sobota, 17 sierpnia 2024

Rozdział 209

Agenti westchnęła, oddalając się coraz bardziej od Białej Skały. Wróciła właśnie z polowania i potrzebowała odpocząć w samotności. Uwielbiała swoich przyjaciół, ale odkąd Akili i Asanta zaczęli przeprowadzać poważne rozmowy o przyszłości, starała się znikać im z drogi. Oboje chcieli od niej rad, a każde z nich miało inne podejście. Trudno było w tej sytuacji znaleźć kompromis. 
Jeszcze nie sądziła, że tego dnia sama spotka miłość swojego życia. 
Wcześniej posiadanie partnera wydawało się czymś mało realnym. W stadzie nie było wolnych samców w jej wieku. Może gdzieś w głębi duszy chciała być zakochana jak Akili i Asanta, ale odpychała od siebie tą myśl. Nadal w pamięci miała historię miłosną Kiry i Jasiri'ego. Była owocem ich uczucia.
Zmarszczyła brwi, spoglądając na Miejsce Płomieni. Z relacji zwierząt wynikało, że dawno nie wybuchł żaden pożar, co przynosiło nadzieję, że roślinność nadal będzie rosła. 
Wiedziona taką myślą, wkroczyła powoli na teren zakazany. Rozglądała się czujnie, gotowa w każdej chwili zawrócić, gdyby miało pojawić się niebezpieczeństwo. Wątpiła jednak, czy ktoś jeszcze zdecydowałby się zapuścić na marnie wyglądający teren. 
Cóż, wątpić to dobre słowo, które szybko musiało zostać wykreślone, kiedy dostrzegła wylegującego się na jednej ze skał lwa. Agenti przystanęła. Miejsce Płomieni należało do Białej Ziemi i nikt obcy nie miał prawa tu przebywać. Zamierzała jednak się wycofać i poszukać Asanty, która mogłaby jej pomóc w przypadku ewentualnej walki. Pomimo że Agenti umiała całkiem nieźle się bić, wolała nie ryzykować. Kukaa oszalałaby ze zmartwienia, gdyby wróciła z ranami. 
Agenti zaczęła się wycofywać, kiedy nieoczekiwanie lew uniósł głowę, mierząc ją zagadkowym spojrzeniem. Dopiero teraz mogła przyjrzeć mu się bliżej. Miał brązowe futro, ciemniejsze na pysku i brzuchu. Czekoladowe oczy wpatrywały się w nią uważnie. Przeczesał jedną z łap swoją brązową grzywę, jakby z zakłopotaniem. Na jego ciele widziała pojedyncze rany. Wydawał się także zmęczony, chociaż mogło być to też lenistwo. Wydawał się znajomy, jednak wolała nie odzywać się pierwsza. Czekała na jego reakcję. Spodziewała się, że młody dorosły podejdzie do niej, ale zamiast tego usiadł. Nie skracał dystansu pomiędzy nimi.
- Agenti? - zapytał, przekrzywiając lekko głowę. Wydawało się, że odetchnął z wyraźną ulgą. - Jak dobrze, że to akurat ty! Nie byłem pewien, jak długo będę mógł zostać bez zwracania na siebie uwagi stada, które mieszka tam. - wskazał nosem w stronę Białej Ziemi.
Agenti zmrużyła oczy.
- Skąd mnie znasz?
Podczas kiedy ona zmrużyła oczy, lew swoje otworzył.
- Jesteś od Hakimu. Wędrowaliście razem. Spotkałem się z nimi po drodze. Poradzili mi udać się do jakiejś Matibabu. Trochę się.. ekhem.. wdałem w bójkę z szakalami. - ponownie podrapał się niezręcznie po grzywie. Wydawało się to jego nawykiem i wtedy ją olśniło.
- Tabia!* - krzyknęła z mieszaniną zdziwienia i podekscytowania.
Lew uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Mówiłem ci, żebyś mówiła do mnie Tab. 
- Nie miałeś wędrować ze stadem słoni? 
- Trochę zmieniły się plany, ale to nic, czego bym nie mógł jeszcze zrobić. - mrugnął do niej, wykręcając się trochę i ten gest kosztował go skrzywienie. 
Agenti westchnęła. 
- Teraz jest zakaz przyjmowania nowych do stada. I tak stado jest duże. Są zajmowane dwie jaskinie. Ostatnie przyjęcie obcych na Białą Ziemię, skończyło się atakiem. 
Lew westchnął. 
- Wiem, słyszałem od innych wędrowców. Czy możesz mnie chociaż zaprowadzić do tej Matibabu?
- Chyba to nie będzie problemem, ale lepiej trzymaj się w odpowiedniej odległości. - poradziła.
Tabia zamrugał ze zdziwieniem. 
- Przecież cię nie zaatakuje, Agenti.
- Ostrożność to dobra cecha. Pamiętaj, że wędrowaliśmy razem tylko przez kilka wschodów słońca. 
- Pamiętam, że dużo rozmawialiśmy i ścigaliśmy się z pawianami. - przypomniał.
Wiedziała, że trochę go uraziła, ale nie mogła przeprosić za to, że wolała pozostać czujna.

*zachowanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz