Kivuli i Kivulia dość szybko odnaleźli się w stadzie. Już pierwszego dnia lew wybrał się na kilka patroli, chcąc jak najlepiej poznać Białą Ziemię, natomiast lwica wzięła udział w polowaniu i nauczyła się podstawowych zasad obowiązujących w stadzie białoziemców.
Nyeusi skorzystała z pięknej pogody, żeby wybrać się na samotny patrol. Lubiła to robić, chociaż częściej przystawała na obecność Kilio II, Taje, Wise lub własnego syna. Szczególnie obecność Kody była dla niej czymś przyjemnym. Odkąd syn założył własną rodzinę i skupił się na byciu lwem walczącym, widywała go stosunkowo rzadko. Na Białej Ziemi istniało powiedzenie, że wszyscy byli jak wielka, kochająca się rodzina. Musiała się z tym zgodzić. Uważała to królestwo za swój dom i zamierzała za nie walczyć do samego końca.
Była w trakcie przechodzenia obok granicy z Miejscem Płomieni, kiedy jej wzrok natrafił na czarne futro i charakterystyczną białą grzywę. Zatrzymała się, czując napinające się mięśnie w gotowości do walki. Wysunęła pazury i warknęła, zwracając na siebie uwagę samca. Swojego byłego partnera i największego wroga Białej Ziemi. Lew wielokrotnie atakował ich ziemię, najpierw u boku Hasiry, potem słuchając rozkazów Johari, żeby na samym końcu z niepowodzeniem podjąć się ataku jako sam sobie lider. Uważała, że był żałosny i że tylko przy pomocy Hasiry i Johari był w stanie wziął udział w jakiejś prawdziwej bitwie. Nie zmieniało to jednak opinii, że sprawiał problemy białoziemcom. On chyba również to wiedział. Podniósł głowę na warknięcie byłej partnerki i wbił w nią przenikliwe granatowe oczy. Później jego uśmiech rozciągnął się szyderczo i odważył się nawet na cichy, chrapliwy śmiech.
- No proszę, a kto tu się zjawił.
- Znajdujesz się na terenie Miejsca Płomieni, które należy do Białej Ziemi. - warknęła, znajdując się przy nim w kilku susach. Sądząc po tym, że lew ani drgnął, domyślała się, że liczył na bycie zauważonym. - Nawet nie oczekuje od ciebie usprawiedliwienia.
- Zupełnie jak tamtego dnia. - nawiązał do momentu podczas ostatniej bitwy, kiedy korzystając z zamieszania spowodowanego jego kłamstwem, udało mu się uciec. Nyeusi pobiegła jednak za nim i wtedy doszło do ich pierwszej od dawna dłuższej wymiany zdań.
Wreszcie mnie dogoniła i wtedy poczułem jak przejeżdża pazurami po moich tylnych łapach. Automatycznie zwolniłem, co wykorzystała. Chwilę później wskoczyła na mnie, przyszpilając do ziemi i dysząc z wściekłości, spoglądała prosto na moją grzywę, bo przecież oczu widzieć nie mogła. A szkoda, zobaczyłaby w nich złość. Próbowałem jej się wyrwać, niezadowolony z obecnej pozycji. Jak to robiła, że zawsze wydawała się silniejsza, chociaż była tylko zwykłą, czarną lwicą. No może nie taką zwykłą, skoro była moją byłą i matką pierworodnego syna.
- Co to miało być, Sawa? Kolejny atak? Na starość powinno się być mądrzejszym, a nie jeszcze głupszym! - warknęła na mnie, wbijając ostro pazury w moje biedne ciało.
- Złaź ze mnie, głupia, nie muszę ci się spowiadać. - odpowiedziałem warknięciem.
- Nawet nie oczekuje od ciebie usprawiedliwienia. Hasira i Johari dawno wąchają kwiatki od spodu. Jako ich uległy giermek powinieneś iść w ślad za nimi.
Wreszcie udało mi się zepchnąć z siebie lwicę. Odwróciłem się do niej, jeżąc ze złością czarną sierść.
- Jesteś bezczelna, Nyeusi. Nigdy nie potrzebowałem Hasiry i Johari, żeby zniszczyć wasze małe stadko.
- Małe? Utknąłeś w czasie o te kilka lat? Wszyscy poszli do przodu i tylko ty zostałeś sam, śliniąc się przez sen o podboju Białej Ziemi, który nigdy nie nastąpi. A wiesz dlaczego? Bo jesteś zbyt słaby, Sawo.
- Uważaj na słowa. Mogę cię zabić tu i teraz. Ciekawe, czy twoja Wise będzie długo płakać.
- Narażasz własnych synów na śmierć podczas bitwy. - pokręciła głową, uderzyła ogonem o ziemię i widziałem w jej oczach czystą złość. - Więc obyś pewnego dnia sam stracił życie. W samotności, bo tylko to ci zostanie.
I wtedy odeszła, a ja zrobiłem to samo, kierowany potrzebą mordu.
- A ty nadal jesteś na tym samym kiepskim położeniu. - wywróciła oczami czarna lwica. - Prosisz się o śmierć. Prawo pozwala zabić intruza.
- Jedynie za zgodą władców. - podkreślił Sawa. - Jeszcze pamiętam te wasze idiotyczne zasady.
- Myślę, że król nie będzie miał zastrzeżeń, kiedy przyniosę mu twoje martwe ciało. - zmrużyła wściekle oczy, przystępując o niebezpieczny krok do przodu. - Zapytam tylko, co znów kombinujesz?
- Przemyślałem twoje słowa. Te o samotności, synach, ogólnie o nieudanych podbojach waszego malutkiego królestwa. Wiesz, co stwierdziłem?
- Nie obchodzi mnie to. - wywróciła oczami.
- Że czas znaleźć sobie inne stado, które będę mógł atakować i sprawiać mu problem. Biała Ziemia mi się znudziła.
Nyeusi prychnęła w odpowiedzi.
- Nie nabierzesz mnie. Jesteś kłamcą i mordercą, od takich lepiej trzymać się z daleka. Mam uwierzyć, że tak nagle ci się odwidziało? Po tylu latach? Co, jednak brak kogoś, komu możesz służyć pokazuje, jaki z ciebie nieudacznik, hm?
Sawa warknął.
- Wierz sobie w co chcesz. Biała Ziemia upadnie po śmierci Wise, a ona żyć wiecznie nie będzie. Ciekawe czy wtedy zwrócisz się do mnie o pomoc.
- Biała Ziemia trzyma się dobrze, a Wise wszystkich przeżyje. - odpowiedziała Nyeusi. - Nie martw się, Sawa, jestem przekonana, że zaraz przylepisz się do tyłka jakiejś lwicy i będziesz jej grzecznym pupilkiem. A może teraz lew dla odmiany?
- Szkoda tracić na ciebie słów.
- Powtórzysz to samo na Białej Skale? To, że oficjalnie nie chcesz już być naszym wrogiem? - uniosła jedną brew, wpatrując się uważnie w samca.
- Życie mi jeszcze miłe, Nye. - odparł lew, wywracając oczami. Odwrócił się i zniknął w zaroślach. Nyeusi obserwowała go, głęboko zamyślona, czy faktycznie mogła nadejść wielka przemiana Sawy teraz, kiedy został bez nikogo.
***
- Pamiętasz, co ci mówiłam?
- Tak, mamo. Mam być miłym lewkiem dla Malkii i zgadzać się na wszystkie zaproponowane zabawy, a najlepiej zabrać ją z daleka od innych lwiątek, żebyśmy mogli porozmawiać bez świadków. - powtórzył Daha, krzywiąc się na mycie sierści. Nienawidził tego, ale Giza z jakiegoś powodu zawsze dbała o jego czyste futerko.
- Doskonale. Musisz ją poderwać, zanim stanie się dorosła, to może uda się was zaręczyć. Wtedy zostaniesz królem, mój mały książę.
Daha wyprostował się dumnie, zadowolony z tego pomysłu. Jeśli poderwanie Malkii miało sprawić, że zostanie kolejnym królem Białej Ziemi i zapisze się w historii, był gotowy podjąć się tego zadania. Pożegnał się z Gizą, kierując się od razu w stronę wodopoju. Tam zwykle spotykali się całą paczką. Odkąd Agenti opuściła Białą Ziemię i jeszcze wcześniej osiągnęła wiek nastoletni, zabrakło im jednego towarzysza.
Daha zatrzymał się na płaskim kamieniu i zerknął na bawiące się w berka lwiątka. Super, znowu ubrudzę futro i będę musiał słuchać od matki, że przyszły król powinien dbać o swój wygląd, pomyślał. Zszedł z płaskiego kamienia, akurat spotykając po drodze Milele.
- Spóźniłeś się na zabawę w chowanego.
- Zaspałem. - odmruknął. - Ale widzę, że nie tylko ja. Gdzie Cheka i jego gorsza połowa?
- Ciocia Mia i wujek Ni zabrali ich na rodzinny spacer po śniadaniu. - odpowiedziała księżniczka.
- To zrozumiałe. U was takie spacery są niemożliwe. Król Mfalme woli spędzać czas z Malkią, a królowa Kukaa lata z Maji do medyków na jedno jej kichnięcie. - wywrócił oczami.
Zatrzymał się, kiedy to samo zrobiła lwiczka.
- Tata nie woli spędzać czasu z Malkią, kocha nas tak samo, ale musi to robić z uwagi na jej rolę następczyni tronu. Dobrze wiesz, że Maji miewa alergię, ale jest coraz lepiej. Mnie mama zabiera na wspólne bieganie. No i ta sprawa z Agenti.
- Ta, przykre. Czasami cieszę się, że nie mam rodzeństwa i takich problemów. Trudno jest pogodzić się z tym, że ktoś może być faworyzowany.
- Uważaj na słowa, Daha albo w nocy może cię ktoś ugryźć. - odpowiedziała, kłapiąc ząbkami. Daha cofnął się o krok.
Milele zostawiła go, zawołana przez Maji. Syn Gizy postanowił skorzystać z okazji, żeby zagadać do Malkii. Akurat kłóciła się o coś z Tamu. To zabawne, że Tamu najczęściej prowadziła dyskusje właśnie z Malkią albo Milele. Obie księżniczki były najbardziej charakterne, w przeciwieństwie do najmłodszej z miotu - Maji. Ona była nieśmiała i spokojna, ale równocześnie przyjacielska.
Stanął za Malkią i zakrył jej oczy łapkami. Biała lwiczka zaśmiała się cicho, zanim odwróciła się w jego stronę i posłała mu jeden ze swoich uśmiechów. Chyba to był jeden z treningów dla przyszłej królowej - uśmiechanie się do swoich poddanych. Albo do przyszłego króla, jak wolał się określać w swoich myślach Daha.
- Pójdziesz ze mną do Rafy? Może uda się dostać u niego jakiś owoc do grania. To będzie lepsza zabawa niż ciągłe ganianie się w kółko.
- Proponujesz zabawę czy spacer?
- Takie połączenie. No dawaj, będzie ciekawie.
- Tylko zabiorę Milele i Maji. Jesteśmy nierozłączne.
Daha wywrócił oczami. Spędzenie czasu tylko z Malkią było jednak trudniejsze, niż można było przypuszczać. Czwórka lwiątek ruszyła w stronę baobabu szamana. W pewnym momencie postanowili urządzić sobie mały wyścig. Wygrała Milele, co nie było specjalnie zaskakujące. Daha zajął natomiast ostatnie miejsce, wyprzedzony przez Maji i Malkię.
- Ha! Pierwsza! - podskoczyła Milele, pokazując język swoim siostrom.
Daha usiadł, zdyszany biegiem.
- Daj spokój, dałem wam wygrać.
- Musisz nauczyć się przyjmować porażki, Daha, jeśli chcesz poderwać moją siostrę. - szepnęła mu do ucha druga w kolejności narodzin księżniczka. Lewek spiorunował ją wzrokiem. Wykorzystał moment, kiedy Maji wspinała się na drzewo, a Milele ruszyła w ślad za nią, żeby zatrzymać przed tym samym Malkię.
- Może spotkamy się wieczorem na szczycie Białej Skały, żeby obejrzeć gwiazdy? Ciocia Lajla mówi, że są wyjątkowo piękne.
Pierworodna córka króla zamyśliła się.
- Zgoda.
Daha obserwował, jak obiekt jego westchnień wspina się na baobab, zanim sam ruszył w ślad za lwiczkami. Dzięki Maji udało się zdobyć odpowiedni owoc do zagrania w piłkę. Nie można było odmówić młodszej księżniczce, że potrafi się z każdym dogadać.
***
Malkia często obserwowała zwierzęta, mieszkające na Białej Ziemi. Można było się od nich wiele nauczyć. Księżniczka uwielbiała odkrywać ich styl życia i potrafiła przeleżeć w ukryciu długie minuty, zapamiętując jak najwięcej szczegółów. Stąd wiedziała, jaki styl prowadzą hipopotamy, słonie, żyrafy, nosorożce, a nawet ptaki i góralki.
Mfalme obserwował swoją córkę z Białej Skały, uśmiechając się lekko na kolejny pomysł księżniczki. Uparła się, że chce sprawdzić, jak żyją członkowie stada, ale nie zostać przez nich przyłapaną, co było trudnym zadaniem. Mfalme uważał, że zachowanie cierpliwości, a także umiejętności skradania się i obserwacji, mogą jej pomóc w przyszłym polowaniu na zwierzynę. Oderwał wzrok, kiedy biała kulka zaczęła się oddalać. Przeniósł spojrzenie na Ni, który siedział za nim z niezadowoloną miną, co nie było do niego podobne. Mfalme zmrużył oczy z przejęciem.
- Myślałem, że cały dzień spędzasz z Mią i dzieciakami.
- Chciałem, ale znalazła mnie Zaza. Mam złe wieści, królu. Biała Przystań została zaatakowana.
***
Witam w kolejnym rozdziale! Mam nadzieję, że się spodobał. Oto pytanka:
1. Czy Daha zostanie królem Białej Ziemi? A może komuś innemu Malkia odda swoje serce?
2. Czy Sawa faktycznie przestanie być zagrożeniem dla Białej Ziemi?
*Fragment pochodzi z opowiadania specjalnego o Sawie. Znajdziecie go w spisie treści, polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz