niedziela, 27 października 2019

Rozdział 150

Dwójka lwów przechadzała się sawanną. Panował jeszcze blady świt, przez co większość zwierzyny spała. Wodopoje, zwykle oblegane, były więc całkowicie puste. Niewielki wiatr poruszał trawą, wprawiając ją w delikatny ruch. Nic nie przerywało tej ciszy, oprócz kroków odbijając się o podłoże. Wczoraj padał deszcz, przez co ziemia była mokra, gdzieniegdzie można było dostrzec kałuże błota. Roślinność popisać się mogła tego poranka wspaniałą rosą,  błyszczącą w pierwszych promieniach.
Ten widok zapierał wdech w piersiach. Dlatego Mia nie odrywała wzroku od krajobrazu. Biała Ziemia popisać się mogła swoim urokiem, przez co w oczach lwicy, była najpiękniejszą ze wszystkich królestw.
Ni podzielał jej entuzjazm. Lew pewnie szedł u jej boku, z uśmiechem malującym się na pysku. Chociaż lwica nie wiedziała o czym rozmyśla, była prawie pewna, że jest to przyjemna myśl. Przylgnęła bardziej do jego boku. Czuła się teraz bezpieczna.
Lew z miłością w oczach przeniósł wzrok na partnerkę i liznął ją za uchem.
-Co dzisiaj masz ochotę robić?
-Właściwie to nie wiem. Na polowanie na pewno nie wyjdę, więc może zabiorę Bahati'ego, Kodę, Shani  na jakiś patrol.-mruknęła Mia, zastanawiając się na głos. Kora też mogłaby wtedy do nich dołączyć, Idia zapewne będzie zbyt zajęta...
-A może zagramy w grę?
-Jaką?
-Kto więcej miesięcy przeleży w jaskini, na nic się nie narażając wygrywa
-Ty.-zaśmiała się i trzepnęła go ogonem w ucho.
Ni wydał z siebie ciche "ał", po czym puścił się biegiem przed siebie. Mia pobiegła za nim. Oboje dotarli nad wodopój.
Gdy tylko woda otuliła ciała dwójki lwów do połowy, Mia podpłynęła bliżej partnera i go ochlapała. Zdziwiony, jak również zadowolony białoziemiec, również to uczynił. Mia musiała pokręcił głowę, by strzepać z futra kilka kropel zimnej wody. Pewnie gdyby nie to jaką temperaturę miało zródło, zanurkowałaby by. Teraz jednak po skończonej przyjemności, oboje wyszli na brzeg, otrzepując się. Ułożyli się na płaskim kamieniu, przytuleni do siebie w celu ogrzania.
-Jak myślisz, ile ich się urodzi?
-Może trójka? dwójka? czwórka?-Ni mówił z podekscytowaniem. Jego wzrok przesunął się wzdłuż ciała lwicy, prosto w stronę brzucha, który na razie niczym się nie wyróżniał.
Mia uśmiechnęła się delikatnie.  To będzie pierwszy jej poród na Białej Ziemi. Kuleczki, które nosiła pod sercem, przyjdą na świat jako białoziemcy. Lwica obiecała sobie, że zapewni im pełny, kochający dom. Nigdy nie będą musiały żałować, że się urodziły. Spojrzała na wciąż ciemno-pomarańczowe niebo. Coraz bardziej jaśniało. Zastanawiała się, czy rodzice widzą ją teraz, czy są z niej dumni. Minęło tyle czasu, nawet nie potrafiła przypomnieć sobie jak wyglądali.
-Nie słyszałam o lwicy, która urodziłaby czwórkę lwiątek.-odpowiedziała Mia, przenosząc wzrok.-Bardziej obstawiałabym trójkę. W końcu już raz urodziłam jedno młode, raczej przodkowie nagrodzą nas większą ilością latorośli.
-Taaak. Im większa rodzina, tym weselej!-odparł z radością Ni.-Jak sądzisz, będą bardziej podobne do ciebie czy do mnie?
-Oby do mnie.
-Oby.-zaśmiali się oboje, po czym zetknęli nosami z czułością.-Chciałbym, żeby już się urodziły.
-Cierpliwości.-szepnęła Mia.-Poza tym co jeśli urodzi się banda łobuzów?
-Niech się urodzi, byle by były zdrowe.
Wtuliła głowę w jego futro, a on otoczył ją ogonem. Sawanna pomału zaczęła budzić się do życia, ale mieli jeszcze trochę czasu sam na sam dla siebie.

***

Kukaa prychnęła pod nosem, nie mogąc znalezć najwygodniejszej pozycji do spania. Obok niej leżący Mfalme, został przez przypadek kopnięty tylną łapą lwicy. Mruknął coś, zanim się podniósł.
-Zbyt gorąco.-syknęła złota, przewracając się na plecy.-Niewygodnie. Musimy poprawić legowisko.
Mfalme przewrócił oczami. Nie spodziewał się, że ciężarna partnerka tak szybko zacznie narzekać. Ponieważ dopiero od kilku dni była brzemienna, nie widać było oni ciężarnego brzucha, ani nie miała napadów płaczu, jadła też tyle co zwykle. Pózniej będzie zdecydowanie trudniej. 

Rozejrzał się po jaskini. Nikt oprócz nich, jeszcze nie wiedział, że spodziewają się potomstwa. Była to ich największa jak dotąd tajemnica. Stado dowie się w swoim czasie. Biały lew wysłał w stronę swojej ukochanej ciepły uśmiech. 
-Może pójdziemy odetchnąć świeżym powietrzem?
-Świetny pomysł.-mruknęła Kukaa, podnosząc się na równe łapy.
Książę dotknął jej boku koniuszkiem ogona. Członkowie stada, obecni w jaskini, spojrzeli w ich stronę zaciekawieni nagłym ruchem. Mfalme skinął im głową na powitanie, po czym u boku Kukii, opuścił jaskinię. Od razu oślepiło go słońce, więc zmrużył oczy, próbując przyzwyczaić swój wzrok. Kukaa zrobiła to samo, z uśmiechem witając nowy dzień. Liznęła krótko partnera za uchem, następnie szybko schodząc po stopniach.
Mfalme ruszając za nią, zdał sobie sprawę, jak ten czas szybko mija. Nie dawno był lwiątkiem, którego jedynym zmartwieniem było to, co będzie na obiad. Wiele czasu pózniej, utracił ukochaną siostrę. Zadrżał. Gdyby Kira tutaj była, bez obaw mógłby powiedzieć jej o wszystkich swoich zmartwieniach. Bał się, że będzie złym ojcem. Obawiał się, że Agenti nie zaakceptuje "przybranego" rodzeństwa. Do tego, jeśli urodzi mu się więcej niż jeden potomek, będzie musiał myśleć o następcy... To wszystko było tak stresujące, że Mfalme nie zwracał uwagi na trasę przed sobą, przez co wpadł na ojca. 
-Co ty robisz?-Kisu odsunął się zdziwiony nieostrożnością syna. 
Zielonooki pokręcił głową zmieszany.
-Wybacz tato, nie patrzyłem dokąd idę. 
-Tylko miłość mu teraz w głowie.-radosny głos Nory sprawił, że musiał się uśmiechnąć. Królowa Białej Ziemi zmierzała w ich stronę energicznym krokiem. Poruszała wolno ogonem na boki, podczas gdy lekki wiatr muskał ją w pysk. Zatrzymała się przed synem, posyłając mu pełne zadowolenia spojrzenie.-To bardzo dobrze, musicie być ze sobą szczęśliwi. Zwłaszcza teraz.
Kisu zaśmiał się pod nosem. 
-Powinieneś już biec. Kukaa prawie doszła do wodopoju. 
-O... no tak.-wnuk Wise przystąpił kilka kroków do przodu.-Dzięki wam. 


Kisu westchnął pod nosem. Kontem oka spojrzał na małżonkę, próbując zgadnąć, czy myśli o tym samym. W odpowiedzi, Nora domyślnie pokiwała głową. 
-Mfalme, poczekaj.-zawołał syn Busary, czekając, aż syn odwróci się z powrotem w ich stronę.-Musimy ci o czymś z matką powiedzieć. 
-Słucham?
Nora uśmiechnęła się szeroko. 
-Bardzo wyrosłeś, kochanie. Przez ten cały czas, obserwowaliśmy cię z tatą. Zapamiętałeś wszystkie lekcje, które ci przekazywaliśmy,  wykazałeś się nie raz ogromną odpowiedzialnością i siłą. 
-Oboje nie będziemy żyć wiecznie, Mfalme. Mamy całe lata przed sobą. Dobrze władaliśmy Białą Ziemią przez okres naszego panowania, ale myślimy, że nie ma sensu pozwalać, byś czekał aż do osiwienia grzywy na własny tytuł. 
Serce księcia zabiło szybciej. O czym o nim mówili?! Przecież on nie... jeszcze nie teraz!
-Nie jestem gotowy.
-Jesteś, synku. Staniesz się królem, którego zapamięta cały świat.-odparła z uczuciem Nora.-Ceremonia odbędzie się za kilka dni. Dzisiaj zbierzemy stado, by im to ogłosić i wysłuchać ich opinii. 
-Wiem, że stawiamy was teraz pod kreską..-zaczął Kisu, ale Mfalme mu przerwał. 
-Jeszcze jak! Jesteście młodzi, możecie jeszcze porządzić wiele wiele miesięcy.
-Nie tacy znowu młodzi, swoje lata mamy.-zaśmiała się córka Wise, by rozluznić atmosferę. Spodziewała się takiej reakcji ze strony syna. Ona sama przecież zachowywała się podobnie, zanim została pasowana na władczynię.-Zrób to nie tylko dla nas, dla siebie, ale również dla stada i twojej siostry. 
Na myśl o Kirze, w oczach lwicy zebrało się kilka łez. Szybko zamrugała, by je odpędzić. Westchnęła. Decyzja została postanowiona. Nie zamierzali jej zmieniać. 

Wybałuszył szeroko oczy, w których odbił się strach.
-Jesteście pewni?
-Absolutnie pewni.-bez chwili namysłu, padła odpowiedz ze strony Kisu. Lew zaszurał łapą po ziemi.-Możesz powiedzieć o tym od razu Kucce, jeśli chcesz. Rozumiem, że to ona zostanie twoją królową?
-I matką moich dzieci.-wyszeptał Kisu.-Jest w ciąży. 
Kisu i Nora spojrzeli na siebie. W ich oczach odbijała się nadzieja. Biała lwica przytuliła syna, a Kisu liznął go lekko za uchem. 
-Gratulacje!
-Jestem z ciebie taka dumna.-powiedziała Nora. 
Wyobraziła już sobie, małe łapki i podniecone głosiki, rozbrzmiewające w rodzinnej jaskini. Chociaż myśli Nory były pozytywne, Kisu instynktownie wyobraził sobie Agenti. Teraz ciężej będzie jej wyznać prawdę. Westchnął posępnie, bez słowa odchodząc w swoją stronę. Patrol się sam nie dokończy. 
Siostra Ndoto rzuciła za nim szybkie spojrzenie. 
-Pogratuluj ode mnie Kucce. Do zobaczenia, słonko.-rzuciła przez ramie, gnając za partnerem.
Mfalme odetchnął z ulgą, gdy oboje się oddalili. Lew usiadł. Zanim dołączy do narzeczonej, musiał zebrać myśli. To wszystko było takie nieprzyjemne. Wiedział, że ten dzień kiedyś nastąpi, ale nie, że tak szybko. Jak miał teraz sobie poradzić? Jak? Poczuł się strasznie słaby, więc był naprawdę wdzięczny, gdy do ucha jego Duchowa Przewodniczka, zaczęła mu szeptać kojące: "Będzie dobrze". 

***

Pewnie przez ten cały czas, zastanawialiście się, gdzie też podziewa się Agenti? Otóż mała pół-księżniczka, była już dość starsza, by ustać na własnych łapkach. Co prawda, zbyt młoda, by samej wybrać się gdzieś bez opieki, czy nawet do granicy. Nie zmieniało jednak faktu to, że mogła wyjść się pobawić. Dlatego, gdy tylko pierwsze promienie słońca oświetliły jaskinię, wyskoczyła ze swojego posłaniu, nie zwracając uwagi, na wołającą ją na posiłek Hope. Jedzenie mogło poczekać, były ważniejsze rzeczy!  Jej celem stał się ogon Tezyi. Wyskoczyła, wywołując pisk u koleżanki, która instynktownie zabrała ogon. 
-Co ty wyprawiasz? Nieładnie!-mruknęła Tamu, wychylając głowę zza łap matki. Tezya pisnęła pod nosem, przybliżając się bliżej siostry.-Co chcesz?
-Pobawić się, lenie!-mruknęła Agenti, jakby to co powiedziała, było największą mądrością świata.-Co w na to? Ciociu Lunu, mogą?
-Luno.-podkreśliła wspomniała, przeciągając się.-Tak, mogą. Przyda mi się chwila relaksu. 
-Mi też.-Bella przestała tulić się do Maishy, by spojrzeć po lwiątkach.-Małe urwisy mogą coś zbroić, nie sądzisz? 
-Na pewno, dlatego Kamba będzie miała na nie oko.-podkreśliła Luna.
Czwórka lwiczek (doszła Kama) wydała z siebie dzwięki protestu. Nic jednak nie było w stanie przekonać matek, a lepsze to niż nic.

Kamba zgarnęła lwiątka ogonem, wyprowadzając je na zewnątrz. Pomogła im zejść z Białej Skały. Trawa pod łapami szeleściła za każdym razem, gdy któreś z lwiątek skakało po niej, nie mogąc powstrzymać się od radości. Kamba postanowiła zaprowadzić je do wodopoju. Miejsce było dość ocienione i bezpieczne dla najmłodszych członków stada.
Tyle tylko, że lwiątkom wcale się nie spieszyło. Podążały za Kambą, trącając się co i rusz łapkami, lub skacząc na siebie.
W składzie jednej dorosłej lwicy i całej paczki lwiątek, znalezli się we wcześniej wskazanym miejscu. Czekało na nich tak dużo zwiedzania! Zabawa musiała być przednia.
-Tylko uważajcie.-poprosiła, zanim przycupnęła obok Kukii i Mfalme, dzieląc się z nimi nowinkami. Lwiątka mogły zająć się sobą - po raz pierwszy w swoim krótkim życiu. 
-Od czego zaczniemy?-spytała Kama, siadając obok Dahy 
-Może od berka?-zaproponowała jedna z przybyłych córek Luny 
-A nie lepiej chowanego?-propozycja padła od Agenti.-Jest tutaj dużo miejsc. 
-Zapasy lepsze!-Wema podskoczyła w miejscu. Przyjrzała się wszystkim wyzywającym wzrokiem.-Chyba, że się boicie. 
-Nigdy!
-Ja trochę.-zaśmiała się Lia. 
Vasanti posłała w jej stronę uśmiech, po czym wesoło podbiegła do Wemy. Lwiątka podzieliły się na grupki: córka Belli miała walczyć z Wemą, Lia z Tezyą, Tamu z Dahą, Agenti natomiast z Kamą. Walka oczywiście była udawana, bez pazurków, a ruchy lwiątek były niezgrabne i słabe. Asanta, przyglądała im się z kpiną, leżąc na kamieniu obok rodziców. To nawet nie było słodkie!  

Akili, w przeciwieństwie do niej, podszedł do lwiątek, przyłączając do nowej zabawy, czyli "złap ogon". To wszystko sprawiło, że córka Kilio jeszcze mocniej zatęskniła za Dorą. Chociaż miała jakiegoś towarzysza, który ją rozumiał. Ułożyła głowę na łapach, smętnie przyglądając się bawiącym. Niech się bawią, puki jeszcze mają czas...
Agenti wspięła się na plecy czerwonogrzywego. Ugryzła go w ucho. Małe ząbki nie zabolały Akili'ego. Lewek jedynie się zaśmiał. Niestety wszystkim lwiątkom nagle zachciało się wejść mu na plecy. Może i wyglądało to komicznie, ale słodki ciężar, sprawił, że łapki się pod nim ugięły. Wszyscy polecieli w dół, jednak zamiast płakać, wesoło się śmiali. 

***

Cześć. Trochę zbyt długo musieliście czekać na nowe rozdziały, dlatego postaram się to wam wynagrodzić krótkim maratonem. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Dziękuję wielu osobą za motywowanie do dalszej pracy. 
Oto pytanka:
1. O czym Nora i Kisu poinformowali Mfalme?
---
2. Czy rzeczywiście "będzie dobrze"?
Pozdrawiam serdecznie i do następnego ^^

1 komentarz: