pozwolę skrzywdzić swoich poddanych. Od lwa po mrówkę. 
Przy boku Hope spała dwójka lwiczek. Lia i Kama przyszły ją odwiedzić i nie zamierzały tak szybko zostawić swojej mamy. Lwica zerknęła na córki, czy dalej śpią, po czym jej wzrok ponownie spotkał się z tym należącym do Mfalme. 
- Jesteś dobrym i szlachetnym władcą. - zawahała się, czy to odpowiednie miejsce na kolejne słowa. - Kira byłaby z ciebie dumna. 
Wiedziała, że dwójka lwów była ze sobą blisko i Mfalme tęskni za siostrą. Te słowa wywarły więc wzruszenie na lwie. Widziała tęsknotę i wdzięczność w jego oczach. 
- Też mam taką nadzieję. 
Spojrzał na sufit w nadziei, że Kira właśnie teraz go obserwuje. 

***

Kukaa była bardzo zapracowana. Królowa musiała dopiąć wszystkie sprawy na "ostatni guzik". Zaza dzieliła się z nią długim raportem - wszystkimi sprawami, które złota lwica musiała rozwiązać. Miała swoich doradców, ale to ona podejmowała najważniejsze decyzje.
Córki nie chciały "wchodzić jej na głowę". Zamiast tego lwiczki ubłagały Agenti, żeby zabrała ich nad wodopój. Były tam już wszystkie lwiątka (poza Kamą i Lią) oraz Akili. Kamba może miała na nich oko, ale lwica była wyrozumiała, więc pewnie nie będzie przeszkadzać najmłodszym w zabawach. Agenti na szczęście się zgodziła i już niewiele uderzeń serca później czwórka lwiczek wyruszyła w znajome miejsce. 
Księżniczki biegły przed siebie, wyciągając swoje krótkie łapki i równając oddechy. Milele była naprawdę szybka. Nic dziwnego, że pierwsza dotarła na miejsce, tym samym wygrywając nieoficjalny wyścig. Za nią przybiegły Maji i Agenti. Ostatnia była Malkia. 
- Jestem tak szybka jak mama! - pochwaliła się Milele, prostując z dumą sylwetkę. 
Malkia wywróciła oczami, natomiast Maji pogratulowała siostrze mruczeniem. 
- Co tak długo? Już zacząłem przysypiać. - Kesho wpatrywał się w czwórkę księżniczek z nieukrywanym znudzeniem. Malkia prychnęła w jego kierunku. 
- Zawaliłeś nockę? 
- Stwierdziłbym bardziej, że to z nudów. 
Malkia rzuciła mu odważne spojrzenie. Uśmiechnęła się tajemniczo. Kesho drgnął lekko, ale nic więcej nie dopowiedział. Agenti poruszyła lekko ogonem, zanim podbiegła do Wemy, Tamu i Vasanti. Tezya powitała radosnym uśmiechem Maji, która nieśmiało się do niej zbliżyła. Milele i Daha usiedli nieco dalej. Cheka wskoczył na niewielki kamień, zwracając na siebie uwagę lwiątek. 
- Witam wszystkich! Zgromadziliśmy się tutaj, żeby wymyślić mega super ekstra zabawę!
- Wyścig? - Milele psotnie rozejrzała się po reszcie lwiątek. Dobrze wiedzieli, że lubi się ścigać. Wygrywanie było najlepsze i zawsze czuła satysfakcję. 
- Może lepiej coś w czym wszyscy mamy szansę? - podpowiedziała delikatnie Wema. - Co powiecie na chowanego? 
- Nuda. Nie znacie lepszych zabaw? - Kesho ziewnął lekko. 
- Odezwał się. Wymyśliłbyś coś, kłębie brudnej sierści. - Daha rzucił mu wyzywające spojrzenie. 
Kesho spiorunował go wzrokiem. 
- Wyrabiasz się. Ostatnio byłem zadem antylopy.
Daha warknął na niego ze złością. Kesho nigdy nie odpowiadał na zaczepkę agresywnie. Zawsze wydawał się być znudzony. Syn Gizy trzepnął ogonem o ziemię. 
- To może zapasy? - oczy Tamu błysnęły. 
- Pokonam cię raz dwa. - Milele ustawiła się w walecznej pozycji. Tamu odpowiedziała tym samym. Obie rzuciły sobie psotne spojrzenia. 
Agenti zamyśliła się. Poczuła na sobie spojrzenia rówieśników. 
- Może popływamy? Jest całkiem ciepło. 
- W końcu pora sucha. - wymamrotał Daha. - Aż dziwne, gdyby było chłodno. 
Księżniczka rzuciła mu krótkie spojrzenie. Akili przybliżył się bliżej Agenti, żeby znaleźć się bliżej jej ucha. Córka Kiry zerknęła na niego z oczekiwaniem.
- Może się wyrwiemy i skoczymy na polowanie? 
- Dobrze wiesz, że muszę ich pilnować. Nie chce narobić rodzicom zmartwień.
- MAM! - ich rozmowę przerwał pisk syna Mii. Cheka zeskoczył z kamienia i rozejrzał się po zebranych z radością w oczach. - Poróbmy jakieś psikusy! 
- Kto nie wybaczy tak uroczym lwiątkom? - Vasanti zamrugała słodko. 
Cheka energicznie przyznał jej rację. Otoczył brata ogonem, żeby ten potwierdził. Kesho wypuścił ze świstem powietrze, ale zgodził się z bratem skinieniem łebka. Większość lwiątek się zgodziła, więc zaczęli od razu wymyślać różne opcje. Wreszcie wygrała propozycja Tamu - mieli wybrać się do baobabu Rafy. Szaman powinien być na zbieraniu ziół, gdyż większość lekarstw zostało wykorzystanych na rannych. Lwiątka nie przeżywały tak bardzo wojny, wręcz zdawały się o niej zapomnieć, pochłonięte w tych wszystkich zabawach. 
Lwiątka rzuciły się w stronę baobabu ze śmiechem. Kamba podniosła głowę i od razu wstała na równe łapy, żeby za nimi podążyć. Powinni ją jakoś zgubić, jeśli chcieli płatać dalej figle. 
- Rozdzielimy się. Wszyscy spotkamy się w baobabie. - rzuciła Malkia, przyspieszając. 
Lwiątka podzieliły się na trzy grupy. Kamba musiała ruszyć za jedną z nich, więc dwie będą mogły bez problemu znaleźć się na drzewie. Trzeba było wykorzystać każdą sekundę. Rafa nie mógł ich przyłapać, bo z pewnością mieliby kłopoty. 

Ostatecznie wszystkich lwiątkom udało się dotrzeć do baobabu. Ukryli się wśród gęstej korony. Kamba z pewnością da im niezły wykład! Ale tym będą się martwić później. Cała grupa najmłodszych mieszkańców królestwa weszła do środka. Akili rozejrzał się wewnątrz i wskazał malowidła widoczne na ścianach. 
- To nasza historia. Wszyscy lwi mieszkańcy są zapisani w tych ścianach.
- Nawet ja. - Agenti podeszła do jednej ze ścian i łapką dotknęła swojego malunku. 
Pozostałe lwiątka zaczęły szukać swoich, jednak szybko się znudziły i przystąpiły do figli. Rafa miał kilka miseczek z farbą z owoców. Lwiątka zamoczyły łapki i zaczęły malować w najróżniejszych miejscach. Tezya uznała, że dorobi samotnemu kamieniowi uśmiech i oczy, żeby mógł obserwować, co porabia szaman. Zabawa była fantastyczna i spodobała się każdemu maluchowi! 
Agenti siedziała cały czas przy swoim rysunku. Na razie nie korciło ją, żeby dołączyć do reszty lwiątek. Obserwowała swój wizerunek. Rafa naprawdę dobrze rysował.
Nagle przez głowę lwiczki przemknął ból. Skrzywiła się i syknęła cicho. Ból głowy był nie do zniesienia. Zamknęła oczy, próbując się uspokoić. Kukaa zawsze mówiła, że warto wyobrazić sobie, jak mknie się po sawannie. Agenti postanowiła podążyć za jej radą. Odprężyła się, czując się o wiele lepiej. 
Widziała przed sobą rudobrązowe futro. Zapach mleka zdawał się być tak rzeczywisty, że na moment nie mogła w niego uwierzyć. Uniosła łebek i ujrzała wpatrzone w nią zielone ślepia. Kryło się w nich uczucie. Uśmiech zdobił pysk zamazanej lwiej sylwetki.
Agenti odetchnęła cicho. Wizja minęła zbyt szybko. Była również dziwna. Zupełnie jakby wydarzenie miało już miejsce. Lwiczka spojrzała na własne łapki. Powinna o tym komuś powiedzieć? Zawsze miała dużą wyobraźnię.
- Wcale nie jesteś do nich podobna. 
Uniosła głowę i spojrzała na Kesho. Lewek siedział obok niej, wpatrzony w obraz jej rodziny. Agenti podążyła za jego spojrzeniem, podobnie wlepiając ślepka we własny wizerunek narysowany na ścianie baobabu. Łapy syna Ni pokrywała zielona farba. Powstrzymała go syknięciem, gdy chciał dotknąć nią rysunku. Nie powinni psuć arcydzieł Rafy. Szamanowi byłoby na pewno przykro.
- Co masz na myśli?
- Król jest biały, królowa złota, a ty taka szarawa. 
Agenti zmarszczyła brwi. 
- Aa, o to chodzi. Mam futro po babci Amarze. Patrz. - lwiczka łapką dotknęła obrazka swojej babci. Powiodła trochę dalej. - Czerwone oczy mam po dziadku Chace i po wujku Jasiri'm. Biel odziedziczyłam po tacie.
- Skomplikowane. - stwierdził Kesho, wpatrując się dalej w obrazek. - Twoje siostry są bardziej podobne. 
Z tymi słowami zostawił Agenti. Lwiczka wzruszyła ramionami. Również się podniosła i postanowiła dołączyć do reszty. Mieli jeszcze trochę czasu do powrotu Rafy.

środa, 2 czerwca 2021

Rozdział 170

Sawa został gwałtownie zrzucony z ciała lwicy. Odwrócił się i uśmiechnął koślawo, gdy Wise i Taje warknęły na niego ostrzegawczo. Lwice stały równo na łapach, napinając każdy skrawek ciała. Białe futro Wise pokrywała krew,  w oczach Taje płonął ogień.
- Dwie na jednego? - spytał z kpiną.
- Trzy. - Kukaa podniosła się z ziemi.
Czarny kształt pojawił się na skale i zgrabnie zeskoczył na ziemię. Sawa utkwił w czarnej lwicy spojrzenie. Wise, Taje i Kukaa również przyglądali jej się z zainteresowaniem. Nyeusi podeszła powoli do dawnego partnera, stając teraz naprzeciwko niego.
- Jesteście tchórzami. Poradzę sobie z każdą z was, skoro chcecie tak nieuczciwie walczyć. A niby to ja jestem ten podły. - stwierdził z kpiną lew
- Nie doceniasz potęgi przyjaźni, Sawa. - Wise zwróciła się do wyrzutka. Jej niebieskie oczy były spokojne. Ogonem wskazała na uciekające lwy.
Stado białoziemców goniło za Grupą Ciernia. Towarzysze wojenni Sawy uciekali w popłochu. Na ich futrach dostrzec można było krew. Sawa warknął wściekły.
- To bez znaczenia, ile zaoferujesz przypadkowym samotnikom czy wyrzutkom. W obliczu walki, kiedy siły drugiego stada są większe, kiedy widzą porażkę swojego dowódcy, wycofają się od razu. Życie jest dla nich ważniejsze niż lojalność. - biała lwica spoglądała cały czas na czarnego. - Ale tutaj nie chodzi tylko o przewagę. Prawdziwe stado łączy więź lojalności, przyjaźni,  są prawdziwą rodziną. I dlatego nawet, gdy ich przywódca staje się poległym, nie wycofają się, nie przestaną walczyć o swój dom. Prawdziwe stado walczy do samego końca nie tylko za siebie, ale również za innych, nawet najsłabszego członka. To jest prawdziwy przepis na zwycięstwo w bitwie, Sawa. Dlatego nigdy nas nie pokonasz, podobnie twoje poprzedniczki. Biała Ziemia będzie trwać na zawsze.
- Przegrałeś. - Taje zmrużyła oczy w zirytowaniu. - A teraz zapłacisz za każdy rozlew krwi. 
Oczy Sawy stały się większe. Zdał sobie sprawę, że naprawdę jest na straconej pozycji. Otoczony przez cztery lwice nie miał drogi ucieczki. Jego grupa uciekła i pewnie rozproszyła się po pustyni. Został sam. To nie miało tak być, przecież dobrze sobie radzili, na pewno odnieśliby zwycięstwo! Tchórze! Zwyczajni tchórze! Nie zasługiwali na bycie częścią stada Sawy! Hasira i Johari na pewno poparłyby jego plan. Jeszcze tu wróci i tym razem wygra. Tak, na pewno tak będzie! Musiał tylko pokonać białoziemki. 
Słowa Wise nadal odbijały się w jego głowie. Może miała rację? Nigdy nie potrzebował przyjaciół. Nawet należąc do różnych stad nie szukał w nikim powiernika. Chciał rządzić. Dążył do bycia najsilniejszym. 
- To koniec. Zawsze byłeś marny w podejmowaniu właściwych decyzji. - stwierdziła czarna lwica. Ukazała rząd ostrych kłów. - Właśnie dlatego teraz tutaj jesteś. Nic nie osiągnąłeś. 
- Mylisz się, Nyeusi, jeszcze nie dobiegł mój czas... - nie dokończył, gdyż lwica wybuchła śmiechem. Zmarszczył brwi. - Co cię tak rozbawiło?
- Znajdziesz sobie nową lwicę dla której będziesz giermkiem? Albo może tym razem jakiegoś lwa, co? Nie rozumiesz, Sawa, że każdy twój ruch jest nam znajomy? Nigdy nas nie pokonasz. To się zrobiło żałosne. Dalej chcesz próbować?
Lew wbił pazury w ziemię. Jego oddech przyspieszył. Niebezpiecznie wpatrywał się w lwicę. Odwzajemniła jego spojrzenie i syknęła z wrogością. Sawa naprawdę pragnął jej odpowiedzieć, że się myli. Jednak... wszystkie próby w ciągu ostatnich lat kończyły się niepowodzeniem. Grał w każdą grę, którą toczył z nim los. Był prawdziwym antagonistą. A jednak wciąż coś stało mu na przeszkodzie. 
Stado białoziemców zaczęło wracać. Coraz więcej lwów gromadziło się na polanie. Wiedział, że wkrótce nie będzie mógł uciec. Musiał posłużyć się sprytem. Nyeusi była zbyt silna, Wise i Taje stanowiły duet, a Kukaa? Królowa kucała przy swoim małżonku. Sawa otworzył szerzej oczy. Mfalme oddychał. Nie zabił go.
- Wasze lwiątka są w niebezpieczeństwie. Już dawno poza granicą. Kazałem je uprowadzić. - szybko wydyszał. 
Wise i Taje spojrzały na siebie porozumiewawczo. Dawna królowa ryknęła, zwracając na siebie uwagę stada.
- Musimy szukać lwiątek! Dopóki nie jest za późno!
Sawa wykorzystał zamieszenie, które zaczęło panować wśród białoziemców. Nyeusi dalej na niego bacznie spoglądała. Uśmiechnął się chytrze i uskoczył w tył, a potem w bok. Przebiegł po ciele Mfalme. Starał się nie potknąć, gdy Kukaa go ugryzła. Nyeusi ryknęła i rzuciła się biegiem za lwem.

***

Mfalme został zawleczony do jaskini Matibabu. Był już tam Rafa. Stary mandryl chwiał się co jakiś czas, widocznie bardzo osłabiony. Dwójka szamanów zabrała się jednak do pracy niemal natychmiast. Stan króla był ciężki, ale warty ratowania. W jaskini znajdowała się również Hope. Kukaa, która przybyła tutaj za partnerem, zwróciła na nią uwagę. 
- Została zaatakowana i prawie uduszona. Na szczęście Imani wróciła do jaskini i zaatakowała jej napastniczkę. Uratowała jej życie. Hope musi odpocząć, ale wróci do zdrowia. - odezwała się Matibabu, jakby wyczytując myśli królowej. 
Złota spojrzała na nią uważnie. 
- Imani? Czyli lwiątkom nic nie jest? 
Imani została wyznaczona na opiekunkę lwiątek, ponieważ nie mogła walczyć przez swój brak wzroku. Z tego co mówił Sawa wynikało jednak, że lwiątka zostały uprowadzone. Tym samym stan Imani powinien być ciężki. Zdziwiła się bardzo. Rafa oderwał się od bandażowania głowy Mfalme, żeby na nią spojrzeć. 
- Sawa kłamał. Lwiątka zostały wyprowadzone do kryjówki za wodopojem. Był to pomysł Akili'ego. Wszystkie są bezpieczne. 
Kukaa odetchnęła z ulgą. Myślała, że opiekunki nie zdążą ich tam zaprowadzić, skoro bitwa tak szybko się rozpoczęła. Na szczęście się udało i najmłodsi byli bezpieczni. Już nie mogła doczekać się spotkania z córkami.
- Ku-kukaa? - słaby głos Mfalme dotarł do jej uszu. Lwica uśmiechnęła się wzruszona i szybko przybliżyła pysk do tego partnera. Otarła się o niego, a Mfalme z trudem zamruczał. Był wyraźnie zmęczony. - Wy-wygraliśmy?
- Tak, najdroższy. Grupa Ciernia się wycofała, lwiątkom nic nie jest, Biała Ziemia odniosła zwycięstwo. - odpowiedziała złota lwica.
- Powinienem... to było tak nieoczekiwane...
- Żyjesz i to jest najważniejsze. Kolejnym powodem do radości jest zwycięstwo naszego stada. 
Mfalme uśmiechnął się do niej z trudem. Szamani ponownie przystąpili do pomocy władcy. Kukaa usiadła kawałek dalej. Chciała, żeby partner był świadomy jej obecności. Odwróciła wzrok dopiero, gdy do jaskini weszła Kamba z Lią i Kamą. Obie lwiczki chciały rzucić się do przytulenia Hope, ale Kamba zagrodziła im drogę. 
- Nie możemy przeszkadzać Matibabu i Rafie w pracy. Mają sporo rannych, którzy potrzebują ich pomocy. Mamie nic nie jest i wkrótce do was wróci. - powiedziała spokojnie córka Nzuri. Kukaa podziwiała ją za tą cechę. Kamba spojrzała na wnuczkę. - Sawa uciekł. 
- To zły znak. - mruknęła Kukaa. 
- Zwierzęta są przerażone tym, co właśnie miało miejsce. Nasze stado ma sporo rannych, ale większość trzyma się na łapach, więc ich powrót do zdrowia nie powinien stanowić problemu. Wszyscy w pełni sił są na Białej Skale, reszta podąża tutaj. Zaza zgłosiła, że zrobi patrol i sprawdzi, jakie są zniszczenia. Stado potrzebuje jednak rozkazów władców.
Kukaa powoli pokiwała głową. Wewnątrz siebie czuła dużą ulgę. Wszystko zakończyło się dobrze. Zerknęła na Mfalme. Naprawdę nie chciała go zostawiać. Biały jakby wyczuł jej myśli.
- Idź... stado cię potrzebuje... ja mam opiekę... bądź władcą za naszą dwójkę 
Rafa machnął ręką. Mfalme burknął pod nosem i ponownie ułożył głowę, by mogli się nim zająć. Kukaa spuściła głowę i niechętnie opuściła jaskinię zostawiając ukochanego. Córki Hope również nie chciały wychodzić. Kamba potrafiła jednak wszystkich wygonić. Rozumiała, że Matibabu i Rafa nie mieli czasu na gości. Mieli łapy pełne roboty.
Na zewnątrz już zgromadzili się potrzebujący pomocy. Niektóry białoziemcy się uśmiechali, inni płakali za poległymi. Ofiary zawsze były. Kukaa jednak obiecała sobie, że każdy zmarły dzisiaj białoziemiec, zostanie pochowany z odpowiednim zaszczytem. Stracili dzisiaj cztery młode lwice polujące i dwa lwy walczące.  
Zawadi i Ni odnaleźli Kukęę. Cała trójka pośpieszyła do wykonywania obowiązków. 

*** 

Na Białej Skale trwał odpoczynek. Każdy walczący dzisiaj lew lub lwica, musiał odpocząć po pojedynku. Niektórzy zlizywali ślady krwi. Akili, Asanta i Imani  wybrali się natomiast na polowanie. Nie walczyli, więc nie pochłonęło ich zmęczenie. Posiłek był potrzebny do odzyskania sił. Mia natomiast myła swoich synów, reszta lwiątek również spędzała czas z bliskimi, wypytując o ich samopoczucie. Dla nich bitwa również była koszmarna a świadomość, że mogli stracić członka rodziny wygrywała z każdym uczuciem. 
Tylko czwórka księżniczek wypatrywała rodziców, siedząc na szczycie Białej Skały. Kukaa musiała wykonywać obowiązki a Mfalme leżał ranny w jaskini medyczki. Miał dobrą opiekę, ale lwiczki martwiły się o ojca. Agenti jako najstarsza musiała oczywiście objąć prowadzenie. 
- Nie martwcie się, nasze stado przetrwało już gorsze bitwy. Jest naprawdę silne. Poza tym przodkowie nie pozwolą zrobić nam krzywdy. Nawet stara Lwia Gwardia nad nami czuwa. 
- Może masz rację, ale to wszystko jest takie... dziwne i przerażające. - stwierdziła Malkia.
- Gdy będę duża to znajdę tego Sawę i skopię mu kuper! - Milele wskoczyła na równe łapki i ryknęła... a właściwie był to malutki ryczek. Mimo wszystko jej dusza wojowniczki, była doskonale widoczna.
Maji wtuliła się w futro Agenti, która wpatrywała się w horyzont, podczas gdy Milele i Malkia stanęły do pojedynku, żeby sprawdzić swoje siły. Oczy córki Kiry posmutniały. Czy faktycznie miało dojść do kolejnej bitwy? Czułaby się bezpieczniej, gdyby Sawa został schwytany.
Nie martw się, Agenti, to miejsce należy do białoziemców~~
Usłyszała głos Jasiri'ego. Jej duchowy przewodnik dodał jej otuchy. Lwiczka skinęła głową, zgadzając się z jego słowami. To był jej dom i zawsze będzie o niego walczyć. 

Rozdział 169

 Hope biegła najszybciej jak potrafiła, wyciągając przed siebie długie łapy. Za sobą słyszała ciężki oddech i kroki. Samotniczka ją śledziła, chcąc dotrzeć do Białej Skały pierwsza. Czyli coś na rzeczy było. Hope w ostatniej chwili wbiegła do schodach, wpadając do jaskini. Panowała tam wręcz przerażająca cisza. Serce lwicy niebezpiecznie przyspieszyło. Spóźniła się. Lwiątek nigdzie nie było. W pewnej chwili samotniczka wskoczyła na nią od tyłu. Obie upadły na ziemię, w szaleńczym biciu. Hope jednak nie miała siły walczyć. Jej córeczki.. tylko o nich była w stanie myśleć. Zaniosła się płaczem, nim lwica uniosła łapę, którą wycelowała prosto w pysk Opiekunki. 
Córka Kamby upadła na ziemię. Czuła się zbyt słaba, by podjąć się pojedynku. Myśl, że straciła swoje lwiątka, była nie do zniesienia. Samotniczka przycisnęła jej szyję do ziemi, dusząc przy tym białoziemkę. Czuła jej ostre pazury, wbijające się w skórę. Bolało. Samotniczka widocznie zdawała sobie z tego sprawę, gdyż zaśmiała się zadowolona, specjalnie przenosząc ciężar ciała na przód, żeby tylko bardziej dopiec Opiekunce. 
Hope zaczęła tracić przytomność. W jej oczach ukazały się łzy. Nie chciała odchodzić, ale może tak będzie lepiej? Przynajmniej znowu zobaczy swoje malutkie córeczki. 

***

Walka dalej trwała. Żadna ze stron nie zamierzała przegrać. Zwycięskie stado miałoby prawo do ziemi. Białoziemcy walczyli wytrwale o swój dom, z wrogością atakując grupę Sawy. W ich oczach dostrzec można było nienawiść i determinację. W ich królestwie nie było lwa, który nie stoczyłby chociaż jednej bitwy, albo nie był jej świadkiem. Bitwy były normą w każdym lwim społeczeństwie. Białoziemcy zdążyli przywyknąć najpierw pod atakami Hasiry, potem Johari, a teraz Sawy. Z lwem często mieli do czynienia, nie bali się go a wręcz przeciwnie, gdyż z coraz większą odwagą podchodzili do jego sprzymierzeńców. Sawa był w ich oczach kolejną przeszkodzą do pokonania. Byli całkowicie pewni, że kwestią czasu będzie ich zwycięstwo. 

Lwy nadal rzucały się na siebie w szaleńczym wirze pełnym kłów i pazurów. Przewalały się na plecy, rzucały sobie do gardeł, uderzały mocno łapami w pysk. Tryskała krew. Pole walki oblało się szkarłatną krwią. Wszystko wyglądało jak z największego koszmaru. I chociaż strata życia nikomu się nie widziała, nie każdy decydował się na ucieczkę. 


***

Król Białej Ziemi warknął, przyciskając głowę wroga ojczyzny do ziemi. Oddech Sawy zaczął zwalniać, a lew starał się łapać każdy oddech. Widocznie nie spodziewał się takiej siły po białym. Spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem. Coś w tym spojrzeniu było nie tak.
- Na twoim.. m-mi-miejscu.. mia-miałbym.. się.. na.. bac-baczności. 
Po tych słowach biały nagle stracił równowagę. Uderzenie w kark było na tyle silne, że upadł, bardzo blisko jakiegoś kamienia. Nie odchodził jednak do przodków. Wciąż świadomy wszystkiego co się działo wokół, wsłuchiwał się w odgłosy ciężkiej bitwy.
- To koniec. - zachrypnięty głos lwicy rozległ się nad jego uchem. Otworzył zmęczone oczy, które natrafiły od razu na jej czerwone ślepia. Poprzysiągł sobie, że na zawsze zapamięta ten szkarłatny kolor. - Śpij słodko, książę. 
Sawa podniósł się do stojącej pozycji. Spojrzał na Mfalme z satysfakcją. Biały lew przestał się ruszać, więc ciemny stwierdził, że musiał stracić życie. To oznaczało, że Biała Ziemia została bez władcy. Sawa zarechotał z zadowoleniem. Wskoczył na pobliski głaz. Wyprostował się, dumnie przebiegając wzrokiem po walczących. Wziął głęboki wdech gotów zaryczeć i oznajmić, że król poległ podczas bitwy. Ciekawe, co wtedy zrobi ta głupia Wise. 
Nieoczekiwanie dla siebie został zwalony z łap. Warknął bojowo, wyrywając się złotej lwicy. Kukaa dyszała ze zmęczenia, ale w jej oczach odbijała się rządza mordu. 
- Zabiłeś go! - warknęła z jadem. 
Sawa skromnie dotknął łapą swojej piersi. 
- To było łatwe, jak odebranie lwiątku zabawki. - przybliżył się do lwicy. - A twoje córki są następne na mojej liście. Wkrótce żaden następca nie zostanie na Białej Ziemi. 
Zerknął w stronę czerwonookiej lwicy, ale jej już nie było. Wzruszył ramionami. Właściwie to nawet dobrze jej nie znał. Pojawiła się w ich grupie niewiele przed bitwą. Sawa skupił więc spojrzenie z powrotem na Kucee. Królowa trzymała głowę wysoko, nawet jeśli z jej oczu zaczynały płynąć łzy rozpaczy oraz wściekłości. Pewnie miała ochotę wtulić się w swojego partnera.
Sawa nie czekał na odpowiedni moment. Wybił się z tylnych łap, wskakując prosto na lwicę. Oboje zaczęli się siłować, wzniecając w powietrze kurz. Przeturlali się po ziemi. Sawa był silniejszy, Kukaa natomiast szybsza. Niestety ta pozycja była bardziej na korzyść wygnańca. Przycisnął lwicę do ziemi. 
- Możesz jeszcze błagać o litość. - stwierdził szyderczo.
Kukaa splunęła mu w pysk, spoglądając na niego wyzywająco. Choćby miała stracić życie nie ugnie się przed zdrajcą. Jej córki z pewnością sobie poradzą. 

Sawa nawet nie zauważył, że jego siły zaczęły słabnąć. Grupa Ciernia nie była na tyle liczebna, żeby stawiać czoła wyszkolonym białoziemcom. Być może gdyby Sawa nie był zaślepiony żądzą zemsty i poczekał z atakiem do odpowiedniej chwili, wynik mógłby okazać się bardziej korzystny, nawet jeśli nie wróciłby ze swoja grupą jako zwycięzca. Go jednak nie obchodziło życie towarzyszy. Pragnął zemsty i był przekonany, że jest coraz bliżej jej wykonania. 

czwartek, 8 października 2020

Rozdział 168

Wise

W pewnej chwili oczy Nory zwęziły się w szparki. Ogon białej lwicy poruszył się ze zirytowaniem. Nie mogłam jej się dziwić, ale obserwując tak silną, waleczną córkę, poczułam ogromną dumę. Moto również by się tak czuł, gdyby mógł ją teraz zobaczyć. A może spoglądał na Norę z góry i posyłał modlitwy, żeby wszystko potoczyło się dobrze? Bo musiało tak się potoczyć, innej opcji nie widziałam. 
Białoziemcy napięli mięśnie, wysunęli pazury i wydali z siebie wściekłe syki. Każdy gotowy był rzucić się na wrogów, w obronie ojczyzny. Ja również. Przebiegłam wzrokiem po lwach, które stanęły po stronie Sawy, coraz bardziej wynurzając się z cienia. Ich szczupłe sylwetki jasno pokazywały, że nie są specjalnie silni, ale pewnie zwinni. Było ich też dość dużo, chociaż w porównaniu z nami i tak mieliśmy przewagę. Jeśli Sawa wiedział jednak o lwiątkach, to co jeśli właśnie dlatego zdecydował się na atak?
- Sprawdź co z lwiątkami. - mruknęłam szeptem do Hope.
Lwica skinęła głową, pośpiesznie się oddalając w stronę Białej Skały. Puściła się biegiem świadoma zagrożenia. 
- Możecie się jeszcze poddać. - uśmiechnął się drwiąco Sawa. - Grupa Ciernia jest dość silna, by was wszystkich do piachu posłać.
- Nawet ich nazwałeś? Wow, co za zmiana. Dziwnie nie być lwem na posyłki? - Nyeusi spiorunowała wzrokiem wroga. Sawa wbił pazury w ziemię, warcząc ostrzegawczo. Posłałam czarnej zadowolone spojrzenie. Dobrze, że była wygadana. Niech Sawa wie, że nie ważne ilu wojowników zbierze, z Białą Ziemią nigdy nie wygra. 
- Zostaw moje królestwo w spokoju, Sawa. - warknął Mfalme, wychodząc z tłumu. - Wiesz, że i tak poniesiesz porażkę. Biała Ziemia nigdy nie będzie należała do ciebie. 
- Taaak? Jeszcze się przekonamy. - uśmiech zszedł z pyska lwa. Uniósł wyżej łeb. Wszyscy wiedzieliśmy, co zaraz nastąpi i jakie słowa opuszczą jego pysk. - DO ATAKU!
- BIAŁA ZIEMIO ATAK! - wrzasnął Mfalme, rzucając się prosto na Sawę. Oba lwy poturlały się po ziemi, w piachu, kurzu i wśród warknięć. Drapali się i gryźli. 
Machnęłam ogonem, gdy dostrzegłam jakiegoś samotnika. Ten również mnie dostrzegł i już chwilę później oboje rzuciliśmy się na siebie. 

Trwała zacięta walka. Wszystko będzie dobrze, musieli jedynie wygrać. Mieli dość dużo sił. Białoziemcy potrafili walczyć ramię w ramię, czego nie potrafili nieufni samotnicy. Widziałam kątem oka jak Kora podbiega do Idii, wraz z Kodą i wspólnie rzucają się na beżowego lwa. Współpracą osiąga się najwięcej. Dlatego nic dziwnego, że walczyli teraz u swoich boków, atakując co i rusz nowego lwa.
Zamachnęłam się łapą, uderzając prosto w pysk przeciwnika, z którym akurat walczyłam. Syknęłam wściekle, odskakując, gdy próbował mnie drapnąć. Otoczyłam go, prędko wskakując na jego grzbiet, wbijając w niego pazury i zaciskając zęby na karku. Lew zaczął wić się pod moim ciężarem, zanim mnie z siebie zrzucił. Wskoczyłam od razu na równe łapy, ponawiając swój atak. Wokół rozbrzmiewały odgłosy uderzeń, gdy ktoś został przyciśnięty do ziemi oraz agresywnych warknięć. Atak rozpoczął się na dobre i na razie wszystko szło po myśli. Poczułam większy przypływ determinacji. Skoczyłam na przeciwnika, powalając go na ziemię i unosząc brzuch, żeby tylko mnie nie kopnął. Wyrwał się spod moich łap, uciekając w tylko sobie znanym kierunku. Prychnęłam za nim.
Rozejrzałam się, gotowa pomóc jednemu ze swoich pobratymców. Większość bez trudu wygrywała. Poświęciliśmy dużo czasu ćwiczeniom, byliśmy też liczebni i na swoim terenie. Nie minęło uderzenie serca, a znalazłam kolejnego przeciwnika, z którym stanęłam do pojedynku.

***

Narrator

Kilio wykonała udany skok, wskakując na grzbiet jednego z intruzów, szybko rysując go ostrymi pazurami. Brązowy lew syknął, zatrzymując się i biorąc zamach łapą, by ją z siebie strącić. Kilio odskoczyła, warcząc ze wściekłości, zanim rozpoczęła atakowanie nieznanego wroga. Nyeusi ruszył jej z pomocą. Siła i zwinność miały tutaj kluczowe znaczenie. Teo udało się przejechać po boku jednego z nich, wykonując prędki unik, który wykorzystała Lajla, uderzając intruza łapą po pysku. Lew machnął zirytowany ogonem, broniąc się z obu stron, przed coraz mocniejszymi atakami. Wrzaski stawały się głośniejsze, zwiastując jeszcze większe kłopoty.
Przez panujący chaos, coraz większy z każdym kolejnym uderzeniem niespokojnego serca,  musieli działać szybko i pewniej. Wtapiali się w tłum białoziemców i samotników. Martwe ciała leżały porozrzucane po polanie. Taje poczuła kolejny raz ucisk smutku. Intensywna woń krwi drażniła jej nos. Warknęła ze wściekłością, czując wbijające się w nią pazury. Zamachnęła się, trafiając z całą siłą szarą lwicę. Mizerna postura intruzki wskazywała na to, że nic dawno nie jadła. Może właśnie tym Sawa skusił samotników z Grupy Ciernia, by mu pomogli? 
Nie skupiła się na walce z nią, biegnąc teraz w stronę Wise. 

Ndoto osłabiony rozejrzał się pół przytomnie po polanie. Świeże ślady krwi dawały mu  się mocno we znaki. Zamiast jednak się wycofać, co nie przystawało białoziemcowi, pobiegł pomóc Gizie i Adeli. Obie warczały, wijąc się pod pazurami swoich rywali. Ndoto skoczył na jednego z nich. Zleciał z grzbietu Adele, pozwalając jej ruszyć do ponownego ataku, korzystając z okazji.  Wskoczyła na rudą lwicę, próbujac dostać się do jej szyi, przy okazji orając pazurami jej brzuch. Nieznana lwica syknęła z bólu, zanim tylnymi łapami kopnęła brzuch białoziemki. Adele czuła jak z każdą chwilą jej determinacja rośnie, gdy uderzała mocnymi ruchami lwicę, co jakiś czas wykonując uniki, albo samej obrywając. Uderzała rytmicznie, coraz szybciej i mocniej, aż wytrącona z równowagi intruzka, oberwała w pysk, tracąc na moment orientację. Ta chwila wystarczyła, by Giza doskoczyła do siostry i wbiła kły w szyję samotniczki, zaciskając na niej szczęki. Chciała w ten sposób osłabić wiercącą się lwicę. Poddana Sawy jeszcze chwilę się wyrywała, nim jej oczy zamgliły się, jakby uciekało z nich właśnie życie. Giza  wypuściła ją wtedy z uchwytu.

***

Hope biegła najszybciej jak potrafiła, wyciągając przed siebie długie łapy. Za sobą słyszała ciężki oddech i kroki. Samotniczka ją śledziła, chcąc dotrzeć do Białej Skały pierwsza. Czyli coś na rzeczy było. Hope w ostatniej chwili wbiegła do schodach, wpadając do jaskini. Panowała tam wręcz przerażająca cisza. Serce lwicy niebezpiecznie przyspieszyło. Spóźniła się. Lwiątek nigdzie nie było.
W pewnej chwili samotniczka wskoczyła na nią od tyłu. Obie upadły na ziemię, w szaleńczym biciu. Hope jednak nie miała siły walczyć. Jej córeczki.. tylko o nich była w stanie myśleć. Zaniosła się płaczem, nim lwica uniosła łapę, którą wycelowała prosto w pysk Opiekunki. 

***

Mfalme udało się powalić Sawę na ziemię. W oddali słyszał warknięcia partnerki, która walczyła z jakąś kasztanową lwicą. Król Białej Ziemi warknął, przyciskając głowę wroga ojczyzny do ziemi. Oddech Sawy zaczął zwalniać, a lew starał się łapać każdy oddech. Widocznie nie spodziewał się takiej siły po białym. Spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem. Coś w tym spojrzeniu było nie tak.
- Na twoim.. m-mi-miejscu.. mia-miałbym.. się.. na.. bac-baczności. 
Po tych słowach biały nagle stracił równowagę. Uderzenie w kark było na tyle silne, że upadł, bardzo blisko jakiegoś kamienia. Nie odchodził jednak do przodków. Wciąż świadomy wszystkiego co się działo wokół, wsłuchiwał się w odgłosy ciężkiej bitwy.
- To koniec. - zachrypnięty głos lwicy rozległ się nad jego uchem. Otworzył zmęczone oczy, które natrafiły od razu na jej czerwone ślepia. Poprzysiągł sobie, że na zawsze zapamięta ten szkarłatny kolor. - Śpij słodko, książę. 
Kolejne uderzenie. 
Krzyk.
Mfalme stracił przytomność. 



***
Hejka! Dziękuję za przeczytanie! ^^  
Macie pytanka:
1. Kto wygra walkę?
2. Co się stało z lwiątkami?
3. Czy Mfalme i Hope przeżyją?
4. Kim może być tajemnicza czerwonooka? 
Pozdrawiam serdecznie i do następnego! 💜

środa, 7 października 2020

Rozdział 167

Biała Ziemia przez długi czas kierowała się spokojnym, niezmieniającym się rytmem. Stąd pojawiło się zdziwienie zwierzyny, gdy nagle nadeszło ryzyko. Wyczuli je. Nie byli głupi, ten rechot nie mógł oznaczać niczego dobrego. Agenti musiała obserwować, jak antylopy spłoszone zaczynają uciekać, a  ptactwo zrywa się do lotu. Ona sama czuła się jak ptak bez skrzydeł. Chciała wyrwać się na wolność, odlecieć od wszelkich problemów, ale była złączona tutaj - na ziemi. W rodzinnym królestwie, o które musiała walczyć. Z kim jednak miała być ta cała wojna? Kto niósł zagrożenie? Tyle pytań pojawiło się w głowie księżniczki. Niestety na żadne z nich nie dane jej było poznać na razie odpowiedzi. 
Akili mocno trzymał złączone ich ogony. Lew wyraźnie się bał. Agenti przybliżyła się bliżej niego, ocierając delikatnie o ciut za bardzo zmierzwioną sierść. Nie trwało to jednak zbyt długo. Lwiczka posłała mu pewne spojrzenie, nim rzuciła się biegiem w stronę Białej Skały. Jeden krok... przyspiesz... jeszcze trochę... odrobinę... motywowała się w myślach, gnając tak szybko, aż łapki bolały ją od piasku. Za sobą słyszała urywany oddech. To Akili! Mimo wszystko wciąż jej towarzyszył, nie dając się ponieść zmęczeniu. Posłała mu wdzięczny uśmiech. Co by bez niego zrobiła? 
Dwójka lwów wpadła do jaskini stada. Na ich pyskach malował się czysty niepokój. Obawy zdawały się potwierdzić. Białoziemcy obecni w grocie, wyglądali na zaskoczonych, z domieszką gniewu i smutku. Agenti przekrzywiła łebek. Gdyby była dorosła, zapewne już dawno o wszystkim by wiedziała, tym czasem traktowali ją jak dziecko. Westchnęła ciężko. Dostrzegła w rogu jaskini Kambę, w towarzystwie niesfornych lwiątek, w tym jej sióstr. Podeszła do nich spokojnym krokiem, starając się wmieszać w tłum. Czuła się czasami taka niewidzialna. 
Przysiadła przy Opiekunce. 
- Ktoś przekroczył granicę? Intruzi?
Kamba westchnęła gorzko.
- Gorzej, Agenti. Wrócił koszmar z przeszłości. - mruknęła. Uniosła pysk. W jej oczach odbiła się waleczność, za którą wiele razy jasna ją podziwiała. Mimo wszystkich przeciwności losu, tragedii i radości, Kamba zawsze była silna. W przyszłości też taka będzie. A może już była, tylko o tym nie wiedziała?
- Pokonamy go! - pewnie zawołała Malkia, wtrącając się w ich rozmowę. Księżniczka wstała na równe łapki, jeżąc sierść z podenerwowania. Milele wywróciła oczami, a Maji skuliła się bardziej. 
- Nie chce walczyć. - miauknęła najmłodsza z królewskiego miotu. 
- Ale musisz. Za ojczyznę! - Malkię tak poniosło, że była gotowa wybiec z jaskini. Kamba jednak złapała ją w ostatniej chwili, zatrzymując małą przed jakimś głupim pomysłem. Odsunęła ją, żeby wróciła do reszty lwiątek. Córka Mfalme prychnęła niezadowolona. 
- Nie jest specjalnie groźny, ale nie można zaprzeczyć, że umysł na sprytny. Przy jego pomocy działały dwie niebezpieczne lwice, stanowiące zagrożenie dla Białej Ziemi w poprzednich sezonach. 
Agenti zmrużyła ślepka. W jej oczach dało się ujrzeć zmartwienie. Akili widząc w jakim jest stanie, objął ją ogonem. W końcu była za mała, by brać na siebie tak duży ciężar, jakim była powtórka z rozrywki historycznej. Akili co innego. Syn Imani skinął głową. 
- Król i królowa co zdecydowali?
- Walczyć, Akili. Walczyć. - odpowiedziała Kamba. 

***

Wise
Pierwszy raz mając z nim do czynienia, a właściwie wydając decyzję, iż dołączy do szeregów rozwijającego się wtedy królestwa bez nazwy, mającego w przyszłości stać się Białą Ziemią, nie sądziłam, że jeden lew jest w stanie sprawić tyle kłopotów. Historia lubiła antagonistów. Podobno dobro zawsze pokonywało zło. Zatem czemu ciągle niebezpieczeństwo wracało i nikt nie mógł żyć w bezpiecznej, dobrej harmonii? Westchnęłam. Zanim odejdę z kręgu życia, chciałam doczekać momentu wiecznego spokoju na Białej Ziemi. Chociaż Matibabu mówiła, że Kira spowodowała takowy. Miałam nadzieję, że mądra medyczka się nie myliła.
Krocząc u boku swojej pierworodnej córki, Nory, rozglądałam się czujnie. Moje pazury pozostały wysunięte, na wypadek gdyby wrogów było więcej. Biała sierść natomiast zjeżona. Tyle razy stoczyłam walkę, że wydało mi się być to nieprzyjemną rutyną. Co innego młodsze pokolenie, o które bałam się najbardziej. Nie byłam gotowa na stratę kolejnego bliskiego mi lwa. 
Amara została, żeby zaopiekować się lwiątkami i nastolatkami. Obie z Norą uznałyśmy, że w jej słabszym stanie, nie powinna tak ryzykować. Czułam, że Asanta jej pomoże i dzięki twardemu, liderskiemu charakterowi, przypilnuje najmłodszych. Przynajmniej o jeden problem z głowy.
- Wyrwę mu łapy. - syknął Kisu.
Zerknęłam na niego kątem oka. 
- Ile to już razy miała go spotkać kara śmierci. A tym czasem wciąż powracał, coraz silniejszy, jakby się nie poddawał. Hasira nie żyje już tyle miesięcy, podobnie jak Johari. 
- Przynajmniej tyle. - westchnęła Nora.
Musiałam się z nią zgodzić. Obie były niebezpieczne, chociaż najbardziej zawsze należało się obawiać umysłu, a nie siły. To właśnie w umyśle, sprytnym i doświadczonym, rodzą się najgorsze pomysły na zbrodnie, a przy dobrej organizacji, wchodzą w życie. Zaskakujące, jak wiele się nauczyłam przez te lata. 

Dotarcie do granicy nie zajęło nam dużo czasu. Już wkrótce cała armia białoziemców, stanęła naprzeciwko czarnego lwa o białej grzywie. W jego oczach odbijał się spokój, ale też chęć wyzwania, jakby cały czas na nas czekał. Nie bał się śmierci. Spiorunowałam go wzrokiem, gdy zerknął na mnie, lustrując spojrzeniem ciemnych ślepi.
- Tęskniłaś, Wise? 
- Czego chcesz, Sawa? - warknęłam, nawet nie próbując powoływać się na jakieś uprzejmości. 
Sawa wywrócił oczami.
- Co wy tacy nerwowi? 
Tym razem odpowiedzi postanowiła udzielić Nora. Wystąpiła do przodu, dumnie unosząc głowę. Byłam niezwykle dumna z jej siły, chociaż wewnątrz pewnie obawiała się najgorszego. 
- Wkroczyłeś na tereny należące do Białej Ziemi. Jesteś wygnańcem. Wrogiem. Nie masz tutaj czego szukać. - warknęła. 
- Chyba, że śmierci. - mruknął Chaka, stojący w tłumie walczących. 
Moje niebieskie oczy utkwione w Sawie, zdradzały spokój. Cokolwiek zamierzał, byłam pewna, że raz na zawsze przyjdzie nam go pokonać. Nie był najgorszym z naszych wrogów, chociaż coś sprawiało, że dalej nie mogliśmy z nim wygrać. Igrał z losem. Nie podobało mi się to. Nie tylko mi z  resztą. 
Sawa wyraźnie spodziewał się takiej odpowiedzi. Uśmiechnął się paskudnie, cały czas gapiąc się na Norę. Pokręcił łbem z poirytowaniem, co wywołało oburzone, wściekłe syknięcia białoziemców.
- Nic się nie zmieniliście. Jednak ja... zawsze lubię zaskakiwać. 
Na te słowa nieprzyjemny dreszcz przebiegł po moich plecach. Po całej polanie rozniósł się rechot, za nim nachodziły kolejne głosy, aż z cienia wynurzyły się lwie sylwetki. Kolejni samotnicy? Mieszkańcy innych ziem? Wszystko jedno. Skoro walczyć chcieli, to my wyzwania się podejmiemy. Spięłam mięśnie, gotowa do ataku, gdy Sawa podszedł do Nory. Nachylił się nad jej uchem. Wytężyłam słuch, chcąc usłyszeć jego słowa i jeszcze bardziej go znienawidziłam.
- Najbardziej lubię smak krwi lwiątek.

wtorek, 11 sierpnia 2020

Rozdział 166

Mgiełka spokoju unosiła się nad pogrążonym we śnie królestwem. Niczym niezmącona cisza, niosła ukojenie zmęczonym ciałom. Księżyc lśnił na pokrytym milionami gwiazd niebie, swym blaskiem oświetlając miękkie trawy. Zwierzyna odpoczywała, do następnego dnia pozostało sporo czasu. W jaskini białoziemców, co jakiś czas rozlegały się pochrapywania. Pogrążone w śnie lwy, siły o najróżniejszych rzeczach. Marzenia wydawały się osiągalne w krainie snów. Akili stał na czele grupy łowieckiej, Milele z dumą nazywała się królową, Kukaa tuliła się do swych przyjaciół, na ramieniu nosząc znamię Lwiej Gwardii. Spokój i harmonia to było to, czego pragnęli tutejsi mieszkańcy.
Agenti śledziła ruch pięknego motyla, z początku nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że utknęła we własnym śnie. Zostawiła istotkę, by podążyć za szumem rzeki, kierując się znajomą sawanną, zroszoną w promieniach słońca. Cieszyłasię nimi, krocząc z uśmiechem na pysku, słuchając wody i śpiewu ptaków. Docierając do swojego celu, ujrzała bez trudu wodę, łagodnie płynącą przed siebie. Wypiła kilka łyków. Dały jej ulgę oraz siłę.
Nagle ktoś dotknął jej ramienia. Przerażona omal wpadła do wody, lecz tajemnicza łapa w porę ją złapała. Westchnęła cicho. Było blisko. Zaraz potem zwróciła pysk w stronę nieznajomego. Lew o jasnym futrze, tak bardzo podobnym do tego jej, tyle, że bez białych odcieni, przyglądał jej się z uśmiechem. W oczach dostrzegła powagę. Miała się go bać? Coś kazało jej odrzucić tą myśl.
— Kim jesteś?
— Nazywam się Jasiri, droga Agenti. Jestem twoim duchowym przewodnikiem.
Niemal zadławiła się własną śliną. Miała swojego duchowego przewodnika. Miała! Czuła się taka szczęśliwa. Dużo słyszała o opiekunach i nie mogła się doczekać swojego, o ile była godna. Podobno każdy ma jakiegoś, tyle, że niektórzy nie odkryli na czas.
— Wow. — w jej ślepiach zał siły płomyki.
Jasiri nie powiedział córce, dlaczego to ją wybrał. Zamierzał strzec jej najlepiej jak potrafił oraz doradzać zawsze, gdy będzie go potrzebować. Gdyby tylko mógł powiedziałby jej prawdę, ale duchy zdawały sobie sprawę z tego, że niektóre rzeczy muszą zostać wyjaśnione na ziemi, gdzie już nie mieli wstępu.
— Dlaczego mi się objawiasz? Znaczy to super, nie zrozum mnie źle! Ale słyszałam, że Duchy Przodków pojawiają się tylko, gdy ktoś bardzo potrzebuje ich rady. — spytała Agenti.
Oh,  była taka bystra! Jasiri poczuł dumę. Jego córeczka.
— Białej Ziemi grozi wojna. Matibabu, Lara i Rafa zostali poinformowani.
— Co mam zrobić? Jestem tylko lwiczką!
— Umiej wybaczyć. I walcz za to co kochasz. — pochylił z szacunkiem głowę. Sylwetka lwa zaczęła się rozpływać.
— C-czekaj!
Chociaż Agenti wołała dawnego strażnika Lwiej Gwardii, lew już zniknął. Mała została sama w swoim śnie, z wieloma sprzecznymi myślami.

♪♪♪

Zanurzyła zęby w mięsie góralka. Było świeże i pyszne. Jej ulubione. Zetknęła na zadowolony pyszczek Akili′ego. Sam go upolował, wręczył go jej jako prezent. Doskonale znała umiejętności lwa, wierzyła, że z nimi zajdzie daleko. Czy jednak uda mu się spełnić marzenie? Szkoda, że lwice były tak zapqtrzone w tradycje, zamiast wkroczyć naprzód z dumnie uniosionymi ogonami i otwartością na zmiany. Prababcia Kilio by się z nią zgodziła. 
Agenti uśmiechnięta się delikatnie. 
— Pyszne. 
Wnuk Wise z zadowoloniem skinął głową.
— Łatwizna z ich łapaniem. — machnął łapą jakby rzucił coś o chodzeniu po trawie. — Jak pójdziemy na wspólne polowanie, złapiemy ich więcej! Kiedy chcesz się... Agenti, czy ty mnie słuchasz? Halo? 
Lwiczka wyrwała się z chwilowego transu w który wpadła. Odwiedziny jej Duchowego Przewodnika, dalej chodziły jej po głowie i na niczym innym jakoś nie umiała się skupić.  Spojrzała na swoje łapki. Wywołało to zmartwienie Akili'ego. Uh, jakby nie mógł zająć się swoimi sprawami! Nie wiedziała, czy powinna mu mówić. Co jeśli uzna ją za zbyt przesadzającą? 
— Okej, Ag,  co jest? Jesteśmy przyjaciółmi, możesz mi powiedzieć. 
Zaszurała łapką po ziemi. 
— Coś... Coś mi się przyśniło.
Akili zastrzygł zaciekawiony uszkami.  Lwiczka bez trudu domyśliła się, że czeka na dalsze słowa. Przełknęła ślinę.
— Odwiedził mnie mój Duchowy Przewodnik, Jasiri, to ten najodważniejszy w Lwiej Gwardii. Mówił o wojnie, że nam grozi.
— Poradzimy sobie.  Cokolwiek się stanie, Biała Ziemia pozostanie niezwyciężona. — odparł lew, przytulając ją, zapewniając jej tym samym pocieszenie. — Przynajmniej możemy się przygotować.
— Co mam zrobić Akili?
Wtuliła się w jego gęste futro. Syn Imani liznął ją za uchem.
— Może powiedz rodzicą? Nie powinni zignorować ostrzeżenia. Zwłaszcza jeśli dostali je również medycy.
Tak, sprawa z Duchami Przodków zawsze była skomplikowana.
— Tak zrobie. Najlepiej od razu. — mruknęła Agenti.
Jeszcze chwile tuliła się do jego futra, nim o krok się odsunęła. Akurat w tym momencie, trójka jej sióstr pod biegła do nich. Futra lwiczek były zmoczone. Musiały pod okiem opiekunek, bawić się w wodopoju. Nic dziwnego w taki upał! Agenti posłała im uśmiech.
— Wracamy na Białą Skalę? Znalazłam muszelkę. Dla mamy. — dumnie mruknęła Malkia.
Agenti otworzyła pyszczek. Tak, pora było wracać do jaskini i porozmawiać z rodzicami. Zerknęła kontem oka na przyjaciela. Posłał jej pokrzepujące spojrzenie.  Na niego zawsze mogła liczyć.
— Królu! Królowo!
Agenti przeniosła wzrok na biegnącą w stronę Białej Skały pobratymkę. Z resztą nie tylko ona zwróciła na białoziemkę uwagę. Coś było nie tak. Księżniczka zakryła siostry własnym ciałem, dostrzegając sylwetkę daleko na horyzoncie, a potem słysząc mrożący krew w żyłach śmiech.
Akili złączył ich ogony. Może wojna nadeszła szybciej niż sądzili?




Nowy rozdział! ♥
Szczerze? Bardzo przyjemnie mi się go pisało. Pierwszy jednak raz pisałam jedynie na telefonie, więc wybaczcie za wszelkie błędy autokorekty. Mam teraz masę weny i gdy tylko wrócę z wyjazdu, zajmę się przyspieszeniem sezonu 4!  
Pozdrawiam ^^