Zamiast tego pochylił się, by polizać ją za uchem. Kukaa otworzyła oczy i równie niechętnie co on podniosła się na równe łapy.
-Dzień dobry,-szepnęła,-Co dzisiaj za dzień?
-Ulewny,-zaśmiał się pod nosem.
Królowa Nora, leżąca w swoim legowisku, uniosła głowę. Wstała, zaryczała, tym samym budząc całe stado. Lwy walczące mruknęły coś pod nosami, było jasne że w taką pogodę nie będzie treningów! Lwice polujące pod okiem Imani, wstały jednak, gotowe do upolowania śniadania. Grupa składała się wyjątkowo z sześciu lwic. Amara również do nich dołączyła. Lwice z wahaniem opuściły jaskinię.
Mfalme polizał partnerkę za uchem, nim zdecydował się również wyjść z jaskini. Syknął, gdy poczuł deszcz ocierający się o jego futro. Ostrożnie zszedł z Białej Skały, uważając na płaskich, śliskich kamieniach.
Kira odpoczywała obok Nory. Dopiero gdy jej matka zeskoczyła z podwyższenia, pomarańczowa zdecydowała się również wstać.
-Idealny dzień na ślub nie ma co,-mruknęła, marszcząc nos.
-Może się jeszcze rozjaśni,-powiedziała z uśmiechem biała lwica
-Ja również bym chciała ślub,-rozmażyła się Kukaa z westchnieniem.
Nora przyjrzała jej się uważnie.
-Jeśli Mfalme poprosi cię o łapę, również i wam wyprawimy wesele.
Kukaa skinęła głową. Wiedziała jednak, co tak naprawdę królowa chciała powiedzieć. Mimo iż Nora była miłą i dobrą lwicą, znała opinie stada. Kukaa była strażniczką, jej droga do tronu u boku męża była więc daleka. Swoją drogą, złotej lwicy nie zależało na władzy, a jedynie na swoim partnerze. Nie miałaby nic przeciwko temu, by być jedynie "żoną króla". Jednak ich potomstwo... ach, ich piękne dzieci! Kukaa rozmażyła się, jakby mogły wyglądać i się nazywać. Osobiście podobało jej się imię "Milele".
Kukaa przystępowała z łapy na łapę. Czy w ogóle kiedykolwiek będzie mogła założyć rodzinę z Mfalme? Wziązć z nim ślub? Lwica spojrzała na własne łapy, rzucając cichą modlitwę do przodków, by to okazało się prawdą.
W końcu Lajla i Msimu też nie mieli prawa być razem, a teraz? Kukaa spojrzała na lwice i lwa szykujących się do wyjścia z jaskini. Byli tacy zakochani.
-Ej!
Kukaa potrząsnęła głową, czując jak ktoś szturcha ją w bok. Odwróciwszy się zauważyła Jasiri'ego, z którego pyska zwisał góralek. Lwica przyjęła od niego podarunek z wdzięcznością. Nie wiedziała, czy zostanie coś ze śniadania.
Kira ostrożnie zeszła na dół.
-Trochę mokro, ale jestem pewna, że należy sprawdzić glebę, by zwierzynie się nic nie stało.
-Powinnaś odpoczywać,-uparła się Kukaa
Kira przewróciła oczami.
-Nic mi się nie stanie. Z resztą, puki brzucha nie będzie widać, zamierzam służyć mojej gwardii. Nie chce być traktowana wyjątkowo,-po chwili jej oczy się rozjaśniły,-ale nie myślcie że zapomniałam! Dzisiaj nasz wielki dzień,-otarła się pyskiem o pysk Jasiri'ego. Następnie wybiegła z jaskini. Jasiri , Kukaa spojrzeli na siebie porozumiewawczo, po czym ruszyli za lwicą. Nguvu i Jicho poszli w ślad za nimi.
***
Asanta obudziła się z głębokiego snu. Jej rodzice, którzy dzisiaj mieli wolny dzień z powodu deszczu, dalej smacznie spali, nawet nie przejmując się posiłkiem. Lwiczka pomyślała, że niedługo powinna rozpocząć swoje treningi łowieckie. Na razie wstała jednak. Lwice polujące właśnie wróciły ze zwierzyną, a jako iż nie było żadnego członka rodziny królewskiej w okolicy, jadły rozkoszując się posiłkiem. Asanta podbiegła do nich, przeciskając się między ich długimi łapami. Złapała dla siebie kawałek mięsa.
Postanowiła zostawić mały kawałek dla rodziców.
Usiadła, między łapami miała mięso. Delikatnie odgryzła kawałek mięsa antylopy gnu. Jej ulubione!
Gdy tak żuła, ktoś ją zawołał. Znała ten głos, więc tylko coś prychnęła pod nosem, nie przerywając jedzenia. Akili podszedł jednak do niej z oczami pełnymi nadziei.
-Wiesz co?!
-Umyłeś się?-rzuciła drażliwie ze śmiechem, nie spoglądając na niego nawet.
Akili zaśmiał się jak zawsze. Uh, jak on ją denerwował!
-Tata chce mi pokazać kilka ruchów bitewnych,-pochwalił sięl dumnie unosząc pierś. Asanta ziewnęła znudzona. Hodari dawno zabrał ją już na takie walki, poza tym jej mama była lwicą walczącą, przyszłą liderką. To nie było zaskakujące.
Przygotowała się do odejścia, jednak lwiak złapał ją ząbkami za ogon.
-Nie chcesz iść z nami? Możemy się dobrze bawić
-To nie jest zabawa, Akili,-wyrwała mu ogonek, unosząc się w syknięciu,-Powinniśmy umieć walczyć, by w przyszłości zadbać o naszą ziemię. Białą Ziemię.
Akili skinął głową, wciąż z uśmiechem.
-Więc nie?
-Zamierzam spędzić ten dzień z rodzicami,-burknęła. To nie tak, że nie była skora do zabaw. Była zabawna , odważna, czasami wredna. Nie przepadała jednak za beztroską Akili'ego. Może gdyby był jej rówieśnikiem...
Ułożyła się ponownie pomiędzy rodzicami. Ich ciepłe futra dawały jej poczucie bezpieczeństwa.
Akili odwrócił się od Asanty z małym smutkiem. Naprawdę chciał przekonać do siebie koleżankę. Ndoto czekał na niego. Akili podbiegł do ojca, nagle znowu wesoły.
-Gotowy?-spytał Ndoto,-Oczywiście dzisiaj zaczniemy od podstaw.
-Deszcz nie będzie nam przeszkadzał?
-Nie. Wręcz pomoże utrzymać hard i równowagę,-powiedział z uśmiechem lew. Szturchnął syna nosem w bok. Akili wyszedł za nim z jaskini, próbując na język łapać kropelki deszczu. Czuł podekscytowanie na myśl o formach walki które pozna.
Gdy dotarli na miejsce niedaleko Białej Skały, Ndoto pokazał synowi kilka ruchów. Nie pasowała mu pogoda,ale starał się trzymać. Ruchy były łatwe do powtórzenia i szybkie w wykonaniu. Akili niejednokrotnie podbiegał, by pacnąć ojca w bok łapką, bez wysuniętych pazurków i zawrócić.
Niestety ich trening musiał się szybko zakończyć, nie tylko przez pogodę. Akili był zdaniem rodziców jeszcze zbyt mały na tego typu emocje. Akili nie mógł się jednak doczekać, gdy będzie na tyle duży, by móc odkrywać świat.
***
Kira ze swoją drużyną szli przez gęste błoto, krzywiąc się, gdy krople deszczu spadały na ich ciała i nosy. Kira kręciła głową na boki i prychała. Tak bardzo przeszkadzał jej deszcz! Z resztą wszyscy byli niezadowoleni z takich obrotów spraw. Kira domyślała się jednak, że dla Nguvu każda okazja jest dobra by uciec od towarzystwa tak wielu lwic.Jeszcze teraz gdy Luna była w ciąży...
Kukaa natomiast jak zawsze cieszyła grupę uśmiechem, a ona i Jasiri swoją determinacją, przebierając się przez kolejne progi sawanny. Jicho czujnie strzygł uszami i obserwował krajobraz przed sobą. Chodz miał zmrużone oczy, było jasne, że jest gotowy na wszystko w obronie przyjaciół.
Kira westchnęła z ulgą. Dobrą gwardię sobie wybrała.
Szli dość długo. Ich łapy były już całkiem zlepione błotem, a futra mokre. Mimo to nie przerywali marszu, puki nie doszli do granicy. Tam zatrzymali się w cieniu drzew, by przemyśleć swój dalszy ruch.
-Chyba nic się nie dzieję,-mruknął Jicho
-To tylko lekki deszczyk,-prychnęła Kira, wywracając oczami,-Zwierzyna sobie sama powinna poradzić.
-Czy nie powinniśmy przejść się jeszcze wzdłuż kanionu?-spytał Nguvu,-Na taką pogodę może dziać się coś złego.
-Nguvu ma racje,-przytaknęła Kukaa,-Co jeśli kamienie będą zbyt śliskie i komuś coś się stanie?
-Jestem za tym, by tam pójść,-przyznał Jasiri
-A ja nie,-odezwała się spokojnie Kira,-Pomyślmy również o wadach. Co jeśli któreś z nas się przewróci i zabije na miejscu? Lepiej poczekać aż przestanie padać i wtedy wygnieść trawę i zepchnąć kilka kamieni. Jicho?
-Tak?
-Jak sądzić, kiedy powinien deszcz się zakończyć?
Jicho podniósł wzrok na ciemne niebo.
-Mamy tyle czasu ile zajmuję dotarcie do Białej Przystani
-Czyli całkiem całkiem,-skinęła głową Kira,-W takim razie zróbmy sobie przerwę i zajmijmy się tym po deszczu.
Kira wstała na równe łapy. Omiotła wzrokiem swoich towarzyszy, wzięła głęboki wdech, po czym pobiegła w stronę wodopoju. Jasiri pognał za nią, nie chcąc zostawić jej samej, natomiast Kukaa i Nguvu ułożyli się, chcąc przeczekać ulewę. Jicho podniósł się na równe łapy i z powrotem skierował ku Białej Skale.
Kira będąc blisko wodopoju, skręciła w przeciwną stronę. Głowę miała wysoko, a ogon wyprostowany. Jasiri starał się dotrzymać jej kroków. Kira musiała zmrużyć oczy, by nie drażniły ich krople deszczu. Wiedziała z lekcji matki, że taka pogoda jest potrzebna roślinom. Mimo wszystko, nie przepadała jednak za deszczem, a wyłącznie go szanowała.
Zwierzęta nawet nie spoglądały w ich stronę, gdy sunęli pośród wysokich traw. Większość się pochowała by przeczekać złą pogodę,natomiast antylopy i zebry leniwie jadły trawę.
Gdy lwica i lew znalezli się przed potężnym baobabem, Kira jednym susem wskoczyła wysoko, wbijając pazurki w korę. Wspinała się, uważając na brzuch. Jasiri postąpił podobnie co jego partnerka, cały czas powoli wystawiając łapy, próbując chwycić oparcie.
Kira strzepnęła z sierści resztki kropel deszczu, gdy znalazła się w suchej koronie baobabu. Rafa od razu zwrócił na swoich gości uwagę i przywitał ich szerokim uśmiechem. Rozłożył ręce, jak miał to w zwyczaju. Kira jednak nie próbowała się do niego przytulać. Uważała, że szaman był dość poważny. Jasiri nie miał jednak takich obaw i pogodnie uściskał mandryla. Pewnie przypomniał sobie, że w nas wierzył od samego początku-pomyślała lwica, siadając. Owinęła łapy ogonem. Z tego miejsca było idealnie widać większość rysunków, przedstawiających wszystkich mieszkańców Białej Ziemi. W tym ją i jej brata. Dumnie zostali narysowani pod Norą i Kisu. Kira uśmiechnęła się na ten widok, przypominając sobie wszystkie dobre chwile spędzone w rodzinie.
-Co was do mnie sprowadza? Pewnie nie możecie doczekać się ślubu!
Z zamyśleń wyrwał ją głos Rafy.
-Oczywiście, ale w taką pogodę to..
-Duchy zesłały deszcz żeby ogłosić narodziny nowego życia,-powiedział pewnie szaman. Nagle jednak złapał się za głowę i zatoczył.
Kira pognała w jego stronę, ale Jasiri na szczęście zdążył go pierwszy złapać. Rafa trząsł się chwilę.
-Rafa! Czy wszystko w porządku? Zawołać Matibabu?-pytała lwica, obserwując jak szaman spokojnie wstaje na równe nogi. Ten jednak zamiast odpowiedzieć spojrzał na nią krótko, następnie na Jasiriego. Podszedł do jednej z pustych ścian swego baobabu, chwycił farbę i zaczął malować pięć lwów. Kira przyglądała mu się w zamyśleniu, uważnie słuchając tak dobrze znanych sobie słów przepowiedni.
-Z pięciu potężnych lwów,
zostanie jeden.
Ku jej zdziwieniu, pojawiły się jednak nowe wersy. Zadżała.
-Wielką wojnę stoczą, w obronie
swej ziemi
Pamięć o nich na zawsze będzie trwać,
Oto los Lwiej Straży,
przepowiedni złowieszczy czar!
Rafa widocznie nie zdawał sobie sprawy z tego, że Kira i Jasiri wciąż tutaj są. Rysował podobizny pięciu lwów w ciemnych kolorach.
Jasiri delikatnie pchnął Kirę, dając jej tym samym znać, by opuścili baobab.
Lwica nie przejęła się aż tak tymi mrocznymi słowami. Co ma być to będzie, prawda?
Idąc tak jednak w stronę granicznego drzewa, poczuła ostry ból przebiegający przez brzuch. Delikatnie przejechała po nim ogonem. Ale co będzie jeśli i ja i Jasiri odejdziemy? Kto wtedy zajmie się naszym lwiątkiem?
Gdy deszcz przestał padać, Lwia Gwardia wykonała swoje wcześniej ustalone zadanie. Po wszystkim, lwy w emocjach ruszyli ku Białej Skale. Musieli przecież przygotować się do ważnej ceremonii!
Kira nie czuła wielkich emocji. Czego miała się obawiać? Doskonale pamiętała swoją przysięgę, znała każdy pysk obecny na jej ślubie. Nie mogła się również doczekać wielkiego wesela, pełnego pysznych potraw. Tak więc, umyła uważnie każdą część swojego ciała, a Nora wybrała najpiękniejszy biały kwiat, który włożyła jej za ucho. W jej oczach widać było głęboką dumę. Polizała delikatnie córkę po nosie, by dodać jej otuchy. Kisu, który czekał przed główną jaskinią, odwrócił się i posłał Kirze pokrzepiający uśmiech. Kira westchnęła głęboko. To był sygnał, ceremonia miała się rozpocząć.
-Mamo?-Kira spojrzała w stronę białej lwicy, promieniującej uśmiechem,-Będzie dobrze?
W oczach Nory wciąż widać było radość. Kira wiedziała, że matka myślała , że obawia się ona o ślub, a nie o to co miało wydarzyć się pózniej.
W oczach Nory wciąż widać było radość. Kira wiedziała, że matka myślała , że obawia się ona o ślub, a nie o to co miało wydarzyć się pózniej.
-Oczywiście skarbie, wyglądasz przepięknie,-otarła się pyskiem delikatnie o jej błyszczącą sierść na boku,-I będzie cudownie jeszcze przez wiele dni. Nie przejmuj się i brnij przed siebie moja dzielna córeczko.
Kira posłała matce uśmiech.
Powoli wstała, by opuścić jaskinię.
Rafa już czekał na szczycie Białej Skały. U jej podnóża czekało całe stado. Wszystkie lwice i lwy. Rozmawiali szeptem i z ekscytacją. Kira kontem oka dojrzała Amarę i Chakę, którzy wprost odlatywali z dumy. Asanta i Akili również nie mogli spokojnie usiedzieć w miejscu.
Kira jednak nie czuła się słaba. Z uniesioną głową wdrapała się na sam szczyt. Czekał już tam na nią Jasiri. To był ich dzień.
Kira jednak nie czuła się słaba. Z uniesioną głową wdrapała się na sam szczyt. Czekał już tam na nią Jasiri. To był ich dzień.
I nich przysięga, której nigdy nie zamierzała złamać.
-Moi drodzy, zebraliśmy się tutaj, żeby połączyć ze sobą księżniczkę Kirę i Jasiri'ego w wieczne partnerstwo...
Kira nie słuchała jego dalszych słów. Skupiła się by czuć wiatr, delikatnie muskający jej pysk, oraz pełny radości śpiew ptaków.
-Księżniczko Kiro, czy chciałabyś poślubić Jasiri'ego?
-Tak
-Tak
-Czy obiecujesz być mu wierną, kochać go i nie opuścić aż do waszej śmierci?
-Obiecuję,-dodała pewnie.
Rafa zwrócił się z tymi samymi pytaniami do Jasiri'ego.
-Jasiri, czy chciałabyś poślubić księżniczkę Kirę?
-Tak
-Czy obiecujesz być jej wierny, kochać ją i nie opuścić aż do waszej śmierci?
-Obiecuję,-ani na chwilę się nie zawahał.
-Obiecuję,-ani na chwilę się nie zawahał.
Rafa wzniósł ręce do nieba i wypowiedział coś w języku suahili do przodków. Kira zdołała zrozumieć tylko"Czuwajcie nad ich miłością". Rafa mówił szybko, ale z przekonaniem. Gdy zakończył, zwrócił się do ich dwójki.
-Wobec tego i w obecności świadków, mam zaszczyt ogłosić was mężem i żoną. Życzę wam szczęścia na tej drodze. Możecie się pocałować.
Jasiri i Kira pochylili się , a ich wargi złączyły się w długim, namiętnym pocałunku.
Stado wzniosło radosne okrzyki, ciesząc się ich szczęściem.
W tej ekscytacji, nikt z początku nie zauważył pojawienia się niespodziewanego gościa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz