piątek, 31 stycznia 2020

Rozdział 156 [maraton 3/10]


Mfalme zamrugał, wciąż spoglądając z czujnością i miłością na Kukkę. Złota lwica odwzajemniła uśmiech, już nie czując się zmęczoną. Skoro jej mama żyła, nie miała większych trosk, mogła cieszyć się z narodzin córeczek. Włożyła sobie trójkę lwiczek w łapy. Akurat były umyte, najedzone i wyspane. Malkia wtuliła się w łapę matki, mrucząc ze szczęściem. Maji smacznie spała. Zachowywała się tak niewinnie, nieskarana złem świata. Ostatnia z dziewczynek - Milele - spojrzała z zaciekawieniem na ojca, a jej pyszczek rozjaśnił uśmiech. Czy będzie czysta (od wszelkiego zła) jak mówiło jej imię? 
- Nie mogę się na nie napatrzeć, są takie słodkie, oraz piękne.-powiedziała z uczuciem Kukaa.
- Będziemy je chronić.-odparł Mfalme. Biały lew przeniósł wzrok na niebo. - Chyba powinniśmy już wracać, najdroższa. Lada chwila słońce będzie w zenicie, a chyba chcemy przedstawić nasze pociechy? 
- Tak, ale zostańmy jeszcze tutaj. Tu jest dobrze.
Złota lwica wtuliła się w futro partnera, gdy ten położył się bliżej niej. Ich ogony się ze sobą złączyły. Tej pięknej chwili nic nie mogło zepsuć, nawet głośne, zadowolone piski ich córek. Lwiczki widocznie nie miały powodu do smutku, pozostając pod uwagą rodziców. 

***

Młodzi władcy zdecydowali wreszcie, że pora wrócić na Białą Skałę. Najpierw jednak musieli udać się po pomoc medyczną, by upewnić się, że ich córki są zdrowe. Mfalme wahał się, czy nie poprosić o pomoc Matibabu, ale ostatecznie zrezygnował. Widok nieprzytomnej Amary, mógł tylko pogorszyć smutek jego ukochanej, a tym samym dzieci. Tego nie chciał. Dlatego w ostateczności, dwójka dorosłych lwów udała się w stronę baobabu. Biały lew niósł jedną córeczkę, natomiast złota lwica dwie pozostałe. Szli równym, acz niespiesznym krokiem, rozkoszując się promieniami słońca i swoją obecnością. 

Po drodze spotkali Adele. Białoziemka zatrzymała się na ich widok. W jej szeroko otwartych oczach, odbijało się zdziwienie. Lwica dopiero po kilku uderzeniach serca, zdecydowała się na uśmiech i skłonienie głowy. Mfalme posłał jej wymowne spojrzenie. Chciał by odwołała patrole poszukiwawcze. Król, królowa i księżniczki, udali się w dalszą trasę, natomiast Adele pośpieszyła wykonać rozkaz. Na szczęście wszystkie grupy poszukiwawcze znalazła dosyć szybko. Każdego lwu ulżyło, że młoda matka się znalazła, a tym bardziej, iż urodziła trójkę lwiątek. 

***

Szaman  mruknął coś niezrozumiałego pod nosem,  gdy kolejny raz tego dnia, nie udał mu się malunek. Albo wychodziły zbyt krzywe łapy, albo za małe głowy. Rafa nie mógł też powstrzymać drżących rąk, a wraz z każdym kolejnym dniem, uświadamiał sobie coraz bardziej, że pomału nadchodzi jego koniec w Kręgu Życia. Westchnął ponuro. Nie chciał zostawiać Matibabu samej, zwłaszcza, gdy przodkowie zwiastowali, niezbyt ciekawy czas dla Białej Ziemi. Liczył na to, że jeszcze kilka lat  pożyje. 
W baobabie panował ład i porządek. Wszystko było na swoim miejscu. Mikstury, fiolki, puste skorupy żółwi, farba, leżały na swoim miejscu, natomiast owoce, z których miał przygotować kolejne barwy, spoczęły blisko legowisk, przygotowanych dla pacjentów. Ściany baobabu pokrywały najróżniejsze rysunki. Rafa zamierzał dzisiaj dorysować pod wizerunkiem Mfalme i Kukii, trójkę lwiczek, o których pojawieniu się na świecie poinformował go wiatr. Nawet nie sądził, że stanie się to tak szybko. Przynajmniej królowa wróciła cała i zdrowa, nie wątpił też w to, że lwiczki zyskały szczęśliwą rodzinę. Jednak szaman świadomy był tego, że cała historia mogła się gorzej zakończyć. 
Odkąd z tego miejsca odeszła szara lwica, nie miewał często gości. Zaskoczony odwrócił głowę, upuszczając swoją laskę, gdy cichy odgłos wspinaczki dotarł do jego uszu. Rozłożył ręce, witając nowych potomków rodu Wise. Kto by pomyślał, że biała lwica stworzy z niczego taką potęgę? 
- Witajcie! Jak mogę wam pomóc?-zwrócił się do władców.
Mfalme i Kukaa znajdując oparcie dla łap, uśmiechnęli się pogodnie do szamana Białej Ziemi. Baobab był wysoki, ale przynajmniej mogli się czuć tutaj bezpiecznie. Podeszli spokojnie do jednego z liściastych posłań, gdzie odłożyli swoje największe skarby, żeby lepiej zwrócić się do mandryla. Rafa znalazł się błyskawicznie przy ich boku.
- Witaj, Rafo. Mógłbyś przebadać nasze córki i powiedzieć, czy są zdrowe?-spytał uprzejmie Mfalme. Machnął niecierpliwie ogonem, czekając na odpowiedz szamana. Widać, że martwił się o dzieci. 
Rafa krótko skinął łebkiem, zanim przycupnął przy maluchach, najpierw im się przyglądając, żeby następnie zabrać się za badanie. Sprawdził ich wielkość, reakcję na piórko (żeby mieć pewność, że potrafią piszczeć, przyłożył po prostu pióro do ich nosków), czy łapki nie są za krótkie i kilka innych rzeczy, zanim zmarszczył brwi zamyślony. 
- Ta najmniejsza mnie niepokoi. 
- Problem z oddychaniem?-pomału spytał biały lew, podczas gdy przerażona Kukaa szerzej otworzyła oczy. Kiedy jednak szaman pokręcił głową, westchnął. - Co zatem dolega mojej córeczce? 
- To są na razie tylko przypuszczenia, zwyczajny niepokój. Wydaję mi się, że może mieć problemy ze wzrostem, w lepszym wypadku kilka alergii.  Ale to się dopiero okaże, gdy będzie starsza, na razie nie wpadajcie w panikę!
Zawsze mogło być gorzej...
Trójka lwiczek zaczęła piszczeć, chcąc zwrócić wszystkich uwagę. Kukaa z lekkim uśmiechem na złotym pysku, przyciągnęła swoje kruszynki bliżej ogonem, po czym spojrzała z powagą na partnera. 
- Będziemy na nią uważać.-obiecała lwica. 
- Nie wątpię w to. Odpocznij królowo. Mogę dać ci zioła wzmacniające.
- To nie będzie konieczne, dobrze się czuje...-zapewniła złota lwica. 
Jednak mimo jej nalegań, dostała trzy małe listki, które miały powiększyć jej siły. Mfalme odczekał, aż ukochana zje, po czym schylił z szacunkiem głowę przed szamanem. 
- Dziękujemy za pomoc. 
Lew chwycił ostrożnie dwie lwiczki, natomiast Kukaa delikatnie podniosła Maji, po czym skierowali się w stronę wyjścia z baobabu, zamierzając powrócić na Białą Skałę. 
Rafa spoglądał za nimi, gdy odchodzili, by po kilku minutach powrócić do swojej pracy. Księżniczki były przepiękne i oby jego malunek okazał się bliski ideałowi. Wiatr niespokojnie się zerwał, jakby coś miało się wkrótce wydarzyć, ale Rafa nie odczytał znaku...

***

Ostrożnie schyliła głowę. Lewek pisnął niezadowolony, gdy został polizany po sierści i niemal od razu odskoczył, rzucając swojej matce oburzone spojrzenie. Wybudziła go z przyjemnej drzemki, tylko po to, by nie dać mu zregenerować sił, a kolejny raz pokazać, że ma brudne futerko. To, że skończył się bawił, nie oznaczało, że od razu ma być czysty! 
Giza wywróciła z rozbawieniem oczami. 
- Od spania jest noc. 
- Mogę wrócić do reszty?-spytał lewek, marszcząc brwi. 
Lwica otworzyła pysk, zamierzając odpowiedzieć młodzikowi, gdy do jaskini weszła jej siostra. Ciche, spokojne kroki Adele sprawiły, że Giza momentalnie przestała jeżyć sierść, by obdarzyć siostrę uśmiechem. Musiały trzymać się razem. Były przecież trójką cudownych sióstr, mających ze sobą wielką więz i cokolwiek się miało wydarzyć, zaufanie było podstawą ich relacji.  
- Cześć, Adele. Coś się stało? 
- Przyszłam odpocząć.-mruknęła lwica, od razu podchodząc do siostry, by zetknąć się z nią nosami na powitanie. Usiadła obok lwicy, posyłając jej wesoły uśmiech. W jej ślicznych oczach błyszczały iskierki. - Wiesz, że Kukaa urodziła? Cudowna wiadomość. 
Giza prawie zakrztusiła się powietrzem. Miała ochotę zwymiotować. Na jej pysku powoli rysowały się różne emocje. Od zaskoczenia, smutku, rozczarowania, po coraz bardziej narastający gniew i nienawiść. Prychnęła pod nosem, szybko odwracając głowę, by nie spoglądać na siostrę. Jakby jej widok, był teraz najgorszym cierniem w łapie. Wbiła pazury w ziemię, nie mogąc się uspokoić. Ten kłak ponownie wygrał?! Urodził królewskie lwiątka, dzieci które zdobędą potęgę i szacunek!  A to przecież należało się jej, oraz jej synkowi! Oni byli szlachetniejsi. Warknęła pod nosem, mrużąc oczy. Gdyby zauważyła w tej chwili tą złotą pokrakę, zapewne rzuciłaby się jej od razu do gardła, nie zważając na rangę lwicy. 
- Siostro.-wzrok Adele stał się bardziej stanowczy. Giza rzuciła jej spojrzenie spode łba, zauważając przy okazji, że tamta również wyprostowała pazury. - Przestań. Twoja zazdrość nie ma sensu. 
- Łatwo ci mówić. Ty nigdy nikogo nie kochałaś. Niczego nie straciłaś!-warknęła Giza, przyciągając do siebie ogonem syna, by był bliżej jej. 
We wzroku Adele odbił się ogromny smutek, którego jednak Giza nie zauważyła, skupiona teraz na swojej latorośli. 
- Mam tylko jego... i muszę doprowadzić do tego, żeby został królem. Cokolwiek się stanie. Słyszysz, Daho? Musisz być kimś. Musisz sprawić żebym była z ciebie dumna. Musisz zostać królem. 
Syn Nguvu, otworzył szerzej ślipka, nie do końca rozumiejąc zamiary matki. Posłusznie jednak skinął głową. Przecież bycie władcą stada jest fajne. Zasługiwał na to!  
- A teraz przepraszam, ale obiecałam synowi, że nauczę go polować.-mruknęła Giza, podnosząc się z miejsca. 
Razem z Dahą przekroczyli próg jaskini, udając się od razu na sawannę, jeszcze zanim Adele zdążyła się odezwać. Pomarańczowa siedziała wyprostowana, spoglądając w ślad za nimi, zanim położyła się znudzona, kładąc głowę na łapach. 
- Masz większe szczęście niż sądzisz, kreci bobku.-szepnęła, przymykając oczy i pozwalając porwać się marzeniom. 

sobota, 18 stycznia 2020

Rozdział 155 [maraton 2/10]

Przez kolejne minuty, wydające się ciągnąć w nieskończoność, Kukaa szeroko otwartymi ślipiami,  śledziła ruch na horyzoncie. Przebywając w Miejscu Płomieni, nie widziała majestatycznej Białej Skały. Była zdana wyłącznie na siebie. Samotność.
— Pomocy!-zawołała głośno. Może nie przyciągnie tym zagrożenia, a ratunek?
Przeklinała siebie w myślach. Jak mogła w zaawansowanej ciąży, oddalić się od domu? Wiedziała, że działała pod wpływem emocji. Wciąż miała ochotę płakać na myśl o śmierci matki, o nienawiści Gizy i poczuciu beznadziejności. Smutek i stres. Gdzie jesteś Mfalme?
Kukaa leżąc na boku, na malutkiej trawie, kluczowo trzymała się łapami za brzuch. Rodziła. Za jakiś czas wyda na świat potomstwo. Tak długo oczekiwane i kochane.
— Czy nikt mnie nie słyszy?!-wykrzyknęła jeszcze, zanim syknęła.
Kolejna fala bólu napłynęła do niej ze zdwojoną siłą. Ból za bólem, skurcz za skurczem. Lwica skrzywiła się. Musiała zrobić co w jej mocy. Musiała sobie poradzić.
— P-poradzimy s-sobie...-wyszeptała, pomiędzy kolejnymi bólami. Uspokoiła oddech, coraz spokojniej oddychając. — Zaraz przyjdziecie na świat.
Poród dla Kukii okazał się bolesnym przeżyciem. Zbierała w sobie siły, starała się nie krzyczeć, krzywiła się, odczuwała ból, aż mijały kolejne uderzenia serca. Złota lwica syknęła przeciągle, gdy coś się przez nią przeciskało, aż z westchnieniem ulgi, do jej uszu dotarły cichutkie piski. Odwróciła wzrok, z zainteresowaniem śledząc malutką kuleczkę. Przybliżyła do siebie lwiątko. Szybkimi, acz delikatnymi ruchami, przejeżdżała językiem po jej futerku. Ruchy świeżo upieczonej matki, rozbudziły krążenie małżeństwa. Lwiątko wydawało z siebie coraz głośniejsze piski. Kukaa ogonem przybliżyła je do swojego brzucha, by mogło w spokoju zjeść. Maleństwo takie niewinne, malutkie, zadowolone uciskało łapkami jej brzuch, pijąc smaczne mleko, swój pierwszy pokarm. Królowa spoglądała na dziecko. Lwiczka była biała, z jaśniejszym pyszczkiem i zielonymi oczami. 
— Jesteś dziewczynką!-na pysk złotej nasunął się szeroki, szczery uśmiech. Jej oczy lśniły czułością. — Jesteś taka śliczna. Obiecuje się tobą zaopiekować, moja mała księżniczko.
Kukaa poczuła miłość. Kochała tą małą istotne całym sercem. Była ciekawa, jak potoczy się jej los w Kręgu Życia. Obserwowała pijącą mleko lwiczkę, powoli zapadająca w sen, gdy kolejny skurcz przeszył jej ciało. Wydała z siebie cichy syk bólu. Drugie lwiątko nadchodziło...

♪ ♪ ♪ ♪ ♪ ♪

Drugie maleńsko zostało umyte ze śluzu, teraz kulach się obok o kilka minut starszej siostry, powoli dobierając się do pokarmu i piszcząc. Kukaa ciężko oddychała. Zmęczenie dawało jej się mocno we znaki. To jednak nie był koniec porodu.
Złota lwica wbiła pazury w ziemię. Ostatnie lwiątko, zrodzone z miłości jej i Mfalme, przyszło na świat w stresie. Kukaa była zmęczona całym zajściem, ale nie mogła przestać się uśmiechać. Bardzo się cieszyła, z narodzin swoich córeczek.
— Trzy lwiczki. To się tatuś zdziwi. Gdy tylko odpocznę, a wy się najecie, pójdzieny do domu. Na Białą Skałę.-powiedziała Kukaa, chociaż raczej potomkinie nie zrozumiały, o co chodziło ich mamie.
Kukaa czujnie usunęła wzrokiem po otoczeniu, córeczki otulając ogonem i wreszcie mogła im się przyjrzeć. Pierwsza córeczka zdążyła już zasnąć, jej siostry były również jasne. Jedna lwiczka odziedziczyła biały kolor sierści, oczy matki, natomiast jej ciałko pokrywały brązowe plamy. Kolejna lwiczka miała złotą sierść zielone oczy. Zastrzygła uszami, nasłuchując oddechu najmłodszego dziecka. Złota poruszała się bardzo wolno, ledwie widocznie i lwicę dopadła straszna myśl, że jej maleńka umiera. Nie, nie, nie! Nie straci kolejnego członka swojej rodziny. Zaczęła szybciej wylizywać sierść małej i poczęła trącać ją nosem. Jej intensywne ruchy, zmusiły złociutką do otworzenia pyszczka, w bezgłośnym dźwięku.
Proszę, nie umieraj...
Dalej trącała ją nosem, co jakiś czas tylko przerywając, by liznąć lwiczkę. Powolutko jej bok unosił się, w coraz bardziej łapczywych wdechach i wydechach. Kukaa mogła odetchnąć z ulgą. Mała narobiła jej niezłego stracha, ale całe szczęście, że żyła i nie została sama. Lwica chwyciła ją ostrożnie, po czym włożyła w swoje łapy. Podobnie zrobiła z dwójką pozostałych. Małe lwiczki pisnęły cichutko, zanim jak zgrany duet, zamknęły oczka, odchodząc w swoje pierwsze sny. Biała jeszcze przez jakiś czas memlała ucho siostry, zanim spojrzała jasnymi oczami na mamę. Chciała jej coś powiedzieć? Wyznać? Kukaa obdarzyła czułym pocałunkiem córkę, wywołując o księżniczki rozbawiony pisk.
Złota lwica dłuższy czas śledziła zasypiające córeczki. Powinna od razu zabrać je na Białą Skałę, lub chociaż do Matibabu. Czuła się jednak zbyt osłabiona, zmęczona, wyczerpana bolesnym porodem, żeby zmusić łapy do ruszenia z miejsca. Otuliła się ciasnej ogonem, składając głowę obok łap i ziewając. Zamknęła oczy, gotowa na to, by porwał ją sen, powtarzając sobie, że to tylko chwila przyjemności.

♪ ♪ ♪ ♪ ♪ ♪

Obudziły ją przerażone piski, domagające się uwagi. Głośne i piskliwe głosiki. Kukaa otworzyła jedno oko. Upewniwszy się, że hałas wydaje jej potomstwo, uśmiechnęła się serdecznie. Dwie lwiczki wierciły się w jej łapach, natomiast najmłodsza i najsłabsza w miocie, leżała spokojnie, oczami szeroko otwartymi w oczekiwaniu, przyglądała się mamie. Złota lwica zajęła się pielęgnacją ich futerek, nim z delikatnością ułożyła je przy swoim boku, by mogły napić się mleka.
Mając wolne łapy, przetarła jedną z nich oczy, cicho wzdychając. Widząc słońce na najwyższym punkcie błękitnego nieba,zjeżyła lekko sierść. BIałoziemcy pewnie się o nią martwili! Musiała wrócić do domu i przedstawić swoje skarby. Nie czuła się już tak bardzo zestresowana. Dodawała sobie otuchy, że Mfalme na pewno pokocha te małe, niewinne istotki, nawet jeśli nie mogła dać mu syna. Ich lwiczki wyrosną na silne i niezależne. Nie mogła doczekać się na myśl o obserwowaniu, jak lwiczki na jej oczach dorastają.
— Kukaa?
Na pełen radości i zarazem zdziwienia głos, odwróciła pysk w stronę białego lwa, który upewniwszy się, że widzi swoją ukochaną, a nie jakąś zebrę, ruszył w jej kierunku pośpiesznie.
— Martwiłem się o ciebie. Słyszałem co się wydarzyło na Białej Skale. Mama mówiła, że musisz ochłonąć, ale kiedy nie wróciłaś w nocy to... Z samego rana podzieliłem grupy i ruszyliśmy ciebie szukać.-westchnął z ulgą. Cieszył się, że odnalazł ukochaną, która była bezpieczna i zdrowa. Martwił się o nią długo, teraz mógł odwołać alarm. — Kate niepotrzebnie cię straszyła.
— Niepotrzebnie? Moja mama nie żyje, Mfalme!-mruknęła z rozpaczą, usilnie próbując zatrzymać łzy, które cisnęły się do jej oczu.
Mfalme widząc jej smutek, położył pysk na głowie złotej.
— Amara żyje. Zapadła w śpiączke, ale jej stan jest w miarę stabilny.
— T-to c-cudownie.-wyszeptała pełna wzruszenia, że jednak nie straciła mamy. Liznęła Mfalme za uchem. Kolejny cud.
Przytulali się do siebie jeszcze kilka minut, dłużących to słodkie uczucie, nim król odsunął się. Usiadł, wlepiając pełne radości i dumy zielone oczy, w trójkę lwiątek przy boku partnerki.
— Najdroższa, przedstawisz mi nasze dzieci?
Lwica zaś miała się wdzięcznie.
— To nasze córki. Urodziły się wczoraj. Prawda, że są piękne?
— Najpiękniejsze.-odpowiedział z uczuciem. — Żałuję, że nie było mnie przy tobie gdy rodziłaś.
— Ważne, że jesteś teraz. Przy nas.
— Jesteście dla mnie takie ważne.-wyszeptał.
 Jego rodzina się powiększyła. Już nie odczuwał strachu na myśl o ojcostwie, chciał poznać ukochane biologiczne dzieci i stać się dla nich wsparciem. Kukaa chyba też miała podobny plan. Spojrzeli równocześnie sobie w oczy, a potem na lwiczki.
— Ich życie będzie dobre.-ciepły głos Mfalme uspokoił Kukęę. — Zadbamy o to.
— Jak je nazwiemy?
Biały lew zmarszczył brwi, zastanawiając się. Imię było niezwykle ważne. Ich córki będą tak nazywane całe życie i ich imiona musiały dźwięcznie brzmieć. Mfalme posłał uśmiech ukochanej. Jakoś nigdy o tym nie rozmawiali, ale chyba każde z nich po cichu, miało swojego faworyta w tej kwestii.
— Dzięki mojej ciotce, zyskałem życie. Gdyby nie jej poświęcenie, nie byłoby mnie tutaj. Może najmłodszą nazwiemy po niej? Mała odważna Maji.
— Zawsze podobało mi się imię Milele.
Skinął głową.
— Maju i Milele. Brzmi dumnie.
— Musimy nadać jeszcze imię naszej pierworodnej.-odparła z rozbawieniem matka lwiczek, gdy malutka wdrapała się na jej grzbiet, głośno piszcząc. — To mała rozrabiaka. Może Rogue?
— Mi bardziej pasuje do niej Vijana?
— To... może... Malkia?-zaproponowała złota, przypominając sobie jedną z historii zasłyszanych w dzieciństwie. — Co sądzisz?
— Pasuje do niej.-odpowiedział lew, pochylając się nad małymi kulkami, by każdą z nich liznąć delikatnie. Zaczynał się właśnie najpiękniejszy rozdział ich wspólnego życia. Teraz już w szóstkę.

******
Hejka! Nowy rozdział!
Jest to pierwszy rozdział, który pisałam w całości na telefonie. W razie jakiś błędów, będziemy oskarżać autokorektę :P 
1. Podobają wam się małe księżniczki? 
Pozdrawiam! 

niedziela, 12 stycznia 2020

Rozdział 154 [maraton 1/10]

W poprzednim rozdziale: 
Mfalme zaczyna życie króla. Wraz z wybranymi doradcami, udaję się na patrol. Lwiątka postanawiają rozpocząć kolejną ciekawą zabawę. Tym czasem na Białej Skale, Mia zaczyna rodzić. Lwica wydaję na świat dwójkę zdrowych synów: Kesho i Chekę. Lwice polujące podczas jednego polowania, spotyka poważny wypadek. Amara się nie rusza.

Imani ześlizgnęła się z kamieni, zamierzając ruszyć w ślad za bawołami. Może Amara odbiegła w inną stronę, albo wybrała się na drugie polowanie? Lwica koloru toffi, szybko liznęła się po brudnej sierści, zanim postawiła kilka kroków przed siebie.
-Imani, poczekaj!
Lwica odwróciła głowę, słysząc blisko siebie głos Idii. Liderka podbiegła do niej, przyciskając swoją rudą sierść do tej jej. W głosie opiekunki lwic polujących, rozbrzmiewał okropny niepokój. Imani westchnęła, czując większą determinacje. 
-W-widzisz ją? 
Więcej lwic podbiegło teraz do nich, od każdej Imani wyczuwała strach. Oderwała głowę od ślepego wpatrywania się w córkę Taje, rozglądając się gwałtownie wokół. 
-Gdzie Amara? 
Żadna jej nie odpowiedziała.
Świat Imani w jednej chwili zaczął pękać, tak jak krople deszczu, znikające zaraz po uderzeniu w ziemię. Usiadła, zatykając uszy. Żaden szum.. żaden odgłos.. nic do niej nie docierało.
Imani czuła zapach metalicznej krwi.
Idia także to wyczuła.
Gdy córka Mto uniosła głowę, zauważyła ciało jasnej lwicy, całe podeptane. Z jej prawego boku, ciekła jeszcze świeża krew. Oczy miała zamknięte, niemal bez życia. Liderka na trzęsącym się łapach, zbliżyła się bliżej, przystając, by nie dać łzą spaść na ziemię. Amara się nie ruszała.

-C-czuję krew
Lwice polujące otwartymi z przerażenia oczami, wpatrywały się w towarzyszkę. Kilka z nich przystanęło bardzo blisko Idii, reszta trzymała się odpowiedniej odległości, zapewniając przestrzeń osobistą. Nikt nie odpowiedział Imani. Nawet nie raczył jej powiadomić, co się stało z jej przyjaciółką. Córka Arro sama się domyśliła. W jej ślepych,  stanęły łzy. Idia otoczyła ją szybko ogonem.
-A-amara. I-idia, c-czy ona oddycha?-trzęsący się głos Imani, złapał liderkę łowczyń za serce. Westchnęła cichutko. Rany na boku Amary, były bardzo poważne. Bawoły po niej przebiegły! Na pewno musiała czuć okropny ból. Zapach krwi nie był przyjemny, podobnie jak widok i pewnie po raz pierwszy w życiu, naprawdę zazdrościła Imani, że ta nie ma wzroku. Sama wolałaby tego nie oglądać, ale musiała przecież zachować spokój.
-Amara!!
Idia wzdrygnęła się. Krzyk Imani ją przeraził. Lwica koloru toffi, przypadła do przyjaciółki, zaczynając wylizywać jej bok. Nie mogła pogodzić się z tym, że Amara nie żyję?
-Imani, proszę...
-Milcz! To wszystko wina bawołów! To nasza wina! Nasza!-łkała córka Kamby, nie przestając wylizywać sierści przyjaciółki,  pobrudzonej od krwi i błota.
-Poinformuję króla.-mruknęła Kate.
-Imani...-łagodny głos Idii, znalazł się przy uchu towarzyszki.-...t-to nic nie da. Jej droga w Kręgu Życia...
-Żyje.
Idia z niedowierzaniem, pochyliła głowę, by być bliżej pyska Amary. Oddychała. Chociaż miała zamknięte oczy, wydając się odejść już na drugą stronę, bok jasnej lekko się unosił. Nie było czasu do stracenia.
-Bierzemy ją do Matibabu!-ryknęła pomarańczowa.
Lwice polujące skinęły pośpiesznie głowami. Wema, Molly, oraz Zoe, pomogły podnieść wątłe ciało Amary. Idia nieprzyzwyczajona do noszenia kogoś na plecach, poczuła, jak na kilka uderzeń serca, łapy się pod nią osuwają. Imani przybyła w samą porę, by ją podeprzeć. Idia rzuciła jej smutne, chociaż wdzięczne spojrzenie. Razem ruszyły w stronę jaskini medyczki, w towarzystwie pozostałych, równie przestraszonych białoziemek.

***

Białoziemcy z zachwytem, obserwowali dwójkę malutkich lwiątek, smacznie śpiących w łapach ich matki. Mia promieniała szczęściem. Pomimo zmęczenia, była zadowolona. Kesho i Cheka, to owoce miłości jej i Ni. Jej dzieci. Zamierzała ich dobrze wychować, oraz ochronić. 
Obok Mii, w dumnej pozycji, siedział Ni. Świeżo upieczony ojciec, pragnął spędzać z rodziną każdą chwilę swojego czasu, obserwując jak jego biologiczne pociechy dorastają na jego oczach. Synowie popiskiwali cichutko przez sen. Co czym śnili?  Jeszcze nie wiedzieli, że są białoziemcami i upragnionym kolejnym pokoleniem.
Kto jeszcze siedział w jaskini?  Lwice, należące do stada i zamiast zasłużonego odpoczynku, plotkujące o latoroślach dwójki lwów. Wise z szerokim uśmiechem, przypatrująca się maluchom, oraz jej przyjaciele, dzielący się historiami z młodości. W jaskini mimo tłoku, było wyjątkowo cicho. Nikt nie chciał przeszkadzać.
-Są naprawdę cudowni.-powiedziała szeptem Nora, a jej oczy lśniły uczuciem. Zawsze lubiła lwiątka. Wtuliła się w grzywę Kisu, przypatrując się przy tym scenie w jaskini. Stado zintegrowane ze sobą, nie szukające zwad, a udzielające sobie nawzajem pomocy. To było takie piękne. Taki spokój mógłby zapanować na zawsze.

Kukaa wyszła z jaskini. Podobno Mfalme i Zawadi, kręcili się jeszcze wokół wodopoju, doglądając ostatnich spraw. Złocista lwica chciała do nich pójść. Nudziło jej się, czuła się chwilowo niepotrzebna w jaskini, a nie chciała irytować Mii. W końcu matki po porodzie, bywały niestety strasznie wyczulone. Powoli kierowała się w stronę schodków. Ciąża rozwijała się dobrze, termin porodu był tuż-tuż. Brzuch doskwierał lwicy, będąc ciężkim od noszonych pod sercem istotek. Dysząc ze zmęczenia, zatrzymała się na kilka minut. Przez ciążę dużo jadła, sypiała, miała wahania nastroju, ale mimo zmęczenia i małej paniki, przez czekający ją ciężki poród, nie zamieniłaby tej chwili na żadną inną. Przejechała delikatnie ogonem po dużym brzuchu.
-Wymykasz się?
Zastrzygła uszami, słysząc znajomy głos.
-Idę nad wodopój. Nie martw się, nic mi się nie stanie.
Usłyszawszy złośliwe parsknięcie za swoimi plecami, odwróciła pośpiesznie głowę. Lwica wpatrywała się w nią, z wrednym uśmiechem na pysku. W jej oczach błyszczało coś, czego Kucee nie było dane nigdy zobaczyć. Nienawiść, stanowczość, zazdrość. Wyczytała to po jej spojrzeniu, mimo iż Giza odwróciła głowę, mrużąc oczy.
-Nie przejmuję się twoim losem. Najchętniej osobiście zepchnęłabym cię z Białej Skały, pozbywając się raz na zawsze tych okropności, które rosną w twoim brzuchu.
Królowa zachłysnęła się. Oddech ugrzązł jej w gardle, serce zabiło niespokojnie. Napięła mięśnie, instynktownie będąc gotowa bronić nienarodzonego potomstwa. Chociaż łapy miękły jej ze strachu i niepewności, starała się spoglądać prosto w oczy Gizy. Jasno brązowa lwicy wydała z siebie syknięcie, strosząc futro. Wysunęła pazury, zbliżając się do Kukii. Złota cofnęła się o krok do tyłu, nie bardzo mając drogę ucieczki.
-Dlaczego mówisz takie okropne słowa?-mruknęła Kukaa.-Czemu mnie nie lubisz?
Giza wybuchła krótkim, gorzkim śmiechem.
-Nie lubisz, to za mało powiedziane. Ja ciebie nienawidzę.-warknęła, będąc coraz bliżej. Przy tym wciąż mówiła na tyle ściszonym głosie, żeby zgromadzeni w jaskini, nie mogli jej usłyszeć.-Życzę tobie i tym bachorom jak najgorzej.
Zatrzymała się, stojąc pysk w pysk z Kukąą. Młoda królowa drgnęła, pod jej pełnym złości spojrzeniem. Stały naprzeciw siebie, z wysuniętymi pazurami, ukazanymi kłami, mierząc siebie wzrokiem, warcząc pod nosem. Kukaa czuła się niepewnie, ale była gotowa bronić swojej rodziny, z kolei Giza czekała na ten dzień bardzo długo.
-Odebrałaś mi wszystko
-Jak możesz tak mówić?-wysyczała Kukaa, niemal błagalnie. Brzuch był zbyt duży, by mogła zaatakować, czy odskoczyć, a stała tak blisko krawędzi...
-Naprawdę nic nie rozumiesz? Jesteś aż tak głupia?-wypaliła złośliwie brązowa, kręcąc głową i bijąc ogonem po bokach.-To ja powinnam być na twoim miejscu! To ja miałam być królową! Miałam rządzić Białą Ziemią, być kimś, legendą! A nie zwykłą lwicą polującą.
-O... o czym ty mówisz?-wyszeptała zaskoczona wyznaniem Kukaa, otwierając szerzej oczy.
Giza warknęła ostrzegawczo.
-Głupia, beznadziejna lwica! Nie nadajesz się na królową!-zazdrośnie wysyczała.-To mnie Nora i Kisu zaręczyli z Mfalme. Gdy byliśmy jeszcze lwiątkami. Wszystkie lwiątka wiedziały, że on miał być moim mężem, był moim narzeczonym. Ale pojawiłaś się ty.
-Kocham go
-Też mogłam go pokochać. Nie dano mi szansy. To ja byłam jego narzeczoną.-powtórzyła.-A teraz co mam od życia? Zwykłą rangę. Zwyczajne lwiątko. Spłodziłam Dahę, żeby mieć następce, bo chyba nie sądzisz, że Biała Ziemia znajdzie się w łapach jakiegoś z twoich łysych bachorów?!  Nigdy nie będą nosić królewskiej krwi, przez matkę morderce. Zabiłam Kirę, Jasiri'ego, Nguvu, Jicho... przepowiednia powinna odebrać tobie życie. Agenti pewnego dnia się dowie i ciebie znienawidzi. Jesteś beznadziejna, Kukoo! Słyszysz?! Będziesz okropną królową, podobnie jak matką! Wszyscy wiedzą, że to ty zabiłaś księżniczkę! Wszyscy!
Giza wpadła w prawdziwą furię. Szaleńczo wrzeszczała na Kukkę, zbudzając jakiś ruch w jaskini. Kilku zaciekawionych, wychyliło głowy, a widząc scenę dziejącą się pomiędzy lwicami, zamierzali interweniować. W oczach Kukii zebrały się łzy. Znowu zwątpiła w siebie. To nie ona zabiła Lwią Gwardię, starała się być dobrą królową i również w zgodzie chciała wychodzić dzieci. Kira powinna stać obok niej, ale czy Kukaa miała cierpieć także za to, że kierowała się sercem?  Zazdrość Gizy była na tyle przerażająca, że jedynie cichy pisk wydobył się z gardła złotej lwicy, gdy Giza uderzyła ją w policzek. Mocno, z całej siły, nie chowając pazurów.

W jasnych oczach Kukii, zamigotały łzy. Uderzenie bolało. Giza najwyraźniej zrozumiała, że sprawiła jej ból, bo jej uśmiech stał się szerszy. Przypływ jej szaleństwa, był przerażający.Aż tak zależało jej na władzy? Szczerze tęskniła za bliskością Mfalme? Powinna zapomnieć.
-Przepowiednia się pomyliła, ale czasu już nie cofniemy, ani woli przodków. Będę dobrą królową, natomiast swoje dzieci wychowam w duchu tradycji i miłości. Mogę ci to obiecać.
-Ty wstrętna na hieno!-Giza nawet nie powstrzymała się przed bluzgą. Przybrała  pozycję gotową do walki, zamierzając rzuć się niebezpiecznie na ciężarną lewicę. Kukaa zmrużyła oczy, oddychając z ulgą, gdy Giza w ostatniej chwili, przypomniała sobie o konsekwencjach.
-Mfalme wkrótce przestanie cię kochać. Zrozumie.-fuknęła na odchodnym, rzucając jeszcze złotej ostrzegawcze spojrzenie, nim wróciła do jaskini stada.

Część członków stada, oczekiwała przed białoziemską jaskinią. Zebrało się zbiorowisko, słysząc awanturę. Właściwie czy był to spór o samca, czy o tron?
-Możecie się rozejść.-zarządziła.
Władczyni wiedziała, że zaczną się płotki.Albo skierowane w jej stronę, albo skupiające się na osobie jaką była Giza. Albo obie. Tak czy siak, będą nieprzyjemne. Mimo uderzenia w policzek, Kukaa była na tyle dobrą lwicą, że nie zamierzała karać Gizy. W końcu ta nie tylko była rodowitą białoziemką, silną osobistością, ale również matką. Kukaa liczyła, że zmieni swoje podejście do niej i że będą mogły wrócić do dobrych relacji. Coś w głębi mówiło jej jednak, że tak się nie wydarzy. Ta wizja była smutna.
-Dobrze się czujesz?-spytała Lajla, podchodząc do niej powoli.
Kukaa zjeżyła się i syknęła ostrzegawczo. Szybko się opamiętała, kręcąc głową.
-W porządku.
-Mam ją ukarać?-spytała dawna księżniczka poważnym tonem, wskazując ogonem na wyjście.
-N-nie...-mruknęła tylko.
Kukaa westchnęła, natomiast Lajla otworzyła pysk, chcąc coś najwyrazniej powiedzieć. Nie zdążyła. Na Białej Skale pojawiła się Kate. Ruda lwica rozejrzała się wielkimi oczami po znajomych pyskach, zanim jej przerażone brązowe oczy zatrzymały się na złotej lwicy.
-K-kukaa...-głos lwicy był piskliwy. Pierś unosiła się w ruch niespokojnego, szybkiego oddechu, jakby cały czas biegła.-T-twoja matka. A-amara, ona...
-Co się stało?
-Coś na polowaniu?-dopytała Lajla, obejmując ogonem bok Kukii, na wszelki wypadek. Kate przełknęła ślinę, teraz zwracając się do Chaki, który do nich podszedł, na wzmiankę o swojej partnerce. Trząsł się na łapach, jakby trudno było mu chodzić.
-Bawoły nas goniły i... i musiałyśmy uciekać. Amara została s-stratowana, podeptana, ma wiele r-ran i... i... nie ruszała się. Ona n-nie żyje.

Podczas gdy Chaka kłócił się z Kate, wypytując o każdy szczegół i próbując hamować łzy, które zebrały się w jego oczach, na myśl o śmierci ukochanej partnerki, Lajla wtuliła się w sierść Kukii, próbując pocieszyć królową. Wiedziała, że ma na to małe szanse. Śmierć bliskiej osoby nie zdarza się często, zawsze jest nieprzyjemna. Kukaa straciła już brata, a teraz matkę? Za co przodkowie ją tak karzą?
Złota utkwiła swój błagalny wzrok na Kate, chcąc, by lwica powiedziała, że to żarcik. Ale tak się nie stało... Coraz więcej lwów zbierało się, wysłuchując okropnej informacji. Kukaa spuściła głowę, spoglądając na swoje łapy. Wydłużyły się, gdy była nastolatką, pozwalały jej szybko biegać. Teraz ucieczka od wszystkich problemów, była jej potrzebna bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Dlatego królowa zeszła z Białej Skały, od razu puszczając się pędem przed siebie.
-Kukaa!
Słyszała jak członkowie stada za nią nawołują, oraz głośny płacz swego ojca, ale teraz nie mogła stać między nimi, zbierać kondolencji i udawać, że dobrze się czuję. Tak nie było.

***

Imani drżała na całym ciele. Łapy lwicy wydawały się kruche, podatne na każde zranienie, a ciało lekkie jak pierze, łatwe do przewrócenia. Mimo futra, wydawała się blada. Oczy czerwone od łez, wpatrywały się szeroko, w medyczkę. Idia nie odstępowała jej na krok, przyciskając się do niej sierścią. Reszta lwic polujących czekała na zewnątrz. 
-Przykro mi, Imani
-K-kochałam polować, a to zajęcie zniszczyło tak wiele. Odebrało mi wzrok, zabrało przyjaciółkę, co jeśli...-nie dokończyła. 
Matibabu odwróciła się do dwóch lwic, upuszczając zawiniątko ziół, które wcześniej były jej potrzebne. Ciało Amary pokrywały liczne maści, wydzierające intensywny, nieprzyjemny zapach. Lwica nadal się nie ruszała, cała zimna, z zamkniętymi oczami. Idia westchnęła. Nie życzyła tak dobrej lwicy, potwornej sierści podczas łowów. Oczekiwała,że medyczka zarządzi natychmiastowy pogrzeb. 
-Oddycha. 
Idia uniosła głowę. Czyli... czyli naprawdę żyła? Dopiero teraz dostrzegła, że brzuch Amary unosi się w rytm lekkiego, kruchego oddechu. 
-Będzie żyła? Dlaczego nie wstaje?-pytała zapłakanym głosem córka Kamby. 
-Obrażenia okazały się bardzo poważne. Szczęście, że nie umarła, ale... ale jest bardzo blisko do tego. Nie wiadomo czy się obudzi, zapadła w śpiączkę. 
-Ś-śpiączkę?-spytała Idia, nie rozumiejąc nowego słowa.
Medyczka jedynie skinęła głową, nawet nie racząc wytłumaczyć co to. 
-Amara może się obudzić, nawet za kilka miesięcy, bądz lat. Jeśli w ogóle to zrobi. Jej los nie jest pewny, pozostaje nam wierzyć. 
Lwica koloru toffi, podeszła do przyjaciółki, kładąc się obok niej. Idia otarła się o sierść medyczki, dziękując jej za pomoc. W głębi duszy, liczyła, że Amara obudzi się następnego dnia. Czy tak jednak miało się wydarzyć? 

***

Biała Skała znalazła się w oddali. Kukaa biegła przed siebie, nawet nie patrząc gdzie się kieruję. Oczy zamykały jej się od łez, które w coraz większej  większej ilość spływały po złotych policzkach lwicy. Należała do najszybszych lwów w całej krainie. Nikt nie mógł więc jej zatrzymać. Zwierzęta oglądały się z zaciekawieniem, gdy lwica mknęła przez pastwiska, pola, minęła wodopój. Kukaa odczuwała ogromny smutek, którego w żaden  sposób, nie mogła się pozbyć. Serce biło jej niespokojnie. Młoda królowa nie potrafiła pogodzić się z myślą, że nigdy już nie zobaczy mamy. Była dla niej najważniejsza. Straciła dwójkę ważnych dla siebie lwów. Czuła, że przynosi pecha.  Chciała znowu usłyszeć łagodny głos Amary, móc wtulić się w jej futro, opowiedzieć żart, tak jak wtedy, gdy była małą lwiczką. A teraz to już nigdy się nie wydarzy. Już nigdy jej nie zobaczy, nie powie, że ją kocha, że za nią tęskni.
Kukaa zatrzymała się na granicy, którą przekroczyła bez strachu. Nie myślała racjonalnie. Chciała uciec od tego wszystkiego. Zostawić zmartwienia za sobą. Kroki lwicy odbijały się o twarde podłoże. Nie rozglądała się, nie węszyła, nie próbowała zawrócić. Przynajmniej dobrze, że nie padał deszcz.  Dla Kukii niewiele miało już sens.
Była członkinią Lwiej Gwardii, pilnującą Kręgu Życia, służącą swojej ojczyznie, najszybszą ze wszystkich. Miała dobre, szczęśliwe dzieciństwo. Dużo się bawiła, poznawała świat, działała, wszyscy ją szanowali. Potem to minęło. Nadeszła wojna, straciła czwórkę przyjaciół. Nie zdążyła pożegnać się z jednym, ukochanym bratem, Jasiri'm, powiedzieć "dziękuję" Nguvu i Jicho, przytulić się do Kiry. Pragnęła cofnąć czas i uratować całą czwórkę, zmienić przepowiednie. Nie czuła się dobrze z myślą, że została jedyną ocaloną.  Znamię strażnika zniknęło.
Nadszedł czas, w którym ona i Mfalme zostali razem. Czuła wtedy prawdziwą radość. Całym sercem pokochała lwa. Nie była z nim dla tronu, pozycji, a z czystej, szczerej miłości. Pragnęła go chronić. Niektórzy nie potrafili tego zrozumieć. Ze swoją wiedzą, byłaby dobrą królową, tylko co poradzić, kiedy przeszłość psuła jej relacje ze stadem? Zaopiekowała się Agenti, próbując zastąpić jej rodziców, nie pozwolić, by mała czuła równie wielką rozpacz. Kiedyś jej powie... ale gdy obie będą gotowe na rozstanie. W życiu królowej pozostała więc mama i tata. Miała dużą więz z rodzicami. Czy więc miała prawo, nie czuć okropnego, bolącego uczucia, na myśl o stracie Amary?  Straty kolejnego członka swojej rodziny? Dlaczego los jej tak nienawidził, dlaczego przodkowie mieli jej tak bardzo dość?! Dlaczego traciła tych, których kochała, zamiast samemu się poświęcić?!
Kolejny raz się rozpłakała, nawet nie próbując zahamować potoku łez. Pozwoliła ponieść się smutkowi. Kukaa zatrzymała się, dostrzegając jakąś niewielką połać trawy, do której podeszła, by się położyć. Miejsce Płomieni nie przypominało już tego skamieniałego, pełnego kurzu terenu. Wyrosła zielona trawa, strumienie były czyste, pożary wybuchały rzadko. To napełniało swego rodzaju dumą. Kukaa nie myślała jednak teraz optymistycznie, poddała się smutkowi. Ułożyła się się wygodnie na miękkiej, malutkiej trawie, blisko malutkiego skalistego zbocza, piaszczystej gleby i jakiś norek. Czy jakieś zwierzę widziało ją teraz?  Kukaa nie słuchała. Straciła czujność. Ukryła głowę w łapach, płacząc i wspominając.
Amara nie żyła.
Lwia Gwardia nie żyła.
Mfalme był tak daleko.
Giza jej nienawidziła.
Ciężko było z kolejną wizją członka stada, który pozbawiłby ją miłości. Mordercze spojrzenie i słowa Gizy, odbijały się w jej głowie. Lwica zabiłaby ją z zimną krwią, tylko dla zemsty. Ale... ale Kukaa nie czuła się winna. Była gotowa wybaczyć.
Właśnie w tym momencie, gdy postanowiła już wracać na Białą Skałę, poczuła przeszywający ból. Czy to serce?  Złota szybko pokręciła głową. Wytarła łapą łzy, starając się w miarę uspokoić. Wróciła świadomość: znajdowała się bardzo daleko od domu, w obcym, niebezpiecznym miejscu.
Ból nie mijał. Z każdym kolejnym uderzeniem serca nasilał się, pozbawiając niemal lwicę oddechu. Skrzywiła pysk, kuląc się. Instynktownie złapała się łapami za brzuch, kładąc na boku.  Syknęła. Zbyt duży stres, osłabienie, smutek, zmartwienia, gniew, strach... te wszystkie niby małe, nieistotne emocje, doprowadziły do porodu. Nie był przedwczesny, ale rodząc w samotności, mogła narazić dzieci na niebezpieczeństwo. Przeklinała się za swoją głupią ucieczkę, mocno trzymając brzuch łapami, zamykając oczy. Rodziła.

***♥️♥️***
Hejka! 
Na samym początku chciałam was przeprosić. Obiecałam, że pojawi się maraton w święta, a tak się nie stało. Rozdziały zostały napisane do połowy, stając się wersją roboczą, ale w zgiełku obowiązków, nie dokończyłam ich. Przez szkolne problemy, nie znajduję czasu na tego bloga i jeśli tak dalej pójdzie, będę musiała go zawiesić. Pierwszy raz. Liczę,  że do tego nie dojdzie i że skończymy sezon 4 przed wakacjami. Dziękuję wam za każdy komentarz. Były dla mnie motywacją, żebym nie kończyła tego, co rozpoczęłam. Postaram się dokończyć maraton, który dzisiaj się rozpoczyna. Rozumiecie, prawda?  Ten rozdział pisałam kilka dni, czekałam na niego długo i chyba wyszedł...
Wracając do spraw fabularnych. Pamiętacie jak w kilku rozdziałach wspominałam, o narzeczonej Mfalme? Nie były to przypadkowe słowa. Od samego początku była nią Giza. Myślicie, że lwica pogodzi się ze swoją zazdrością?
Kukaa w końcu zaczęła rodzić. Poradzi sobie sama? Podejrzewacie, że Amara się obudzi, czy pozostanie w śpiączce przez wiele lat? 
Pozdrawiam was serdecznie ^^
~~Autorka 

piątek, 10 stycznia 2020

Bohater w pigułce #7 Zunia

Witam w siódmej części "Bohatera w pigułce" ze spóznieniem... wygrywa... ZUNIA!!!!!


WYGLĄD Zunii również jest prosty: ciemna brązowa sierść, z jaśniejszym brzuchem i pyskiem, różowy nos, oraz zielone oczy

  • Jest królową Tęczowej Krainy, oraz dawną księżniczką Białej Ziemi
  • Jak wynika z drzewa genealogicznego, jest spokrewniona z Hurumą, Johari, Uzuri i Mfalme I/II.



ZAMIARY:   Zunia przyszła na świat na Białej Ziemi, jako córka Wise i Kiona. Chociaż w tamtym okresie, jej przyrodnia siostra - Nora - była królową, mała nosiła szlachetny tytuł "księżniczki". Miała w przyszłości zająć tron Tęczowej Krainy. Dobrze dogadywała się ze starszym rodzeństwem. Gorzej było z przyjaciółmi. Lwiczka pomimo relacji z trojaczkami Kamby, oraz poznaniu gepardki, niezbyt dobrze się integrowała. Zawsze czuła się lepsza od innych, nie potrafiła uznać Hurumy za brata, skupiła się na ciężkich treningach. Dobrze się uczyła, nie poświęcała aż tak dużo czasu na zabawę i gdy nadszedł czas, została królową Tęczowej Krainy. Mieszkańcy ją pokochali. Nie widzieli w niej córki "białego szatana", a cudowną, odważną, silną władczynię. Zamiarami Zunii Lily, jest dobre sprawowanie pozycji, poszerzenie granic królestwa, sojusze z innymi ziemiami, pokazanie swojej siły. Dzięki nowej królowej, tęczowoziemcy są bardziej tolerancyjni. Nie skupiają się już tylko na ćwiczeniu walki, ale również na polowaniach, patrolach. Tęczowa Kraina pierwszy raz w swojej historii, jest tak potężna. O taki efekt chodzi Zunii. Mimo dorosłego już wieku, lwica nie poszukuje miłości. Chce być samodzielną królową. Nałożyła prawo dzięki któremu, jej przyszły partner nie zostanie królem, a jedynie księciem. Tron dziedziczyć ma pierworodny potomek, jak do tej pory. Zunia Lila wydaję się więc idealną królową, ale czy na pewno?

To chyba już wszystko, co można o niej powiedzieć. Co myślicie o Zunii? Lubicie ją? Uważacie, że jest dobrą królową? Postacią pozytywną, czy negatywną? Czy należy do waszych ulubieńców na blogu? 

czwartek, 9 stycznia 2020

Fragment rozdziału 154

Kukaa wyszła z jaskini. Podobno Mfalme i Zawadi, kręcili się jeszcze wokół wodopoju, doglądając ostatnich spraw. Złocista lwica chciała do nich pójść. Nudziło jej się, czuła się chwilowo niepotrzebna w jaskini, a nie chciała irytować Mii. W końcu matki po porodzie, bywały niestety strasznie wyczulone. Powoli kierowała się w stronę schodków. Ciąża rozwijała się dobrze, termin porodu był tuż-tuż. Brzuch doskwierał lwicy, będąc ciężkim od noszonych pod sercem istotek. Dysząc ze zmęczenia, zatrzymała się na kilka minut. Przez ciążę dużo jadła, sypiała, miała wahania nastroju, ale mimo zmęczenia i małej paniki, przez czekający ją ciężki poród, nie zamieniłaby tej chwili na żadną inną. Przejechała delikatnie ogonem po dużym brzuchu.
-Wymykasz się?
Zastrzygła uszami, słysząc znajomy głos.
-Idę nad wodopój. Nie martw się, nic mi się nie stanie.
Usłyszawszy złośliwe parsknięcie za swoimi plecami, odwróciła pośpiesznie głowę. Lwica wpatrywała się w nią, z wrednym uśmiechem na pysku. W jej oczach błyszczało coś, czego Kucee nie było dane nigdy zobaczyć. Nienawiść, stanowczość, zazdrość. Wyczytała to po jej spojrzeniu, mimo iż Giza odwróciła głowę, mrużąc oczy.
-Nie przejmuję się twoim losem. Najchętniej osobiście zepchnęłabym cię z Białej Skały, pozbywając się raz na zawsze tych okropności, które rosną w twoim brzuchu.
Królowa zachłysnęła się. Oddech ugrzązł jej w gardle, serce zabiło niespokojnie. Napięła mięśnie, instynktownie będąc gotowa bronić nienarodzonego potomstwa. Chociaż łapy miękły jej ze strachu i niepewności, starała się spoglądać prosto w oczy Gizy. Jasno brązowa lwicy wydała z siebie syknięcie, strosząc futro. Wysunęła pazury, zbliżając się do Kukii. Złota cofnęła się o krok do tyłu, nie bardzo mając drogę ucieczki.
-Dlaczego mówisz takie okropne słowa?-mruknęła Kukaa.-Czemu mnie nie lubisz?
Giza wybuchła krótkim, gorzkim śmiechem.
-Nie lubisz, to za mało powiedziane. Ja ciebie nienawidzę.-warknęła, będąc coraz bliżej. Przy tym wciąż mówiła na tyle ściszonym głosie, żeby zgromadzeni w jaskini, nie mogli jej usłyszeć.-Życzę tobie i tym bachorom jak najgorzej.
Zatrzymała się, stojąc pysk w pysk z Kukąą. Młoda królowa drgnęła, pod jej pełnym złości spojrzeniem. Stały naprzeciw siebie, z wysuniętymi pazurami, ukazanymi kłami, mierząc siebie wzrokiem, warcząc pod nosem. Kukaa czuła się niepewnie, ale była gotowa bronić swojej rodziny, z kolei Giza czekała na ten dzień bardzo długo.
-Odebrałaś mi wszystko
-Jak możesz tak mówić?-wysyczała Kukaa, niemal błagalnie. Brzuch był zbyt duży, by mogła zaatakować, czy odskoczyć, a stała tak blisko krawędzi...

poniedziałek, 30 grudnia 2019

Bohater w pigułce #6 Wise

Witam w szóstej części "Bohatera w pigułce" z największym spóznieniem... wygrywa... WISE!!!!!


WYGLĄD lwicy jest bardzo prosty: białe futro, jedno czarne ucho, różowy nos i śliczne niebieskie oczy

  • Jest pierwszą królową i założycielką Białej Ziemi
  • Urodziła się na Gwiezdnej Ziemi, należała do stada Tęczowej Krainy, wychowywała się na pustyni, zamieszkała ostatecznie na swojej ziemi



ZAMIARY:   Wise jest główną bohaterką bloga, początkowo jedyną narratorką. Chciałam, by od początku cieszyła się sympatią. Jej charakter wielokrotnie ulegał zmianą, wraz z upływem czasu i przez wydarzenia. Na początku była nieśmiałym, niepewnym siebie lwiątkiem, potem odważną, nieufną przywódczynią, by ostatecznie stać się sprawiedliwą, dobrą, kochającą lwicą. Chociaż dawno nie jest królową, stara się wspierać swoich następców, oraz dalej opiekować się stadem. Białoziemcy ją uwielbiają, nie wyobrażają sobie, że mogliby ją stracić. Prawda jednak jest dość bolesna. Wise ma już 4 lata. Ale spokojnie! Jej śmierć nadejdzie dopiero w ostatnim rozdziale sezonu 5 (taki spoiler). Biała lwica w swoim życiu, zwiedziła wiele ziem, poznając najróżniejszych przyjaciół - w tym Leę, Hope, Exile i Korę. Członków stada traktuje jak rodzinę i chodz nie ma szczęścia w miłości, może zawsze liczyć na kochających przyjaciół. Wise cieszy się dobrą opinią. Jej zamiarami jest doprowadzić do wiecznego pokoju, oraz tytułowe: poszukiwanie tego, co jest najważniejsze. Historia Wise jest długa i trochę skomplikowana. Dobrze, że na swojej drodze spotkała wspaniałe lwy, które o nią zadbały.

Można o niej napisać naprawdę naprawdę dużo, ale żeby was już nie zanudzać: Co myślicie o Wise? Lubicie ją? Uważacie, że była dobrą królową, matką, przyjaciółką? Czy należy do waszych ulubieńców na blogu? 

Nowe rozdziały są w trakcie tworzenia. Będzie się działo, gwarantuje! Korzystając z okazji, życzę wam udanego sylwestra! ♥️

niedziela, 24 listopada 2019

Rozdział 153

Wyjrzał z jaskini.
Na horyzoncie, malowały się pierwsze sylwetki zwierząt. Słońce, wolno wschodziło po niebie, swoim blaskiem, ogłaszając nadejście nowego dnia. Lekki wiatr musnął jego pysk, gdy lew spokojnym krokiem, skierował się na czubek Białej Skały. Usiadł, w ciszy i skupieniu, oglądając królestwo. Za sobą usłyszał odgłos kroków, ale nie odwrócił głowy, doskonale wiedząc, kto za nim podąża. Złota lwica, jedno uderzenie serca pózniej, usiadła obok niego. Z uśmiechem, wpatrywała się w dal. Lew złączył swój ogon, z tym jej. W jego oczach zalśniła czysta radość. Musnął swoim nosem, jej policzek.
-Witaj, moja piękna, jakie to plany na dzisiaj?
-To co zawsze.Nie wygłupiaj się, Mfalme. Chociaż masz rację, wyjątkowo czuję się piękna.-wypowiadając ostatnie zdanie, dotknęła ogonem swojego brzucha. Był już dość duży, świadczący o prawie końcu ciąży lwicy. Minęło przecież tyle miesięcy... Kukaa bardzo chciała trzymać już w łapach swoje pociechy. Teraz. Zaraz. Była jednak świadoma tego, że urodzą się, gdy poczują się gotowe, by wyjść na ten piękny świat. Lwica, przejechała delikatnie ogonem po nim, z uczuciem wpatrzona w swojego partnera. Król również się uśmiechnął, odchylając głowę do tyłu.
-Zawsze jesteś.
-Możemy już ruszać, ptaszynki?
Usłyszeli za sobą, pełen radości głos. Ze śmiechem, spojrzeli w stronę przybyłej Zawadi. Córka Kamby, stała na samym końcu, wpatrzona w nich domyślnie. Czuła satysfakcję, że zwrócili na nią uwagę.
-Patrol nie odbędzie się sam.-westchnął Mfalme, podnosząc się na równe łapy. Pocałował ukochaną, by następnie, zwrócić się poważnym głosem (który musiał wyćwiczyć) do Zawi.-Gdzie ten leń Ni?
Jasna lwica zachichotała.
-Właśnie go obudziłam. Nie chce zostawić dzisiaj Mii samej.-powiedziała, unosząc głowę.-Pójdziemy królu wzdłuż granicy? Ostatnio zwierzęta, były tam bardzo niespokojne.
Dumna z pozycji, którą zyskała, chciała pełnić ją jak najlepiej i udowodnić, że czyniąc ją doradczynią, para królewska się nie pomyliła.
Czy było jej ciężko zrezygnować z polowań? Nie. Co prawda, tęskniła za powiewem sierści na futrze, adrenaliną i radością, gdy ścigała zebrę czy antylopę, tryskającą krwią... Mogła jednak polować dla siebie, a taki awans, był jak najbardziej jej docenieniem.

Ni, opuścił jaskinię. Doradca, skinął z szacunkiem głową przed Mfalme, po czym pierwszy zbiegł z Białej Skały, świadomy swojego spóznienia. Zawadi i Mfalme, poszli za nim. Kukaa tym czasem, owinęła łapy ogonem, czekając na pojawienie się Zazy i codzienny, długi poranny raport.

***

Mała Agenti, wstała ze swojego miejsca na podwyżu, z zamiarem opuszczenia jaskini. Niestety, a może stety, Nora akurat w tej chwili, przyciągnęła ją do siebie łapą i zaczęła myć. Niepocieszona, trochę zła lwiczka, pozwoliła dawnej królowej, zająć się pielęgnacją jej sierści. 
-Babciu, starczy, jestem już czysta. Mogę iść?
-Tak, ale tylko do wodopoju.-odparła Nora. Lwica spojrzała porozumiewawczo na Hope, która ze śmiechem skinęła głową.
Opiekunka lwiątek ogonem zagoniła dwójkę lwiczek, ogonem prowadząc je do wyjścia. Wkrótce dołączyła do nich Agenti i cała reszta. Taką grupką, skierowali się do wodopoju. 

Gdy już tam dotarli, wzrok księżniczki przykuła błękitna, wolno płynąca woda. Zachwycona, podeszła bliżej, chcąc dotknąć łapką jej początku. Machnęła wesoło ogonkiem. Zbiornik wody, był pełny. Agenti uśmiechnęła się szeroko. Woda chociaż zimna, była niezwykle przyjemna. Lwiczka rozejrzała się wokół. Zauważyła kilka pojedynczych zwierząt, leniwie odpoczywających pośród drzew. Wywróciła oczami. Jak można było lenić się, kiedy był taki ładny dzień?
-Co robimy?-zastrzygła uszami, słysząc łagodny głos Tezyi. 
Odwróciła pysk, w stronę córki Luny, która bawiła się właśnie ogonkiem Wemy. Córka Nzuri, chociaż nie była zadowolona, nic nie mówiła. 
-Może pobawimy się w berka?-zaproponował Daha 
-To nuuuuudne!-uparła się Tamu.-Lepiej zapasy!
-Tak!-podchwyciła Wema
-Nie lepiej chowanego?-zaproponowała Kama
-A może nauczymy się pływać?-pomysł padł ze strony Vasanti.
Agenti podeszła bliżej, stając u boku Lii. Obie lwiczki spojrzały na siebie porozumiewawczo, po czym pokręciły głowami. 
-To głupie. We wszystko już się bawiliśmy. A nie pościgamy się, bo nasze łapki są zbyt krótkie.-mruknęła Agenti, przejmując prowadzenie nad młodszymi. Spojrzała w stronę córki Arro.-Ciociu Hope, może nam coś zaproponujesz? 
Hope zmarszczyła brwi, głęboko się nad czymś zastanawiając. Dopiero po dłuższym czasie, powoli pokiwała głową. Odeszła gdzieś, zostawiając na chwilę lwiątka same. Zaciekawione dzieci, poczekały, aż opiekunka wróci. Wracając, Hope turlała przed sobą jakiś dziwny owoc, o skórce pomarańczowo-czerwonej. Lwica zatrzymała się przed lwiątkami. 
-To dla was. Możecie zagrać w piłkę. Urządzić sobie małe zawody. 
-Piłkę? Tak jak grało się kamieniem?-spytała Lia
-Dokładnie.-przytaknęła Hope, wspominając, jak sama była w ich wieku. Popchnęła piłkę bliżej, prosto pod łapki Tamu. Lwiczka przyjrzała jej się podejrzliwie, ale bez słowa, popchnęła ją w stronę Dahy, który z kolei kopnął ją do Vasanti. Zabawa zaczęła się w najlepsze. 

Hope wróciła na swoje poprzednie miejsce, z utkwionym wzrokiem w lwiątkach. 
-Ja będę liderką drużyny.-z pewnością powiedziała Wema
-Ja też chce.-uparła się Agenti
-I ja! Jestem lepsza do tej roli od was.-mruknęła Tamu
-Starszym się ustępuje!-rzuciła na to córka Kiry
-Chyba ci miód w uszach siedzi, jeśli myślisz, że ci ustąpię.-syknęła wojowniczo Tamu. 
Agenti ostentacyjnie ziewnęła, wysuwając przed siebie łapy. To jeszcze bardziej zirytowało córkę Luny, której futerko poszło w górę. Wema wywróciła oczami, widząc ich zachowanie. 
-Spokój dziewczyny. Kapitanami drużyn niech będą Vasanti i Kama. Mamy zgodność. 
-Ale..-zaczęła Agenti, lecz Wema przerwała jej machnięciem ogona. 
Doszło do tego, że powstały dwie drużyny. Vasanti do swojej wzięła Dahę, Tezyę i Tamu, natomiast Kama do siebie Wemę, Agenti i Lię. Gra zaczęła się na dobre. Lwiątka kopały do siebie piłkę, próbowały ją także odebrać przeciwnikowi.
Po godzinie od rozpoczęcia meczu, wygrała drużyna Kamy. 

***

Idia machnęła ogonem, dając znać swoim lwicą, że pora wyruszyć na polowanie. Łowczynie niemal od razu zaprzestały robionych właśnie zajęć, by udać się za swoją liderką. Dudniące kroki, z każdym kolejnym uderzeniem serca, zaczęły zanikać. W końcu w jaskini została tylko Mia, Kukaa, Giza, Nzuri i Luna. Bella jak zawsze zniknęła w towarzystwie Maishy, korzystając, że córka wyszła się pobawić. 
-Tęsknię za Leą.-wyznała Nzuri, wtulając się w futro siostry. 
Mia zastrzygła uszami, słysząc jej słowa. Nic nie powiedziała, nie chcąc dołączyć do dyskusji, która właśnie się rozpoczęła.
Kukaa zaczęła przysypiać, wtulając się przy tym w nią. Mia nic nie powiedziała, wodząc wzrokiem po otoczeniu. Kiedy rozpocznie się pora sucha, lub kolejna pora deszczowa? 
Mia, ułożyła głowę na łapach, czując straszny niepokój. Od kilku dni, czuła się niezwykle zestresowana. Nie mogła przez to spać. Do tego Ni musiał pójść, a ona zaczęła za nim tęsknić!
Nawet nie zorientowała się, kiedy zaczął boleć ją brzuch. Bardzo boleśnie. Syknęła pod nosem, wybudzając tym samym królową, oraz wzbudzając czujność pozostałych lwic. Mia przejechała ogonem po brzuchu, delikatnie obejmując go łapami. Ból nie mijał, a stawał się coraz większy. 
-To jeszcze za wcześnie.-wyszeptała przerażona, domyślając się o co chodzi. Przecież przeżyła to już raz. Z Mady. 
-Nzuri, pobiegnij po Matibabu.-rozkazała Kukaa, podnosząc się do siadu.-Lepiej, żebyśmy zostawili ją samą. 
-Samą? Oszalałaś! Ona właśnie rodzi, mysi móżdżku!-warknęła wściekła Giza, machając ogonem na boki.
-Potrzebuje spokoju i bezpieczeństwa.-miło odpowiedziała złota lwica, chociaż była niezwykle zdziwiona zachowaniem Gizy w takiej chwili. 
Na szczęście, popchnięta przez Lunę, Giza opuściła jaskinię, a gdy tylko pojawiła się Matibabu, to również uczyniła królowa.
Mia nie czuła strachu, a jedynie zestresowanie. Poród był przedwcześnie, mogło to nieść ze sobą komplikacje. Lwica ciężko oddychała, wypchnęła przed siebie łapy. Oczekiwała, co też odpowie Matibabu. Jej pierwszy poród na Białej Ziemi...
-Uspokój się i zacznij przeć. Będzie dobrze.-powiedziała medyczka, siadając obok i przysuwając bliżej pewne zioła. 
Mia niechętnie dostosowała się do polecenia. 
***

Lwice polujące spokojnym, zwartym krokiem, dotarły do ulubionego pastwiska. Cały czas trzymały się obok siebie.
Pierwsza zatrzymała się Idia, badając, czy nie wieje zbyt mocny wiatr. Do niej dołączyła reszta, węsząc w poszukiwaniu zwierzyny. Napłynęło dużo znajomych, słodkich woni. Zadowolone lwice, spojrzały przed siebie, w stronę stada bawołów. Polowanie? Z miłą chęcią. 
-Rozdzielimy się na trzy grupy...-ogłosiła Idia, odwracając pysk w stronę towarzyszek. Zaczęła wymieniać, kto uda się z kim.
Gdy wszystko było jasne, lwice weszły w większą trawę, zaczynając się skradać. Ruchy ich łap, były spokojne, cierpliwe, wyćwiczone. Ze skupieniem, stawiały przed siebie każdy krok. Wystawiły pazury, wzrok każda z nich utkwiła w zwierzynie. Bawoły niczego nieświadome, posilały się dalej. Wszystko skończyło się w momencie ataku. 
Zwierzęta zerwały się, przerażone zaczynając uciekać. Białoziemki, ruszyły w ślad za nimi, próbując wypatrzyć najsłabszego osobnika. Trzy grupy, poczęły atakować przednimi łapami, gdy znajdywały się dość blisko. Coraz bardziej zdekoncentrowane bawoły, przyspieszały, tupiąc łapami o glebę. 
-Nie traćcie pewności!-ryknęła Idia, przyspieszając.
Przez tupanie kopytami, wznieciły nieciekawy dym, który zakrywał poprawny obraz widzenia, oraz drażnił gardła. 

Imani, tym bardziej miała łatwe zadanie. Lwica wybiegła na przód grupy, zrównując się z Idią. Obie biegły bardzo szybko, w obecności swojej grupy łowieckiej. Jeszcze tylko krok... mały krok... drugi.... trzeci....
Wtedy też bawoły niespodziewanie się odwróciły. Lwice polujące, nie wiedziały co się dzieję. Zatrzymały się oszołomione, gdy bawoły popędziły w ich stronę.
Pierwsza z szoku wyszła Amara. 
-Uciekać! Na boki!-warknęła jasna.
Ostrzeżone towarzyszki, poczęły nierówno uciekać. Zapanowała panika, otóż bawoły należały do silnych zwierząt. Spotkanie z nimi łbem w łeb, byłoby bardzo bolesne. Przy tym nawet śmiertelne.
Śmierć podczas polowania, nie była niczym nieznanym, ale zdecydowanie nie napawała optymizmem. Lwice polujące szybko zawróciły, szybko pędząc w stronę skałek, byle się uratować. Zapanowała panika, gdyż bawoły zaczęły przyspieszać.
-Szybciej! Szybciej!-ryknęła Idia, starając się dojrzeć, czy wszystkie nadążają.
Zdecydowanie większość z nich, nie była już pierwszej młodości.

***

-Dziękuję Matibabu 
Słaby głos lwicy, dotarł do uszu medyczki. Szara lwica uśmiechnęła się lekko, zanim skinęła głową. Narodziny nowych członków stada, zawsze były powodem do radości. Bez wyjątku, czy to samczyki, czy samiczki.  Na szczęście stado białoziemców, miało dość duże tereny, pełne zwierzyny, a wykarmienie kilku dodatkowych pyszczków, nie napawało żadnym strachem. Nowe osóbki zapewniały rozrost stada.
-Są zdrowi. Gratulacje, Mia. Odpocznij.-powiedziała szamanka spokojnym głosem, zanim skierowała się ku wyjściu z jaskini. 
Mia wpatrywała się za nią z wdzięcznością, zanim przeniosła spojrzenie pełne czułości i dumy, na dwójkę lwiątek w swoich łapach. 


-Witajcie na świecie.
Obiecała sobie, że zadba o to, by nic nigdy im się nie stało. By dorastali w bezpieczeństwie, miłości, oraz niezwykłej odwadze. 
Przyjrzała się uważniej swoim lwiątkom. Dwójka samczyków, grzecznie odpoczywała w jej łapach, wpatrując się w mamę z  ciekawością.  Pierwszy syn miał ciemnobrązową sierść, jej nos, oraz zielone oczy. Drugi natomiast, jeśli szło o sierść, był jej małą kopią. Nosek lwiątka był czarny, ale oczy... brązowe. Mia zmarszczyła brwi, próbując wpaść na pomysł, skąd mógł mieć takie tęczówki. 
-Słyszałem od Kukii, że..
Odwróciła zaskoczony pysk, w stronę wyjścia, gdzie stał Ni. Na widok partnera, wszelkie wątpliwości odeszły. Pozwoliła mu do siebie podejść, a gdy tylko wtulił się w jej sierść, zamruczała z radością. 
-Mamy dwóch synów. Czy to nie cudownie? 
Mia nie sądziła, że jeszcze kiedyś zostanie mamą. Nie sądziła, że wyda na świat dwójkę samczyków. Nagle zatęskniła za Mady. Chciałaby, żeby córka poznała młodsze rodzeństwo. 
-O tak, bardzo.-odpowiedział Ni, przenosząc wzrok na dzieci.-Jak chcesz ich nazwać? 
-Może tego o brązowych oczach K.. Poczekaj. Czemu od ma taki kolor?-spytała. 
-Po mojej matce.-uśmiechnął się Ni.-Ona też miała brązowe oczy. Widać, że wdał się w babcię, jeśli o to chodzi. Może nazwiemy go Kesho? 
-Tak, podoba mi się to imię.-zgodziła się szczerze Mia. 
Kesho było dość popularnym imieniem, ale nic nie stało na przeszkodzie, by ich starszy syn, tak się nazywał. 
-Tego jasnego może Cheka? To oznacza śmiech.-zaproponowała Mia, na co Ni się zgodził. Rodzice nie odrywali oczu od swoich pociech, nawet wtedy, gdy stado zaczęło wzbierać się wokół z gratulacjami. 

***

Podczas, gdy na Białej Skale trwała radość wywołana narodzinami potomków Ni i Mii, na pastwisku wciąż trwała walka. Największa bitwa o życie, jaką mogły stoczyć lwice polujące. Bawoły nie zamierzały się poddać, pędząc w ich kierunku, z niebezpiecznie nisko upuszczonymi głowami. Na szczęście, białoziemki były dość szybkie i zwinne. Większości udało się dotrzeć do skałek, bezpiecznie siadając na samym czubku. Co do reszty.... z nimi było gorzej. 
Niektóre się potykały, jeszcze inne traciły oddech. Idia uparcie przekonywała do wstania i podjęcia dalszego biegu. Liderka w duchu pomodliła się do przodków, w tym Kilio, by im pomogli. 

Imani zaczęła wspinać się na skałki, asekurowana przez towarzyszki. Nie minęło więcej niż trzy uderzenia serca, aż ślepa lwica była na szczycie. Ciężko oddychając, rozejrzała się po znajomych pyskach. Idia zaczęła robić to samo, przeliczając swoją łowiecką grupę.
Bawoły, gdy dotarło do nich, że lwice są bezpieczne, nie do tknięcia, zawróciły obrażone. Myślały, że przez pewien czas będą mieć spokój, ale Główna Lwica Polująca, zdecydowała się jeszcze odegrać, za tą zniewagę. 
-Wszystko już dobrze.-westchnęła do towarzyszek.-Odpuśćmy sobie polowanie na bawoły. Zajmiemy się antylopami. 
-Gdzie Amara? Czy ktoś widział Amarę?!
Przerażony głos Imani sprawił, że wszystkie lwice polujące, poczęły się rozglądać w poszukiwaniu jasnej lwicy. Wszystkie kolory futer, mieszały się teraz, a zapachy stały się ostrzejsze. Jednak pomimo gorączkowych nawoływań, wydawało się , że lwica zapadła się pod ziemię. 

Imani ześlizgnęła się z kamieni, zamierzając ruszyć w ślad za bawołami. Może Amara odbiegła w inną stronę, albo wybrała się na drugie polowanie? Lwica koloru toffi,szybko liznęła się po brudnej sierści, zanim postawiła kilka kroków przed siebie.
-Imani, poczekaj!
Lwica odwróciła głowę, słysząc blisko siebie głos Idii. Liderka podbiegła do niej, przyciskając swoją rudą sierść do tej jej. W głosie opiekunki lwic polujących, rozbrzmiewał okropny niepokój. Imani westchnęła, czując większą determinacje. 
-W-widzisz ją? 
Więcej lwic podbiegło teraz do nich, od każdej Imani wyczuwała strach. Oderwała głowę od ślepego wpatrywania się w córkę Taje, rozglądając się gwałtownie wokół. 
-Gdzie Amara? 
Żadna jej nie odpowiedziała.
Świat Imani w jednej chwili zaczął pękać, tak jak krople deszczu, znikające zaraz po uderzeniu w ziemię. Usiadła, zatykając uszy. Żaden szum.. żaden odgłos.. nic do niej nie docierało.
Imani czuła zapach metalicznej krwi. 
Idia także to wyczuła.
Gdy córka Mto uniosła głowę, zauważyła ciało jasnej lwicy, całe podeptane. Z jej prawego boku, ciekła jeszcze świeża krew. Oczy miała zamknięte, niemal bez życia. Liderka na trzęsącym się łapach, zbliżyła się bliżej, przystając, by nie dać łzą spaść na ziemię. Amara się nie ruszała.