piątek, 19 lipca 2024

Rozdział 181

Mówi się, że dzieci nie powinny umierać przed swoimi rodzicami. W świecie lwów było to jednak trudne, kiedy ciągle zmuszeni byli walczyć o przetrwanie. Wise pragnęła dla swoich dzieci długiego i spokojnego życia. Nawet w najgorszych koszmarach nie sądziła, że przyjdzie jej pochować własne dziecko. Ndoto był jedynym biologicznym synem Wise. Kochała go całym sercem, podobnie jak wszystkie swoje lwiątka. Doczekał wspaniałej rodziny i wyglądało na to, że jego ścieżka wciąż była długa i pełna dobrych chwil. 
A teraz jej lwiątko, które jeszcze kilka lat temu wtulało się w jej futro, leżało martwe na ziemi. Dorosły syn, odważny lew, który mógł jeszcze tyle zrobić. Wise ponownie wtuliła się w jego ciało, drżąc pod wpływem płaczu. Tak bardzo będzie za nim tęsknić i równie mocno uważała, że to ona powinna zginąć zamiast niego. Los był niesprawiedliwy. 
Taje usiadła obok przyjaciółki i podniosła ostrzegawcze spojrzenie na wrogie stado. Ze zdziwieniem odkryła, że wśród nich są lwice z Białej Przystani. Wszystkie członkinie. Mfalme też to zauważył, bo zmarszczył nos. 
- Co to ma znaczyć?
- Przepraszamy, nie mamy wyboru. - wyszeptała brązowa lwica, spuszczając wzrok na własne łapy ze smutkiem. Na warknięcie stojącej obok niej, nieznajomej pomarańczowej lwicy, podniosła go jednak szybko. Dało się zauważyć, że o ile niektóre lwice są wrogo nastawione, tak te z Białej Przystani zdawały się przestraszone i niechętne do udziału w walce, która miała się zaraz rozegrać. 
- Kto wami dowodzi? - Kukaa stanęła obok partnera, piorunując wzrokiem pomarańczową lwicę. 
- Ja. 
Białoziemcy odwrócili się na głos lwa. Kivuli ominął ich, stając naprzeciwko Mfalme. Zerknął przelotnie na Wise, a zadowolenie w jego oczach było zbyt dostrzegalne, żeby mogła je zignorować. Biała lwica podniosła się gwałtownie. 
- Zabiłeś mojego syna! - warknęła, mierząc lwa spojrzeniem pełnym nienawiści. 
- Był tylko pionkiem w mojej grze. - odpowiedział. Cieszył się, że złamał ducha Wise i jej żałoba była dla niego satysfakcjonująca. Powrócił spojrzeniem do króla. - To wszystko od początku było zaplanowane. Nawet nie wiesz jak okropne jest ciągłe uśmiechanie, kiedy ma się ochotę wymordować połowę waszego nędznego stada.
Mfalme zwrócił uwagę na córkę lwa - Kivulię, która stanęła u boku ojca. Przypomniał sobie bitwę z grupą Sawy i lwicę o takich samych intensywnie czerwonych oczach. Zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Warknął gardłowo. Oszukali ich oboje. 
- Najpierw musieliśmy zbadać sytuację. Jak radzą sobie w walce białoziemcy i poznać terytorium, które będzie należało do mojego ojca. - odezwała się chrapliwym głosem. - Jednak należało mieć armię. Samotne lwice chętnie dołączają do stada, które może zapewnić im pożywienie. Wystarczyło z ich pomocą zaatakować Białą Przystań, wcielając tamtejszych mieszkańców do swoich sił walczących i dołączyć do stada Białej Ziemi, udając biednych i żałosnych samotników. 
- To wszystko był mój plan, oczywiście. - dodał Kivuli, gromiąc wzrokiem każdego, kto odważył się na niego wrogo spojrzeć. - I muszę przyznać, że daliście się nabrać jak lwiątka. 
- Własnoręcznie odbiorę ci życie! - chociaż Wise była nadal w głębiej żałobie i jej głos zdradzał rozpacz, wpatrywała się twardo w antagonistę. 
Kivuli zerknął na nią w oczekiwaniu, jakby tylko czekał na pierwszy atak. Mfalme dał znać stadu Białej Ziemi. Nawet jeśli musieli stanąć przeciwko swoim, należało wygrać i zabić Kivuli'ego. Wspomniany lew również dał znak ogonem i wtedy rozpoczęła się krwawa bitwa.
Lwy rzuciły się na siebie, drapiąc pazurami i gryząc, przyszpilając się do ziemi i równie szybko się z niej podnosząc. Wise okrążyła ciało Ndoto, wpatrując się czujnie w Kivuli'ego. Wreszcie rzuciła się w jego kierunku. Stanęli do swojej prywatnej walki. Ataki Kivuli'ego były bardziej nieprzewidywalne i szalone, drapał ostro i bezlitośnie. Przewaga była jednak wyrównana z powodu doświadczenia Wise i szału jaki jej towarzyszył. Biała lwica była wściekła i pełna nienawiści. Swoją rozpacz przekuła w siłę, dzięki czemu jej ataki były mocne, a uniki precyzyjne. 
W pewnym momencie Kivuli odskoczył, wycofując się z walki. Wise spojrzała na niego, dysząc ze zmęczenia i nienawiści. Lew również wyglądał na zmęczonego, ale mimo wszystko wydawał się zadowolony ze swojego planu. Wydał z siebie głośny ryk. Musiał go powtórzyć, żeby dotarł do wszystkich walczących. Jego armia odskoczyła od białoziemców i posłusznie zaczęła się wycofywać. Był to na tyle dziwny widok, że wszyscy rozejrzeli się po sobie z pewnym zmieszaniem. 
- Poddajesz się? - sapnęła niemal ze zdziwieniem Wise. 
- Nie zamierzam zdobyć Białej Ziemi przez bitwę. Zawsze uważałem, że lepiej to zrobić przez spryt i zaskakujący element. - ogłosił dumnie. - Spójrzcie w górę, białoziemcy i rozkoszujcie się moim zwycięstwem. 
Wise zmrużyła ślepia, ale podniosła wzrok. Wtedy jej oczy otworzyły się szerzej i była przekonana, że wśród innych członków stada również. Liczna armia ptaków o różnokolorowych piórach, nadleciała od strony Białej Skały. Z dokładnością i szybkością, jakby byli do tego przygotowani, zaczęli wypuszczać ze swoich szponów zawiniątka. Zawartość owinięta w liście spadała na niektórych mieszkańców Białej Ziemi. Wise wydała z siebie zduszony okrzyk, kiedy takim oberwała Kamba. Lwica osunęła się na ziemię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz