Zanim Malkia i Kesho zdążyli się obejrzeć, ich dzieci znalazły własne ścieżki w swoim życiu i coraz częściej zdarzało im się znikać na cały dzień z Białej Skały. Lwiątka nadal chodziły na lekcje do mentorów i wspólnie się bawili. Widać było jednak, że coś się zmieniało. Hewa nadal brał udział w lekcjach na temat rządzenia królestwem. Swój wolny czas poświęcał jednak Savanie, która zyskała tytuł jego najlepszej przyjaciółki. Wspólnie się bawili, spacerowali, poznawali zakątki Białej Ziemi i ścigali się w wodopoju. Często też obserwowali życie na sawannie, chcąc uczyć się od innych zwierząt, jak niegdyś robiła młodziutka Malkia.
Mrithi przesiadywał całe dnie u Matibabu. Medyczka dzieliła się z nim ciekawymi informacjami, pozwalała pomagać sobie w robieniu farb i zbieraniu roślin na lekarstwa, a także przyglądać się leczeniu pacjentów. Mrithi zaczął też bardziej szanować krąg życia. Chociaż nadal miał w sobie dużo radości i energii, teraz był bardziej uważny i nawet wysyłał niektóre lwy do kontroli u Matibabu, tak na wszelki wypadek. Lubił powtarzać swoją rymowankę "Kto o zdrowie dba, ten zebrę na śniadanie złapie sam. A kto zaniedbuje, ten z przodkami spotka się szybciej niż zrobi dwóje!"
Nafasi szybko odczuła pozostawienie przez braci. Leżała samotnie na podwyższeniu, bawiąc się przyniesionym z zewnątrz kamyczkiem. Przesuwała go z jednej łapki do drugiej, wzdychając co jakiś czas ze smutkiem. Promienie słońca wpadające do jaskini zostały zastąpione przez cień. Ktoś wskoczył na podwyższenie i przykucnął obok księżniczki, rzucając jej zatroskane spojrzenie.
- Co się stało, Nafasi?
- Nic. - burknęła, pociągając noskiem.
- No przecież widzę, że nasze słoneczko zostało przysłonięte przez jakieś brzydkie chmury. Tacie nie powiesz?
Nafasi podniosła wzrok na ojca.
- Hewa i Mrithi obiecali się ze mną pobawić, ale znowu gdzieś wyszli.
- Rozumiem. Teraz spędzają dużo czasu z innymi lwami i czujesz się samotna. Też tak się czułem, kiedy Cheka wyprowadził się do Białej Przystani. Wiesz, co jest najlepszym lekarstwem? - zapytał, a kiedy lwiczka pokręciła łebkiem, dodał. - Rozmowa. Powiedz im, jak się czujesz i powinno do nich dotrzeć, jak ważne jest dotrzymywanie obietnic. Sam też mogę z nimi porozmawiać.
- Nie, tato, bo dowiedzą się, że naskarżyłam. - lwiczka posłała mu lekki uśmiech.
- To nie skarżenie, tylko rozmowa z ojcem. - odpowiedział uśmiechem, który poszerzył się, kiedy lwiczka się do niego przytuliła. - Co zamierzasz teraz zrobić? Będziesz na nich czekać na Białej Skale, czy skorzystasz z ładnej pogody?
- Pójdę poszukać innych lwiątek. - zdecydowała księżniczka.
Nowa Ziemia była królestwem, które stale się rozwijało. Stado powiększyło się o nowych członków i teraz z większą łatwością przychodziło patrolowanie terenu i odganianie intruzów. Wraz z większą liczbą pyszczków do wykarmienia, należało też więcej polować. Wcześniej o stadzie założonym przez króla Hurumę słyszałam jedynie z opowieści. Lew dobrze władał swoim stadem, a u jego boku zawsze stała królowa Aishi. Powoli przygotowywali się do przekazania władzy swojemu synowi. Wakati był wspaniałym następcą, który dawał nadzieje na dalsze dobro tej ziemi. Mady też spisywała się w roli księżnej i była do mnie przyjaźnie nastawiona. Właściwie wszystkiego nauczyłam się od niej. Chciałam być dobrą księżną, tak jak ona. Mady wydawała się urodzona do tej roli. Chociaż lubiłam dowodzić i zawsze w grupie starałam się być liderem, tutaj odczuwałam większą presję. Daleko jej było jednak do tego rodzaju presji, który każe zamknąć się w sobie. Nie, to było motywujące uczucie, żeby rywalizować z Aishi i Mady o bycie uwielbianą przez członków stada.
Nowa Ziemia stała się moim domem od razu, kiedy przekroczyłam jej granicę. Tęskniłam za Białą Ziemią, ale przez to, że połowę mojego dzieciństwa spędziłam w Tęczowej Krainie przez wygnanie, odczuwałam z nią mniejszą więź. Tutaj byłam bardziej potrzebna i mogłam stać u boku lwa, przy którym moje serce biło niebezpiecznie szybko.
Cieszyłam się obecnością mamy. Luna szybko zyskała szacunek nowoziemców. Naszą małą tradycją było wspólne jedzenie kolacji, przy której zawsze opowiadałyśmy sobie o przebiegu dnia.
Tezya była najlepszą siostrą na całym świecie. Przyznam, że każdy kto podważyłby moje zdanie w tym temacie, oberwałaby pazurami po pysku. Niewiele było sióstr gotowych opuścić rodzinny dom, żeby zamieszkać w nowym królestwie. Miała tutaj tylko mnie i mamę, ale szybko zyskała sympatię innych lwic ze stada. Tezya już była takim typem lwa, który gdzie się pojawiał, tam przyciągał innych swoją przyjazną naturą, energią i szerokim uśmiechem. Wszystko, co robiła, musiało być idealne. Nasza więź stała się jeszcze silniejsza. Kiedy Tezya wracała z polowania, zawsze zabierałam ją na ploteczki i wspólne patrolowanie. Tutaj nie było doradców, a jedynie majordamusi, ale zamierzałam uczynić z Tezyi coś na kształt mojej prawej łapy, doradczyni, najwierniejszej przyjaciółki.
W moim życiu nastąpiła też kolejna wielka zmiana. Mkali był cudownym partnerem i rozpieszczał mnie na każdym kroku. Widywaliśmy się codziennie. Uczył mnie o Nowej Ziemi, pomimo że sam miał wiele obowiązków związanych z przejęciem tronu. To znaczy dopiero po Wakati'm, który sam potomstwa nie miał, ale za to okazał się świetnym mentorem. Przekazywał wiedzę cierpliwie, starannie i skupiając się na najważniejszych informacjach.
To był odpowiedni czas, żeby nasza rodzina powiększyła się o kolejnego członka.
- Sefu! - zawołałam.
Nie musiałam długo czekać, żeby ujrzeć w oddali biegnący kształt ciemnej lwiczki. Była idealna. Połączenie moje i Mkali'ego. Ciemna brązowa sierść, czarny nosek, rudy pędzelek ogona i piękne niebieskie oczy, w których zawsze kryło się ciepło.
Sefu* spojrzała na mnie wielkimi oczami, uśmiechając się radośnie. Była z charakteru spokojna i cierpliwa, łagodna wobec stada i rodziny, witająca wszystkich uśmiechem i żegnająca miłym słowem. A przy tym mojej córce nie brak było odwagi i dostojności. Zanim obejmie tron minie bardzo dużo czasu, ale była nadzieją, że Nowa Ziemia będzie miała kolejnego następcę.
Pamiętam, że kiedy nadawaliśmy jej imię, zależało nam na tym, żeby dorastała w bezpieczeństwie.
- Prosiłam cię, żebyś nie oddalała się daleko. Inne lwiątka są starsze od ciebie, dlatego mogą chodzić nad rzekę, ale ty musisz zachować większą ostrożność. - upomniałam.
- Oh daj spokój, Tamu, jakbyś sama zapomniała, co robiłyśmy w jej wieku. - zaśmiała się Tezya, puszczając oko siostrzenicy, która zachichotała. Już wiedziałam, że Sefu później na osobności wypyta o jakąś z moich dziecięcych przygód. Spiorunowałam wzrokiem moją siostrę, która wczuła się aż za bardzo w rolę ciotki.
- Mhm, żebyś zaraz nie obudziła się w środku nocy z trawą w pysku. - odszepnęłam.
- A mi mówisz mamo, że nie można grozić innym lwom.
Sefu oczywiście jak na złość musiała mnie usłyszeć. Westchnęłam.
- Matki mogą więcej.
- Gdzie to jest napisane?
- Na skale w jaskini do której zaraz pójdziesz. - odpowiedziałam, ale posłałam jej przy tym rozbawione spojrzenie, żeby wiedziała, że tylko żartuje.
Sefu umiała otóż stopić lód w każdym sercu.
I przekonałam się o tym na własnej skórze.
Obserwowałam, jak odbiega w stronę innych lwiątek, trochę też wspominając swoją młodość i obiecując sobie, że zabiorę ją kiedyś na Białą Ziemię, żeby poznała nasze korzenie.
*bezpieczna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz