W poprzednim rozdziale:
Mfalme zaczyna życie króla. Wraz z wybranymi doradcami, udaję się na patrol. Lwiątka postanawiają rozpocząć kolejną ciekawą zabawę. Tym czasem na Białej Skale, Mia zaczyna rodzić. Lwica wydaję na świat dwójkę zdrowych synów: Kesho i Chekę. Lwice polujące podczas jednego polowania, spotyka poważny wypadek. Amara się nie rusza.
Imani ześlizgnęła się z kamieni, zamierzając ruszyć w ślad za bawołami. Może Amara odbiegła w inną stronę, albo wybrała się na drugie polowanie? Lwica koloru toffi, szybko liznęła się po brudnej sierści, zanim postawiła kilka kroków przed siebie.
-Imani, poczekaj!
Lwica odwróciła głowę, słysząc blisko siebie głos Idii. Liderka podbiegła do niej, przyciskając swoją rudą sierść do tej jej. W głosie opiekunki lwic polujących, rozbrzmiewał okropny niepokój. Imani westchnęła, czując większą determinacje.
-W-widzisz ją?
Więcej lwic podbiegło teraz do nich, od każdej Imani wyczuwała strach. Oderwała głowę od ślepego wpatrywania się w córkę Taje, rozglądając się gwałtownie wokół.
-Gdzie Amara?
Żadna jej nie odpowiedziała.
Świat Imani w jednej chwili zaczął pękać, tak jak krople deszczu, znikające zaraz po uderzeniu w ziemię. Usiadła, zatykając uszy. Żaden szum.. żaden odgłos.. nic do niej nie docierało.Imani czuła zapach metalicznej krwi.
Idia także to wyczuła.
Gdy córka Mto uniosła głowę, zauważyła ciało jasnej lwicy, całe podeptane. Z jej prawego boku, ciekła jeszcze świeża krew. Oczy miała zamknięte, niemal bez życia. Liderka na trzęsącym się łapach, zbliżyła się bliżej, przystając, by nie dać łzą spaść na ziemię. Amara się nie ruszała.-C-czuję krew
Lwice polujące otwartymi z przerażenia oczami, wpatrywały się w towarzyszkę. Kilka z nich przystanęło bardzo blisko Idii, reszta trzymała się odpowiedniej odległości, zapewniając przestrzeń osobistą. Nikt nie odpowiedział Imani. Nawet nie raczył jej powiadomić, co się stało z jej przyjaciółką. Córka Arro sama się domyśliła. W jej ślepych, stanęły łzy. Idia otoczyła ją szybko ogonem.
-A-amara. I-idia, c-czy ona oddycha?-trzęsący się głos Imani, złapał liderkę łowczyń za serce. Westchnęła cichutko. Rany na boku Amary, były bardzo poważne. Bawoły po niej przebiegły! Na pewno musiała czuć okropny ból. Zapach krwi nie był przyjemny, podobnie jak widok i pewnie po raz pierwszy w życiu, naprawdę zazdrościła Imani, że ta nie ma wzroku. Sama wolałaby tego nie oglądać, ale musiała przecież zachować spokój.
-Amara!!
Idia wzdrygnęła się. Krzyk Imani ją przeraził. Lwica koloru toffi, przypadła do przyjaciółki, zaczynając wylizywać jej bok. Nie mogła pogodzić się z tym, że Amara nie żyję?
-Imani, proszę...
-Milcz! To wszystko wina bawołów! To nasza wina! Nasza!-łkała córka Kamby, nie przestając wylizywać sierści przyjaciółki, pobrudzonej od krwi i błota.
-Poinformuję króla.-mruknęła Kate.
-Imani...-łagodny głos Idii, znalazł się przy uchu towarzyszki.-...t-to nic nie da. Jej droga w Kręgu Życia...
-Żyje.
Idia z niedowierzaniem, pochyliła głowę, by być bliżej pyska Amary. Oddychała. Chociaż miała zamknięte oczy, wydając się odejść już na drugą stronę, bok jasnej lekko się unosił. Nie było czasu do stracenia.
-Bierzemy ją do Matibabu!-ryknęła pomarańczowa.
Lwice polujące skinęły pośpiesznie głowami. Wema, Molly, oraz Zoe, pomogły podnieść wątłe ciało Amary. Idia nieprzyzwyczajona do noszenia kogoś na plecach, poczuła, jak na kilka uderzeń serca, łapy się pod nią osuwają. Imani przybyła w samą porę, by ją podeprzeć. Idia rzuciła jej smutne, chociaż wdzięczne spojrzenie. Razem ruszyły w stronę jaskini medyczki, w towarzystwie pozostałych, równie przestraszonych białoziemek.
***
Białoziemcy z zachwytem, obserwowali dwójkę malutkich lwiątek, smacznie śpiących w łapach ich matki. Mia promieniała szczęściem. Pomimo zmęczenia, była zadowolona. Kesho i Cheka, to owoce miłości jej i Ni. Jej dzieci. Zamierzała ich dobrze wychować, oraz ochronić.
Obok Mii, w dumnej pozycji, siedział Ni. Świeżo upieczony ojciec, pragnął spędzać z rodziną każdą chwilę swojego czasu, obserwując jak jego biologiczne pociechy dorastają na jego oczach. Synowie popiskiwali cichutko przez sen. Co czym śnili? Jeszcze nie wiedzieli, że są białoziemcami i upragnionym kolejnym pokoleniem.
Kto jeszcze siedział w jaskini? Lwice, należące do stada i zamiast zasłużonego odpoczynku, plotkujące o latoroślach dwójki lwów. Wise z szerokim uśmiechem, przypatrująca się maluchom, oraz jej przyjaciele, dzielący się historiami z młodości. W jaskini mimo tłoku, było wyjątkowo cicho. Nikt nie chciał przeszkadzać.
-Są naprawdę cudowni.-powiedziała szeptem Nora, a jej oczy lśniły uczuciem. Zawsze lubiła lwiątka. Wtuliła się w grzywę Kisu, przypatrując się przy tym scenie w jaskini. Stado zintegrowane ze sobą, nie szukające zwad, a udzielające sobie nawzajem pomocy. To było takie piękne. Taki spokój mógłby zapanować na zawsze.
Kukaa wyszła z jaskini. Podobno Mfalme i Zawadi, kręcili się jeszcze wokół wodopoju, doglądając ostatnich spraw. Złocista lwica chciała do nich pójść. Nudziło jej się, czuła się chwilowo niepotrzebna w jaskini, a nie chciała irytować Mii. W końcu matki po porodzie, bywały niestety strasznie wyczulone. Powoli kierowała się w stronę schodków. Ciąża rozwijała się dobrze, termin porodu był tuż-tuż. Brzuch doskwierał lwicy, będąc ciężkim od noszonych pod sercem istotek. Dysząc ze zmęczenia, zatrzymała się na kilka minut. Przez ciążę dużo jadła, sypiała, miała wahania nastroju, ale mimo zmęczenia i małej paniki, przez czekający ją ciężki poród, nie zamieniłaby tej chwili na żadną inną. Przejechała delikatnie ogonem po dużym brzuchu.
-Wymykasz się?
Zastrzygła uszami, słysząc znajomy głos.
-Idę nad wodopój. Nie martw się, nic mi się nie stanie.
Usłyszawszy złośliwe parsknięcie za swoimi plecami, odwróciła pośpiesznie głowę. Lwica wpatrywała się w nią, z wrednym uśmiechem na pysku. W jej oczach błyszczało coś, czego Kucee nie było dane nigdy zobaczyć. Nienawiść, stanowczość, zazdrość. Wyczytała to po jej spojrzeniu, mimo iż Giza odwróciła głowę, mrużąc oczy.
-Nie przejmuję się twoim losem. Najchętniej osobiście zepchnęłabym cię z Białej Skały, pozbywając się raz na zawsze tych okropności, które rosną w twoim brzuchu.
Królowa zachłysnęła się. Oddech ugrzązł jej w gardle, serce zabiło niespokojnie. Napięła mięśnie, instynktownie będąc gotowa bronić nienarodzonego potomstwa. Chociaż łapy miękły jej ze strachu i niepewności, starała się spoglądać prosto w oczy Gizy. Jasno brązowa lwicy wydała z siebie syknięcie, strosząc futro. Wysunęła pazury, zbliżając się do Kukii. Złota cofnęła się o krok do tyłu, nie bardzo mając drogę ucieczki.
-Dlaczego mówisz takie okropne słowa?-mruknęła Kukaa.-Czemu mnie nie lubisz?
Giza wybuchła krótkim, gorzkim śmiechem.
-Nie lubisz, to za mało powiedziane. Ja ciebie nienawidzę.-warknęła, będąc coraz bliżej. Przy tym wciąż mówiła na tyle ściszonym głosie, żeby zgromadzeni w jaskini, nie mogli jej usłyszeć.-Życzę tobie i tym bachorom jak najgorzej.
Zatrzymała się, stojąc pysk w pysk z Kukąą. Młoda królowa drgnęła, pod jej pełnym złości spojrzeniem. Stały naprzeciw siebie, z wysuniętymi pazurami, ukazanymi kłami, mierząc siebie wzrokiem, warcząc pod nosem. Kukaa czuła się niepewnie, ale była gotowa bronić swojej rodziny, z kolei Giza czekała na ten dzień bardzo długo.
-Odebrałaś mi wszystko
-Jak możesz tak mówić?-wysyczała Kukaa, niemal błagalnie. Brzuch był zbyt duży, by mogła zaatakować, czy odskoczyć, a stała tak blisko krawędzi...
-Naprawdę nic nie rozumiesz? Jesteś aż tak głupia?-wypaliła złośliwie brązowa, kręcąc głową i bijąc ogonem po bokach.-To ja powinnam być na twoim miejscu! To ja miałam być królową! Miałam rządzić Białą Ziemią, być kimś, legendą! A nie zwykłą lwicą polującą.
-O... o czym ty mówisz?-wyszeptała zaskoczona wyznaniem Kukaa, otwierając szerzej oczy.
Giza warknęła ostrzegawczo.
-Głupia, beznadziejna lwica! Nie nadajesz się na królową!-zazdrośnie wysyczała.-To mnie Nora i Kisu zaręczyli z Mfalme. Gdy byliśmy jeszcze lwiątkami. Wszystkie lwiątka wiedziały, że on miał być moim mężem, był moim narzeczonym. Ale pojawiłaś się ty.
-Kocham go
-Też mogłam go pokochać. Nie dano mi szansy. To ja byłam jego narzeczoną.-powtórzyła.-A teraz co mam od życia? Zwykłą rangę. Zwyczajne lwiątko. Spłodziłam Dahę, żeby mieć następce, bo chyba nie sądzisz, że Biała Ziemia znajdzie się w łapach jakiegoś z twoich łysych bachorów?! Nigdy nie będą nosić królewskiej krwi, przez matkę morderce. Zabiłam Kirę, Jasiri'ego, Nguvu, Jicho... przepowiednia powinna odebrać tobie życie. Agenti pewnego dnia się dowie i ciebie znienawidzi. Jesteś beznadziejna, Kukoo! Słyszysz?! Będziesz okropną królową, podobnie jak matką! Wszyscy wiedzą, że to ty zabiłaś księżniczkę! Wszyscy!
Giza wpadła w prawdziwą furię. Szaleńczo wrzeszczała na Kukkę, zbudzając jakiś ruch w jaskini. Kilku zaciekawionych, wychyliło głowy, a widząc scenę dziejącą się pomiędzy lwicami, zamierzali interweniować. W oczach Kukii zebrały się łzy. Znowu zwątpiła w siebie. To nie ona zabiła Lwią Gwardię, starała się być dobrą królową i również w zgodzie chciała wychodzić dzieci. Kira powinna stać obok niej, ale czy Kukaa miała cierpieć także za to, że kierowała się sercem? Zazdrość Gizy była na tyle przerażająca, że jedynie cichy pisk wydobył się z gardła złotej lwicy, gdy Giza uderzyła ją w policzek. Mocno, z całej siły, nie chowając pazurów.
W jasnych oczach Kukii, zamigotały łzy. Uderzenie bolało. Giza najwyraźniej zrozumiała, że sprawiła jej ból, bo jej uśmiech stał się szerszy. Przypływ jej szaleństwa, był przerażający.Aż tak zależało jej na władzy? Szczerze tęskniła za bliskością Mfalme? Powinna zapomnieć.
-Przepowiednia się pomyliła, ale czasu już nie cofniemy, ani woli przodków. Będę dobrą królową, natomiast swoje dzieci wychowam w duchu tradycji i miłości. Mogę ci to obiecać.
-Ty wstrętna na hieno!-Giza nawet nie powstrzymała się przed bluzgą. Przybrała pozycję gotową do walki, zamierzając rzuć się niebezpiecznie na ciężarną lewicę. Kukaa zmrużyła oczy, oddychając z ulgą, gdy Giza w ostatniej chwili, przypomniała sobie o konsekwencjach.
-Mfalme wkrótce przestanie cię kochać. Zrozumie.-fuknęła na odchodnym, rzucając jeszcze złotej ostrzegawcze spojrzenie, nim wróciła do jaskini stada.
Część członków stada, oczekiwała przed białoziemską jaskinią. Zebrało się zbiorowisko, słysząc awanturę. Właściwie czy był to spór o samca, czy o tron?
-Możecie się rozejść.-zarządziła.
Władczyni wiedziała, że zaczną się płotki.Albo skierowane w jej stronę, albo skupiające się na osobie jaką była Giza. Albo obie. Tak czy siak, będą nieprzyjemne. Mimo uderzenia w policzek, Kukaa była na tyle dobrą lwicą, że nie zamierzała karać Gizy. W końcu ta nie tylko była rodowitą białoziemką, silną osobistością, ale również matką. Kukaa liczyła, że zmieni swoje podejście do niej i że będą mogły wrócić do dobrych relacji. Coś w głębi mówiło jej jednak, że tak się nie wydarzy. Ta wizja była smutna.
-Dobrze się czujesz?-spytała Lajla, podchodząc do niej powoli.
Kukaa zjeżyła się i syknęła ostrzegawczo. Szybko się opamiętała, kręcąc głową.
-W porządku.
-Mam ją ukarać?-spytała dawna księżniczka poważnym tonem, wskazując ogonem na wyjście.
-N-nie...-mruknęła tylko.
Kukaa westchnęła, natomiast Lajla otworzyła pysk, chcąc coś najwyrazniej powiedzieć. Nie zdążyła. Na Białej Skale pojawiła się Kate. Ruda lwica rozejrzała się wielkimi oczami po znajomych pyskach, zanim jej przerażone brązowe oczy zatrzymały się na złotej lwicy.
-K-kukaa...-głos lwicy był piskliwy. Pierś unosiła się w ruch niespokojnego, szybkiego oddechu, jakby cały czas biegła.-T-twoja matka. A-amara, ona...
-Co się stało?
-Coś na polowaniu?-dopytała Lajla, obejmując ogonem bok Kukii, na wszelki wypadek. Kate przełknęła ślinę, teraz zwracając się do Chaki, który do nich podszedł, na wzmiankę o swojej partnerce. Trząsł się na łapach, jakby trudno było mu chodzić.
-Bawoły nas goniły i... i musiałyśmy uciekać. Amara została s-stratowana, podeptana, ma wiele r-ran i... i... nie ruszała się. Ona n-nie żyje.
Podczas gdy Chaka kłócił się z Kate, wypytując o każdy szczegół i próbując hamować łzy, które zebrały się w jego oczach, na myśl o śmierci ukochanej partnerki, Lajla wtuliła się w sierść Kukii, próbując pocieszyć królową. Wiedziała, że ma na to małe szanse. Śmierć bliskiej osoby nie zdarza się często, zawsze jest nieprzyjemna. Kukaa straciła już brata, a teraz matkę? Za co przodkowie ją tak karzą?
Złota utkwiła swój błagalny wzrok na Kate, chcąc, by lwica powiedziała, że to żarcik. Ale tak się nie stało... Coraz więcej lwów zbierało się, wysłuchując okropnej informacji. Kukaa spuściła głowę, spoglądając na swoje łapy. Wydłużyły się, gdy była nastolatką, pozwalały jej szybko biegać. Teraz ucieczka od wszystkich problemów, była jej potrzebna bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Dlatego królowa zeszła z Białej Skały, od razu puszczając się pędem przed siebie.
-Kukaa!
Słyszała jak członkowie stada za nią nawołują, oraz głośny płacz swego ojca, ale teraz nie mogła stać między nimi, zbierać kondolencji i udawać, że dobrze się czuję. Tak nie było.
Kto jeszcze siedział w jaskini? Lwice, należące do stada i zamiast zasłużonego odpoczynku, plotkujące o latoroślach dwójki lwów. Wise z szerokim uśmiechem, przypatrująca się maluchom, oraz jej przyjaciele, dzielący się historiami z młodości. W jaskini mimo tłoku, było wyjątkowo cicho. Nikt nie chciał przeszkadzać.
-Są naprawdę cudowni.-powiedziała szeptem Nora, a jej oczy lśniły uczuciem. Zawsze lubiła lwiątka. Wtuliła się w grzywę Kisu, przypatrując się przy tym scenie w jaskini. Stado zintegrowane ze sobą, nie szukające zwad, a udzielające sobie nawzajem pomocy. To było takie piękne. Taki spokój mógłby zapanować na zawsze.
Kukaa wyszła z jaskini. Podobno Mfalme i Zawadi, kręcili się jeszcze wokół wodopoju, doglądając ostatnich spraw. Złocista lwica chciała do nich pójść. Nudziło jej się, czuła się chwilowo niepotrzebna w jaskini, a nie chciała irytować Mii. W końcu matki po porodzie, bywały niestety strasznie wyczulone. Powoli kierowała się w stronę schodków. Ciąża rozwijała się dobrze, termin porodu był tuż-tuż. Brzuch doskwierał lwicy, będąc ciężkim od noszonych pod sercem istotek. Dysząc ze zmęczenia, zatrzymała się na kilka minut. Przez ciążę dużo jadła, sypiała, miała wahania nastroju, ale mimo zmęczenia i małej paniki, przez czekający ją ciężki poród, nie zamieniłaby tej chwili na żadną inną. Przejechała delikatnie ogonem po dużym brzuchu.
-Wymykasz się?
Zastrzygła uszami, słysząc znajomy głos.
-Idę nad wodopój. Nie martw się, nic mi się nie stanie.
Usłyszawszy złośliwe parsknięcie za swoimi plecami, odwróciła pośpiesznie głowę. Lwica wpatrywała się w nią, z wrednym uśmiechem na pysku. W jej oczach błyszczało coś, czego Kucee nie było dane nigdy zobaczyć. Nienawiść, stanowczość, zazdrość. Wyczytała to po jej spojrzeniu, mimo iż Giza odwróciła głowę, mrużąc oczy.
-Nie przejmuję się twoim losem. Najchętniej osobiście zepchnęłabym cię z Białej Skały, pozbywając się raz na zawsze tych okropności, które rosną w twoim brzuchu.
Królowa zachłysnęła się. Oddech ugrzązł jej w gardle, serce zabiło niespokojnie. Napięła mięśnie, instynktownie będąc gotowa bronić nienarodzonego potomstwa. Chociaż łapy miękły jej ze strachu i niepewności, starała się spoglądać prosto w oczy Gizy. Jasno brązowa lwicy wydała z siebie syknięcie, strosząc futro. Wysunęła pazury, zbliżając się do Kukii. Złota cofnęła się o krok do tyłu, nie bardzo mając drogę ucieczki.
-Dlaczego mówisz takie okropne słowa?-mruknęła Kukaa.-Czemu mnie nie lubisz?
Giza wybuchła krótkim, gorzkim śmiechem.
-Nie lubisz, to za mało powiedziane. Ja ciebie nienawidzę.-warknęła, będąc coraz bliżej. Przy tym wciąż mówiła na tyle ściszonym głosie, żeby zgromadzeni w jaskini, nie mogli jej usłyszeć.-Życzę tobie i tym bachorom jak najgorzej.
Zatrzymała się, stojąc pysk w pysk z Kukąą. Młoda królowa drgnęła, pod jej pełnym złości spojrzeniem. Stały naprzeciw siebie, z wysuniętymi pazurami, ukazanymi kłami, mierząc siebie wzrokiem, warcząc pod nosem. Kukaa czuła się niepewnie, ale była gotowa bronić swojej rodziny, z kolei Giza czekała na ten dzień bardzo długo.
-Odebrałaś mi wszystko
-Jak możesz tak mówić?-wysyczała Kukaa, niemal błagalnie. Brzuch był zbyt duży, by mogła zaatakować, czy odskoczyć, a stała tak blisko krawędzi...
-Naprawdę nic nie rozumiesz? Jesteś aż tak głupia?-wypaliła złośliwie brązowa, kręcąc głową i bijąc ogonem po bokach.-To ja powinnam być na twoim miejscu! To ja miałam być królową! Miałam rządzić Białą Ziemią, być kimś, legendą! A nie zwykłą lwicą polującą.
-O... o czym ty mówisz?-wyszeptała zaskoczona wyznaniem Kukaa, otwierając szerzej oczy.
Giza warknęła ostrzegawczo.
-Głupia, beznadziejna lwica! Nie nadajesz się na królową!-zazdrośnie wysyczała.-To mnie Nora i Kisu zaręczyli z Mfalme. Gdy byliśmy jeszcze lwiątkami. Wszystkie lwiątka wiedziały, że on miał być moim mężem, był moim narzeczonym. Ale pojawiłaś się ty.
-Kocham go
-Też mogłam go pokochać. Nie dano mi szansy. To ja byłam jego narzeczoną.-powtórzyła.-A teraz co mam od życia? Zwykłą rangę. Zwyczajne lwiątko. Spłodziłam Dahę, żeby mieć następce, bo chyba nie sądzisz, że Biała Ziemia znajdzie się w łapach jakiegoś z twoich łysych bachorów?! Nigdy nie będą nosić królewskiej krwi, przez matkę morderce. Zabiłam Kirę, Jasiri'ego, Nguvu, Jicho... przepowiednia powinna odebrać tobie życie. Agenti pewnego dnia się dowie i ciebie znienawidzi. Jesteś beznadziejna, Kukoo! Słyszysz?! Będziesz okropną królową, podobnie jak matką! Wszyscy wiedzą, że to ty zabiłaś księżniczkę! Wszyscy!
Giza wpadła w prawdziwą furię. Szaleńczo wrzeszczała na Kukkę, zbudzając jakiś ruch w jaskini. Kilku zaciekawionych, wychyliło głowy, a widząc scenę dziejącą się pomiędzy lwicami, zamierzali interweniować. W oczach Kukii zebrały się łzy. Znowu zwątpiła w siebie. To nie ona zabiła Lwią Gwardię, starała się być dobrą królową i również w zgodzie chciała wychodzić dzieci. Kira powinna stać obok niej, ale czy Kukaa miała cierpieć także za to, że kierowała się sercem? Zazdrość Gizy była na tyle przerażająca, że jedynie cichy pisk wydobył się z gardła złotej lwicy, gdy Giza uderzyła ją w policzek. Mocno, z całej siły, nie chowając pazurów.
W jasnych oczach Kukii, zamigotały łzy. Uderzenie bolało. Giza najwyraźniej zrozumiała, że sprawiła jej ból, bo jej uśmiech stał się szerszy. Przypływ jej szaleństwa, był przerażający.Aż tak zależało jej na władzy? Szczerze tęskniła za bliskością Mfalme? Powinna zapomnieć.
-Przepowiednia się pomyliła, ale czasu już nie cofniemy, ani woli przodków. Będę dobrą królową, natomiast swoje dzieci wychowam w duchu tradycji i miłości. Mogę ci to obiecać.
-Ty wstrętna na hieno!-Giza nawet nie powstrzymała się przed bluzgą. Przybrała pozycję gotową do walki, zamierzając rzuć się niebezpiecznie na ciężarną lewicę. Kukaa zmrużyła oczy, oddychając z ulgą, gdy Giza w ostatniej chwili, przypomniała sobie o konsekwencjach.
-Mfalme wkrótce przestanie cię kochać. Zrozumie.-fuknęła na odchodnym, rzucając jeszcze złotej ostrzegawcze spojrzenie, nim wróciła do jaskini stada.
Część członków stada, oczekiwała przed białoziemską jaskinią. Zebrało się zbiorowisko, słysząc awanturę. Właściwie czy był to spór o samca, czy o tron?
-Możecie się rozejść.-zarządziła.
Władczyni wiedziała, że zaczną się płotki.Albo skierowane w jej stronę, albo skupiające się na osobie jaką była Giza. Albo obie. Tak czy siak, będą nieprzyjemne. Mimo uderzenia w policzek, Kukaa była na tyle dobrą lwicą, że nie zamierzała karać Gizy. W końcu ta nie tylko była rodowitą białoziemką, silną osobistością, ale również matką. Kukaa liczyła, że zmieni swoje podejście do niej i że będą mogły wrócić do dobrych relacji. Coś w głębi mówiło jej jednak, że tak się nie wydarzy. Ta wizja była smutna.
-Dobrze się czujesz?-spytała Lajla, podchodząc do niej powoli.
Kukaa zjeżyła się i syknęła ostrzegawczo. Szybko się opamiętała, kręcąc głową.
-W porządku.
-Mam ją ukarać?-spytała dawna księżniczka poważnym tonem, wskazując ogonem na wyjście.
-N-nie...-mruknęła tylko.
Kukaa westchnęła, natomiast Lajla otworzyła pysk, chcąc coś najwyrazniej powiedzieć. Nie zdążyła. Na Białej Skale pojawiła się Kate. Ruda lwica rozejrzała się wielkimi oczami po znajomych pyskach, zanim jej przerażone brązowe oczy zatrzymały się na złotej lwicy.
-K-kukaa...-głos lwicy był piskliwy. Pierś unosiła się w ruch niespokojnego, szybkiego oddechu, jakby cały czas biegła.-T-twoja matka. A-amara, ona...
-Co się stało?
-Coś na polowaniu?-dopytała Lajla, obejmując ogonem bok Kukii, na wszelki wypadek. Kate przełknęła ślinę, teraz zwracając się do Chaki, który do nich podszedł, na wzmiankę o swojej partnerce. Trząsł się na łapach, jakby trudno było mu chodzić.
-Bawoły nas goniły i... i musiałyśmy uciekać. Amara została s-stratowana, podeptana, ma wiele r-ran i... i... nie ruszała się. Ona n-nie żyje.
Podczas gdy Chaka kłócił się z Kate, wypytując o każdy szczegół i próbując hamować łzy, które zebrały się w jego oczach, na myśl o śmierci ukochanej partnerki, Lajla wtuliła się w sierść Kukii, próbując pocieszyć królową. Wiedziała, że ma na to małe szanse. Śmierć bliskiej osoby nie zdarza się często, zawsze jest nieprzyjemna. Kukaa straciła już brata, a teraz matkę? Za co przodkowie ją tak karzą?
Złota utkwiła swój błagalny wzrok na Kate, chcąc, by lwica powiedziała, że to żarcik. Ale tak się nie stało... Coraz więcej lwów zbierało się, wysłuchując okropnej informacji. Kukaa spuściła głowę, spoglądając na swoje łapy. Wydłużyły się, gdy była nastolatką, pozwalały jej szybko biegać. Teraz ucieczka od wszystkich problemów, była jej potrzebna bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Dlatego królowa zeszła z Białej Skały, od razu puszczając się pędem przed siebie.
-Kukaa!
Słyszała jak członkowie stada za nią nawołują, oraz głośny płacz swego ojca, ale teraz nie mogła stać między nimi, zbierać kondolencji i udawać, że dobrze się czuję. Tak nie było.
***
Imani drżała na całym ciele. Łapy lwicy wydawały się kruche, podatne na każde zranienie, a ciało lekkie jak pierze, łatwe do przewrócenia. Mimo futra, wydawała się blada. Oczy czerwone od łez, wpatrywały się szeroko, w medyczkę. Idia nie odstępowała jej na krok, przyciskając się do niej sierścią. Reszta lwic polujących czekała na zewnątrz.
-Przykro mi, Imani
-K-kochałam polować, a to zajęcie zniszczyło tak wiele. Odebrało mi wzrok, zabrało przyjaciółkę, co jeśli...-nie dokończyła.
Matibabu odwróciła się do dwóch lwic, upuszczając zawiniątko ziół, które wcześniej były jej potrzebne. Ciało Amary pokrywały liczne maści, wydzierające intensywny, nieprzyjemny zapach. Lwica nadal się nie ruszała, cała zimna, z zamkniętymi oczami. Idia westchnęła. Nie życzyła tak dobrej lwicy, potwornej sierści podczas łowów. Oczekiwała,że medyczka zarządzi natychmiastowy pogrzeb.
-Oddycha.
Idia uniosła głowę. Czyli... czyli naprawdę żyła? Dopiero teraz dostrzegła, że brzuch Amary unosi się w rytm lekkiego, kruchego oddechu.
-Będzie żyła? Dlaczego nie wstaje?-pytała zapłakanym głosem córka Kamby.
-Obrażenia okazały się bardzo poważne. Szczęście, że nie umarła, ale... ale jest bardzo blisko do tego. Nie wiadomo czy się obudzi, zapadła w śpiączkę.
-Ś-śpiączkę?-spytała Idia, nie rozumiejąc nowego słowa.
Medyczka jedynie skinęła głową, nawet nie racząc wytłumaczyć co to.
Medyczka jedynie skinęła głową, nawet nie racząc wytłumaczyć co to.
-Amara może się obudzić, nawet za kilka miesięcy, bądz lat. Jeśli w ogóle to zrobi. Jej los nie jest pewny, pozostaje nam wierzyć.
Lwica koloru toffi, podeszła do przyjaciółki, kładąc się obok niej. Idia otarła się o sierść medyczki, dziękując jej za pomoc. W głębi duszy, liczyła, że Amara obudzi się następnego dnia. Czy tak jednak miało się wydarzyć?
***
Biała Skała znalazła się w oddali. Kukaa biegła przed siebie, nawet nie patrząc gdzie się kieruję. Oczy zamykały jej się od łez, które w coraz większej większej ilość spływały po złotych policzkach lwicy. Należała do najszybszych lwów w całej krainie. Nikt nie mógł więc jej zatrzymać. Zwierzęta oglądały się z zaciekawieniem, gdy lwica mknęła przez pastwiska, pola, minęła wodopój. Kukaa odczuwała ogromny smutek, którego w żaden sposób, nie mogła się pozbyć. Serce biło jej niespokojnie. Młoda królowa nie potrafiła pogodzić się z myślą, że nigdy już nie zobaczy mamy. Była dla niej najważniejsza. Straciła dwójkę ważnych dla siebie lwów. Czuła, że przynosi pecha. Chciała znowu usłyszeć łagodny głos Amary, móc wtulić się w jej futro, opowiedzieć żart, tak jak wtedy, gdy była małą lwiczką. A teraz to już nigdy się nie wydarzy. Już nigdy jej nie zobaczy, nie powie, że ją kocha, że za nią tęskni.
Kukaa zatrzymała się na granicy, którą przekroczyła bez strachu. Nie myślała racjonalnie. Chciała uciec od tego wszystkiego. Zostawić zmartwienia za sobą. Kroki lwicy odbijały się o twarde podłoże. Nie rozglądała się, nie węszyła, nie próbowała zawrócić. Przynajmniej dobrze, że nie padał deszcz. Dla Kukii niewiele miało już sens.
Była członkinią Lwiej Gwardii, pilnującą Kręgu Życia, służącą swojej ojczyznie, najszybszą ze wszystkich. Miała dobre, szczęśliwe dzieciństwo. Dużo się bawiła, poznawała świat, działała, wszyscy ją szanowali. Potem to minęło. Nadeszła wojna, straciła czwórkę przyjaciół. Nie zdążyła pożegnać się z jednym, ukochanym bratem, Jasiri'm, powiedzieć "dziękuję" Nguvu i Jicho, przytulić się do Kiry. Pragnęła cofnąć czas i uratować całą czwórkę, zmienić przepowiednie. Nie czuła się dobrze z myślą, że została jedyną ocaloną. Znamię strażnika zniknęło.
Nadszedł czas, w którym ona i Mfalme zostali razem. Czuła wtedy prawdziwą radość. Całym sercem pokochała lwa. Nie była z nim dla tronu, pozycji, a z czystej, szczerej miłości. Pragnęła go chronić. Niektórzy nie potrafili tego zrozumieć. Ze swoją wiedzą, byłaby dobrą królową, tylko co poradzić, kiedy przeszłość psuła jej relacje ze stadem? Zaopiekowała się Agenti, próbując zastąpić jej rodziców, nie pozwolić, by mała czuła równie wielką rozpacz. Kiedyś jej powie... ale gdy obie będą gotowe na rozstanie. W życiu królowej pozostała więc mama i tata. Miała dużą więz z rodzicami. Czy więc miała prawo, nie czuć okropnego, bolącego uczucia, na myśl o stracie Amary? Straty kolejnego członka swojej rodziny? Dlaczego los jej tak nienawidził, dlaczego przodkowie mieli jej tak bardzo dość?! Dlaczego traciła tych, których kochała, zamiast samemu się poświęcić?!
Kolejny raz się rozpłakała, nawet nie próbując zahamować potoku łez. Pozwoliła ponieść się smutkowi. Kukaa zatrzymała się, dostrzegając jakąś niewielką połać trawy, do której podeszła, by się położyć. Miejsce Płomieni nie przypominało już tego skamieniałego, pełnego kurzu terenu. Wyrosła zielona trawa, strumienie były czyste, pożary wybuchały rzadko. To napełniało swego rodzaju dumą. Kukaa nie myślała jednak teraz optymistycznie, poddała się smutkowi. Ułożyła się się wygodnie na miękkiej, malutkiej trawie, blisko malutkiego skalistego zbocza, piaszczystej gleby i jakiś norek. Czy jakieś zwierzę widziało ją teraz? Kukaa nie słuchała. Straciła czujność. Ukryła głowę w łapach, płacząc i wspominając.
Amara nie żyła.
Lwia Gwardia nie żyła.
Mfalme był tak daleko.
Giza jej nienawidziła.
Ciężko było z kolejną wizją członka stada, który pozbawiłby ją miłości. Mordercze spojrzenie i słowa Gizy, odbijały się w jej głowie. Lwica zabiłaby ją z zimną krwią, tylko dla zemsty. Ale... ale Kukaa nie czuła się winna. Była gotowa wybaczyć.
Właśnie w tym momencie, gdy postanowiła już wracać na Białą Skałę, poczuła przeszywający ból. Czy to serce? Złota szybko pokręciła głową. Wytarła łapą łzy, starając się w miarę uspokoić. Wróciła świadomość: znajdowała się bardzo daleko od domu, w obcym, niebezpiecznym miejscu.
Ból nie mijał. Z każdym kolejnym uderzeniem serca nasilał się, pozbawiając niemal lwicę oddechu. Skrzywiła pysk, kuląc się. Instynktownie złapała się łapami za brzuch, kładąc na boku. Syknęła. Zbyt duży stres, osłabienie, smutek, zmartwienia, gniew, strach... te wszystkie niby małe, nieistotne emocje, doprowadziły do porodu. Nie był przedwczesny, ale rodząc w samotności, mogła narazić dzieci na niebezpieczeństwo. Przeklinała się za swoją głupią ucieczkę, mocno trzymając brzuch łapami, zamykając oczy. Rodziła.
Kukaa zatrzymała się na granicy, którą przekroczyła bez strachu. Nie myślała racjonalnie. Chciała uciec od tego wszystkiego. Zostawić zmartwienia za sobą. Kroki lwicy odbijały się o twarde podłoże. Nie rozglądała się, nie węszyła, nie próbowała zawrócić. Przynajmniej dobrze, że nie padał deszcz. Dla Kukii niewiele miało już sens.
Była członkinią Lwiej Gwardii, pilnującą Kręgu Życia, służącą swojej ojczyznie, najszybszą ze wszystkich. Miała dobre, szczęśliwe dzieciństwo. Dużo się bawiła, poznawała świat, działała, wszyscy ją szanowali. Potem to minęło. Nadeszła wojna, straciła czwórkę przyjaciół. Nie zdążyła pożegnać się z jednym, ukochanym bratem, Jasiri'm, powiedzieć "dziękuję" Nguvu i Jicho, przytulić się do Kiry. Pragnęła cofnąć czas i uratować całą czwórkę, zmienić przepowiednie. Nie czuła się dobrze z myślą, że została jedyną ocaloną. Znamię strażnika zniknęło.
Nadszedł czas, w którym ona i Mfalme zostali razem. Czuła wtedy prawdziwą radość. Całym sercem pokochała lwa. Nie była z nim dla tronu, pozycji, a z czystej, szczerej miłości. Pragnęła go chronić. Niektórzy nie potrafili tego zrozumieć. Ze swoją wiedzą, byłaby dobrą królową, tylko co poradzić, kiedy przeszłość psuła jej relacje ze stadem? Zaopiekowała się Agenti, próbując zastąpić jej rodziców, nie pozwolić, by mała czuła równie wielką rozpacz. Kiedyś jej powie... ale gdy obie będą gotowe na rozstanie. W życiu królowej pozostała więc mama i tata. Miała dużą więz z rodzicami. Czy więc miała prawo, nie czuć okropnego, bolącego uczucia, na myśl o stracie Amary? Straty kolejnego członka swojej rodziny? Dlaczego los jej tak nienawidził, dlaczego przodkowie mieli jej tak bardzo dość?! Dlaczego traciła tych, których kochała, zamiast samemu się poświęcić?!
Kolejny raz się rozpłakała, nawet nie próbując zahamować potoku łez. Pozwoliła ponieść się smutkowi. Kukaa zatrzymała się, dostrzegając jakąś niewielką połać trawy, do której podeszła, by się położyć. Miejsce Płomieni nie przypominało już tego skamieniałego, pełnego kurzu terenu. Wyrosła zielona trawa, strumienie były czyste, pożary wybuchały rzadko. To napełniało swego rodzaju dumą. Kukaa nie myślała jednak teraz optymistycznie, poddała się smutkowi. Ułożyła się się wygodnie na miękkiej, malutkiej trawie, blisko malutkiego skalistego zbocza, piaszczystej gleby i jakiś norek. Czy jakieś zwierzę widziało ją teraz? Kukaa nie słuchała. Straciła czujność. Ukryła głowę w łapach, płacząc i wspominając.
Amara nie żyła.
Lwia Gwardia nie żyła.
Mfalme był tak daleko.
Giza jej nienawidziła.
Ciężko było z kolejną wizją członka stada, który pozbawiłby ją miłości. Mordercze spojrzenie i słowa Gizy, odbijały się w jej głowie. Lwica zabiłaby ją z zimną krwią, tylko dla zemsty. Ale... ale Kukaa nie czuła się winna. Była gotowa wybaczyć.
Właśnie w tym momencie, gdy postanowiła już wracać na Białą Skałę, poczuła przeszywający ból. Czy to serce? Złota szybko pokręciła głową. Wytarła łapą łzy, starając się w miarę uspokoić. Wróciła świadomość: znajdowała się bardzo daleko od domu, w obcym, niebezpiecznym miejscu.
Ból nie mijał. Z każdym kolejnym uderzeniem serca nasilał się, pozbawiając niemal lwicę oddechu. Skrzywiła pysk, kuląc się. Instynktownie złapała się łapami za brzuch, kładąc na boku. Syknęła. Zbyt duży stres, osłabienie, smutek, zmartwienia, gniew, strach... te wszystkie niby małe, nieistotne emocje, doprowadziły do porodu. Nie był przedwczesny, ale rodząc w samotności, mogła narazić dzieci na niebezpieczeństwo. Przeklinała się za swoją głupią ucieczkę, mocno trzymając brzuch łapami, zamykając oczy. Rodziła.
***♥️♥️***
Hejka!
Na samym początku chciałam was przeprosić. Obiecałam, że pojawi się maraton w święta, a tak się nie stało. Rozdziały zostały napisane do połowy, stając się wersją roboczą, ale w zgiełku obowiązków, nie dokończyłam ich. Przez szkolne problemy, nie znajduję czasu na tego bloga i jeśli tak dalej pójdzie, będę musiała go zawiesić. Pierwszy raz. Liczę, że do tego nie dojdzie i że skończymy sezon 4 przed wakacjami. Dziękuję wam za każdy komentarz. Były dla mnie motywacją, żebym nie kończyła tego, co rozpoczęłam. Postaram się dokończyć maraton, który dzisiaj się rozpoczyna. Rozumiecie, prawda? Ten rozdział pisałam kilka dni, czekałam na niego długo i chyba wyszedł...
Wracając do spraw fabularnych. Pamiętacie jak w kilku rozdziałach wspominałam, o narzeczonej Mfalme? Nie były to przypadkowe słowa. Od samego początku była nią Giza. Myślicie, że lwica pogodzi się ze swoją zazdrością?
Kukaa w końcu zaczęła rodzić. Poradzi sobie sama? Podejrzewacie, że Amara się obudzi, czy pozostanie w śpiączce przez wiele lat?
Pozdrawiam was serdecznie ^^
~~Autorka
Super czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział! Podobało mi się to jak przedstawiłaś chorą z zawiści i zazdrości oraz żądną władzy Gizę. To było naprawdę niezwykłe i przerażające zarazem jak ta zazdrość i żądza władzy zniszczyła Gizę. No cóż czekam na kolejne starcie Giza vs Kukaa. No i wreszcie nasza władczyni rodzi potomstwo. Już nie mogę się doczekać narodzin królewskich dzieci, a więc czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny aby i na tym blogu i na blogu o Uasi pojawiało się coraz więcej rozdziałów, które są naprawdę CUDOWNE :-D
OdpowiedzUsuń