piątek, 19 lipca 2024

Rozdział 180

Zawadi słuchała raportu składanego przez Zazę. Majordamuska, mająca już najlepsze lata za sobą, wciąż miała dużo energii w skrzydłach, co pozwalało jej czuwać nad mieszkańcami Białej Ziemi. Kukaa siedziała u jej boku, wyprostowana i skupiona. Zawsze starała się dbać o dobro swojego królestwa i to właśnie wzbudzało szacunek u białoziemców. 
- Na sawannie panuje poruszenie odkąd krokodyle zaczęły opuszczać Miejsce Skał. - dodała na sam koniec. Ukłoniła się przed Kukąą, rozprostowując niebieskie skrzydła. - Czy jakieś rozkazy, wasza wysokość?
- Nie, to wszystko, Zazo, bardzo dziękuję. - westchnęła złota lwica i dała znak łapą, że majordamuska ma wolne na resztę dnia. Słuchanie codziennych, porannych raportów było koniecznym, ale długim obowiązkiem. Ostatnia wzmianka o krokodylach zaniepokoiła jednak lwicę. 
- Przekaż patrolom lwic i lwów walczących, żeby zachowali większą ostrożność i w miarę możliwości przepędzali krokodyle do Miejska Skał. Kiedy ostatnio rozmawialiśmy z ich przywódcą, twierdził, że nie mają powodów atakować mieszkańców Białej Ziemi. Ich rzeki są czyste, jedzenia nie brakuje. 
- Może to dla nich rozrywka. Lubią budzić strach w zwierzętach. - zaproponowała Zawadi. 
Lwice schodząc z Białej Skały, minęły się z Ndoto i Kivulim. Ten pierwszy uśmiechnął się szeroko i kiwnął głową na powitanie. 
- Dokąd ci tak spieszno, Ndoto? - zapytała Kukaa, odwzajemniając uśmiech. Wychyliła się zza lwa. - I widzę, że bierzesz ze sobą towarzystwo. 
- Tak, wybieramy się na mały patrol blisko granicy. To pomysł Kivuli'ego. 
Wspomniany lew kiwnął głową. 
- Nadal staram się poznać jak najlepiej Białą Ziemię. 
- Liczymy, że ci się u nas spodoba. - odpowiedziała Zawadi. 
Lwice pożegnały się, zostawiając lwów samych. Ndoto i Kivuli, tak jak było postanowione, skierowali swoje kroki w stronę granicy. Ich łapy równo odbijały się o ziemię, a grzywami poruszał lekki wiatr. 
- Jak ci się u nas podoba? - zagaił rozmowę syn Wise, kiedy oddalili się od Białej Skały wystarczająco.
- Jest to ładna ziemia i pełna zwierzyny. Dobrze wybrałem. - odpowiedział i patrząc przed siebie, kontynuował. - Zawsze chciałem być władcą dużego terytorium. Takiego, którego zazdrościłyby mi inne lwy, a lwice błagałyby o dołączenie. 
- Ciężko zbudować stado od zera. Mojej matce się udało. Była mądra, wytrwała i miała przyjaciół u swojego boku. Może tobie też kiedyś uda się przewodzić jakiemuś stadu. 
- Oh, już mi się udało. Biała Ziemia doczeka nareszcie odpowiedniego króla.
Ndoto zatrzymał się, jakby ktoś poraził go prądem. Spojrzał błyskawicznie na swojego towarzysza. Kivuli wpatrywał się w niego z powagą i lekkim, szyderczym uśmiechem. Ndoto otworzył pysk, chcąc coś powiedzieć. Kivuli miał wysunięte pazury, kiedy rzucił się na lwa. Dla samego syna Moto było to niespodziewane, ale udało mu się zepchnąć z siebie lwa. Kivuli jednak nie zamierzał się poddać. Miał konkretny cel. Musiał zabić syna Wise i zniszczyć jej ducha. Była to kolejna część planu, który tak dobrze udawało mu się realizować. 
Zaczęli się szarpać z Ndoto. Powalali się nawzajem na ziemię, drapiąc pazurami i gryząc, chcąc zyskać przewagę. Ruchy Kivuli'ego były przemyślane i dzikie, zupełnie jakby wpadł w szał. Bił czerwonogrzywego lwa bez litości. Udało mu się złapać go za szyję w bolesnym uścisku. Ndoto ryknął, chcąc tym samym powiadomić stado, że coś się dzieje. W przeciwieństwie do swojego przeciwnika, on walczył jedynie o zachowanie życia. Przeturlali się kolejny raz i tym razem to Ndoto uderzał z całych sił lwa. Walka była zaciekła i brutalna. Wynik mógł potoczyć się różnie i to jedna rzecz zdecydowała o wszystkim. Ostatni cios zadany przez wroga. Kivuli przytrzymał Ndoto wystarczająco długo przy ziemi, wykorzystując jego zmęczenie i wciąż szok spowodowany zdradą kogoś, kogo mógł uznać za członka stada. Kivuli zadał mu cios łapą, chcąc go ogłuszyć i wtedy chwycił lwa za szyję, zaciskając na niej zęby tak długo, aż ciało dawnego księcia przestało się ruszać. Bok Ndoto przestał się poruszać w rytmie oddechu.
Partner Imani rozejrzał się, z przerażeniem odkrywając, że stoi na własnym ciele, a jego sylwetka jest lśniąca. Czuł się inaczej, bardziej lekki i pozbawiony ostatnich ran zadanych podczas walki. Rozpoznał dwa lwy, wpatrujące się w niego ze zmartwieniem i tęsknotą. Sherr, jego duchowa przewodniczka i siostra jego babci. Obok lwicy stał Jicho. Na widok syna lew rzucił się do przodu i mocno go przytulił. Jicho odwzajemnił przytulenie, wsuwając pysk w gęstą grzywę ojca. Dopiero później odsunął się, żeby przejrzeć na niego ze smutkiem. 
- Twoja droga w Kręgu Życia została zakończona. Kivuli odebrał ci życie. Przykro mi, tato. 
- Biała Ziemia go pokona. Jestem tego pewien. Pomszczą mnie. - odpowiedział pewnym głosem Ndoto, jednak w jego oczach odbił się żal. - Myślałem, że zostało mi więcej życia. Nawet nie zdążyłem pożegnać się z Imani, Akili'm, moimi siostrami i mamą.
- Twoja śmierć nadeszła nieoczekiwanie i zbyt szybko. Miałeś dobre życie i osiągnąłeś w nim naprawdę wiele. Doczekałeś kochającej rodziny i dbałeś o stado. Zostaniesz zapamiętany przez historię. - odezwała się Sherr i objęła go ogonem, zaczynając prowadzić. Jicho szedł przy drugim boku Ndoto.
- Teraz mamy dla siebie całą wieczność. - powiedział Jicho i cała trójka rozpłynęła się wraz z blaskiem słońca. Rzucało ostatnie promienie, powoli zasłaniane przez czarne chmury. 

***

Następne wydarzenia potoczyły się w zaskakująco szybkim tempie. Stojąc na szczycie Białej Skały, Mfalme zauważył nadciągające stado. Kierując się zmartwieniem, że są to te same lwice, które zaatakowały Białą Przystań, kazał ukryć się lwiątkom i zwołał stado. Białoziemcy na rozkaz swojego króla, zaczęli biec w stronę granicy, a ich futra zlały się w różnokolorową plamę. Byli przyzwyczajeni do tego, że ciągle musieli brać udział w walce o swój dom.
Kiedy zbliżali się do granicy, sylwetki lwic były wyraźniejsze, ale nie tylko to zwróciło uwagę. Na trawie leżało ciało białego lwa o czerwonej grzywie. Ten widok sprawił, że Mfalme zatrzymał się i to samo zrobiło stado. Słyszał szepty białoziemców i dostrzegał, że wychylali się, żeby zobaczyć, co się dzieje. Widok Ndoto z licznymi ranami i zapach krwi w powietrzu, wzbudziły we wszystkich tak silne emocje, że niektóre lwice zaczęły płakać. Ndoto był przyjaznym i lubianym lwem wśród stada, wzbudzał też u nich szacunek. Nie było jednak wątpliwości, że dawny książę został zabity.
Imani przypadła do boku partnera, próbując zlizać krew z jego ran, cały czas coś do niego szeptając. Miłość Imani i Ndoto była szczera i długa. Serce lwicy w tamtym momencie rozpadło się na kilka drobnych kawałków.
- Ndoto, Ndoto, wstań, proszę, nie zostawiaj mnie. - łkała. Akili szybko znalazł się obok niej, potrząsając zmarłym lwem w desperackim geście. Jakby to miało sprawić, że ożyje. W oczach nastolatka można było dostrzec łzy.
Nora i Lajla przepchały się przez tłum i również zbliżyły się do ciała lwa, schylając głowy, pogrążone w głębokiej żałobie za bratem. Kisu i Msimu podeszli do swoich partnerek, chcąc dodać im otuchy. Policzki obu lwic były mokre od łez. Wyrwały się jednak samcom, kiedy przez tłum przeszła ostatnia postać. Wise. 
Biała lwica wpatrywała się w swoje lwiątko z rozpaczą, zanim rzuciła się w jego stronę i przytuliła do zimnego ciała. Płakała, mocząc jego futro i własną łapę, którą położyła na jego piersi. Odchyliła głowę do tyłu, wydając z siebie pełen bólu krzyk. Tak głośny, że nawet wrogie stado zatrzymało się, przyglądając całej scenie. Ponownie wtuliła się w Ndoto i nie dała się odciągnąć nawet Taje. 
- Synku... kto ci to zrobił? Ndoto, proszę, to nie może tak się skończyć. - zawołała, rozglądając się jeszcze po tłumie w nadziei, że ktoś powie, że to tylko zły sen. Że wcale nie straciła swojego dziecka.


Ndoto [*]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz