Mrithi wrzucił do "miski" owoc, następnie łapkami robiąc z niego papkę. Zawartość nieprzyjemnie się kleiła, ale pachniała słodko i wiedział, że będzie dobra w zastosowaniu. Kiedy skończył, wytarł łapki w duży liść. Matibabu akurat zdążyła wrócić z kolejnymi owocami i pochwaliła jego robotę. Mrithi uwielbiał punkt dnia, kiedy medyczka mówiła coś miłego o jego pracy. Czasami zdarzało się, że dawała jakieś uwagi lub musiał coś powtórzyć, ale i tak chętnie przychodził jej pomagać. Stało się to ważnym elementem jego dnia. Gdyby nie to, że czasami musiał brać udział w zabawach, żeby cieszyć się radosnym dzieciństwem, pewnie zamieszkałby w baobabie.
- Jak sobie radzi mój syn?
Malkia uśmiechnęła się delikatnie na widok lwiątka. Mrithi podbiegł do matki i otarł się o jej łapy na znak przywitania, zanim uśmiechnął się wesoło, spoglądając to na jedną, to na drugą lwice.
- Jest coraz lepszym asystentem. Jak tak dalej pójdzie, to nauczy się wszystkiego przed swoją dorosłością. - oceniła Matibabu.
- Co tu robisz mamo? - zapytał lewek.
- Przyszłam zobaczyć, dlaczego przegapiłeś obiad. No i czy nie ma z tobą twojej siostry. Nie widziałam jej od śniadania. - odpowiedziała królowa.
- Pewnie włóczy się po sawannie. - podsunął Mrithi.
Malkia zauważyła, że Mrithi rzucił dłuższe spojrzenie medyczce, jakby szukając u niej potwierdzenia. Posłała im pytające spojrzenie.
- Mamo, bo rozmawialiśmy ostatnio z Matibabu i chciałem coś powiedzieć tobie i tacie. Jakoś nie było okazji, a to ważne. - uśmiechnął się nieśmiało. - Chciałbym kontynuować lekcje u Matibabu i w przyszłości zostać szamanem Białej Ziemi.
Malkia nie wydała się zaskoczona.
- Coś czułam, że to będzie rola dla ciebie.
- Jest świetnie! Czuję się naprawdę wspaniale, kiedy mogę pomagać innym i uczyć się rzeczy, których większość naszego stada nie jest świadoma. - oczy lwiątka lśniły z zachwytu. - Zgadasz się?
- Oczywiście, że tak. Chciałabym, żeby wszystkie moje lwiątka realizowały się w tym, co jest ich przeznaczeniem.
***
Przyjaciele wpatrywali się w bordową lwicę z niepokojem i nieufnością. Musieli zachować ostrożność. Lwica nie budziła ich zaufania, kiedy wpatrywała się w nich bez słowa. Przerażający uśmiech wykrzywił jej pysk dopiero w momencie, kiedy dostrzegła Kuimbę. Wykonała pewny krok do przodu, zanim Mlinzi warknęła:
- Nie podchodź!
Lwica nie zatrzymała się jednak, a jedynie prychnęła bez rozbawienia. Obniżyła pysk, żeby spojrzeć prosto w oczy lwiątka.
- Ty jesteś synem Adele, prawda?
Kuimba najpierw zamrugał zdziwiony, potem spojrzał na równie zdezorientowanych przyjaciół, zanim ponownie wbił spojrzenie w lwicę, starając się wytrzymać jej spojrzenie.
- Zależy kto pyta.
Lwica uniosła pysk, nadal zachowując groźną i nieżyczliwą postawę.
- Musisz być jej lwiątkiem. Odziedziczyłeś jej futro, ale grzywa i oczy zdradzają, że jest w tobie chociaż cząstka ojca.
- Ojca? - Kuimba otworzył szerzej oczy. - Mama mówiła, że był złym lwem.
- Kłamała. Kivuli był prawdziwym wojownikiem. Podbił Białą Ziemię i pewnie teraz byłabym królową, gdyby nie twoja matka. Otruła go. A on tak bardzo się starał. Za jego panowania Biała Ziemia przestała być słaba.
- Masz roślinki w głowie? - parsknęła Machozi. - Biała Ziemia zawsze była potężna.
- Czekajcie. Ojcem Kuimby jest ten Kivuli z historii? Ten przez którego mama była na wygnaniu? - Nafasi wydała z siebie przestraszone piśnięcie.
Lwica o czerwonych oczach natychmiast na nią spojrzała.
- Ah, księżniczka Nafasi. Czemu mnie nie dziwi, że lwiątka zawsze wpychają się tam, gdzie jest niebezpiecznie.
- Nic nam nie zrobisz. To nasz teren. - warknęła Mlinzi, zasłaniając swoim ciałem Nafasi.
- Tak, zaraz zaczniemy krzyczeć i ktoś przybiegnie. - zawtórował Sura.
- Kim ty w ogóle jesteś, co?! - warknęła Machozi.
- Kivulia. - odpowiedziała bez wahania. - Odbieram to, co należało do mojego ojca. - odwróciła wzrok od lwiątek, żeby ponownie wpatrywać się w przyrodniego brata. - Naszego ojca. Jesteśmy rodzeństwem. Jestem pewna, że Kivuli chciałby, żebym to ja cię wychowała. Adele i Biała Ziemia zrobią z ciebie słabeusza i głupca. Chodź ze mną, Kuimbo, razem odzyskamy nasze dziedzictwo.
- Jesteś moją siostrą? A moim ojcem był Kivuli? Chcesz żebym zdradził Białą Ziemię?
- Gdyby nie twoja matka, teraz byłbyś księciem. - wywróciła oczami Kivulia. - Czego tutaj nie rozumiesz?
- I mam wybrać twoją stronę?
- Stronę naszego ojca. Największego władcy w historii.
- No przecież on z tobą nie pójdzie! - warknął Sura. Spojrzał na Kuimbę. - Prawda?
Syn Adele zerknął na przyjaciół, nadal przetrawiając to, czego się właśnie dowiedział. Później ponownie spojrzał na Kivulię.
- Nigdy nie zdradzę Białej Ziemi. Moja matka miała powód, żeby zabić Kivuli'ego. Był złym lwem i zasłużył na karę. - warknął.
Ponieważ Kivulia stała blisko, jako pierwszy mógł zauważyć, jak zmienia się wyraz jej pyska. O ile to możliwe, to jej oczy jeszcze bardziej pociemniały, a z gardła wydobyło się groźne warczenie. Kuimba nie zdążył odskoczyć, kiedy go złapała i ugryzła. Krzyknął, walcząc z bólem, który przeszył jego bok. Rzuciła nim tylko po to, żeby wskoczyć na lwiątko z wysuniętymi pazurami.
- Skoro nie jesteś ze mną, to nie zasługujesz na życie. Zdradziłeś ojca! - warknęła, atakując go w szale, zaślepiona własnym zmanipulowanym umysłem.
Mlinzi pierwsza rzuciła się na ratunek, a za nią pognali Sura i Machozi. Lwiątka rzuciły się na lwicę, próbując ją odciągnąć od ich przyjaciela, ale ta z łatwością zrzuciła ich z siebie. Nafasi obserwowała, jak Kivulia rani jej przyjaciela i zagraża pozostałym. Pomyślała, że z łatwością mogłaby ich zabić, zanim ktoś przybędzie na pomoc.
Więc musieli się sami obronić.
- Zostaw ich! - krzyknęła. - To rozkaz!
- W dupie mam twoje rozkazy, zaraz przyjdzie kolej na ciebie! - odpowiedziała warknięciem Kivulia.
Na chwilę wyrwała się z transu, co pozwoliło Kuimbie się wyrwać. Lwiątko zaczęło biec, chcąc uciec przed siostrą. Kivulia rzuciła się w ślad za nim.
Zaraz go zabije! pomyślała ze strachem Nafasi.
- Powiedziałam, ZOSTAW!
Księżniczka poczuła w sobie wielką siłę. Miała wrażenie, jakby cichy głos szeptał jej do ucha, że to już czas. Ryknęła. Głośno i pewnie, czując jak uśpiona moc nareszcie może ujrzeć światło dzienne. W chmurach pojawiły się głowy lwów, które zaryczały wraz z nią i wiatrem. Nafasi w tamtej chwili czuła się potężniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Jak prawdziwa dorosła lwica, gotowa bronić przyjaciół.
Kivulia nie zdążyła na nią spojrzeć. Poleciała do tyłu, pod naciskiem jej ryku. Nie utrzymała równowagi, przez co wpadła na skałę.
Ryk Nafasi ustał. Lwiczka nadal stała, napinając mięśnie i uginając łapy, jakby była gotowa powtórzyć swój wyczyn. Spojrzała w górę na niebo. Chmurne głowy lwów zniknęły. Zamrugała. Gdyby nie to, że obok niej znaleźli się zdezorientowani przyjaciele, pewnie uznałaby to za sen.
- Uciekamy! - zarządziła.
Nikt się z nią nie kłócił. Przyjaciele pognali w stronę Białej Ziemi, chcąc jak najszybciej przekroczyć granicę i znaleźć się w bezpiecznych objęciach członków stada.
Kivulia zamglonym wzrokiem śledziła ich ucieczkę, ale nie czuła się na siłach, żeby ruszyć w pogoń. Musiała jednak się podnieść, zanim pojawi się tu ktoś silniejszy niż głupie lwiątka. Zacisnęła ze złości szczękę. Spojrzała na swój obolały od uderzenia bok.
- Księżniczka ma ryk. - warknęła do siebie. Podniosła się, stawiając ostrożne kroki w stronę przeciwną niż Biała Ziemia. - Możesz być pewna, Nafasi, że użyłaś na mnie ryku po raz ostatni.
Ziemia pod jej łapami była nieprzyjemna w dotyku. Im bardziej się oddalała, tym teren stawał się pozbawiony małej roślinności. Dziki i niebezpieczny, zupełnie jak ona.
- Widzisz ojcze, twój syn cię zdradził, ale ja nadal jestem i zamierzam się zemścić. Na nich wszystkich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz