sobota, 10 sierpnia 2024

Rozdział 201

Kivuli zatopił zęby w mięsie antylopy, który przyniosła mu Adele. Lwica siedziała naprzeciwko, zajadając się własnym kawałkiem obiadu. Lew dokończył jako pierwszy, śmiało oblizując pysk z resztek, zanim spojrzał w stronę wyjścia z jaskini. Zmarszczył brwi, przyglądając się zbiegowisku. Z cisnącym mu się na pysk pytaniem "Co się znowu dzieje?", podniósł się i ciężkim krokiem skierował na czubek Białej Skały. Minutę później Kivuli wpatrywał się w horyzont. Zaciskał ze złości zęby i pewnie gdyby nie znajdował się na twardej skale, wbijałby w nią właśnie pazury. Kivulia stała u jego boku, marszcząc nos na widok zbliżających się sylwetek. Jedynie Adele stała spokojnie, tylko raz kątem oka przyglądając się partnerowi.
- A więc jednak zdecydowali się wrócić. - mruknął, przerywając ciszę.
- Nie martw się, ojcze, jesteśmy gotowi odbić atak. Zyskamy więcej lwów do naszego stada.
Spiorunował wzrokiem córkę. 
- To moje stado, Kivulio. Nie mam powodów do strachu. - następnie zwrócił się do partnerki. - Chodźmy, trzeba powitać naszych gości. 
Adele skinęła głową i zapatrzyła się dłużej na białoziemki, które niechętnie ruszyły za Kivuli'm. Wyróżniały się na tle chętnych do walki lwic, które już wcześniej pomagały antagoniście w podboju Białej Ziemi. Adele zawahała się, ale jednak zdecydowała się ruszyć za lwami. 

Stado tęczowoziemców, nowoziemców i wygnanych białoziemców prowadzone było przez kolejno Zunię, Hurumę, Mfalme i Malkie. To właśnie księżniczka postanowiła przejąć rolę swojej matki i prababci, chcąc reprezentować stado podczas tej ważnej bitwy. W jej oczach odbijała się determinacja. Dopiero kiedy dotarli do granicy, obserwując zbliżające się siły Kivuli'ego, Kesho stanął u boku Malkii, posyłając jej pewne siebie spojrzenie.
- Nasza pierwsza prawdziwa bitwa.
- Kiedy ją wygramy, zabiorę cię na randkę. - odpowiedziała. Kesho posłał jej zdziwione spojrzenie, ale nie odpowiedział, bo właśnie mieli zaczynać.
Wkroczyli na sawannę pełni siły i determinacji do działania.
- Myślałem, że wyraziłem się jasno, że Biała Ziemia należy do mnie. - warknął Kivuli, mierząc wzrokiem wszystkich zgromadzonych.
- Zapłacisz za wszystko, co zrobiłeś! - warknęła Wise.
- To twoja ostatnia szansa, Kivuli. - mruknął Mfalme.
Kivuli zaśmiał się bez rozbawienia.
- Ciężko pogodzić się wam z porażką, więc chcecie ją powtórzyć. Jestem gotowy przyjąć wasze wyzwanie. - odwrócił się do "swojego stada". - Rozumiecie oczywiście, że zbuntowanie się oznacza dla was śmierć?
- Przestań je zastraszać, Kivuli, tylko walcz jak prawdziwy lew. - warknęła Malkia, prostując sylwetkę.
- Czy to ta mała księżniczka? Urosłaś i nauczyłaś się ryczeć? To urocze. - mruknęła lekceważąco Kivulia.
Król Kivuli najwidoczniej dobrze się bawiąc na myśl o bitwie, odwrócił wzrok w kierunku Białej Skały. Armia ptaków sunęła po niebie, trzymając coś w szponach. Były coraz bliżej, kiedy nieoczekiwanie z przeciwnej strony nadleciały inne ptaki, odcinając im drogę. Kivuli ukrył zaskoczenie.
- A więc wybieracie walkę na pazury. Ciekawie. - odwrócił się w stronę przeciwników. - Na co czekacie? Chcecie pomścić swoich nawet kosztem własnego życia? 

Czasami przeznaczenie potrafi zaskoczyć. Kiedy już jesteśmy pewni swojego zwycięstwa albo mamy plan działania, pojawia się niespodziewany element, który może zdecydować o losach przyszłości wielu pokoleń. Białoziemcy, tęczowoziemcy i nowoziemcy napięli mięśnie, wysunęli pazury, przygotowani na atak. Podobnie zrobiło stado Kivuli'ego. Sam antagonista skupił swoją uwagę na przeciwnikach. To jego córka pierwsza zauważyła, że dzieje się coś złego. Przyglądała się ojcu, z którego pyska zaczęła nagle cieknąć piana. Kivuli zorientował się dopiero, kiedy ostry ból przeszył jego ciało. Przeszył go dreszcz, przez który musiał się skulić. Zawsze ukrywał swoje emocje, jednak teraz warknął pod wpływem ucisku. Wszyscy natychmiast zaprzestali wpatrywać się w siebie z wrogością. Byli zdezorientowani, chociaż w ich oczach kryła się także nieufność. Każdy wiedział, że Kivuli potrafił dobrze manipulować i był świetnym strategiem.
Dopiero kiedy padł na ziemię, zaczynając się krztusić, spojrzał na Kivulię wzrokiem pełnym żalu.
- Co tak stoisz? Leć po medyka! - wycharczał. 
- A co z nimi? - zapytała, wskazując ogonem na ich wrogów, ale nie dyskutowała więcej z ojcem, tylko zaczęła biec w stronę baobabu. W rzeczywistości nigdy tam nie dobiegła, a skręciła w innym kierunku, tym samym ratując swoje życie. 
Wzrok Kivuli'ego zatrzymał się na Adele, która podeszła bliżej, patrząc na niego z mieszanką wielu uczuć. Nie schyliła się jednak, żeby pomóc mu wstać, a jedynie zamknęła oczy na widok jego wykrzywionego z bólu pyska. 
- Co..... ty mi...... zrobiłaś? 
Jego głos stawał się coraz bardziej zachrypnięty i słaby. Włożyła łapę pod jego głowę, pozwalając mu się na niej ułożyć w swoich ostatnich chwilach. 
- W mięsie znajdowała się trucizna. Matibabu mówiła, że działanie jest opóźnione, ale skuteczne i że nie będziesz długo cierpiał. 
- Z-z-zdradziłaś..... mnie. 
Wytrzymała spojrzenie jego gniewnych oczu. Zamknął je dopiero kilka uderzeń serca później, odchodząc z tego świata. 
- Żegnaj, Kivuli. - wyszeptała. 
Przeniosła wzrok na uciekające lwice, które służyły Kivuli'emu, a teraz czując zagrożenie zamierzały zniknąć. Lwice z Białej Przystani zostały natomiast i teraz z ulgą przyjmowały śmierć ich wroga. Przez tłum przedarła się Tezya, gnając w stronę matki i siostry. Wpadła w ich ramiona, zalewając się łzami. Wszyscy mogli nareszcie być razem, okazując swoją tęsknotę, zmartwienie i miłość. W ciągu godziny wydarzyło się tak dużo, że niektórzy wciąż dochodzili do siebie. Nawet Matibabu i Rafa pospieszyli z powitaniem, zauważając, co się dzieje. Ptaki Kivuli'ego wycofały się, a Biała Ziemia mogła nareszcie odzyskać swoich mieszkańców. 

Rozdział 200

Tęczowa Kraina

Minął miesiąc od powrotu Agenti. Plan ataku został dopracowany. Udało im się również namówić ptaki do pomocy. Każdy dzień mijał na treningach walki. No przynajmniej niektórym. Agenti najwięcej czasu spędzała z przyjaciółmi, Tamu zbliżyła się do Mkali'ego i spędzali nawet więcej czasu razem niż zakochani Maji i Cheka. 
- Obiecuję, że wrócę przed obiadem! - Mvua spoglądał prosząco na matkę, robiąc najsłodsze oczka na jakie było go stać. To zawsze działało na Zunię Lilę. Była stanowcza i dobrze wychowywała swoje lwiątko, ucząc go ważnych wartości i odpowiedzialności. Wcześniej jednak zabraniała mu opuszczać Tęczową Skałę, uważając, że jest zbyt mały. Zauważył wahanie w jej oczach, jeszcze zanim westchnęła. 
- Mam dzisiaj dużo królewskich raportów do wysłuchania i spraw, którymi muszę się zająć. Jeśli wrócisz przed obiadem, to możesz iść nad wodopój, ale tylko tam. Jeśli się dowiem, że było inaczej, możesz być pewien, że będę za tobą wszędzie wysyłać opiekunki. Czy mnie zrozumiałeś, Mvua? 
- Tak, dziękuję, mamo! - początkowo pisnął, ale przypominając sobie o dobrych manierach, odchrząknął i przytulił lwicę, chcąc jej w ten sposób okazać swoją wdzięczność. Zunia odprowadziła go wzrokiem, kiedy opuścił jaskinię. 
- Dokąd tak się spieszysz, synu? - zapytał Heshima, kiedy minęli się na Tęczowej Skale. Mvua posłał ojcu dumne spojrzenie. - A, no tak, dzisiaj twoje pierwsze samodzielne wyjście. W takim razie uważaj na siebie.
Heshima pomyślał w tamtym momencie, że lwiątka szybko dorastają i należało cieszyć się każdą wspólną chwilą.
Mvua przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się nad wodopojem. Znał drogę. Zunia pokazała mu ją, kiedy wspólnie oglądali Tęczową Krainę. Przychodził tutaj też z Heshimą, żeby się pobawić lub wysłuchać jego opowieści. Mama miała dla niego mniej czasu przez obowiązki, więc głównie zajmowali się nim ojciec, babcia Wise lub dziadek Kion. Teraz jednak czuł się na tyle dużym lwiątkiem, żeby samodzielnie wybrać się na poszukiwanie przygód. 
Zatrzymał się dopiero na widok lwiątek, bawiących się nad tęczowym wodopojem. Przełknął ślinę, wahając się tylko przez chwilę, zanim ruszył w ich kierunku. Zawsze powtarzał sobie, że trzeba być odważnym, żeby osiągnąć swoje cele. Uwaga innych lwiątek od razu skupiła się na nim. Otoczyły go, zaciekawione nowym potencjalnym towarzyszem zabaw. 
- Jak się nazywasz?
- Przecież to Mvua, syn królowej!
- Ale wyrosłeś, już nawet masz grzywkę! 
- Chcesz się z nami pobawić?
Lwiątka były głośne i podekscytowane. Musiał się cofnąć, żeby przetrawić nowe informacje. 
- Może najpierw mu się przedstawcie, co? - prychnęła lwiczka. Podeszła do nich już wcześniej, również gotowa się poznać, ale dopiero teraz mógł przyjrzeć jej się lepiej. Miała brązową sierść i takie same oczy, natomiast pędzelek jej ogonka był pomarańczowy. 
Lwiątka obdarzyły swoją koleżankę niezadowolonymi spojrzeniami, ale faktycznie zaczęły się przedstawiać. Mvua zapamiętał ich imiona. Dwójka lewków: Kion i Sawa, oraz dwie lwiczki: Taje i Siri. Zerknął zaciekawiony na brązową lwiczkę, która zwróciła jego największą uwagę. Uśmiechnęła się do niego lekko, podchodząc bliżej. 
- Ja nazywam się Nawa*.
- Chętnie dołączę i miło was poznać. - odpowiedział Mvua, pierwszy raz uśmiechając się tak szeroko. Aż do pory obiadowej bawił się z nowymi towarzyszami. Obiecali, że nauczą go nowych zabaw, a Mvua chętnie na to przystał. 
Zaczął kierować się do Tęczowej Skały na obiad, zgodnie z obietnicą daną matce. Tam czekała go jednak niespodzianka. Koło Tęczowej Skały zgromadziła się większość członków stada białoziemców, nowoziemców i tęczowoziemców, rozmawiając o czymś zajadle. Stanął pomiędzy przednimi łapami Heshimy, przysłuchując się wszystkim zgromadzonym. Nawet jeśli był mądrym lewkiem, niewiele potrafił z tego zrozumieć. 
- Chcecie ryzykować? Co jeśli znowu ktoś straci życie?
- Odzyskanie naszej ziemi jest tego warte!
- Mówisz tak, bo lwice idą w niewolę, a lwy są od razu zabijane!
- Boicie się stada ptaków i usypiających zawiniątek? Czy stada lwic i jednego porąbanego lwa?
- Co proponujecie? Chcecie się wycofać?
Głosy stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze. Malkia przysłuchiwała się im z niepokojem. Mfalme, siedzący obok córki, zaciskał zęby w złości, a równocześnie starał się zrozumieć nastroje swojego stada. Mieli wkrótce wyruszyć na Białą Ziemię, jednak wszyscy musieli być w pełnej gotowości, żeby to się udało. 
Malkia wypuściła powietrze ze świstem, rozejrzała się i wreszcie zdecydowała się wskoczyć na schodek Tęczowej Skały, jednak nie w celu udania się do jaskini. Zmrużonymi oczami wpatrywała się w stado, tylko po to, żeby zaryczeć głośno. Zwróciła tym ich uwagę. 

- Wypada nam działać szlachetnie, 
Lecz co to ma znaczyć, kto wie?
Tego nikt nie wie na pewno, 
Nie wiem czy ktoś wiedzieć chce, 
Musimy dbać zawsze o bliskich, 
Ale bliscy to nie tylko my, 
To są wszystkie te lwy w królestwie, 
Których także los dotknął zły.
Ja walczyć za nich chcę, 
Nie wolno mi się bać, 
Muszę odważnie w pierwszej linii stać, 
Panowanie to też oddanie, 
Bo mieszkańcy wierzą w nas, 
To królestwo to nasz dom, 
Oto zaufania czas, 
Pokonam zło, uwierzmy w to, 
Że w nas jest moc!

- To jest ryzyko, którego musimy się podjąć, żeby uratować nasz dom. - odezwał się Mfalme. 
- Musimy dbać o Białą Ziemię. - zgodziła się Nora, obdarzając wnuczkę uśmiechem. 
Malkia wyprostowała się dumnie. 

- Przeznaczenie wyznacza cel, 
Co zrobić mam, teraz już to wiem,
Ruszajmy bo innej drogi brak, 
Przed nami jest wyraźny szlak! 

----------------------------------------------------------------------
*ze mną
Wow! Blog doczekał 200 rozdziałów! To dla mnie jako autorki niesamowite osiągnięcie :)
Biorę się za pisanie kolejnych rozdziałów. Przyznam wam, że czekałam na moment w którym będę mogła wykorzystać tę piosenkę. Uważam, że świetnie tutaj pasuje. 

Rozdział 199

Biała Ziemia

Adele

Przysunęłam kawałek mięsa zebry w stronę Kamby. Lwica obdarzyła mnie krótkim spojrzeniem, zanim ostrożnie zabrała się do jedzenia posiłku. Mięso nie było świeże, ale tylko tyle udało mi się zachować z wczorajszego obiadu. Odkąd Kamba sprzeciwiła się decyzji Kivuli'ego, zakazał jej udania się do Matibabu w celu wyleczenia. Chociaż starsza lwica umyła rany, wciąż wyglądały brzydko i powinien je ktoś obejrzeć. Była jednak obserwowana. Kivuli zabronił jej także jedzenia razem ze stadem, przez co Kambie szybko zaczął doskwierać głód. Chciałam jej chociaż trochę pomóc. 
- Nie musisz tego robić, Adele. 
- Jeśli nie dostanie mnie, to pewnie kogoś zabije. Dobrze wiesz, że jest przygotowany na bunt.
- Ale czy jesteś pewna, że sobie poradzisz? - zadała mi kolejne pytanie.
Kiwnęłam głową. Dobrze wiedziałam, co powinnam zrobić. Pożegnałam się z Kambą, żeby przygotować się do swojego ślubu. Właściwie niewiele musiałam zrobić ze swoim futrem. Normalnie włożyłabym za ucho biały kwiat, jednak nasza ziemia przestała być taka piękna. Kwiaty uschły, zwierzyny było coraz mniej, nawet słońce zdawało się mniej ogrzewać. Skończyłam myć swoje futro i z westchnieniem spojrzałam na swoje siostry. Wpatrywały się we mnie ze zmartwieniem, więc posłałam im lekki uśmiech. Każda z nas musiała odegrać swoją role. 
Opuściłam jaskinię, kierując swoje kroki od razu na czubek Białej Skały. Moje serce zaczęło szybciej bić ze stresu, właściwie cała się spięłam. Stanęłam obok lwa, jednym uchem słuchając Rafy. Kivuli wywoływał we mnie wiele sprzecznych sobie uczuć. Nienawidziłam go tylko po to, żeby innego dnia za nim tęsknić, słuchać komplementów i gorzkich uwag. 
Kiedy nadszedł odpowiedni moment, Kivuli zaryczał, skupiając na sobie uwagę całego stada. Później zaryczeliśmy oboje, żeby na samym końcu przyłączyło się do nas zniewolone stado. Chociaż wiedziałam, że niektórzy tylko otworzyli pysk, udając, zachowałam to dla siebie. Ta informacja mogłaby tylko rozzłościć Kivuli'ego. 
Tego dnia on został królem, a ja jego królową.
Królowa Adele. 
To brzmiało dziwnie i nie potrafiłam się z tego cieszyć. 
- Tobie pierwszej chce zrobić potomka, zanim zajmę się innymi lwicami. 
Spojrzałam na Kivuli'ego z zaskoczeniem. Leżeliśmy nad wodopojem, odpoczywając po ceremonii. Właściwie Kivuli mało integrował się ze stadem, wolał im rozkazywać. Zauważyłam, że jego córka robiła to samo, ślepo podążając śladami ojca. 
- Musisz urodzić mi syna, żebym miał następcę. 
Zmrużyłam oczy, słysząc te słowa. Nie myślałam o lwiątkach i wolałabym uniknąć ciąży z takim lwem, jak Kivuli, jednak jego słowa same prosiły się o odpowiedź. 
- Lwiczka też mogłaby dobrze rządzić. Przestań wątpić w siłę lwic. 
Kivuli przyglądał mi się dłuższy czas w zamyśleniu.
- Jesteś intrygującą lwicą, Adele. - powiedział, a po moim ciele instynktownie przebiegł dreszcz. - Gdyby się tak zastanowić, to z tobą mógłbym mieć synów i córki. Czuję, że mielibyśmy silne potomstwo. 
Uśmiechnęłam się do niego lekko.
- No widzisz.
Kiedyś opowiedział mi, że pochodził z bardzo daleka i długo był samotnikiem. W jego rodzinie zawsze brakowało jedzenia i musiał walczyć o uwagę. Często był przeganiany przez dorosłe lwy i to skłoniło go, żeby nauczyć się walczyć. 
Uwielbiał walczyć.
Odwzajemniłam pocałunek. Był tak blisko, że czułam jego zapach.
- Jesteś piękna, Adele. - wyznał.
W takich chwilach czułam się wspaniale. Lubiłam przyjmować jego komplementy, które były rzadkością dla innych lwic. Mówił, że tylko ja na nie zasługuje.
Zostaliśmy tutaj na noc. Było to niezapomniane wspomnienie. Kiedy obudziłam się następnego dnia, czułam na swoim brzuchu jego łapę. Westchnęłam, myślami będąc z resztą naszego stada. Udało im się uciec, ale czy wrócą po nas? Czułam, że nie możemy dłużej czekać i sami musimy zatroszczyć się o swoją przyszłość. Spojrzałam na Kivuli'ego. Miałam plan. 

piątek, 9 sierpnia 2024

Rozdział 198

Tęczowa Kraina

Agenti coraz szybszym krokiem zbliżała się do Tęczowej Skały. Malkia prowadziła, cały czas opowiadając o tym, co wydarzyło się pod nieobecność jasnej lwicy. Kesho milczał, ale wiedziała, że słuchał uważnie córki Mfalme. Agenti zauważyła, że starał się trzymać blisko.
Jeszcze zanim postawili pierwsze kroki na skale, z jaskini wybiegła biała lwica. Agenti uśmiechnęła się lekko, rozpoznając w niej swoją babcię, dawną królową Norę. Za nią podążyła reszta stada, składająca się głównie z białoziemców. Chociaż Agenti została przez nich otoczona, swoją uwagę skupiła na dziadkach. Kisu posłał jej uśmiech, zadowolony z powrotu najstarszej wnuczki. Nora natomiast przytuliła ją mocno. Wiedziała, że tęsknili i ona również to odwzajemniała. Przywitała się ze wszystkimi, dłużej przystając przy Wise i swoich kuzynkach, Milele i Maji. Na Tęczowej Skale zapanowało poruszenie związane z jej powrotem.
Uwaga Agenti zatrzymała się, kiedy dostrzegła w tłumie króla i królową Białej Ziemi. Tych samych, których przez całe swoje dzieciństwo uważała za rodziców. Westchnęła, zanim zbliżyła się do nich, świadoma ciekawskich spojrzeć całego stada. Nawet tęczowoziemcy zerkali z zainteresowaniem.
- Wróciłam. – zaczęła spokojnie.
- Na zawsze? – zapytał z nadzieją Mfalme. Oboje starali się być ostrożni w pierwszym kontakcie od tak długiego czasu.
- Stęskniłam się za rodziną i stadem. – po tych słowach, Kukaa wyrwała się do przodu i ze łzami w oczach, przytuliła do siebie starszą nastolatkę. Agenti nie odepchnęła jej. Zamknęła oczy, ciesząc się tym momentem. – Miałam dużo czasu, żeby wszystko przemyśleć.
Zanim się obejrzała, znajdowała się w jaskini i opowiadała o swoich podróżach. Czasami ktoś wtrącał coś od siebie lub zadawał pytania. Agenti zachwycała się terenami, które udało jej się zobaczyć, zanim zdecydowała się wrócić. Pożegnała się wtedy z wujkiem Hakimu i jego rodziną, a w drodze powrotnej usłyszała o ataku na Białą Ziemię i wygnaniu jej mieszkańców. Księżniczka nadal w głowie pamiętała słowa duchowego przewodnika. „Umiej wybaczyć i walcz za to, co kochasz”.
- Na Ptasiej Ziemi i Rajskiej Ziemi miałam okazję poznać wiele gatunków ptaków. Są większe i mniejsze. Gdybyśmy poprosili ich o pomoc, mogliby odwrócić uwagę Kivuli’ego.
- Wtedy straci swoje „powietrzne siły”. Jego ptaki wycofają się, widząc, że ich władca jest na przegranej pozycji. – zgodziła się Milele. – To dobry plan, Agenti.
- Część planu. Nadal musimy być gotowi na walkę. – wtrącił się Kesho.
- Będziemy jeszcze ciężej trenować. - wtrąciła się jedna z tęczowoziemek. 
Postanowili innego dnia skupić się na dokładnym omówieniu planu. Agenti teraz cieszyła się towarzystwem sióstr, które przecież nie były już małymi lwiczkami. Miały sobie wiele do opowiedzenia. 
- Mogliście mi od razu powiedzieć. - zwróciła się do Mfalme i Kukii, kiedy dosiedli się do swoich córek podczas kolacji. - Wtedy moja reakcja byłaby inna. 
- Chcieliśmy, żebyś dorastała w poczuciu, że masz pełną i kochającą rodzinę. - odpowiedział Mfalme. - Jeszcze raz przepraszamy, Agenti. To był błąd. 
- Lew całe życie uczy się na błędach. - odpowiedziała księżniczka. - Czy zgodzicie się, żebym nadal nazywała was rodzicami?
Kukaa uśmiechnęła się wzruszona. Wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Mfalme.
- Będziemy zaszczyceni, córeczko.
Agenti odpowiedziała uśmiechem. Za taką rodzinę zawsze będzie walczyć.

❤❤❤❤❤
Następnego dnia

Agenti posłała rozbawione spojrzenie Akili'emu, kiedy lew opowiedział jej jeden ze swoich słynnych żartów. Ten dotyczył tego, dlaczego zebry mają paski. 
- Miło widzieć, że jesteś w doskonałym humorze. 
- To przez twój powrót. Dawno się tyle nie uśmiechałem. 
Akili wyprzytulał ją za wszystkie czasy i wysłuchał wszystkich opowieści przyjaciółki. Teraz wybrali się na spacer, chcąc poruszyć jeszcze więcej ważnych tematów. 
- Czy dobrze widziałam, że Asanta pozwoliła ci się przytulić dzisiaj przed śniadaniem?
- Tak się składa, że jesteśmy razem. - mrugnął do niej psotnie. - Taka mała niespodzianka. 
Asanta przystanęła. Oczy lwicy zalśniły podekscytowaniem. 
- Akili, to wspaniała wiadomość! Można powiedzieć, że znalazłeś swoją bratnią duszę. 
- Życzę ci, żebyś też swoją odnalazła. Cudownie jest być zakochanym. - odpowiedział. 
Agenti dobrze znała swojego najlepszego przyjaciela. Może właśnie dlatego tak szybko dostrzegła smutek w jego oczach. Przekrzywiła głowę, oczekując wyjaśnień. 
- Czy chcesz mi o czymś powiedzieć?
- Martwię się o matkę. Została na Białej Ziemi. - spuścił głowę. 
- Biała Ziemia wkrótce zostanie odbita i znowu będziecie razem, a wtedy król Mfalme przyzna ci wreszcie status pierwszego lwa polującego. Spełnisz swoje marzenie. 
- Ale mój ojciec nie będzie mógł tego zobaczyć.
Agenti westchnęła. Poczuła na swoich barkach ciężar, jakby właśnie ktoś położył na nich baobab. Zbliżyła się do przyjaciela, obejmując go ogonem. 
- Nasi przodkowie są zawsze z nami. Jestem pewna, że patrzy na ciebie i mocno kibicuje.
- Nie mogę go zawieść, Agenti.
- Nie zawiedziesz. Zobaczysz, Akili, że jeszcze wszystko się ułoży.

Rozdział 197

Biała Ziemia

Adele podążyła za Kivuli'm. Miała złe przeczucia, których próbowała się pozbyć. Lew od dłuższego czasu poświęcał jej dużo uwagi, którą lwica chętnie przyjmowała. Siostry ostrzegały ją, żeby uważała, bo Kivuli nie może mieć dobrych zamiarów. Obserwowały jak pod jego słowami, Adele zaczyna się zmieniać. 
Kivuli wszedł do jaskini na Białej Skale, obdarzając przebywające w niej lwice groźnym spojrzeniem. Takie samo zatrzymał na Kambie. Lwica wpatrywała się w niego zmrużonymi oczami, jeszcze nieświadoma jego decyzji. Dopiero kiedy Kivuli kazał wszystkim opuścić jaskinię i zostawić go samego z Kambą, podniosła się ze swojego miejsca. 
- Czego chcesz? - warknęła nieprzyjaźnie. Ze wszystkich białoziemek to ona najdłużej się mu opierała. Była odważna i wierna. Kivuli wywrócił oczami na jej agresywny ton. Sam jednak odpowiedział takim samym, zupełnie jakby grali w grę o byciu najgroźniejszym. 
- Po co te nerwy? Przynoszę ci dobrą wiadomość. - zaczął. - Rafa chce mianować mnie na oficjalnego króla Białej Ziemi, a to oznacza, że będę potrzebował królowej. Wybrałem ciebie. - widząc jej zaskoczone spojrzenie, zaśmiał się krótko. - To jest ten moment, w którym powinnaś się ucieszyć i pokłonić przed swoim królem. 
- Nie jesteś moim królem i nigdy nie zgodzę się zostać twoją żoną. - warknęła, wyrywając się z zaskoczenia. Kamba wysunęła pazury, przygotowując się do walki. Słusznie, bo ta nastąpiła w ciągu następnych uderzeń serca.
Kivuli rzucił się na Kambę, zapraszając ją do walki. Przeturlali się po jaskini, skupieni na zyskaniu przewagi. Gryźli się i drapali zaciekle. Kamba poczuła, jak Kivuli gryzie ją w łapę, podczas kiedy ona odwdzięczyła się rozcięciem jego boku. 
Długa walka zakończyła się jednak zwycięstwem lwa. Był silnym przeciwnikiem. Adele wcześniej czekała posłusznie przed jaskinią. Zdążyła jednak wejść do niej w ostatniej chwili. Kivuli pochylał się nad Kambą, gotowy odebrać jej życie za brak posłuszeństwa. Opiekunka lwiątek miała wiele ran z których kapała świeża krew. Kivuli był także w nie najlepszym stanie.
- Zaczekaj! - krzyknęła pomarańczowa, podbiegając do samca. - Jeśli ją zabijesz, to przecież stado cię znienawidzi. 
- Mam to gdzieś! - odwarknął, ale zdołała zyskać jego uwagę.
- Przecież nie będziesz zabijał każdego lwa, który się zbuntuje przeciwko tobie. Wtedy nie będziesz miał swojego wymarzonego stada. - upierała się Adele. Zerknęła kątem oka na Kambę. Musiała odwrócić wzrok, bo spojrzenie które rzucił jej Kivuli, było jeszcze bardziej intensywne niż zwykle.
- Czy będziesz mi wierna, Adele?
Pomarańczowa lwica wiedziała, że musi teraz zrobić wszystko, żeby obronić Kambę. 
- Chętnie zostanę twoją królową. Obiecuję, że nie będę ci wchodzić w drogę.
To był moment, w którym Kivuli połączył ich pyszczki w pocałunku. Dla Adele nie był to jednak moment pełen motylków w brzuchu. Od nienawiści do lwa, silniejsza była tylko myśl, że musi być mu posłuszna. Ich toksyczna relacja odbiła się gorzkim smakiem na pierwszym pocałunku. 

Rozdział 196

 Biała Ziemia

Rafa wpatrywał się w malowidła na ścianie baobabu. Wszystkie wiązały się z historią Białej Ziemi, przedstawiały lwich mieszkańców nie tylko będących członkami rodziny królewskiej. Obok szamana siedziała Matibabu. Medyczka wyrwała się z zamyślenia, przenosząc wzrok na szamana. 
- Mam złe przeczucia. 
Ich uwagę odwróciły odgłosy kroków. Nie musieli się odwracać, żeby wiedzieć, że to Kivuli kolejny raz postanowił zaszczycić ich swoją obecnością. Lew zlustrował wzrokiem Matibabu, zanim zatrzymał spojrzenie na Rafie. To właśnie do niego podszedł pewnym krokiem. Rafa drgnął pod naciskiem ostrego spojrzenia wroga. 
- W czym mogę ci pomóc, Kivuli? - mruknął niezadowolonym, zachrypniętym głosem. 
- Wkrótce będziesz się do mnie zwracał "królu". - odpowiedział, uśmiechając się sztucznie. - Moja ceremonia mianowania na władcę Białej Ziemi powinna się odbyć jutro. 
- Skąd ten pomysł? - wtrąciła się Matibabu, mrużąc nieprzyjaźnie oczy.
- Czyż jako wasz władca nie zasługuje na to, żeby mieć prawdziwą ceremonię? 
Matibabu i Rafa wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Odmawiam. Władcami naszej ziemi są Mfalme i Kukaa. Tak długo, jak będą żyli i mieli następców, to rodzinie Wise przypada prawo do rządzenia Białą Ziemią. Nie tobie o tym decydować, Kivuli.
Rafa nie zdążył nic więcej dodać. Właściwie czy jakiekolwiek słowa byłyby w stanie przemówić Kivuli'emu do rozsądku? Lew rzucił się na Matibabu. Ich walka była krótka, ale zaciekła. Niestety Matibabu nie była najlepsza w walce, co doprowadziło do powalenia jej na ziemię. Kivuli przycisnął łapę z wysuniętymi pazurami do szyi lwicy. 
- Czy nadal zamierzasz mi odmawiać? - zapytał spokojnie. - Jeśli tak, możesz być pewien, że będziesz miał jej życie na sumieniu. 
- Nie zgadzaj się! On nie może być królem! - warknęła Matibabu, przez co Kivuli mocniej docisnął pazury do jej szyi, powodując u lwicy bolesny okrzyk. Widziała w oczach Rafy wahanie. Przyznanie tronu Kivuli'emu mogło być wyrokiem dla Białej Ziemi. 
- Zgadzam się, tylko ją zostaw. 
Kivuli uśmiechnął lekko i szyderczo, zanim puścił Matibabu. Medyczka od razu usiadła, próbując złapać oddech.
- Musisz mieć żonę, ponieważ tylko w taki sposób zyskasz przychylność stada. - skłamał szaman.
Kivuli przyjrzał mu się uważnie. 
- Co to za głupia zasada? Już teraz mam ich przychylność. - warknął.
Opuścił baobab. Rafa od razu zbliżył się do Matibabu, otaczając ją przyjacielskim ramieniem.
- Przepraszam. 
- Kivuli'ego z tronu zrzuci tylko śmierć. - odpowiedziała.
Władca Białej Ziemi nie musiał mieć partnera, kiedy zasiadał na tronie, jednak było to dobrze widziane przez stado. Ta myśl prowadziła Kivuli'ego przez sawannę. Przemierzał ją wzburzonym krokiem. Za nim podążała jego córka.
- Przecież ja mogę zostać królową. Jaka to różnica.
- Posadzić córkę u swojego boku? Zajmij się lepiej czymś pożytecznym, zamiast myśleć jak głupia lwica. - warknął. 
Kivulia prychnęła w odpowiedzi. Wpatrywała się w ojca, który właśnie przenosił wzrok na wracające z polowania białoziemki.
- Adele, podejdź. 
Lwica z grzywką od razu ruszyła w jego stronę. Od pewnego czasu zdawała się go mniej bać, ale Kivulia wiedziała, że to tylko jedna z manipulacyjnych sztuczek jej ojca. 
- Tak? 
- Powiedz mi, moja droga, kto cieszy się największym szacunkiem w stadzie? Oprócz mnie oczywiście.
Adele zamyśliła się, wyraźnie zaskoczona pytaniem. Lew wiedział jednak, że od niej zawsze uzyska odpowiedź. Wywarła na nim dobre wrażenie. To sprawiło, że wciągnął ją w swoje toksyczne sidła. 
- Kamba. Jest najstarsza w naszej grupie. Właściwie jest jedną z założycielek Białej Ziemi. Dlaczego pytasz?
- Wkrótce się przekonasz. - odpowiedział tajemniczo. - Gdzie ją znajdę?
- Jest na Białej Skale. - odpowiedziała z wahaniem. 
Odkąd Lia, Wema, Tezya, Vasanti i Kama stały się nastolatkami i zaczęły brać aktywny udział w polowaniu, ponownie białoziemcy mogli zajmować dwie jaskinie. To zmniejszało prawdopodobieństwo trafienia na ich wrogów i pozwalało obmyślać własne plany na ucieczkę. 

sobota, 3 sierpnia 2024

Rozdział 195

Tęczowa Kraina

Wiadomość o decyzji podjętej przez Wakati'ego i Mady rozeszła się błyskawicznie po sawannie. Dora i Mkali otrzymali wiele gratulacji. Nowoziemcy, tęczowoziemcy i białoziemcy mieli okazję spędzić wspólnie czas, odbyć wiele rozmów, w skrócie rozwijać rodzinne więzi. Lajla, Lara i Hodari szczególnie dużo czasu spędzali razem. Dora wolała włóczyć się u boku Asanty i Akili'ego, natomiast Mkali dołączył do grupki nastolatków. Często jednak wymykał się gdzieś z Tamu. Lew i lwica lubili nie tyle spędzać czas na spacerach, co poznawać siebie nawzajem. Decyzja Mady i Wakati'ego była usprawiedliwiona tym, że lew nie mógł mieć potomstwa, a Mady nie widziała się w roli matki. O wiele łatwiej było przekazać władzę w łapy kogoś z rodziny. Mkali miał jednak dużo czasu na naukę, więc mógł się cieszyć towarzystwem rówieśników. 
Nie tylko Tamu i Mkali chodzili na randki. Swoją pierwszą mieli zaliczyć Kesho i Malkia. Chociaż przesunęła się odrobinę w czasie ze względu na przybycie nowoziemców, wraz z porą górowania słońca oboje zaplanowali wyjście na sawannę. 
- Stroisz się tak dla niego?
- Umyłam jedynie futro. Wyluzuj, Daha. Zazdrość ci wychodzi uszami. - wywróciła oczami najstarsza księżniczka, powoli schodząc z Tęczowej Skały. Lew ruszył w ślad za nią.
- Jeśli chcesz wyjść na spacer, to wystarczyło powiedzieć. Jestem gotowy pójść z tobą gdzie chcesz. 
- Tu nie chodzi o spacer. Jestem tylko ciekawa, co zaplanował. Nie mogę spędzać czasu tylko z tobą i siostrami, a innych przyjaciół odtrącać. 
- Przyjaciół? - Daha prychnął. Wyprzedził lwicę, żeby zatrzymać ją w połowie drogi. - Daj spokój, Malkia, jeszcze się w tobie zauroczy!
- I co, będziesz miał konkurencje? Kolejny powód do waszych bójek. - uśmiechnęła się z politowaniem. Ominęła go, wreszcie znajdując się na dole. 
- Nie spotykaj się z nim. 
Odwróciła się na słowa syna Gizy.
- Daj mi powód, Daha. 
Lew zawahał się. Malkia czekała cierpliwie, ale kiedy w oddali zauważyła Kesho, pożegnała się z przyjacielem, żeby dołączyć do syna Mii. Daha wypuścił powietrze ze świstem. Śledził zazdrosnym wzrokiem, jak Kesho i Malkia oddalają się.
- Daha znowu ma z czymś problem? - przerwał panującą ciszę syn Ni. Ponieważ Malkia przemilczała odpowiedź, co zdarzało się rzadko, Kesho zapatrzył się na nią dłużej. - Co jest? - zmrużył oczy. 
- To irytujące, że nie potraficie się dogadać i ciągle rywalizujecie. Nawet ja i Milele przez całe życie się tyle nie pokłóciłyśmy, co wasza dwójka. 
- Zaczął Daha. - skrzywił się Kesho.
- Najpierw szło o twoją grzywę i jego wychowanie bez ojca, a teraz o mnie. Co będzie następne?
Kesho zapatrzył się na nią odrobinę dłużej.
- Będziesz musiała wybrać.
- A jeśli nie wybiorę żadnego z was? - uniosła brew Malkia. - Przestańcie myśleć, że was potrzebuje. 
Przez resztę drogi milczeli, każde zatopione we własnych myślach. Opuścili granicę Tęczowej Krainy, uchodząc uwadze strażników. Malkia rozglądała się, zaciekawiona, dotąd ją prowadzi.
- Idziemy na Białą Ziemię. - wreszcie zdecydował się odezwać lew, kątem oka obserwując jej reakcje.
- Przecież nie wolno. - zmarszczyła nos Malkia. - Jak rodzice się dowiedzą, dadzą nam szlaban do końca życia. 
- Być może, ale ryzyko się opłaci. Czy nie o tym marzyłaś? Chciałaś zobaczyć, jak się ma Biała Ziemia. Ukryjemy się i nie damy złapać. Potraktuj to jako randkę z dreszczykiem emocji.
Zatrzymali się; Malkia ze zdziwienia, Kesho w oczekiwaniu na odpowiedź. Kesho był wrednym i upartym lwem, ale jedno mu trzeba było przyznać - potrafił słuchać. Tylko raz wspomniała, kiedy całą grupą siedzieli nad tęczowym wodopojem, że chciałaby znowu znaleźć się na Białej Ziemi chociaż na minutę. A Kesho ją tam zabrał. Wpatrywała się w niego oczarowana, aż wreszcie skinęła głową.
- Niech będzie, chodźmy. 
- Zuch lwica. - odpowiedział i była pewna, że na jego pysku mignął lekki uśmiech.
Zanim jednak zdołali odejść jeszcze dalej, spotkali na swojej drodze lwicę o jasnej sierści. Była to nastolatka, ale starsza od nich. Czerwonymi oczami wpatrywała się w księżniczkę, aż postawiła krok do przodu, podobnie jak Malkia. Lwice wpadły sobie w objęcia, ściskając się mocno.
- Malkia, jesteś dorosła. - westchnęła jasna lwica.
- To tylko nastoletni wiek. - stwierdziła Malkia, odsuwając się. - Agenti, wróciłaś. 
- Miałam wrócić wcześniej, ale po drodze odwiedziłam ciocię Borę i wujka Barafu. Widziałam się też z Sun i Rihayą. Przesyłają pozdrowienia. Podobnie jak wujek Hakimu i ciocia Lea, ale oni wkrótce zamierzają odwiedzić Białą Ziemię. 
- Nie byłaś na Białej Ziemi? - zapytała powoli Malkia, zerkając porozumiewawczo na Kesho.
Odpowiedź Agenti zaskoczyła ich oboje.
- Słyszałam od miejscowych zwierząt, co się wydarzyło, jeszcze zanim tam dotarłam. I mam plan, jak skopać dupę Kivuli'emu.