środa, 2 czerwca 2021

Rozdział 169

 Hope biegła najszybciej jak potrafiła, wyciągając przed siebie długie łapy. Za sobą słyszała ciężki oddech i kroki. Samotniczka ją śledziła, chcąc dotrzeć do Białej Skały pierwsza. Czyli coś na rzeczy było. Hope w ostatniej chwili wbiegła do schodach, wpadając do jaskini. Panowała tam wręcz przerażająca cisza. Serce lwicy niebezpiecznie przyspieszyło. Spóźniła się. Lwiątek nigdzie nie było. W pewnej chwili samotniczka wskoczyła na nią od tyłu. Obie upadły na ziemię, w szaleńczym biciu. Hope jednak nie miała siły walczyć. Jej córeczki.. tylko o nich była w stanie myśleć. Zaniosła się płaczem, nim lwica uniosła łapę, którą wycelowała prosto w pysk Opiekunki. 
Córka Kamby upadła na ziemię. Czuła się zbyt słaba, by podjąć się pojedynku. Myśl, że straciła swoje lwiątka, była nie do zniesienia. Samotniczka przycisnęła jej szyję do ziemi, dusząc przy tym białoziemkę. Czuła jej ostre pazury, wbijające się w skórę. Bolało. Samotniczka widocznie zdawała sobie z tego sprawę, gdyż zaśmiała się zadowolona, specjalnie przenosząc ciężar ciała na przód, żeby tylko bardziej dopiec Opiekunce. 
Hope zaczęła tracić przytomność. W jej oczach ukazały się łzy. Nie chciała odchodzić, ale może tak będzie lepiej? Przynajmniej znowu zobaczy swoje malutkie córeczki. 

***

Walka dalej trwała. Żadna ze stron nie zamierzała przegrać. Zwycięskie stado miałoby prawo do ziemi. Białoziemcy walczyli wytrwale o swój dom, z wrogością atakując grupę Sawy. W ich oczach dostrzec można było nienawiść i determinację. W ich królestwie nie było lwa, który nie stoczyłby chociaż jednej bitwy, albo nie był jej świadkiem. Bitwy były normą w każdym lwim społeczeństwie. Białoziemcy zdążyli przywyknąć najpierw pod atakami Hasiry, potem Johari, a teraz Sawy. Z lwem często mieli do czynienia, nie bali się go a wręcz przeciwnie, gdyż z coraz większą odwagą podchodzili do jego sprzymierzeńców. Sawa był w ich oczach kolejną przeszkodzą do pokonania. Byli całkowicie pewni, że kwestią czasu będzie ich zwycięstwo. 

Lwy nadal rzucały się na siebie w szaleńczym wirze pełnym kłów i pazurów. Przewalały się na plecy, rzucały sobie do gardeł, uderzały mocno łapami w pysk. Tryskała krew. Pole walki oblało się szkarłatną krwią. Wszystko wyglądało jak z największego koszmaru. I chociaż strata życia nikomu się nie widziała, nie każdy decydował się na ucieczkę. 


***

Król Białej Ziemi warknął, przyciskając głowę wroga ojczyzny do ziemi. Oddech Sawy zaczął zwalniać, a lew starał się łapać każdy oddech. Widocznie nie spodziewał się takiej siły po białym. Spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem. Coś w tym spojrzeniu było nie tak.
- Na twoim.. m-mi-miejscu.. mia-miałbym.. się.. na.. bac-baczności. 
Po tych słowach biały nagle stracił równowagę. Uderzenie w kark było na tyle silne, że upadł, bardzo blisko jakiegoś kamienia. Nie odchodził jednak do przodków. Wciąż świadomy wszystkiego co się działo wokół, wsłuchiwał się w odgłosy ciężkiej bitwy.
- To koniec. - zachrypnięty głos lwicy rozległ się nad jego uchem. Otworzył zmęczone oczy, które natrafiły od razu na jej czerwone ślepia. Poprzysiągł sobie, że na zawsze zapamięta ten szkarłatny kolor. - Śpij słodko, książę. 
Sawa podniósł się do stojącej pozycji. Spojrzał na Mfalme z satysfakcją. Biały lew przestał się ruszać, więc ciemny stwierdził, że musiał stracić życie. To oznaczało, że Biała Ziemia została bez władcy. Sawa zarechotał z zadowoleniem. Wskoczył na pobliski głaz. Wyprostował się, dumnie przebiegając wzrokiem po walczących. Wziął głęboki wdech gotów zaryczeć i oznajmić, że król poległ podczas bitwy. Ciekawe, co wtedy zrobi ta głupia Wise. 
Nieoczekiwanie dla siebie został zwalony z łap. Warknął bojowo, wyrywając się złotej lwicy. Kukaa dyszała ze zmęczenia, ale w jej oczach odbijała się rządza mordu. 
- Zabiłeś go! - warknęła z jadem. 
Sawa skromnie dotknął łapą swojej piersi. 
- To było łatwe, jak odebranie lwiątku zabawki. - przybliżył się do lwicy. - A twoje córki są następne na mojej liście. Wkrótce żaden następca nie zostanie na Białej Ziemi. 
Zerknął w stronę czerwonookiej lwicy, ale jej już nie było. Wzruszył ramionami. Właściwie to nawet dobrze jej nie znał. Pojawiła się w ich grupie niewiele przed bitwą. Sawa skupił więc spojrzenie z powrotem na Kucee. Królowa trzymała głowę wysoko, nawet jeśli z jej oczu zaczynały płynąć łzy rozpaczy oraz wściekłości. Pewnie miała ochotę wtulić się w swojego partnera.
Sawa nie czekał na odpowiedni moment. Wybił się z tylnych łap, wskakując prosto na lwicę. Oboje zaczęli się siłować, wzniecając w powietrze kurz. Przeturlali się po ziemi. Sawa był silniejszy, Kukaa natomiast szybsza. Niestety ta pozycja była bardziej na korzyść wygnańca. Przycisnął lwicę do ziemi. 
- Możesz jeszcze błagać o litość. - stwierdził szyderczo.
Kukaa splunęła mu w pysk, spoglądając na niego wyzywająco. Choćby miała stracić życie nie ugnie się przed zdrajcą. Jej córki z pewnością sobie poradzą. 

Sawa nawet nie zauważył, że jego siły zaczęły słabnąć. Grupa Ciernia nie była na tyle liczebna, żeby stawiać czoła wyszkolonym białoziemcom. Być może gdyby Sawa nie był zaślepiony żądzą zemsty i poczekał z atakiem do odpowiedniej chwili, wynik mógłby okazać się bardziej korzystny, nawet jeśli nie wróciłby ze swoja grupą jako zwycięzca. Go jednak nie obchodziło życie towarzyszy. Pragnął zemsty i był przekonany, że jest coraz bliżej jej wykonania. 

czwartek, 8 października 2020

Rozdział 168

Wise

W pewnej chwili oczy Nory zwęziły się w szparki. Ogon białej lwicy poruszył się ze zirytowaniem. Nie mogłam jej się dziwić, ale obserwując tak silną, waleczną córkę, poczułam ogromną dumę. Moto również by się tak czuł, gdyby mógł ją teraz zobaczyć. A może spoglądał na Norę z góry i posyłał modlitwy, żeby wszystko potoczyło się dobrze? Bo musiało tak się potoczyć, innej opcji nie widziałam. 
Białoziemcy napięli mięśnie, wysunęli pazury i wydali z siebie wściekłe syki. Każdy gotowy był rzucić się na wrogów, w obronie ojczyzny. Ja również. Przebiegłam wzrokiem po lwach, które stanęły po stronie Sawy, coraz bardziej wynurzając się z cienia. Ich szczupłe sylwetki jasno pokazywały, że nie są specjalnie silni, ale pewnie zwinni. Było ich też dość dużo, chociaż w porównaniu z nami i tak mieliśmy przewagę. Jeśli Sawa wiedział jednak o lwiątkach, to co jeśli właśnie dlatego zdecydował się na atak?
- Sprawdź co z lwiątkami. - mruknęłam szeptem do Hope.
Lwica skinęła głową, pośpiesznie się oddalając w stronę Białej Skały. Puściła się biegiem świadoma zagrożenia. 
- Możecie się jeszcze poddać. - uśmiechnął się drwiąco Sawa. - Grupa Ciernia jest dość silna, by was wszystkich do piachu posłać.
- Nawet ich nazwałeś? Wow, co za zmiana. Dziwnie nie być lwem na posyłki? - Nyeusi spiorunowała wzrokiem wroga. Sawa wbił pazury w ziemię, warcząc ostrzegawczo. Posłałam czarnej zadowolone spojrzenie. Dobrze, że była wygadana. Niech Sawa wie, że nie ważne ilu wojowników zbierze, z Białą Ziemią nigdy nie wygra. 
- Zostaw moje królestwo w spokoju, Sawa. - warknął Mfalme, wychodząc z tłumu. - Wiesz, że i tak poniesiesz porażkę. Biała Ziemia nigdy nie będzie należała do ciebie. 
- Taaak? Jeszcze się przekonamy. - uśmiech zszedł z pyska lwa. Uniósł wyżej łeb. Wszyscy wiedzieliśmy, co zaraz nastąpi i jakie słowa opuszczą jego pysk. - DO ATAKU!
- BIAŁA ZIEMIO ATAK! - wrzasnął Mfalme, rzucając się prosto na Sawę. Oba lwy poturlały się po ziemi, w piachu, kurzu i wśród warknięć. Drapali się i gryźli. 
Machnęłam ogonem, gdy dostrzegłam jakiegoś samotnika. Ten również mnie dostrzegł i już chwilę później oboje rzuciliśmy się na siebie. 

Trwała zacięta walka. Wszystko będzie dobrze, musieli jedynie wygrać. Mieli dość dużo sił. Białoziemcy potrafili walczyć ramię w ramię, czego nie potrafili nieufni samotnicy. Widziałam kątem oka jak Kora podbiega do Idii, wraz z Kodą i wspólnie rzucają się na beżowego lwa. Współpracą osiąga się najwięcej. Dlatego nic dziwnego, że walczyli teraz u swoich boków, atakując co i rusz nowego lwa.
Zamachnęłam się łapą, uderzając prosto w pysk przeciwnika, z którym akurat walczyłam. Syknęłam wściekle, odskakując, gdy próbował mnie drapnąć. Otoczyłam go, prędko wskakując na jego grzbiet, wbijając w niego pazury i zaciskając zęby na karku. Lew zaczął wić się pod moim ciężarem, zanim mnie z siebie zrzucił. Wskoczyłam od razu na równe łapy, ponawiając swój atak. Wokół rozbrzmiewały odgłosy uderzeń, gdy ktoś został przyciśnięty do ziemi oraz agresywnych warknięć. Atak rozpoczął się na dobre i na razie wszystko szło po myśli. Poczułam większy przypływ determinacji. Skoczyłam na przeciwnika, powalając go na ziemię i unosząc brzuch, żeby tylko mnie nie kopnął. Wyrwał się spod moich łap, uciekając w tylko sobie znanym kierunku. Prychnęłam za nim.
Rozejrzałam się, gotowa pomóc jednemu ze swoich pobratymców. Większość bez trudu wygrywała. Poświęciliśmy dużo czasu ćwiczeniom, byliśmy też liczebni i na swoim terenie. Nie minęło uderzenie serca, a znalazłam kolejnego przeciwnika, z którym stanęłam do pojedynku.

***

Narrator

Kilio wykonała udany skok, wskakując na grzbiet jednego z intruzów, szybko rysując go ostrymi pazurami. Brązowy lew syknął, zatrzymując się i biorąc zamach łapą, by ją z siebie strącić. Kilio odskoczyła, warcząc ze wściekłości, zanim rozpoczęła atakowanie nieznanego wroga. Nyeusi ruszył jej z pomocą. Siła i zwinność miały tutaj kluczowe znaczenie. Teo udało się przejechać po boku jednego z nich, wykonując prędki unik, który wykorzystała Lajla, uderzając intruza łapą po pysku. Lew machnął zirytowany ogonem, broniąc się z obu stron, przed coraz mocniejszymi atakami. Wrzaski stawały się głośniejsze, zwiastując jeszcze większe kłopoty.
Przez panujący chaos, coraz większy z każdym kolejnym uderzeniem niespokojnego serca,  musieli działać szybko i pewniej. Wtapiali się w tłum białoziemców i samotników. Martwe ciała leżały porozrzucane po polanie. Taje poczuła kolejny raz ucisk smutku. Intensywna woń krwi drażniła jej nos. Warknęła ze wściekłością, czując wbijające się w nią pazury. Zamachnęła się, trafiając z całą siłą szarą lwicę. Mizerna postura intruzki wskazywała na to, że nic dawno nie jadła. Może właśnie tym Sawa skusił samotników z Grupy Ciernia, by mu pomogli? 
Nie skupiła się na walce z nią, biegnąc teraz w stronę Wise. 

Ndoto osłabiony rozejrzał się pół przytomnie po polanie. Świeże ślady krwi dawały mu  się mocno we znaki. Zamiast jednak się wycofać, co nie przystawało białoziemcowi, pobiegł pomóc Gizie i Adeli. Obie warczały, wijąc się pod pazurami swoich rywali. Ndoto skoczył na jednego z nich. Zleciał z grzbietu Adele, pozwalając jej ruszyć do ponownego ataku, korzystając z okazji.  Wskoczyła na rudą lwicę, próbujac dostać się do jej szyi, przy okazji orając pazurami jej brzuch. Nieznana lwica syknęła z bólu, zanim tylnymi łapami kopnęła brzuch białoziemki. Adele czuła jak z każdą chwilą jej determinacja rośnie, gdy uderzała mocnymi ruchami lwicę, co jakiś czas wykonując uniki, albo samej obrywając. Uderzała rytmicznie, coraz szybciej i mocniej, aż wytrącona z równowagi intruzka, oberwała w pysk, tracąc na moment orientację. Ta chwila wystarczyła, by Giza doskoczyła do siostry i wbiła kły w szyję samotniczki, zaciskając na niej szczęki. Chciała w ten sposób osłabić wiercącą się lwicę. Poddana Sawy jeszcze chwilę się wyrywała, nim jej oczy zamgliły się, jakby uciekało z nich właśnie życie. Giza  wypuściła ją wtedy z uchwytu.

***

Hope biegła najszybciej jak potrafiła, wyciągając przed siebie długie łapy. Za sobą słyszała ciężki oddech i kroki. Samotniczka ją śledziła, chcąc dotrzeć do Białej Skały pierwsza. Czyli coś na rzeczy było. Hope w ostatniej chwili wbiegła do schodach, wpadając do jaskini. Panowała tam wręcz przerażająca cisza. Serce lwicy niebezpiecznie przyspieszyło. Spóźniła się. Lwiątek nigdzie nie było.
W pewnej chwili samotniczka wskoczyła na nią od tyłu. Obie upadły na ziemię, w szaleńczym biciu. Hope jednak nie miała siły walczyć. Jej córeczki.. tylko o nich była w stanie myśleć. Zaniosła się płaczem, nim lwica uniosła łapę, którą wycelowała prosto w pysk Opiekunki. 

***

Mfalme udało się powalić Sawę na ziemię. W oddali słyszał warknięcia partnerki, która walczyła z jakąś kasztanową lwicą. Król Białej Ziemi warknął, przyciskając głowę wroga ojczyzny do ziemi. Oddech Sawy zaczął zwalniać, a lew starał się łapać każdy oddech. Widocznie nie spodziewał się takiej siły po białym. Spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem. Coś w tym spojrzeniu było nie tak.
- Na twoim.. m-mi-miejscu.. mia-miałbym.. się.. na.. bac-baczności. 
Po tych słowach biały nagle stracił równowagę. Uderzenie w kark było na tyle silne, że upadł, bardzo blisko jakiegoś kamienia. Nie odchodził jednak do przodków. Wciąż świadomy wszystkiego co się działo wokół, wsłuchiwał się w odgłosy ciężkiej bitwy.
- To koniec. - zachrypnięty głos lwicy rozległ się nad jego uchem. Otworzył zmęczone oczy, które natrafiły od razu na jej czerwone ślepia. Poprzysiągł sobie, że na zawsze zapamięta ten szkarłatny kolor. - Śpij słodko, książę. 
Kolejne uderzenie. 
Krzyk.
Mfalme stracił przytomność. 



***
Hejka! Dziękuję za przeczytanie! ^^  
Macie pytanka:
1. Kto wygra walkę?
2. Co się stało z lwiątkami?
3. Czy Mfalme i Hope przeżyją?
4. Kim może być tajemnicza czerwonooka? 
Pozdrawiam serdecznie i do następnego! 💜

środa, 7 października 2020

Rozdział 167

Biała Ziemia przez długi czas kierowała się spokojnym, niezmieniającym się rytmem. Stąd pojawiło się zdziwienie zwierzyny, gdy nagle nadeszło ryzyko. Wyczuli je. Nie byli głupi, ten rechot nie mógł oznaczać niczego dobrego. Agenti musiała obserwować, jak antylopy spłoszone zaczynają uciekać, a  ptactwo zrywa się do lotu. Ona sama czuła się jak ptak bez skrzydeł. Chciała wyrwać się na wolność, odlecieć od wszelkich problemów, ale była złączona tutaj - na ziemi. W rodzinnym królestwie, o które musiała walczyć. Z kim jednak miała być ta cała wojna? Kto niósł zagrożenie? Tyle pytań pojawiło się w głowie księżniczki. Niestety na żadne z nich nie dane jej było poznać na razie odpowiedzi. 
Akili mocno trzymał złączone ich ogony. Lew wyraźnie się bał. Agenti przybliżyła się bliżej niego, ocierając delikatnie o ciut za bardzo zmierzwioną sierść. Nie trwało to jednak zbyt długo. Lwiczka posłała mu pewne spojrzenie, nim rzuciła się biegiem w stronę Białej Skały. Jeden krok... przyspiesz... jeszcze trochę... odrobinę... motywowała się w myślach, gnając tak szybko, aż łapki bolały ją od piasku. Za sobą słyszała urywany oddech. To Akili! Mimo wszystko wciąż jej towarzyszył, nie dając się ponieść zmęczeniu. Posłała mu wdzięczny uśmiech. Co by bez niego zrobiła? 
Dwójka lwów wpadła do jaskini stada. Na ich pyskach malował się czysty niepokój. Obawy zdawały się potwierdzić. Białoziemcy obecni w grocie, wyglądali na zaskoczonych, z domieszką gniewu i smutku. Agenti przekrzywiła łebek. Gdyby była dorosła, zapewne już dawno o wszystkim by wiedziała, tym czasem traktowali ją jak dziecko. Westchnęła ciężko. Dostrzegła w rogu jaskini Kambę, w towarzystwie niesfornych lwiątek, w tym jej sióstr. Podeszła do nich spokojnym krokiem, starając się wmieszać w tłum. Czuła się czasami taka niewidzialna. 
Przysiadła przy Opiekunce. 
- Ktoś przekroczył granicę? Intruzi?
Kamba westchnęła gorzko.
- Gorzej, Agenti. Wrócił koszmar z przeszłości. - mruknęła. Uniosła pysk. W jej oczach odbiła się waleczność, za którą wiele razy jasna ją podziwiała. Mimo wszystkich przeciwności losu, tragedii i radości, Kamba zawsze była silna. W przyszłości też taka będzie. A może już była, tylko o tym nie wiedziała?
- Pokonamy go! - pewnie zawołała Malkia, wtrącając się w ich rozmowę. Księżniczka wstała na równe łapki, jeżąc sierść z podenerwowania. Milele wywróciła oczami, a Maji skuliła się bardziej. 
- Nie chce walczyć. - miauknęła najmłodsza z królewskiego miotu. 
- Ale musisz. Za ojczyznę! - Malkię tak poniosło, że była gotowa wybiec z jaskini. Kamba jednak złapała ją w ostatniej chwili, zatrzymując małą przed jakimś głupim pomysłem. Odsunęła ją, żeby wróciła do reszty lwiątek. Córka Mfalme prychnęła niezadowolona. 
- Nie jest specjalnie groźny, ale nie można zaprzeczyć, że umysł na sprytny. Przy jego pomocy działały dwie niebezpieczne lwice, stanowiące zagrożenie dla Białej Ziemi w poprzednich sezonach. 
Agenti zmrużyła ślepka. W jej oczach dało się ujrzeć zmartwienie. Akili widząc w jakim jest stanie, objął ją ogonem. W końcu była za mała, by brać na siebie tak duży ciężar, jakim była powtórka z rozrywki historycznej. Akili co innego. Syn Imani skinął głową. 
- Król i królowa co zdecydowali?
- Walczyć, Akili. Walczyć. - odpowiedziała Kamba. 

***

Wise
Pierwszy raz mając z nim do czynienia, a właściwie wydając decyzję, iż dołączy do szeregów rozwijającego się wtedy królestwa bez nazwy, mającego w przyszłości stać się Białą Ziemią, nie sądziłam, że jeden lew jest w stanie sprawić tyle kłopotów. Historia lubiła antagonistów. Podobno dobro zawsze pokonywało zło. Zatem czemu ciągle niebezpieczeństwo wracało i nikt nie mógł żyć w bezpiecznej, dobrej harmonii? Westchnęłam. Zanim odejdę z kręgu życia, chciałam doczekać momentu wiecznego spokoju na Białej Ziemi. Chociaż Matibabu mówiła, że Kira spowodowała takowy. Miałam nadzieję, że mądra medyczka się nie myliła.
Krocząc u boku swojej pierworodnej córki, Nory, rozglądałam się czujnie. Moje pazury pozostały wysunięte, na wypadek gdyby wrogów było więcej. Biała sierść natomiast zjeżona. Tyle razy stoczyłam walkę, że wydało mi się być to nieprzyjemną rutyną. Co innego młodsze pokolenie, o które bałam się najbardziej. Nie byłam gotowa na stratę kolejnego bliskiego mi lwa. 
Amara została, żeby zaopiekować się lwiątkami i nastolatkami. Obie z Norą uznałyśmy, że w jej słabszym stanie, nie powinna tak ryzykować. Czułam, że Asanta jej pomoże i dzięki twardemu, liderskiemu charakterowi, przypilnuje najmłodszych. Przynajmniej o jeden problem z głowy.
- Wyrwę mu łapy. - syknął Kisu.
Zerknęłam na niego kątem oka. 
- Ile to już razy miała go spotkać kara śmierci. A tym czasem wciąż powracał, coraz silniejszy, jakby się nie poddawał. Hasira nie żyje już tyle miesięcy, podobnie jak Johari. 
- Przynajmniej tyle. - westchnęła Nora.
Musiałam się z nią zgodzić. Obie były niebezpieczne, chociaż najbardziej zawsze należało się obawiać umysłu, a nie siły. To właśnie w umyśle, sprytnym i doświadczonym, rodzą się najgorsze pomysły na zbrodnie, a przy dobrej organizacji, wchodzą w życie. Zaskakujące, jak wiele się nauczyłam przez te lata. 

Dotarcie do granicy nie zajęło nam dużo czasu. Już wkrótce cała armia białoziemców, stanęła naprzeciwko czarnego lwa o białej grzywie. W jego oczach odbijał się spokój, ale też chęć wyzwania, jakby cały czas na nas czekał. Nie bał się śmierci. Spiorunowałam go wzrokiem, gdy zerknął na mnie, lustrując spojrzeniem ciemnych ślepi.
- Tęskniłaś, Wise? 
- Czego chcesz, Sawa? - warknęłam, nawet nie próbując powoływać się na jakieś uprzejmości. 
Sawa wywrócił oczami.
- Co wy tacy nerwowi? 
Tym razem odpowiedzi postanowiła udzielić Nora. Wystąpiła do przodu, dumnie unosząc głowę. Byłam niezwykle dumna z jej siły, chociaż wewnątrz pewnie obawiała się najgorszego. 
- Wkroczyłeś na tereny należące do Białej Ziemi. Jesteś wygnańcem. Wrogiem. Nie masz tutaj czego szukać. - warknęła. 
- Chyba, że śmierci. - mruknął Chaka, stojący w tłumie walczących. 
Moje niebieskie oczy utkwione w Sawie, zdradzały spokój. Cokolwiek zamierzał, byłam pewna, że raz na zawsze przyjdzie nam go pokonać. Nie był najgorszym z naszych wrogów, chociaż coś sprawiało, że dalej nie mogliśmy z nim wygrać. Igrał z losem. Nie podobało mi się to. Nie tylko mi z  resztą. 
Sawa wyraźnie spodziewał się takiej odpowiedzi. Uśmiechnął się paskudnie, cały czas gapiąc się na Norę. Pokręcił łbem z poirytowaniem, co wywołało oburzone, wściekłe syknięcia białoziemców.
- Nic się nie zmieniliście. Jednak ja... zawsze lubię zaskakiwać. 
Na te słowa nieprzyjemny dreszcz przebiegł po moich plecach. Po całej polanie rozniósł się rechot, za nim nachodziły kolejne głosy, aż z cienia wynurzyły się lwie sylwetki. Kolejni samotnicy? Mieszkańcy innych ziem? Wszystko jedno. Skoro walczyć chcieli, to my wyzwania się podejmiemy. Spięłam mięśnie, gotowa do ataku, gdy Sawa podszedł do Nory. Nachylił się nad jej uchem. Wytężyłam słuch, chcąc usłyszeć jego słowa i jeszcze bardziej go znienawidziłam.
- Najbardziej lubię smak krwi lwiątek.

wtorek, 11 sierpnia 2020

Rozdział 166

Mgiełka spokoju unosiła się nad pogrążonym we śnie królestwem. Niczym niezmącona cisza, niosła ukojenie zmęczonym ciałom. Księżyc lśnił na pokrytym milionami gwiazd niebie, swym blaskiem oświetlając miękkie trawy. Zwierzyna odpoczywała, do następnego dnia pozostało sporo czasu. W jaskini białoziemców, co jakiś czas rozlegały się pochrapywania. Pogrążone w śnie lwy, siły o najróżniejszych rzeczach. Marzenia wydawały się osiągalne w krainie snów. Akili stał na czele grupy łowieckiej, Milele z dumą nazywała się królową, Kukaa tuliła się do swych przyjaciół, na ramieniu nosząc znamię Lwiej Gwardii. Spokój i harmonia to było to, czego pragnęli tutejsi mieszkańcy.
Agenti śledziła ruch pięknego motyla, z początku nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że utknęła we własnym śnie. Zostawiła istotkę, by podążyć za szumem rzeki, kierując się znajomą sawanną, zroszoną w promieniach słońca. Cieszyłasię nimi, krocząc z uśmiechem na pysku, słuchając wody i śpiewu ptaków. Docierając do swojego celu, ujrzała bez trudu wodę, łagodnie płynącą przed siebie. Wypiła kilka łyków. Dały jej ulgę oraz siłę.
Nagle ktoś dotknął jej ramienia. Przerażona omal wpadła do wody, lecz tajemnicza łapa w porę ją złapała. Westchnęła cicho. Było blisko. Zaraz potem zwróciła pysk w stronę nieznajomego. Lew o jasnym futrze, tak bardzo podobnym do tego jej, tyle, że bez białych odcieni, przyglądał jej się z uśmiechem. W oczach dostrzegła powagę. Miała się go bać? Coś kazało jej odrzucić tą myśl.
— Kim jesteś?
— Nazywam się Jasiri, droga Agenti. Jestem twoim duchowym przewodnikiem.
Niemal zadławiła się własną śliną. Miała swojego duchowego przewodnika. Miała! Czuła się taka szczęśliwa. Dużo słyszała o opiekunach i nie mogła się doczekać swojego, o ile była godna. Podobno każdy ma jakiegoś, tyle, że niektórzy nie odkryli na czas.
— Wow. — w jej ślepiach zał siły płomyki.
Jasiri nie powiedział córce, dlaczego to ją wybrał. Zamierzał strzec jej najlepiej jak potrafił oraz doradzać zawsze, gdy będzie go potrzebować. Gdyby tylko mógł powiedziałby jej prawdę, ale duchy zdawały sobie sprawę z tego, że niektóre rzeczy muszą zostać wyjaśnione na ziemi, gdzie już nie mieli wstępu.
— Dlaczego mi się objawiasz? Znaczy to super, nie zrozum mnie źle! Ale słyszałam, że Duchy Przodków pojawiają się tylko, gdy ktoś bardzo potrzebuje ich rady. — spytała Agenti.
Oh,  była taka bystra! Jasiri poczuł dumę. Jego córeczka.
— Białej Ziemi grozi wojna. Matibabu, Lara i Rafa zostali poinformowani.
— Co mam zrobić? Jestem tylko lwiczką!
— Umiej wybaczyć. I walcz za to co kochasz. — pochylił z szacunkiem głowę. Sylwetka lwa zaczęła się rozpływać.
— C-czekaj!
Chociaż Agenti wołała dawnego strażnika Lwiej Gwardii, lew już zniknął. Mała została sama w swoim śnie, z wieloma sprzecznymi myślami.

♪♪♪

Zanurzyła zęby w mięsie góralka. Było świeże i pyszne. Jej ulubione. Zetknęła na zadowolony pyszczek Akili′ego. Sam go upolował, wręczył go jej jako prezent. Doskonale znała umiejętności lwa, wierzyła, że z nimi zajdzie daleko. Czy jednak uda mu się spełnić marzenie? Szkoda, że lwice były tak zapqtrzone w tradycje, zamiast wkroczyć naprzód z dumnie uniosionymi ogonami i otwartością na zmiany. Prababcia Kilio by się z nią zgodziła. 
Agenti uśmiechnięta się delikatnie. 
— Pyszne. 
Wnuk Wise z zadowoloniem skinął głową.
— Łatwizna z ich łapaniem. — machnął łapą jakby rzucił coś o chodzeniu po trawie. — Jak pójdziemy na wspólne polowanie, złapiemy ich więcej! Kiedy chcesz się... Agenti, czy ty mnie słuchasz? Halo? 
Lwiczka wyrwała się z chwilowego transu w który wpadła. Odwiedziny jej Duchowego Przewodnika, dalej chodziły jej po głowie i na niczym innym jakoś nie umiała się skupić.  Spojrzała na swoje łapki. Wywołało to zmartwienie Akili'ego. Uh, jakby nie mógł zająć się swoimi sprawami! Nie wiedziała, czy powinna mu mówić. Co jeśli uzna ją za zbyt przesadzającą? 
— Okej, Ag,  co jest? Jesteśmy przyjaciółmi, możesz mi powiedzieć. 
Zaszurała łapką po ziemi. 
— Coś... Coś mi się przyśniło.
Akili zastrzygł zaciekawiony uszkami.  Lwiczka bez trudu domyśliła się, że czeka na dalsze słowa. Przełknęła ślinę.
— Odwiedził mnie mój Duchowy Przewodnik, Jasiri, to ten najodważniejszy w Lwiej Gwardii. Mówił o wojnie, że nam grozi.
— Poradzimy sobie.  Cokolwiek się stanie, Biała Ziemia pozostanie niezwyciężona. — odparł lew, przytulając ją, zapewniając jej tym samym pocieszenie. — Przynajmniej możemy się przygotować.
— Co mam zrobić Akili?
Wtuliła się w jego gęste futro. Syn Imani liznął ją za uchem.
— Może powiedz rodzicą? Nie powinni zignorować ostrzeżenia. Zwłaszcza jeśli dostali je również medycy.
Tak, sprawa z Duchami Przodków zawsze była skomplikowana.
— Tak zrobie. Najlepiej od razu. — mruknęła Agenti.
Jeszcze chwile tuliła się do jego futra, nim o krok się odsunęła. Akurat w tym momencie, trójka jej sióstr pod biegła do nich. Futra lwiczek były zmoczone. Musiały pod okiem opiekunek, bawić się w wodopoju. Nic dziwnego w taki upał! Agenti posłała im uśmiech.
— Wracamy na Białą Skalę? Znalazłam muszelkę. Dla mamy. — dumnie mruknęła Malkia.
Agenti otworzyła pyszczek. Tak, pora było wracać do jaskini i porozmawiać z rodzicami. Zerknęła kontem oka na przyjaciela. Posłał jej pokrzepujące spojrzenie.  Na niego zawsze mogła liczyć.
— Królu! Królowo!
Agenti przeniosła wzrok na biegnącą w stronę Białej Skały pobratymkę. Z resztą nie tylko ona zwróciła na białoziemkę uwagę. Coś było nie tak. Księżniczka zakryła siostry własnym ciałem, dostrzegając sylwetkę daleko na horyzoncie, a potem słysząc mrożący krew w żyłach śmiech.
Akili złączył ich ogony. Może wojna nadeszła szybciej niż sądzili?




Nowy rozdział! ♥
Szczerze? Bardzo przyjemnie mi się go pisało. Pierwszy jednak raz pisałam jedynie na telefonie, więc wybaczcie za wszelkie błędy autokorekty. Mam teraz masę weny i gdy tylko wrócę z wyjazdu, zajmę się przyspieszeniem sezonu 4!  
Pozdrawiam ^^

sobota, 4 lipca 2020

Rozdział 165

— Mam go!
Wesoły pisk księżniczki Malkii, dało się słyszeć już z daleka. Lwiczka przytrzymała do ziemi złapanego góralka. Zwierzątko piszczało przeraźliwie, wijąc się, żeby się tylko uwolnić. Księżniczka obserwowała go, nie ukrywając własnej ciekawości. Tak bardzo ulotne chwile... nawet nie będzie pamiętała, że kiedykolwiek go upolowała.
— Brawo, córeczko! — odezwała się łagodnym głosem sama królowa Kukaa. Podeszła bliżej swojego dziecka, przyglądając się krótko góralkowi, zanim chwyciła Malkię za luźną skórę na karku, unosząc ją lekko. Góralek wykorzystał okazję, oczywiście od razu uciekając. Córka Mfalme wydała z siebie zawiedzione westchnięcie. Matka odniosła ją na płaską skałę, gdzie wcześniej leżała, ciesząc się promieniami słońca, delikatnie ocierającymi się o jej  futro.
— Czemu to zrobiłaś? Przecież go miałam! — skrzywiła się księżniczka.
Milele wywróciła oczami, przekręcając się na drugi bok, natomiast Maji lekko się skuliła. Zrobiło jej się przykro, że siostra ma taki humor. Kichnęła cicho, zwracając na siebie zaniepokojoną uwagę Kukii. Odkąd jej pociechy się urodziły, miała zwłaszcza najmłodszą na oku.
— Polując na zwierzynę musisz pamiętać, żeby nie wydała żadnego pisku. Od razu ją zabijasz. Jeśli piśnie, zwraca tym uwagę pozostałej zwierzyny. Wtedy już nic nie uda ci się złapać. Zwłaszcza przy porze suchej, gdzie jest ich mniej, trzeba zachować większą uwagę. Każda lwica polująca ci to powie, Malkio. — pouczyła córeczkę najszybsza lwica na Białej Ziemi.
— Zapamiętam. — burknęła mała.
Rozejrzała się za Agenti, ale wyglądało na to, że dalej się bawiła się  z przyjaciółmi. Malkia wykorzystała więc moment nieuwagi swojej siostry, napięła mięśnie i wybiła się z tylnych łapek, celując prosto w Milele. Lwiczka wydała z siebie pisk zaskoczenia, zanim spiorunowała wzrokiem roześmianą pierworodną. Prychnęła pod nosem.
— Już nawet spać nie dają.
Malkia zareagowała uderzeniem ją łapką w bok. Tego było za wiele. Księżniczka podniosła się na równe łapki i popędziła za siostrą. Śmiejąc się, pobiegły w stronę sawanny. Kukaa spojrzała na Kambę, dając jej jasny znak. Lwica jedynie skinęła głową, ruszając w ślad za księżniczkami, by ich pilnować, co należało do jej obowiązków.
Kukaa pochyliła się, liżąc Maji za uchem.
— Odwiedzimy Matibabu, co ty na to?
Maji spojrzała na mamę, w milczeniu kiwając łebkiem. Złota lwica ogonem popchnęła lekko córeczkę. Obie ruszyły w stronę jaskini, którą zamieszkiwała szara lwica.

***

Lew nastawił uszu. Zamknął oczy, słuchając rytmicznych uderzeń kopyt. Mokra od deszczu trawa nie sprzyjała polowaniom, jednak była zachęcająca dla zwierzyny. Antylopy niczego się nie spodziewając, wciąż przechodziły z miejsca na miejsce. Akili otworzył ślepia, czujnie wpatrując się w swój cel. Nastolatek łapa za łapą, bardzo cicho i uważnie, podkradł się bliżej. Będąc już dostatecznie obok, wybił się z tylnych łap. Szybko chwycił swoją ofiarę. Zanim ta wydała z siebie jakikolwiek dźwięk, przerwał jej męki, odsyłając ją z kręgu życia. Oblizał pysk z zadowoleniem. Chwycił ją ostrożnie, ciągnąć w stronę Białej Skały. 

***

Jaskinia była już bardzo dostrzegalna na horyzoncie. Zaledwie kilka kroków dzieliło dwie lwice od niej. Kukaa spojrzała w stronę swojej córki, Maji maszerowała odważnie obok niej, co jakiś czas z ciekawością w oczach się rozglądając. Dopiero gdy znalazły się obok wejścia, mała drgnęła z zaniepokojeniem. Kukaa liznęła ją w czubek głowy zapewniając, że wszystko będzie dobrze. 
Matibabu powitała ich od razu, podbiegając do rodziny królewskiej, z lekkim uśmiechem malującym się na pysku. Wywołało to spokój w nich obu. Kukaa pochyliła z szacunkiem głowę. Znała szarą medyczkę, odkąd tylko sama przyszła na ten wielki, skrywający tajemnice świat. 
— Matibabu, zbadasz Maji? Dziwnie kichnęła. 
— Oczywiście. Chodź, rybko.  
Maji podążyła za szarą. Usiadła na wskazanym posłaniu, podczas gdy medyczka krzątała się po legowisku. Chwyciła wiązankę ziół, z którymi podeszła do małej, kładąc przed nią. Wyciągnęła żółty liść, z jakąś czerwoną jagodą, którą szybko roztarła. Podsunęła małej pod nosek. Nie pachniało przyjemnie. Maji skrzywiła się, zanim ostrożnie, pod stanowczym spojrzeniem Matibabu, zjadła lekarstwo. 
— Teraz już będzie lepiej. — poklepała maleństwo po główce. 
Maji z uśmiechem spojrzała w stronę matki. Wzrok Kukii utkwiony był jednak w odległym punkcie. Lwica westchnęła cicho, gdy wyczuła na sobie spojrzenie. 
— Coś się dzieję, mamusiu?
Matibabu spojrzała za siebie, rozumiejąc troskę królowej. Amara dalej się nie obudziła. Rozumiała, że Kukaa bardzo pragnęła na nowo przytulić się do ciała lwicy, usłyszeć jej głos, poczuć liznięcie za uchem. Były ze sobą bardzo blisko. Z każdym kolejnym dniem czuła jednak, że szanse na obudzenie przyjaciółki Imani, są coraz mniejsze. 
— To tylko... — Kukaa nie dokończyła. 
Cichy jęk wydobył się z samego końca jaskini. Cała trójka spojrzała w tamtą stronę. Jasna lwica, uniosła ostrożnie łeb, spoglądając w ich stronę. Była wychudzona, ale w jej spojrzeniu dało się wychwycić, że jest bardzo szczęśliwa. Kukaa zalała się łzami. Amara. 
— Mama. — wyszeptała wzruszona. 

Bohater w pigułce #13 Nora

Witam w kolejnej części "Bohatera w pigułce"... wygrywa... NORA!!!!!
To już ostatnia część. Tak jak zapowiedziałam. Zaczęło się 4 lipca 2019 roku, kończy się tego samego dnia 2020 roku.

WYGLĄD lwicy jest bardzo podobny do jej matki; może pochwalić się białą, czystą sierścią oraz zielonymi oczami, odziedziczonymi po przodkach, a także malutkim, różowym noskiem

  • Jest pierworodnym dzieckiem Wise
  • Druga królowa Białej Ziemi

ZAMIARY:   Norę poznajemy już w pierwszym sezonie, w jednych z początkowych rozdziałów, gdzie przychodzi na świat jako pierwsza pociecha Wise i Moto. Lwica pełna energii i optymizmu, kochana przez rodziców, idealna siostra. Nawet po śmierci ojca, nie załamała się, będąc oparciem dla rodziny oraz stada. Porwała przez Hasirę, nie straciła pozytywnym cech. Miała dość odwagi, by wyruszyć z przyjaciółmi i rodzeństwem w ogromną podróż. Z miłości jej i Kisu, po długim czasie, przyszła na świat dwójka lwiątek - córka Kira i synek Mfalme. Nora została drugą królową Białej Ziemi. Jej zamiarami od początku było robienie tego, co uznaje za słuszne. Pełna sprawiedliwości lwica, dobrze rządziła ogromnym królestwem, mimo początkowych zmartwień. Zadbała o stado i bliskich. Obecnie u boku ukochanego, obserwuje z dumą Białą Ziemię.

To chyba już wszystko, co można o niej powiedzieć. Co myślicie o Norze? Lubicie ją? Czy należy do waszych ulubieńców na blogu? 

wtorek, 30 czerwca 2020

Bohater w pigułce #12 Huruma

Witam w kolejnej części "Bohatera w pigułce" ze spóźnieniem... wygrywa... HURUMA!!!!! jak po tytule widać

WYGLĄD charakteryzuje się białą sierścią, czarną grzywą oraz czerwonymi ślepiami 

  • Jest czwartym dzieckiem Wise, jednak adoptowanym 
  • Ma krew Tęczowej Krainy 


ZAMIARY:   Huru (Hurumę) poznajemy już na samym początku bloga, jako adopcyjnego syna Wise i Moto. Lwa, który według przepowiedni miał być zły do szpiku kości. Czy jednak przodkowie się nie pomylili? Zaczynając od początku. Huru wychowywał się w kochającej rodzinie, nawet po śmierci ojca, starał się dążyć do szczęścia. Miał cudowną przyjaciółkę, jak wiadomo przyszłą partnerkę i wspierające rodzeństwo. Czas mijał. Lew odczuwał coraz większe niezadowolenie. Przepowiednia coraz bardziej utwierdzała niektórych członków stada, że to właśnie książę skieruje się niewłaściwą ścieżką. Mimo wywołanej wojny, Huru zrozumiał jednak swój błąd, przeprosił i opuścił stado, zakładając własne i doczekując tym samym władzy, o której tak marzył. Stał się o wiele lepszym lwem. Przepowiednia mówiła o jego siostrze, Johari, której jednak nie dane mu było poznać. Może po śmierci, będą mieli okazję nadrobić stracony czas, na razie nie wiedząc o swoim istnieniu. Zamiarami Huru było od początku dojście do władzy, potem ochrona stada i rodziny. Była to postać dojrzewająca na przestrzeni kolejnych rozdziałów. Warto sobie zadać pytanie, czy był tak naprawdę dobry, czy zły?

To chyba już wszystko, co można o nim powiedzieć. Co myślicie o Huru? Lubicie go? Czy należy do waszych ulubieńców na blogu? 
przepraszam, że nie ma nowego rozdziału, kopnijcie mnie w komentarzach, żebym w wakacje wzięła się ostro do pracy i do oczywiście zakładki