Baobab Matibabu zawsze pachniał roślinami i owocami. Było tutaj dużo legowisk, a ściany pokrywały rysunki mieszkańców stada i linii królewskiej. Nafasi jednak wolała wpatrywać się we własne łapki i nawet obecność młodszego brata niewiele jej pomagała. Serce księżniczki biło szybko z przejęcia. Biegli tak szybko, że łapki przestały odmawiać jej posłuszeństwa.
- Za kogo ona się uważa, żeby atakować lwiątka? - usłyszała warknięcie Malki. - I zmuszać Kuimbę do przejścia na jej stronę? Do tego na naszym terytorium?
Lwica chodziła po całym baobabie, nawet nie próbując zachować spokoju. Machała ogonem na wszystkie strony. Kesho siedział obok Adele. Oboje wyglądali na zirytowanych.
- Kuimba wkrótce wróci do zdrowia, ale musi odpocząć. Na szczęście żadna z ran nie była śmiertelna. - Matibabu odeszła od lwiątka, żeby zwrócić się szczególnie do jego matki. Adele kiwnęła głową.
- Co zamierzacie? - zapytała.
- Musimy wysłać patrol do Miejsca Płomieni, tak na wszelki wypadek. Może nie odeszła daleko. - odezwał się Kesho. Odwrócił się w stronę swojej córki i jej przyjaciół. Lwiątka siedziały cicho blisko wyjścia, każde zatopione we własnych myślach. - Co to miało znaczyć, że zapuściliście się do Miejsca Płomieni? Nie bez powodu to niebezpieczne miejsce!
- Przepraszamy. - powiedzieli niemal równocześnie.
- Chcieliśmy zobaczyć coś nowego. - dodał Sura.
- Gdybyśmy wiedzieli, że ta lwica będzie chciała zabić Kuimbę, to nigdy byśmy tam nie poszli. - broniła Machozi.
- Zakazy są nie po to, żeby robić wam na złość. Miejsce Płomieni jest niebezpieczne przez intruzów, pożary i właśnie przez takich wygnańców jak Kivulia. - odpowiedział Kesho.
Przez chwilę panowała cisza, którą przerwała księżniczka.
- A mój ryk? Co to miało znaczyć?
Malkia zatrzymała się i wymieniła szybkie spojrzenia z partnerem. Nafasi spoglądała na rodziców zdezorientowana. Ostatecznie odpowiedzi udzieliła Matibabu.
- To był ryk pradawnych. Odziedzicza go drugi potomek pary królewskiej, co drugie pokolenie. Jest bardzo potężny i wiążę się z nim odpowiedzialność dbania o Krąg Życia.
- Słyszeliście kiedyś o Lwiej Gwardii? - zapytała Malkia, a kiedy wszystkie lwiątka pokręciły głowami, podeszła do ściany i wskazała na rysunki kilku lwów. - Jest to grupa stworzona do obrony mieszkańców Białej Ziemi. Należy do niej pięć lwów - najsilniejszy, najodważniejszy, najszybszy, ten obdarzony najlepszym wzrokiem i oczywiście przywódca posiadający ryk pradawnych. Pierwsza Lwia Gwardia na Białej Ziemi została założona przez Mię.
- Babcia miała ryk? - zapytał zaskoczony Mrithi.
- Nie, synku. To nie przeszkodziło jej jednak w zostaniu liderem. Za jej czasów do Lwiej Gwardii należeli Bahati jako najsilniejszy, Bora jako najszybsza, Koda jako najodważniejszy i Shani jako ta z najlepszym wzrokiem.
- Druga Lwia Gwardia należała do księżniczki Kiry, córki królowej Nory i króla Kisu. - zaczęła Matibabu. Coś błysnęło w oczach medyczki i Nafasi była pewna, że to łza. Była pierwszym lwem obdarzonym rykiem i najlepszym przywódcą w historii. Do Lwiej Gwardii Kiry należeli Jicho jako ten z najlepszym wzrokiem, Nguvu jako najsilniejszy, Jasiri jako najodważniejszy i Kukaa jako najszybsza.
- Nasza dawna królowa? - Kuimba podniósł wzrok na medyczkę. - Należała do Lwiej Gwardii?
- Tak, zanim została władczynią i kiedy Lwia Gwardia była z nami na świecie. - westchnęła Matibabu.
- Co się z nimi stało? - zapytał Sura.
- Poświęcili się, żeby Biała Ziemia była bezpieczna. Na taki czyn stać tylko prawdziwych obrońców. - dopowiedziała szara lwica.
- Wow, moi dziadkowie byli super! - stwierdziła Mlinzi z podziwem. - Czy Nafasi też będzie miała swoją Lwią Gwardię?
- Musi tylko wybrać członków. - odpowiedziała Malkia, zerkając na zaskoczoną córkę. - Nie będziemy ci zabraniać stworzenia własnej Lwiej Gwardii. Masz ryk przodków, więc jesteś liderką. To jest twoje przeznaczenie, kochanie. Liczymy, że będziesz taka wspaniała jak Kira.
- Ale nadal jesteś lwiątkiem, a świat jest niebezpieczny, dlatego możesz jedynie wybierać się na łatwe misje, a te trudniejsze zostaw dorosłym. Przynajmniej dopóki nie będziesz dorosła. Rozumiesz? - dodał Kesho, spoglądając z troską i stanowczością na córkę.
Nafasi pod wpływem spojrzeń swoich przyjaciół, medyczki i rodziców, powoli skinęła głową. Od tego wszystkiego rozbolała ją głowa. Ona miała być przywódcą Lwiej Gwardii?
niedziela, 25 sierpnia 2024
Rozdział 224
sobota, 24 sierpnia 2024
Rozdział 223
Mrithi wrzucił do "miski" owoc, następnie łapkami robiąc z niego papkę. Zawartość nieprzyjemnie się kleiła, ale pachniała słodko i wiedział, że będzie dobra w zastosowaniu. Kiedy skończył, wytarł łapki w duży liść. Matibabu akurat zdążyła wrócić z kolejnymi owocami i pochwaliła jego robotę. Mrithi uwielbiał punkt dnia, kiedy medyczka mówiła coś miłego o jego pracy. Czasami zdarzało się, że dawała jakieś uwagi lub musiał coś powtórzyć, ale i tak chętnie przychodził jej pomagać. Stało się to ważnym elementem jego dnia. Gdyby nie to, że czasami musiał brać udział w zabawach, żeby cieszyć się radosnym dzieciństwem, pewnie zamieszkałby w baobabie.
- Jak sobie radzi mój syn?
Malkia uśmiechnęła się delikatnie na widok lwiątka. Mrithi podbiegł do matki i otarł się o jej łapy na znak przywitania, zanim uśmiechnął się wesoło, spoglądając to na jedną, to na drugą lwice.
- Jest coraz lepszym asystentem. Jak tak dalej pójdzie, to nauczy się wszystkiego przed swoją dorosłością. - oceniła Matibabu.
- Co tu robisz mamo? - zapytał lewek.
- Przyszłam zobaczyć, dlaczego przegapiłeś obiad. No i czy nie ma z tobą twojej siostry. Nie widziałam jej od śniadania. - odpowiedziała królowa.
- Pewnie włóczy się po sawannie. - podsunął Mrithi.
Malkia zauważyła, że Mrithi rzucił dłuższe spojrzenie medyczce, jakby szukając u niej potwierdzenia. Posłała im pytające spojrzenie.
- Mamo, bo rozmawialiśmy ostatnio z Matibabu i chciałem coś powiedzieć tobie i tacie. Jakoś nie było okazji, a to ważne. - uśmiechnął się nieśmiało. - Chciałbym kontynuować lekcje u Matibabu i w przyszłości zostać szamanem Białej Ziemi.
Malkia nie wydała się zaskoczona.
- Coś czułam, że to będzie rola dla ciebie.
- Jest świetnie! Czuję się naprawdę wspaniale, kiedy mogę pomagać innym i uczyć się rzeczy, których większość naszego stada nie jest świadoma. - oczy lwiątka lśniły z zachwytu. - Zgadasz się?
- Oczywiście, że tak. Chciałabym, żeby wszystkie moje lwiątka realizowały się w tym, co jest ich przeznaczeniem.
***
Przyjaciele wpatrywali się w bordową lwicę z niepokojem i nieufnością. Musieli zachować ostrożność. Lwica nie budziła ich zaufania, kiedy wpatrywała się w nich bez słowa. Przerażający uśmiech wykrzywił jej pysk dopiero w momencie, kiedy dostrzegła Kuimbę. Wykonała pewny krok do przodu, zanim Mlinzi warknęła:
- Nie podchodź!
Lwica nie zatrzymała się jednak, a jedynie prychnęła bez rozbawienia. Obniżyła pysk, żeby spojrzeć prosto w oczy lwiątka.
- Ty jesteś synem Adele, prawda?
Kuimba najpierw zamrugał zdziwiony, potem spojrzał na równie zdezorientowanych przyjaciół, zanim ponownie wbił spojrzenie w lwicę, starając się wytrzymać jej spojrzenie.
- Zależy kto pyta.
Lwica uniosła pysk, nadal zachowując groźną i nieżyczliwą postawę.
- Musisz być jej lwiątkiem. Odziedziczyłeś jej futro, ale grzywa i oczy zdradzają, że jest w tobie chociaż cząstka ojca.
- Ojca? - Kuimba otworzył szerzej oczy. - Mama mówiła, że był złym lwem.
- Kłamała. Kivuli był prawdziwym wojownikiem. Podbił Białą Ziemię i pewnie teraz byłabym królową, gdyby nie twoja matka. Otruła go. A on tak bardzo się starał. Za jego panowania Biała Ziemia przestała być słaba.
- Masz roślinki w głowie? - parsknęła Machozi. - Biała Ziemia zawsze była potężna.
- Czekajcie. Ojcem Kuimby jest ten Kivuli z historii? Ten przez którego mama była na wygnaniu? - Nafasi wydała z siebie przestraszone piśnięcie.
Lwica o czerwonych oczach natychmiast na nią spojrzała.
- Ah, księżniczka Nafasi. Czemu mnie nie dziwi, że lwiątka zawsze wpychają się tam, gdzie jest niebezpiecznie.
- Nic nam nie zrobisz. To nasz teren. - warknęła Mlinzi, zasłaniając swoim ciałem Nafasi.
- Tak, zaraz zaczniemy krzyczeć i ktoś przybiegnie. - zawtórował Sura.
- Kim ty w ogóle jesteś, co?! - warknęła Machozi.
- Kivulia. - odpowiedziała bez wahania. - Odbieram to, co należało do mojego ojca. - odwróciła wzrok od lwiątek, żeby ponownie wpatrywać się w przyrodniego brata. - Naszego ojca. Jesteśmy rodzeństwem. Jestem pewna, że Kivuli chciałby, żebym to ja cię wychowała. Adele i Biała Ziemia zrobią z ciebie słabeusza i głupca. Chodź ze mną, Kuimbo, razem odzyskamy nasze dziedzictwo.
- Jesteś moją siostrą? A moim ojcem był Kivuli? Chcesz żebym zdradził Białą Ziemię?
- Gdyby nie twoja matka, teraz byłbyś księciem. - wywróciła oczami Kivulia. - Czego tutaj nie rozumiesz?
- I mam wybrać twoją stronę?
- Stronę naszego ojca. Największego władcy w historii.
- No przecież on z tobą nie pójdzie! - warknął Sura. Spojrzał na Kuimbę. - Prawda?
Syn Adele zerknął na przyjaciół, nadal przetrawiając to, czego się właśnie dowiedział. Później ponownie spojrzał na Kivulię.
- Nigdy nie zdradzę Białej Ziemi. Moja matka miała powód, żeby zabić Kivuli'ego. Był złym lwem i zasłużył na karę. - warknął.
Ponieważ Kivulia stała blisko, jako pierwszy mógł zauważyć, jak zmienia się wyraz jej pyska. O ile to możliwe, to jej oczy jeszcze bardziej pociemniały, a z gardła wydobyło się groźne warczenie. Kuimba nie zdążył odskoczyć, kiedy go złapała i ugryzła. Krzyknął, walcząc z bólem, który przeszył jego bok. Rzuciła nim tylko po to, żeby wskoczyć na lwiątko z wysuniętymi pazurami.
- Skoro nie jesteś ze mną, to nie zasługujesz na życie. Zdradziłeś ojca! - warknęła, atakując go w szale, zaślepiona własnym zmanipulowanym umysłem.
Mlinzi pierwsza rzuciła się na ratunek, a za nią pognali Sura i Machozi. Lwiątka rzuciły się na lwicę, próbując ją odciągnąć od ich przyjaciela, ale ta z łatwością zrzuciła ich z siebie. Nafasi obserwowała, jak Kivulia rani jej przyjaciela i zagraża pozostałym. Pomyślała, że z łatwością mogłaby ich zabić, zanim ktoś przybędzie na pomoc.
Więc musieli się sami obronić.
- Zostaw ich! - krzyknęła. - To rozkaz!
- W dupie mam twoje rozkazy, zaraz przyjdzie kolej na ciebie! - odpowiedziała warknięciem Kivulia.
Na chwilę wyrwała się z transu, co pozwoliło Kuimbie się wyrwać. Lwiątko zaczęło biec, chcąc uciec przed siostrą. Kivulia rzuciła się w ślad za nim.
Zaraz go zabije! pomyślała ze strachem Nafasi.
- Powiedziałam, ZOSTAW!
Księżniczka poczuła w sobie wielką siłę. Miała wrażenie, jakby cichy głos szeptał jej do ucha, że to już czas. Ryknęła. Głośno i pewnie, czując jak uśpiona moc nareszcie może ujrzeć światło dzienne. W chmurach pojawiły się głowy lwów, które zaryczały wraz z nią i wiatrem. Nafasi w tamtej chwili czuła się potężniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Jak prawdziwa dorosła lwica, gotowa bronić przyjaciół.
Kivulia nie zdążyła na nią spojrzeć. Poleciała do tyłu, pod naciskiem jej ryku. Nie utrzymała równowagi, przez co wpadła na skałę.
Ryk Nafasi ustał. Lwiczka nadal stała, napinając mięśnie i uginając łapy, jakby była gotowa powtórzyć swój wyczyn. Spojrzała w górę na niebo. Chmurne głowy lwów zniknęły. Zamrugała. Gdyby nie to, że obok niej znaleźli się zdezorientowani przyjaciele, pewnie uznałaby to za sen.
- Uciekamy! - zarządziła.
Nikt się z nią nie kłócił. Przyjaciele pognali w stronę Białej Ziemi, chcąc jak najszybciej przekroczyć granicę i znaleźć się w bezpiecznych objęciach członków stada.
Kivulia zamglonym wzrokiem śledziła ich ucieczkę, ale nie czuła się na siłach, żeby ruszyć w pogoń. Musiała jednak się podnieść, zanim pojawi się tu ktoś silniejszy niż głupie lwiątka. Zacisnęła ze złości szczękę. Spojrzała na swój obolały od uderzenia bok.
- Księżniczka ma ryk. - warknęła do siebie. Podniosła się, stawiając ostrożne kroki w stronę przeciwną niż Biała Ziemia. - Możesz być pewna, Nafasi, że użyłaś na mnie ryku po raz ostatni.
Ziemia pod jej łapami była nieprzyjemna w dotyku. Im bardziej się oddalała, tym teren stawał się pozbawiony małej roślinności. Dziki i niebezpieczny, zupełnie jak ona.
- Widzisz ojcze, twój syn cię zdradził, ale ja nadal jestem i zamierzam się zemścić. Na nich wszystkich.
Rozdział 222
Ponieważ Milele i Daha musieli pilnie załatwić sprawy związane z Miejscem Skał, a konkretnie konfliktem krokodyli, Sura został zmuszony do spędzenia czasu ze swoją babcią. Niestety nie była to Kukaa, z którą często urządzali sobie małe wyścigi, popisując się swoją szybkością. Uwielbiał swoją babcię i chętnie spędziłby z nią czas, gdyby nie jej uczestnictwo w polowaniu. Teraz Sura leżał w kącie jaskini, słuchając wykładu babci od strony ojca. Giza opowiadała właśnie, jak ważna jest pozycja w należeniu do stada.
- Tak naprawdę im większą masz rolę w stadzie, tym przybywa ci obowiązków oraz szacunku. Mówiłam twojemu ojcu, żeby postarał się zostać królem, to będzie ustawiony do końca życia, ale on mnie jak zawsze nie słuchał.
- Tacie podoba się w Miejscu Skał.
- Sura! Przecież bycie władcą jakiegoś stada jest dużo ciekawsze niż bycie podporządkowanym lwem. Ale no i tak nie masz na to szans, za bardzo wdałeś się w matkę. Musisz przychodzić do mnie częściej, to nauczę cię kilku przydatnych rzeczy, które... Ej! Dokąd ty idziesz?
Giza wolała coś za nim, ale Sura szybko zbiegł z Białej Skały, gnając w stronę wodopoju, gdzie podejrzewał, że może zastać przyjaciół.
🌼🌼🌼🌼🌼
Machozi wpatrywała się w swoje łapki, udając bardzo skupioną na dokładnym przeliczeniu pazurków. Wolała unikać spojrzenia, którym obdarzała ją matka. Asanta westchnęła i zwróciła się przodem do swojego partnera, teraz jego obdarzając uwagą.
- Więc uważasz, że Machozi lepiej odnajdzie się w roli lwicy polującej? Serio, Akili? - prychnęła. - Ja i moi rodzice jesteśmy świetni w walce, najlepsi z najlepszych, wyszkoleni do obrony terytorium. Machozi ma walkę we krwi. Vasanti to potwierdziła.
- Podobnie jak Nzuri widziała, jak dobrze radzi sobie podczas nauki polowania. Machozi to urodzony łowca. Podobnie jak ja i moja matka. - westchnął Akili, jakby kłótnia z partnerką go męczyła. - Zamierzam wkrótce zabrać ją na prawdziwe polowanie. Na góralki. Co ty na to, łezko?
Machozi drgnęła i podniosła głowę, kiedy zrozumiała, że ojciec zwrócił się do niej. Zawsze tak ją nazywał i podobało jej się to, że mieli ze sobą wyjątkową więź. Machozi była jedynym lwiątkiem Asanty i Akili'ego.
- To brzmi jak plan. - odpowiedziała.
- Mhm, super, to skoro ty zabierasz Machozi na polowanie, to ja nauczę ją kilku technik walki. Chcesz?
- Tak, mamo, chętnie. - ponownie odezwała się lwiczka.
Rodzice zdążyli się uspokoić i teraz wspólnie dyskutowali o tym, że Machozi będzie najlepsza w obu umiejętnościach. Dzięki temu w przyszłości sama podejmie decyzje, w kogo ślady zamierza pójść. Machozi westchnęła, orientując się, że czekają ją treningi polowania i walki pod okiem rodziców. Musiała być najlepsza we wszystkim. Idealna.
Machozi pożegnała się z rodzicami. Zbiegła z Białej Skały, nareszcie mogąc odetchnąć. Czuła jednak na swoich barkach ciężar presji, którą najbliżsi nakładali nad nią odkąd sięgała pamięcią. W takich chwilach była wdzięczna za bycie lwiątkiem i wcale nie spieszyła się do tego, żeby dorosnąć.
Machozi podniosła głowę w tym samym czasie, kiedy padło pytanie Mlinzi. Lwiczki leżały obok siebie na płaskiej skale niedaleko wodopoju. To miejsce zajmował również Sura. Lewek zamyślony wpatrywał się w przestrzeń. On i Machozi mieli dzisiaj ciężki dzień, czym od razu podzielili się z przyjaciółmi. Nafasi również poskarżyła się, że bracia znowu są cały dzień poza Białą Skałą. Mlinzi dodała, że fajnie byłoby wybrać się na jakąś wycieczkę, co szybko podchwycił Kuimba.
- Może granica? - zaproponowała Nafasi.
- Kręci się tam za dużo lwów. - pokręcił głową Kuimba. Najstarszy z nich spojrzał na Surę i trącił go łapką, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Kiedy ją otrzymał, kontynuował. - A Miejsce Skał? Nigdy tam nie byłem.
- Możesz wpaść na nocowanie. Rodzice się zgodzą. - wzruszył ramionami Sura.
- Miejsce Płomieni? Mała szansa na spotkanie dorosłego. - zaproponowała Mlinzi.
- A co z pożarami? To niebezpieczne. - pisnęła Nafasi.
- Daj spokój, od bardzo dawna nie było żadnego! Chyba ostatni wybuchł jeszcze przed panowaniem naszych dziadków. - odpowiedziała Mlinzi. - Inaczej moja mama nie zapuszczałby się tam tak często. Mówiła, że w niektórych miejscach odrosła trawa. Warto to zobaczyć.
- Jesteś odważna, Mlinzi. Wchodzę w to. - Kuimba wskoczył na równe łapki i ryknął z podekscytowaniem.
Machozi też przystała od razu na ten pomysł. Musiała oderwać myśli. Postanowiła iść na przodzie i w razie problemu wypatrywać niebezpieczeństwa.
Przyjaciele opuścili szybko wodopój i ruszyli biegiem przez sawannę. Gdyby teraz spotkał ich jakiś członek stada, mógłby zainteresować się planami lwiątek, a oni nie chcieli kłamać. Bieg okazał się całkiem fajnym zajęciem i nawet zdążyli się zmęczyć, jeszcze zanim przekroczyli granicę, wkraczając do Miejsca Płomieni.
Nafasi drgnęła przez ciarki, które przebiegły po jej grzbiecie. Zaczęła się rozglądać po mrocznie wyglądającej ziemi. Faktycznie rosło tutaj trochę roślinności, ale o wiele mniej niż na Białej Ziemi. Ciekawe czy to miejsce kiedyś będzie prawdziwym rajem do życia.
- Czas na przygodę! - zawołał wesoło Kuimba, przejmując prowadzenie. - Pewnie Mlinzi kiedyś to ty będziesz opiekować się Miejscem Płomieni, zazdroszczę!
- Podzielę się z tobą. - puściła lewkowi oczko.
Przyjaciele zaśmiali się. Ich ekscytacja i ciekawość związana z nieznanym miejscem, szybko zostały zastąpione przez niepokój, kiedy za ich plecami rozległ się odgłos kroków. Odwrócili się, podejrzewając, że to któryś z dorosłych członków stada ich odnalazł i przyszedł okrzyczeć za wkroczenie na zakazany teren. Nafasi zamknęła oczy, szczególnie obawiając się konsekwencji.
- Kim jesteś?
Otworzyła je natychmiast i wbiła zaskoczone spojrzenie w Kuimbę. Lewek wpatrywał się w coś przed sobą, napinając wszystkie mięśnie i wysuwając małe pazurki. Księżniczka podążyła wzrokiem. Wtedy dostrzegła lwicę o nietypowym bordowym umaszczeniu i czerwonych jak krew oczach.
czwartek, 22 sierpnia 2024
Rozdział 221
Zanim Malkia i Kesho zdążyli się obejrzeć, ich dzieci znalazły własne ścieżki w swoim życiu i coraz częściej zdarzało im się znikać na cały dzień z Białej Skały. Lwiątka nadal chodziły na lekcje do mentorów i wspólnie się bawili. Widać było jednak, że coś się zmieniało. Hewa nadal brał udział w lekcjach na temat rządzenia królestwem. Swój wolny czas poświęcał jednak Savanie, która zyskała tytuł jego najlepszej przyjaciółki. Wspólnie się bawili, spacerowali, poznawali zakątki Białej Ziemi i ścigali się w wodopoju. Często też obserwowali życie na sawannie, chcąc uczyć się od innych zwierząt, jak niegdyś robiła młodziutka Malkia.
Mrithi przesiadywał całe dnie u Matibabu. Medyczka dzieliła się z nim ciekawymi informacjami, pozwalała pomagać sobie w robieniu farb i zbieraniu roślin na lekarstwa, a także przyglądać się leczeniu pacjentów. Mrithi zaczął też bardziej szanować krąg życia. Chociaż nadal miał w sobie dużo radości i energii, teraz był bardziej uważny i nawet wysyłał niektóre lwy do kontroli u Matibabu, tak na wszelki wypadek. Lubił powtarzać swoją rymowankę "Kto o zdrowie dba, ten zebrę na śniadanie złapie sam. A kto zaniedbuje, ten z przodkami spotka się szybciej niż zrobi dwóje!"
Nafasi szybko odczuła pozostawienie przez braci. Leżała samotnie na podwyższeniu, bawiąc się przyniesionym z zewnątrz kamyczkiem. Przesuwała go z jednej łapki do drugiej, wzdychając co jakiś czas ze smutkiem. Promienie słońca wpadające do jaskini zostały zastąpione przez cień. Ktoś wskoczył na podwyższenie i przykucnął obok księżniczki, rzucając jej zatroskane spojrzenie.
- Co się stało, Nafasi?
- Nic. - burknęła, pociągając noskiem.
- No przecież widzę, że nasze słoneczko zostało przysłonięte przez jakieś brzydkie chmury. Tacie nie powiesz?
Nafasi podniosła wzrok na ojca.
- Hewa i Mrithi obiecali się ze mną pobawić, ale znowu gdzieś wyszli.
- Rozumiem. Teraz spędzają dużo czasu z innymi lwami i czujesz się samotna. Też tak się czułem, kiedy Cheka wyprowadził się do Białej Przystani. Wiesz, co jest najlepszym lekarstwem? - zapytał, a kiedy lwiczka pokręciła łebkiem, dodał. - Rozmowa. Powiedz im, jak się czujesz i powinno do nich dotrzeć, jak ważne jest dotrzymywanie obietnic. Sam też mogę z nimi porozmawiać.
- Nie, tato, bo dowiedzą się, że naskarżyłam. - lwiczka posłała mu lekki uśmiech.
- To nie skarżenie, tylko rozmowa z ojcem. - odpowiedział uśmiechem, który poszerzył się, kiedy lwiczka się do niego przytuliła. - Co zamierzasz teraz zrobić? Będziesz na nich czekać na Białej Skale, czy skorzystasz z ładnej pogody?
- Pójdę poszukać innych lwiątek. - zdecydowała księżniczka.
Nowa Ziemia była królestwem, które stale się rozwijało. Stado powiększyło się o nowych członków i teraz z większą łatwością przychodziło patrolowanie terenu i odganianie intruzów. Wraz z większą liczbą pyszczków do wykarmienia, należało też więcej polować. Wcześniej o stadzie założonym przez króla Hurumę słyszałam jedynie z opowieści. Lew dobrze władał swoim stadem, a u jego boku zawsze stała królowa Aishi. Powoli przygotowywali się do przekazania władzy swojemu synowi. Wakati był wspaniałym następcą, który dawał nadzieje na dalsze dobro tej ziemi. Mady też spisywała się w roli księżnej i była do mnie przyjaźnie nastawiona. Właściwie wszystkiego nauczyłam się od niej. Chciałam być dobrą księżną, tak jak ona. Mady wydawała się urodzona do tej roli. Chociaż lubiłam dowodzić i zawsze w grupie starałam się być liderem, tutaj odczuwałam większą presję. Daleko jej było jednak do tego rodzaju presji, który każe zamknąć się w sobie. Nie, to było motywujące uczucie, żeby rywalizować z Aishi i Mady o bycie uwielbianą przez członków stada.
Nowa Ziemia stała się moim domem od razu, kiedy przekroczyłam jej granicę. Tęskniłam za Białą Ziemią, ale przez to, że połowę mojego dzieciństwa spędziłam w Tęczowej Krainie przez wygnanie, odczuwałam z nią mniejszą więź. Tutaj byłam bardziej potrzebna i mogłam stać u boku lwa, przy którym moje serce biło niebezpiecznie szybko.
Cieszyłam się obecnością mamy. Luna szybko zyskała szacunek nowoziemców. Naszą małą tradycją było wspólne jedzenie kolacji, przy której zawsze opowiadałyśmy sobie o przebiegu dnia.
Tezya była najlepszą siostrą na całym świecie. Przyznam, że każdy kto podważyłby moje zdanie w tym temacie, oberwałaby pazurami po pysku. Niewiele było sióstr gotowych opuścić rodzinny dom, żeby zamieszkać w nowym królestwie. Miała tutaj tylko mnie i mamę, ale szybko zyskała sympatię innych lwic ze stada. Tezya już była takim typem lwa, który gdzie się pojawiał, tam przyciągał innych swoją przyjazną naturą, energią i szerokim uśmiechem. Wszystko, co robiła, musiało być idealne. Nasza więź stała się jeszcze silniejsza. Kiedy Tezya wracała z polowania, zawsze zabierałam ją na ploteczki i wspólne patrolowanie. Tutaj nie było doradców, a jedynie majordamusi, ale zamierzałam uczynić z Tezyi coś na kształt mojej prawej łapy, doradczyni, najwierniejszej przyjaciółki.
W moim życiu nastąpiła też kolejna wielka zmiana. Mkali był cudownym partnerem i rozpieszczał mnie na każdym kroku. Widywaliśmy się codziennie. Uczył mnie o Nowej Ziemi, pomimo że sam miał wiele obowiązków związanych z przejęciem tronu. To znaczy dopiero po Wakati'm, który sam potomstwa nie miał, ale za to okazał się świetnym mentorem. Przekazywał wiedzę cierpliwie, starannie i skupiając się na najważniejszych informacjach.
To był odpowiedni czas, żeby nasza rodzina powiększyła się o kolejnego członka.
- Sefu! - zawołałam.
Nie musiałam długo czekać, żeby ujrzeć w oddali biegnący kształt ciemnej lwiczki. Była idealna. Połączenie moje i Mkali'ego. Ciemna brązowa sierść, czarny nosek, rudy pędzelek ogona i piękne niebieskie oczy, w których zawsze kryło się ciepło.
Sefu* spojrzała na mnie wielkimi oczami, uśmiechając się radośnie. Była z charakteru spokojna i cierpliwa, łagodna wobec stada i rodziny, witająca wszystkich uśmiechem i żegnająca miłym słowem. A przy tym mojej córce nie brak było odwagi i dostojności. Zanim obejmie tron minie bardzo dużo czasu, ale była nadzieją, że Nowa Ziemia będzie miała kolejnego następcę.
Pamiętam, że kiedy nadawaliśmy jej imię, zależało nam na tym, żeby dorastała w bezpieczeństwie.
- Prosiłam cię, żebyś nie oddalała się daleko. Inne lwiątka są starsze od ciebie, dlatego mogą chodzić nad rzekę, ale ty musisz zachować większą ostrożność. - upomniałam.
- Oh daj spokój, Tamu, jakbyś sama zapomniała, co robiłyśmy w jej wieku. - zaśmiała się Tezya, puszczając oko siostrzenicy, która zachichotała. Już wiedziałam, że Sefu później na osobności wypyta o jakąś z moich dziecięcych przygód. Spiorunowałam wzrokiem moją siostrę, która wczuła się aż za bardzo w rolę ciotki.
- Mhm, żebyś zaraz nie obudziła się w środku nocy z trawą w pysku. - odszepnęłam.
- A mi mówisz mamo, że nie można grozić innym lwom.
Sefu oczywiście jak na złość musiała mnie usłyszeć. Westchnęłam.
- Matki mogą więcej.
- Gdzie to jest napisane?
- Na skale w jaskini do której zaraz pójdziesz. - odpowiedziałam, ale posłałam jej przy tym rozbawione spojrzenie, żeby wiedziała, że tylko żartuje.
Sefu umiała otóż stopić lód w każdym sercu.
I przekonałam się o tym na własnej skórze.
Obserwowałam, jak odbiega w stronę innych lwiątek, trochę też wspominając swoją młodość i obiecując sobie, że zabiorę ją kiedyś na Białą Ziemię, żeby poznała nasze korzenie.
*bezpieczna
Rozdział 220
Hewa i Savana szybko zrozumieli, że wiele ich łączy, kiedy mogli zacząć chodzić do szkoły dla lwiątek. Oboje byli punktualni i uwielbiali zdobywać wiedzę. Zajęcia były podzielone na dni, więc jednego dnia mogli brać udział tylko w jednej aktywności i to o określonej porze. Mogły być rano, popołudniu albo wieczorem, w zależności od czasu mentora. Następnego dnia kolejna lekcja i tak dalej, aż wpadali w pewnego rodzaju rutynę. Najbardziej Hewa i Savana uwielbiali naukę historii, prowadzoną przez Binti. Zawsze dowiadywali się czegoś nowego o Białej Ziemi i poznawali inne terytoria do niej należące lub będące w sojuszu.
Entuzjazmu księcia i jego przyjaciółki nie podzielały inne lwiątka. O ile tamta parka mogła brać udział w każdej aktywności bez znudzenia, tak pozostałe lwiątka wybierały sobie konkretne zajęcia, które lubiły, a na pozostałych zdarzało im się nudzić. W tak młodym wieku woleliby się bawić.
Nauka podstaw polowania prowadzona przez Nzuri, spodobała się w szczególności Machozi, Mlinzi i Nafasi. Każda z nich wiedziała, że w przyszłości weźmie udział w egzaminie z polowania.
Lekcje Shiry o kręgu życia najbardziej polubili Mlinzi i Sura. To wtedy mogli brać udział w spacerach i obserwacjach zwierząt żyjących na sawannie.
Vasanti jako mentorka prowadziła naukę podstaw walki, ulubioną jeśli chodzi o Surę i Kuimbę. Machozi również odnajdywała się dobrze w walce, co nikogo nie dziwiło.
Natomiast największym zainteresowaniem cieszyły się zajęcia Lajli. Nauka o gwiazdach spodobała się wszystkim lwiątkom, szczególnie Mrithi'emu. Nie mogli ich długo oglądać ze względu na późną porę i potrzebę położenia się do snu, ale Lajla potrafiła ciekawie opowiadać i przedstawiać gwiazdy, świecące każdej nocy nad ich głowami.
Znalazł się oczywiście dzień, w którym lwiątka mogły beztrosko spędzić czas w swoim towarzystwie. Wybrali się na skałki, leniwie przeciągając się w promieniach słońca. Machozi, Mlinzi, Nafasi i Savana rozmawiały o czymś ściszonymi głosami, co jakiś czas chichocząc z rozbawieniem. Kuimba i Sura urządzili sobie małe zapasy. Mrithi głośno im kibicował. Hewa w tym czasie obserwował polowanie lwic, śledząc uważnym wzrokiem ich skradanie się w stronę stada antylop.
- Ej, bracie, chodź się posiłujemy, będzie zabawnie. - zawołał radośnie Mrithi, od razu siadając przy następcy tronu i obdarzając go uśmiechem.
- Mhm, niech będzie. - zgodził się Hewa, podnosząc na równe łapy i przeciągając.
Mrithi podążył wzrokiem tam, gdzie wcześniej wpatrywał się jego brat. Lwice były coraz bliżej antylop, ale musiały najwidoczniej zmienić strategie.
- O, polowanie.
- Tak, lepiej będzie im nie przeszkadzać, jeśli chcemy dostać obiad. - dodał Hewa. Lewek przypadł do pozycji łowieckiej, skradając się w stronę ogonka Nafasi. Siostra jednak go w porę zauważyła i ze śmiechem schowała się za Savaną.
Pogrążeni w zabawie nie zauważyli, że Mrithi zszedł ze skałek i podążył w stronę polujących lwic. W głowie już zdążył ułożyć plan na psikusa. Lwiątka zorientowały się, że ich przyjaciel oddalił się, dopiero kiedy rozległ się jego krzyk.
- AAAAAA WĄŻ!
Mrithi wydarł się tak głośno, że spłoszył stado antylop. Niektóre lwice polujące rzuciły się za nimi w pogoń, ale było oczywiste, że polowanie zakończyło się niepowodzeniem. Idia westchnęła z żalem. Lia natomiast znalazła się od razu przy księciu, lustrując otoczenie wzrokiem w poszukiwaniu wspomnianego węża. Zmrużyła oczy.
- Nie widzę żadnego węża.
- Bo to psikus! Dałyście się nabrać! - zaśmiał się Mrithi. Zawtórowali mu tylko Sura i Kuimba, natomiast Nafasi i Hewa wymienili szybkie spojrzenia.
Mrithi wrócił do swoich przyjaciół i wkrótce pogrążyli się w kolejnych wyczerpujących zabawach. Berek zdążył ich zmęczyć, więc chowanego okazało się sposobem na odpoczynek. Nie widzieli, że w tym samym czasie Idia, Lia i Imani rozmawiały na Białej Skale z Malkią i Kesho o wyczynie ich syna.
- Moje lwice długo czaiły się na to stado antylop. Każde polowanie jest czasochłonne. - mówiła ze spokojem Idia, chociaż jej spojrzenie wcale nie pasowało do tonu jej głosu. Była rozdrażniona. Westchnęła, zanim kontynuowała. - Oczywiście niektóre muszę teraz odesłać na przerwę ze względu na zmęczenie, ale lwice w lepszej kondycji zabiorę na kolejne polowanie. Obiad dzisiaj stanie się kolacją, trudno.
- Porozmawiajcie z Mrithi'm. Nawet nie chodzi o to, żeby dawać mu karę, bo to jeszcze lwiątko, ale musi nauczyć się szacunku do naszej pracy. - odezwała się Lia. Zwracała się dużo swobodniej do władców, ponieważ byli jej przyjaciółmi.
- Na razie utrudnił nam prace. Jeśli jakiemuś z lwiątek przyjdzie do głowy taki głupi pomysł, to osobiście będę obserwować ich polowanie na góralki. - mruknęła Imani, pocieszająco przejeżdżając ogonem po boku swojej przyjaciółki, Idii.
Kesho zaciskał zęby ze zirytowania. Zachowanie syna mu się nie podobało i był pewien, że sobie z nim porozmawia, kiedy tylko lwiątko wróci na Białą Skałę. Malkia natomiast zachowała spokojny wyraz pyszczka i pierwsza się odezwała.
- Dziękuję, że nam powiedziałyście. Daj odpocząć swoim lwicom, Idio, to gorący i długi dzień. Akili, Tabia i Daha przebywają teraz blisko Białej Skały, możesz im zlecić polowanie.
- Tak zrobię, ale dołączę do nich. Imani, Lia, chcecie też?
- Jeszcze pytasz. - odpowiedziała córka Kamby i kiwnęła głową do Malki na pożegnanie.
Kiedy trójka lwic opuściła Białą Skałę, Malkia i Kesho wymienili porozumiewawcze spojrzenia i westchnęli niemal równocześnie pod wpływem głupiego zachowania ich najmłodszego lwiątka.
Nie zamierzali tego zostawić i faktycznie następnego dnia, jeszcze przed wschodem słońca, obudzili Mrithi'ego i wyprowadzili z jaskini. Lwiątko ziewało co jakiś czas, nieprzyzwyczajony do tak wczesnego wstawania. Jego oczy kleiły się i nawet nie podejrzewał, że po wczorajszym wykładzie od rodziców na temat jego złego zachowania, spotka go jeszcze kara. Otworzył szerzej oczy dopiero na widok baobabu. Rzucił podejrzliwe spojrzenie Kesho, kiedy lew uniósł go i wspiął się z synem w pysku na ogromne drzewo. Malkia podążyła ich śladem.
Matibabu musiała zostać wcześniej powiadomiona o ich przybyciu, bo już czekała wśród korony drzewa. Jej sierść lśniła od czysta, ale były w niej zaplątane pojedyncze małe listki.
- Dzień dobry, Matibabu. - przywitał się uprzejmie książę i spojrzał na rodziców ze znakiem zapytania w oczach. - Co tutaj robimy? Nic mi nie dolega.
- Zawiedliśmy się na tobie przez tego pożal się lwie "psikusa", który przysporzył stresu i zmęczenia lwicom i lwom polującym, a stado pozbawił obiadu. - zaczął Kesho.
- Już wiem, że źle zrobiłem. Mówiliście wczoraj. - westchnął Mrithi. - Przeprosiłem lwice polujące, a Idia mi wybaczyła. Mogę obiecać, że jak dorosnę, to upoluje nawet całe stado antylop dla naszego stada.
- Mrithi, czy zasady kręgu życia są ci obce? Nawet pomimo lekcji prowadzonych z dokładnością przez Shirę? - Malkia usiadła, żeby przyciągnąć do siebie ogonem syna i zmusić go do kontaktu wzrokowego. - To dobrze, że rozumiesz błąd w swoim zachowaniu i że więcej go nie powtórzysz, oraz że sam przeprosiłeś. Kłopot w tym, że mówiąc o upolowaniu całego stada antylop, naruszyłbyś zasady kręgu życia. Tak duża ilość posiłku nie jest nam potrzebna, zmarnowałaby się, w efekcie czego okazałbyś jej brak szacunku.
- Zwierzyny jest dużo. - zaprotestował.
- Dlatego że nie polujemy dla zabawy czy dla udowodnienia czegoś, ale żeby przetrwać. Lwice i lwy polujące wiedzą, ile powinni upolować i kiedy, żeby stado było najedzone, a harmonia zachowana. Polują na różnych obszarach naszego terytorium. - mówiła dalej Malkia. - To ważne, żebyś nauczył się tych zasad, żeby dbać o Białą Ziemię.
- Dlatego cały dzisiejszy dzień spędzisz z Matibabu. Będziesz jej pomagał we wszystkim, o co cię poprosi. Bez marudzenia, synu. Tego nawet nie traktuj jako kary, to będzie dla ciebie ważna lekcja na temat pomagania innym. - powiedział Kesho.
Mrithi otworzył pyszczek, chcąc zaprotestować, ale zamknął go pod wpływem spojrzenia rodziców. Oboje byli zawiedzeni jego zachowaniem. Wiedzieli, że jest lwiątkiem i dopiero poznaje świat, ale chcieli go dobrze wychować i ze świadomością, że czyny mają konsekwencje. Lewek przyglądał się, jak oboje odchodzą, zostawiając go samego z Matibabu.
Znał medyczkę Białej Ziemi jedynie z widzenia. Raz przyszli do niej po owoc, żeby zagrać w piłkę. Matibabu kojarzyła się jako mądra i surowa lwica, ale także chętna do pomocy w każdej sprawie, nawet tej najdrobniejszej.
- Chodźmy, praca czeka. - zawołała go, kierując się w głąb baobabu. Mrithi podążył za nią niepewnym krokiem w środek miejsca, którego nigdy wcześniej nie widział tak szczegółowo.
Początkowo pomagał jedynie w sortowaniu leczniczych roślin na odpowiednią stertę. To było monotonne. Spodobało mu się rozgniatanie owoców na farby. Miał przy tym wiele radości i nawet udało mu się pobrudzić. Matibabu jednak nie wydawała się rozgniewana jego dziecięcą ekscytacją, a nawet pokazała mu rysunki wszystkich lwich mieszkańców królestwa. Na dłużej zatrzymali się przy linii królewskiej, ciągnącej się od samej Wise.
- Wow, to niesamowite. Dużo czasu trzeba, żeby narysować taki obrazek? - zapytał.
- Tak, jeśli ma się dwie łapy a nie ręce. - odpowiedziała zamyślona. - Ale warto uwieczniać historie, którą potem będą mogły przekazywać sobie następne pokolenia.
- Moi rodzice chcą mnie jedynie zawsze pouczać. - prychnął lewek, odwracając wzrok od swojego wizerunku na ścianie jaskini.
- Mhm. Bycie lwiątkiem nie jest łatwe, ale rodzice też mają trudne zadanie. To, jak wychowają swoje potomstwo, ich uwaga i miłość, wpływa na waszą wspólną przyszłość. - odpowiedziała. Wyczuła na sobie wzrok lwiątka dopiero po chwili. - Spójrz na te wszystkie rysunki. Twoi rodzice też byli kiedyś lwiątkami. Dorastali w mrocznych czasach i teraz muszą się skupić na królestwie bardziej niż pokolenia przed nimi, a przy tym chcą spędzać z wami jak najwięcej czasu.
- Nigdy nie widziałem tego w ten sposób. - przyznał.
- Jak się jest starym, to wszystko wydaje się bardziej zrozumiałe. - Matibabu posłała mu lekki uśmiech. - A w byciu młodym najlepszym jest odkrywanie.
Opowiedziała Mrithi'emu kilka historii o starych pokoleniach. Przerwała na wizytę pierwszego dzisiaj pacjenta, którym okazała się młoda gepardzica imieniem Mbio*. Mrithi ucieszył się, kiedy Matibabu zgodziła się, żeby jej pomógł zająć się pacjentką. Chociaż jego rola miała polegać tylko na przynoszeniu odpowiednich mieszanek i wyrzucaniu opatrunków z liści. Matibabu przyglądała mu się dyskretnie, widząc w młodym księciu ogromny potencjał.
Kiedy Mrithi pod wieczór wrócił na Białą Skałę, od razu podbiegł do rodziców i rodzeństwa, opowiadając im z podekscytowaniem o wszystkim, czego się nauczył i oznajmiając, że jutro idzie znowu do Matibabu. Malkia skarciła go za użycie słów "jest stara i trzeba jej pomagać", ale oprócz tego była zadowolona z postawy syna. Wtuliła się w grzywę swojego partnera.
*wyścig
środa, 21 sierpnia 2024
Rozdział 219
Jak chyba każdy następca tronu, Hewa zdążył się przyzwyczaić do porannych pobudek. Właściwie to budził się niedługo po wschodzie słońca, czekając cierpliwie na któregoś z rodziców. Czasami słuchał z nimi raportów, ale zdarzało się to rzadko. Jeśli nie mieli dla niego akurat jakiejś lekcji, korzystał z mądrości poprzednich władców, chętnie słuchając o Białej Ziemi. Chciał być dobrym królem, lubił się także uczyć.
Tego dnia był wyjątkowy podekscytowany możliwością patrolu sam na sam z ojcem. Mając rodzeństwo musiał dzielić się uwagą rodziców. Chociaż Hewa spędzał z nimi najwięcej czasu ze względu na bycie następcą tronu, tak daleko mu było do uroku, jakim Nafasi potrafiła zmiękczyć serce ich ojca. Była córeczką tatusia i Kesho na każdym kroku starał się ją rozpieszczać. Natomiast Mrithi jako najmłodszy też mógł liczyć na korzyści. Rodzice starali się nikogo nie faworyzować, ale ich lwiątka lubiły prowadzić ze sobą małą rywalizację. Kochali się, uwielbiali razem bawić, ale też jak każde rodzeństwo od czasu do czasu musieli się pokłócić.
Kesho spojrzał na Hewe, starając się dostrzec jego reakcję, jeszcze zanim lewek z entuzjazmem pokiwał łebkiem. Natychmiast zaczął schodzić z Białej Skały.
- Prawie nie zmrużyłem oka. Nie mogę się doczekać. - wykrzyknął, przeskakując stopnie, aż jego łapki znalazły się na miękkiej trawie. Spojrzał z zaciekawieniem na ojca. - Mama nie idzie z nami?
- Nie, musi zająć się królestwem. Jedno z nas zawsze musi pozostać w gotowości.
- Ale przecież macie doradców.
- Ziemia bez władców jest jak ptaki bez skrzydeł.
Hewa zmrużył ślepia. W myślach starał się zrozumieć odpowiedź ojca. Szybko jednak jego uwaga skupiła się na rozglądaniu wokół, kiedy zmierzali przez sawannę. Spotkał wiele zwierząt i zastanawiał się, jakby to było jakieś upolować. Wujek Akili często mawiał, że pierwszą upolowaną zwierzynę zapamiętuje się na całe życie.
Kesho nie zamierzał zabierać lewka daleko. Takie patrole będzie odbywał już w wieku nastoletnim. W planach miał zabrać go na obchód po jednej części sawanny. Wolał unikać takich miejsc jak wodopój, skałki czy baobab, które jego syn zdążył już poznać.
Ich plany zweryfikowało jednak pojawienie się na horyzoncie lwiego kształtu. Kesho zacisnął zęby z irytacji. Zaczął już myśleć, że to kolejny intruz, których w ostatnim czasie ich stado musiało przeganiać. Rozluźnił się dopiero, kiedy zbliżyli się wystarczająco, żeby sylwetka okazała się zbyt mała na dorosłego osobnika. Była to lwiczka o nietypowym jasnozłotym futrze. Zatrzymała się od razu na widok króla. Jej mięśnie zdawały się napiąć. Wpatrywała się wielkimi zielonymi oczami w lwa. Kesho pomyślał, że skoro nie ucieka, to musiała przyjść w konkretnym celu.
Wzięła głęboki oddech, zbierając wszystkie myśli. Widocznie starała się, żeby jej głos brzmiał pewnie, chociaż oczy zdradzały zestresowanie.
- Nazywam się Savana. Moja mama pochodziła z Białej Przystani.
- Pochodziła?
- Mama opowiadała mi, że podczas ataku jakiegoś lwa na ich stado, udało jej się uciec. Poznała tatę, zakochali się w sobie i wspólnie wędrowali po świecie. - zaczęła opowiadać. Kesho domyślił się, że chodziło o atak Kivuli'ego. Zaatakował najpierw Białą Przystań, zanim wybrał się na podbój Białej Ziemi. - Kiedy się urodziłam, mama dużo mi opowiadała o Białej Przystani i nawet chcieli z tatą się przekonać, czy nadal trzeba się od tamtej ziemi trzymać z daleka.
- Księżniczka Maji poinformowała nas, że wszystko wróciło do normalności. Teraz to ona opiekuje się tamtym terenem. Członkom stada z Białej Przystani żyje się bardzo dobrze. Zwierzyny jest tak dużo, że z każdego polowania wychodzi się wygranym.
Maji informowała o postępach w wiadomościach przesyłanych przez jednego z majordamusów Białej Przystani. Kesho uważał, że nie ma teraz sensu wtajemniczać lwiczki w historię ataku.
- Wiem, że to może być dla ciebie trudne, ale nie możemy ci pomóc, jeśli nie poznamy całej historii.
- Gdzie są twoi rodzice? - dodał Kesho. On nie musiał się silić na delikatność, nawet jeśli było mu żal lwiątka. Jeśli się zgubiła, szybko znajdą jej opiekunów.
- Po świecie włóczy się wielu samotników i nie każdy jest przyjaźnie nastawiony.
- Narazili się komuś? - podsunął Kesho.
Savana zmrużyła oczy, zastanawiając się.
- Nie wiem, proszę pana. Zaatakowali nas w środku nocy i zabili tatę. - pisnęła, a z jej oczu od razu zaczęły lecieć łzy. - Mama rzuciła się na jednego z nich i kazała mi uciekać. Ale nie chciałam jej zostawiać. - pokręciła głową, drżąc na całym ciele pod wpływem ciężkich wspomnień.
Nie musiała kończyć. Kesho mógł się teraz domyślić, że i matka lwiczki musiała zginąć. Samotni podróżnicy musieli widocznie oszczędzić lwiątko. Pochylił głowę, zniżając swój wzrok na wysokość lwiątka. Przyglądał jej się ze współczuciem.
- Jeśli chcesz, możemy cię zabrać do Białej Przystani.
Savana nieśmiała pokiwała głową. Najpierw jednak Kesho zdecydował, że powinna obejrzeć ją medyczka i najlepiej jakby coś zjadła. Odprowadził Savanę do Matibabu, polecił Hewie z nią zostać, a sam pobiegł na Białą Skałę. Musiał powiadomić Malkie i przy okazję znaleźć Idię.
- Jesteś zdrowa, ale powinnaś odpocząć, żeby nabrać sił. - zwróciła się do niej spokojnym głosem Matibabu.
Savana spojrzała na nią z wdzięcznością i wymruczała podziękowanie. Leżała na jednym z posłań. Matibabu od śmierci Rafy spędzała dużo czasu w baobabie. Hewa usiadł naprzeciwko lwiczki.
- Masz ładne imię.
- Moim rodzicom kojarzyłam się z sawanną przez futro i oczy. - wyznała. - Ty znasz moje imię, ale ja twojego nie.
- Jestem Hewa. A mojego tatę już poznałaś. Jest królem, a mama królową, więc jesteś w dobrych łapach. - chciał ją jakoś pocieszyć. - A w Białej Przystani mieszka moja ciocia, wujek i kuzyni. Zaopiekują się tobą, jestem pewien.
Oczy lwiczki zalśniły lekko.
- Nie wiem, jak wam się odwdzięczę.
- Uśmiech to najlepsza nagroda. - odpowiedział Hewa i zaśmiał się uroczo, kiedy Savana faktycznie wyszczerzyła ząbki.
Później do baobabu zajrzeli Malkia i Kesho. Królowa przekazała lwiczce kawałek mięsa antylopy i przyglądała się, jak mała zajada się nim z apetytem.
- Kiedy ostatnio jadłaś?
- Dwa dni temu upolowałam góralka. - wyznała. - Mama mówiła, że muszę umieć polować, tak na wszelki wypadek.
Miała rację przebiegło przez myśl córce Mfalme. Zadała lwiczce kilka konkretnych pytań i kiedy uzyskała wszystkie odpowiedzi, poleciła jej odpocząć u medyczki. Hewa wtrącił się wtedy, czy może zabrać Savanę na skałki, a że rodzice nie mieli nic przeciwko, dwójka lwiątek mogła oddalić się od baobabu. Savana chętnie poznała inne lwiątka, szczególnie zaprzyjaźniając się z Mlinzi i Machozi. Wkrótce ją także pochłonęły wesołe zabawy i zanim się obejrzeli, Hope kazała im wracać na Białą Skałę na kolację.
- Jutro możemy pobawić się w berka. - zaproponował Mrithi, zwracając się z radosnym uśmiechem do nowej koleżanki. Każdy towarzysz zabaw był witany z entuzjazmem.
- Byłoby super. - odpowiedziała.
Musiała jednak przerwać posiłek, kiedy zawołała ją królowa. Savana opuściła jaskinię stada białoziemców. Przytłaczała ją obecność tylu lwów. Przywykła do obecności rodziców, a tutaj nagle przyszło jej spędzać czas z innymi lwiątkami i być otoczona głośnymi rozmowami.
Wspięła się na szczyt Białej Skały, siadając obok królowej Malki. Z podziwem spoglądała na Białą Ziemię i zachodzące słońce.
- Ta ziemia jest ogromna.
- I dlatego musimy się o nią troszczyć. - odpowiedziała Malkia. - Twoja mama pochodziła z naszych stad, więc pewnie opowiadała ci o Kręgu Życia?
- Tak i o przodkach. - odpowiedziała pewnym głosem.
- Za kilka dni moja matka, Kukaa, zaprowadzi cię do Białej Przystani. Chciała odwiedzić od razu swoją młodszą córkę. Do tego czasu zajmą się tobą nasze opiekunki, Hope i Kama. Będziesz też uczęszczać na zajęcia z innymi lwiątkami. Możemy tak zrobić? - zapytała, wpatrując się łagodnie z Savanę, która pokiwała głową, wdzięczna za wszystko, co zaoferowała jej Biała Ziemia.
wtorek, 20 sierpnia 2024
Rozdział 218
Poranne pobudki były czymś do czego Malkia zdążyła się przyzwyczaić. Kiedy była lwiątkiem, Mfalme budził ją przed wschodem słońca i zabierał na spacer po królestwie. Teraz wstawanie kojarzyło jej się z wysłuchaniem długich raportów, patrolem terytorium i późniejszym rozwiązywaniem problemów. Malkia przekonała się jednak, że może być coś jeszcze.
Otworzyła oczy na brutalne szturchnięcie w bok. Zamrugała, chcąc się dobudzić. Zerknęła na swojego partnera. Kesho właśnie przecierał oczy, również niezadowolony z przerwanego snu.
- Mamo, wstałaś już? - zapytał Hewa, wpatrując się w matkę wielkimi z podekscytowania oczami. A więc to on był sprawcą pobudki.
Malkia westchnęła, bo nagle przypomniała sobie, co obiecała swojemu synowi. Podniosła się do pozycji siedzącej, uważając, żeby nie obudzić pozostałych lwiątek. Jeszcze spały i miała nadzieje, że obudzą się dopiero na śniadanie. Była wdzięczna swojemu pierworodnemu, że oszczędził im niepotrzebnej pobudki.
- Ktoś tu się nie może doczekać, co? - mrugnęła, zanim dała znać ogonem lewkowi.
Opuścili jaskinię, omijając śpiących członków stada. Oboje wspięli się na czubek Białej Skały. Hewa z zachwytem przyglądał się ich królestwu. Pierwszy raz widział je w całej okazałości. Klimatu dodawało wschodzące słońce. Usiadł obok matki, spragniony wiedzy. Malkia uśmiechnęła się delikatnie.
- Cała ta ziemia opromieniona słońcem, to nasze królestwo. Do Białej Ziemi należą jeszcze Biała Przystań, Miejsce Skał i Miejsce Płomieni, do którego nie wolno wam chodzić. Czas panowania każdego władcy jest jak słońce, które wschodzi i zachodzi. Tak jak ja przejęłam tron po swoim ojcu, tak kiedy przyjdzie czas, słońce wstanie dla ciebie jako nowego króla.
- Czyli ja naprawdę będę królem? Wow, to takie czadowe!
- Jest to również bardzo odpowiedzialne zadanie. Musisz być odważny i pracowity, a przy tym pomocny i dobry, żeby wyrosnąć na godnego następcę tronu.
- Jestem taki. - potwierdził. Lewek znowu zapatrzył się na horyzont.
- Wszystko, co widzisz, żyje ze sobą w doskonałej harmonii. Kiedyś po śmierci wyrośnie na nas trawa, którą jedzą antylopy. Wszyscy jesteśmy złączeni w wielkim kręgu życia. To ważne, żebyś nauczył się go szanować.
Kątem oka dostrzegła nadlatującego Teke. Majordamus wylądował przy jej łapach, ukłonił się i zaczekał cierpliwie, aż będzie mógł złożyć raport.
- Wieczorem pokażemy coś wyjątkowego tobie i rodzeństwu. - obiecała Malkia. - A teraz leć na śniadanie.
- Dobrze, mamo!
Odprowadziła lwiątko wzrokiem. Kesho dołączył do niej i oboje posłali sobie pokrzepiające spojrzenia, przygotowując się na raport. Agenti i Wema czekały na dole, aż będą mogli wyruszyć na patrol. Księżniczka miała w planach odwiedzić dzisiaj Miejsce Płomieni, którego była opiekunką.
Książe Hewa wbiegł do jaskini. Dopadł do upolowanej zebry, przeznaczonej tylko dla członków królewskiej rodziny. Kiedy był już najedzony, z zadowoleniem położył się pomiędzy Wise i Taje, żeby wysłuchać ich opowieści o Białej Ziemi. Uwielbiał dowiadywać się nowych rzeczy. Kiedy zdobywał wiedzę i umiejętności, czuł się jak prawdziwy następca tronu.
Hewa planował urządzić sobie drzemkę i może się później pobawić. Liczył na spokojny dzień. Stado zaczęło się rozchodzić do swoich obowiązków lub żeby nacieszyć się ładną pogodą. Lewkowi udało się nawet zamknąć oczy. Było tak cicho i spokojnie.
Zaraz.
Cicho i spokojnie?
Otworzył oczy, rozglądając się nieufnie. Wkrótce poczuł ciężar na swoich plecach, kiedy ktoś przycisnął go do ziemi. Hewa westchnął. Mając rodzeństwo rzadko można było liczyć na odpoczynek. Chciał przewrócić się na bok, jednak brat skutecznie mu to utrudnił.
- Poddajesz się? - usłyszał nad swoim uchem głos Mrithi'ego.
- Żartujesz, z zaskoczenia się nie liczy. - odpowiedział Hewa. Udało mu się wreszcie wyrwać bratu i teraz to on na niego wskoczył, rozpoczynając ich małe zapasy.
- Mama i tata już zeszli z Białej Skały, musimy iść. - Nafasi zatrzymała się przed siłującymi braćmi, posyłając im pospieszające spojrzenie.
Mrithi od razu zeskoczył z brata. Nie miał jeszcze grzywki, ale z niecierpliwością na nią oczekiwał. Zastanawiał się, czy będzie biała, czy czerwona. To z jakim entuzjazmem zareagował na słowa ich siostry, zwróciło uwagę Hewy. Lwiątko zmrużyło oczy.
- Naprawdę zamierzacie wymknąć się nad wodopój?
- Tak. Pytałem Mlinzi i wcale nie jest daleko. Będzie na nas czekać na miejscu. - odpowiedział jakby nigdy nic Mrithi.
- A rodzice? Opiekunki?
- Na przypale albo wcale! - zawołał najmłodszy z rodzeństwa, uśmiechając się wesoło.
Hewa westchnął. Przeniósł wzrok na siostrę, która siedziała cicho.
- Będziemy mieć szlaban.
- To okazja, żeby poznać Białą Ziemię. Bez towarzystwa rodziców. Będziemy jak dorośli. - starała się przekonać.
- Dobra, Hewa, jak będziesz chciał dołączyć, to wiesz, gdzie jesteśmy. - mrugnął do niego jasny lewek i popchnął lekko białą lwiczkę. Oboje zaczęli się kierować do wyjścia, obserwowani przez zdziwionego Hewe. Wreszcie jednak pierworodny syn pary królewskiej dogonił ich. Chociaż miał wątpliwości, co do ich nielegalnego wyjścia, wolał mieć oko na rodzeństwo. Czuł się za nich odpowiedzialny.
- Jest Mlinzi! - zwrócił się jasny lewek do rodzeństwa, jeszcze zanim zawołał głośniej. - Hej, Mlinzi!
Córka Agenti odwróciła się w stronę kuzynów, od razu posyłając im uśmiech. Podbiegła do nich.
- Hope i Kama już zerkają na was z ciekawością. - pokręciła łebkiem. - Przynajmniej coś się będzie wreszcie działo. Kui może przestanie tak kozaczyć. Chodźcie.
Wspomniany "Kui" przyjrzał im się z zainteresowaniem, jeszcze zanim zbliżyli się do wodopoju. Był z nich wszystkich najstarszym lwiątkiem. Odkąd Thema i Kweli przeprowadzili się do Białej Przystani, Kuimba uczył wszystkie lwiątka najlepszych zabaw. Zdążyła wyrosnąć mu czarna grzywka.
- No proszę, ktoś tu stęsknił się za kłopotami i zabawą?
- Podobno to się najlepiej łączy. - odpowiedziała czarna lwiczka, stojąca u boku lewka. Rozpoznali w niej Machozi, córkę Akili'ego i Asanty. Oczy Machozi były ciemnoniebieskie i przenikliwe. - Czekamy jeszcze na Surę i możemy zaczynać.
- A w co będziemy się bawić? - zapytała Nafasi.
- W berka, chowanego, może w zapasy lub wyścigi. Wszystko, co przyjdzie nam do głowy. - odpowiedziała czarna lwiczka. - Możecie też zaproponować coś swojego. Byle nie w królestwo, w to bawiliśmy się wczoraj. Wiele was omija przez siedzenie w jaskini.
- To i tak lepsze niż chodzenie do szkoły dla lwiątek. - odezwał się nowy głos i wszyscy zerknęli na Surę, stojącego w wodzie. - To nudne.
- Co jest nudnego w zdobywaniu wiedzy? - zapytał oburzony Hewa.
- A co jest fajnego w spędzaniu dnia na czymś innym niż zabawa? Zwykle muszę pomagać rodzicom w Miejscu Skał. - wzruszył ramionami.
Hewa, Nafasi i Mrithi dobrze wspominali swój pierwszy dzień z rówieśnikami. Dużo się bawili, oglądali ptaki i na koniec nawet urządzili sobie drzemkę w cieniu drzewa. Dopiero kiedy nadszedł wieczór i musieli podejść do rodziców, czuli na swoich barkach ciężar ich małej ucieczki.
- Najpierw wodopój a niedługo dowiem się, że będę musiała was szukać w Tęczowej Krainie! - oburzyła się Malkia, wpatrując się gniewnie na trójkę lwiątek przed sobą. Musiała obniżyć pyszczek, żeby patrzyli jej w oczy, chociaż unikali jej spojrzenia. - To nie jest zabawa, dzieci. Musicie nas informować o waszych wyjściach. Hope i Kama nie zawsze będą mogły upilnować was wszystkich. Musicie być odpowiedzialni i zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństw, które wręcz kochają takie małe lwiątka.
- Już pomijając fakt, że potrzebujecie naszej zgody, żeby wyjść nad wodopój, a jak pamiętam, żadne z was jej nie dostało. - mruknął niezadowolonym głosem Kesho. - I w ten właśnie sposób możecie być pewni, że przez kilka dni nasze babcie nie będą odstępować was na krok.
- Kilka dni? - zapytali równocześnie.
- Mogę to zwiększyć, ale zależy mi, żebyście mieli dobry kontakt z innymi lwiątkami i mogli się bawić. Musicie jednak nauczyć się, że ucieczka nie jest wskazana. - odpowiedział.
- Czy to znaczy, że odwołujecie dzisiejszą niespodziankę? - zapytał z przejęciem Hewa, zwracając na siebie spojrzenia rodzeństwa. Uśmiechnął się głupio. A tak, zapomniał im powiedzieć.
Malkia i Kesho wymienili spojrzenia, jakby się zastanawiali.
- Nie, to wciąż aktualne. Chodźcie. - rzucił Kesho, prowadząc swoje dzieci w stronę łąki.
Kiedy cała piątka dotarła na miejsce i ułożyła się wśród traw, królowa spojrzała na swoje dzieci z uczuciem. Niebo było ciemne i pełne gwiazd. To właśnie one przyciągały uwagę lwiątek.
- Z gwiazd patrzą na nas wszyscy wielcy władcy z przeszłości. Nasi przodkowie, którym wiele zawdzięczamy. Każdy dobry lew znajdzie tam swoje miejsce po śmierci. A niektórzy czuwają nad nami jako duchowi przewodnicy. Może uda wam się waszych odkryć, kiedy nadejdzie czas.
Lwiątka zamierzały zapamiętać słowa matki. Rozmawiały z podekscytowaniem o tym, jakiego duchowego przewodnika mogą mieć. Nawet znaleźli czas, żeby się trochę pobawić z Kesho, zanim zasnęli przy boku Malki. Lwica wpatrywała się w swoje maluchy, zanim przeniosła wzrok na leżącego obok lwa. Będą musieli wracać na Białą Skałę.
- Chciałabym, żeby byli szczęśliwi.
- Zrobimy wszystko, żeby tak się stało. - obiecał, składając na jej pyszczku pocałunek.