Kivuli zatopił zęby w mięsie antylopy, który przyniosła mu Adele. Lwica siedziała naprzeciwko, zajadając się własnym kawałkiem obiadu. Lew dokończył jako pierwszy, śmiało oblizując pysk z resztek, zanim spojrzał w stronę wyjścia z jaskini. Zmarszczył brwi, przyglądając się zbiegowisku. Z cisnącym mu się na pysk pytaniem "Co się znowu dzieje?", podniósł się i ciężkim krokiem skierował na czubek Białej Skały. Minutę później Kivuli wpatrywał się w horyzont. Zaciskał ze złości zęby i pewnie gdyby nie znajdował się na twardej skale, wbijałby w nią właśnie pazury. Kivulia stała u jego boku, marszcząc nos na widok zbliżających się sylwetek. Jedynie Adele stała spokojnie, tylko raz kątem oka przyglądając się partnerowi.
- A więc jednak zdecydowali się wrócić. - mruknął, przerywając ciszę.
- Nie martw się, ojcze, jesteśmy gotowi odbić atak. Zyskamy więcej lwów do naszego stada.
Spiorunował wzrokiem córkę.
- To moje stado, Kivulio. Nie mam powodów do strachu. - następnie zwrócił się do partnerki. - Chodźmy, trzeba powitać naszych gości.
Adele skinęła głową i zapatrzyła się dłużej na białoziemki, które niechętnie ruszyły za Kivuli'm. Wyróżniały się na tle chętnych do walki lwic, które już wcześniej pomagały antagoniście w podboju Białej Ziemi. Adele zawahała się, ale jednak zdecydowała się ruszyć za lwami.
Stado tęczowoziemców, nowoziemców i wygnanych białoziemców prowadzone było przez kolejno Zunię, Hurumę, Mfalme i Malkie. To właśnie księżniczka postanowiła przejąć rolę swojej matki i prababci, chcąc reprezentować stado podczas tej ważnej bitwy. W jej oczach odbijała się determinacja. Dopiero kiedy dotarli do granicy, obserwując zbliżające się siły Kivuli'ego, Kesho stanął u boku Malkii, posyłając jej pewne siebie spojrzenie.
- Nasza pierwsza prawdziwa bitwa.
- Kiedy ją wygramy, zabiorę cię na randkę. - odpowiedziała. Kesho posłał jej zdziwione spojrzenie, ale nie odpowiedział, bo właśnie mieli zaczynać.
Wkroczyli na sawannę pełni siły i determinacji do działania.
- Myślałem, że wyraziłem się jasno, że Biała Ziemia należy do mnie. - warknął Kivuli, mierząc wzrokiem wszystkich zgromadzonych.
- Zapłacisz za wszystko, co zrobiłeś! - warknęła Wise.
- To twoja ostatnia szansa, Kivuli. - mruknął Mfalme.
Kivuli zaśmiał się bez rozbawienia.
- Ciężko pogodzić się wam z porażką, więc chcecie ją powtórzyć. Jestem gotowy przyjąć wasze wyzwanie. - odwrócił się do "swojego stada". - Rozumiecie oczywiście, że zbuntowanie się oznacza dla was śmierć?
- Przestań je zastraszać, Kivuli, tylko walcz jak prawdziwy lew. - warknęła Malkia, prostując sylwetkę.
- Czy to ta mała księżniczka? Urosłaś i nauczyłaś się ryczeć? To urocze. - mruknęła lekceważąco Kivulia.
Król Kivuli najwidoczniej dobrze się bawiąc na myśl o bitwie, odwrócił wzrok w kierunku Białej Skały. Armia ptaków sunęła po niebie, trzymając coś w szponach. Były coraz bliżej, kiedy nieoczekiwanie z przeciwnej strony nadleciały inne ptaki, odcinając im drogę. Kivuli ukrył zaskoczenie.
- A więc wybieracie walkę na pazury. Ciekawie. - odwrócił się w stronę przeciwników. - Na co czekacie? Chcecie pomścić swoich nawet kosztem własnego życia?
Czasami przeznaczenie potrafi zaskoczyć. Kiedy już jesteśmy pewni swojego zwycięstwa albo mamy plan działania, pojawia się niespodziewany element, który może zdecydować o losach przyszłości wielu pokoleń. Białoziemcy, tęczowoziemcy i nowoziemcy napięli mięśnie, wysunęli pazury, przygotowani na atak. Podobnie zrobiło stado Kivuli'ego. Sam antagonista skupił swoją uwagę na przeciwnikach. To jego córka pierwsza zauważyła, że dzieje się coś złego. Przyglądała się ojcu, z którego pyska zaczęła nagle cieknąć piana. Kivuli zorientował się dopiero, kiedy ostry ból przeszył jego ciało. Przeszył go dreszcz, przez który musiał się skulić. Zawsze ukrywał swoje emocje, jednak teraz warknął pod wpływem ucisku. Wszyscy natychmiast zaprzestali wpatrywać się w siebie z wrogością. Byli zdezorientowani, chociaż w ich oczach kryła się także nieufność. Każdy wiedział, że Kivuli potrafił dobrze manipulować i był świetnym strategiem.
Dopiero kiedy padł na ziemię, zaczynając się krztusić, spojrzał na Kivulię wzrokiem pełnym żalu.
- Co tak stoisz? Leć po medyka! - wycharczał.
- A co z nimi? - zapytała, wskazując ogonem na ich wrogów, ale nie dyskutowała więcej z ojcem, tylko zaczęła biec w stronę baobabu. W rzeczywistości nigdy tam nie dobiegła, a skręciła w innym kierunku, tym samym ratując swoje życie.
Wzrok Kivuli'ego zatrzymał się na Adele, która podeszła bliżej, patrząc na niego z mieszanką wielu uczuć. Nie schyliła się jednak, żeby pomóc mu wstać, a jedynie zamknęła oczy na widok jego wykrzywionego z bólu pyska.
- Co..... ty mi...... zrobiłaś?
Jego głos stawał się coraz bardziej zachrypnięty i słaby. Włożyła łapę pod jego głowę, pozwalając mu się na niej ułożyć w swoich ostatnich chwilach.
- W mięsie znajdowała się trucizna. Matibabu mówiła, że działanie jest opóźnione, ale skuteczne i że nie będziesz długo cierpiał.
- Z-z-zdradziłaś..... mnie.
Wytrzymała spojrzenie jego gniewnych oczu. Zamknął je dopiero kilka uderzeń serca później, odchodząc z tego świata.
- Żegnaj, Kivuli. - wyszeptała.
Przeniosła wzrok na uciekające lwice, które służyły Kivuli'emu, a teraz czując zagrożenie zamierzały zniknąć. Lwice z Białej Przystani zostały natomiast i teraz z ulgą przyjmowały śmierć ich wroga. Przez tłum przedarła się Tezya, gnając w stronę matki i siostry. Wpadła w ich ramiona, zalewając się łzami. Wszyscy mogli nareszcie być razem, okazując swoją tęsknotę, zmartwienie i miłość. W ciągu godziny wydarzyło się tak dużo, że niektórzy wciąż dochodzili do siebie. Nawet Matibabu i Rafa pospieszyli z powitaniem, zauważając, co się dzieje. Ptaki Kivuli'ego wycofały się, a Biała Ziemia mogła nareszcie odzyskać swoich mieszkańców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz