Nie zamierzałem się zatrzymać. Parłem do przodu, mimo iż łapy odmawiały mi posłuszeństwa. Za mną goniła ona.Odwróciłem się przez ramię, by posłać jej szyderczy uśmiech. Nyeusi nie odpuszczała, mimo iż dawno opuściliśmy granicę Białej Ziemi. Wystawiała długie łapy do przodu, by mnie dogonić, ale ja miałem z tego niezwykłą komedię.
Znów spojrzałem na drogę , którą biegłem.Mijałem kępy gęstej trawy, zniszczone drzewa i czasami piasek. Niebo zrobiło się ciemniejsze, wiedziałem, że zbliża się burza. Patrząc tak na te chmury, dopadają mnie wspomnienia. Gdzie rozpoczął się mój początek?
Musiałem sobie tylko go przypomnieć.
-Już prawie ci się udało!
-Ał, to boli!
-Wytrzymaj jeszcze trochę, Wivu! Warto!
Otworzyłem powoli zaspane oczy. Z przyjemnego snu wyrwał mnie krzyk matki i zestresowany głos ojca. Przetarłem łapą oczy, rozchylając wargi w szerokim ziewnięciu. Podniosłem się z mojego posłania. Trawa była już zeschnięta i zle się na nim spało.
Mój pysk musnął chłodny wiatr. Zmrużyłem oczęta. Naprawdę wolałbym mieszkać w jaskini! Poczułem promienie słońca na sierści i już wiedziałem, że dzisiaj czeka nas kolejna długa podróż.
Powoli zbliżyłem się w stronę rodziców.
Ojciec odwrócił się w moją stronę.
-Sawa! Synu, skocz szybko po jakąś wodę!
-Skąd ja ci znajdę wodę na środku pustynii?!
-Chcesz się sprzeczać,-warknął, ukazując mi łapę z wystawionymi pazurami. Nie chciałem oberwać. Fuknąłem, ale odwróciłem się, by wykonać rozkaz.
Stawiając kroki przed siebie, próbowałem utrzymać równowagę, gdyż piach zapadał się pod moim ciężarem. Rozglądałem się przy tym, zastanawiając się, gdzie mogę odejść, by się nie zgubić.
-Udało się!
Nie musiałem nigdzie iść. Jak na dzwięk kopyt zebry, ja i całe rodzeństwo, zebraliśmy się wokół naszej matki. Ojciec promieniał z dumy, spoglądając na małe czarne lwiątko pijące mleko. Widziałem w zielonych oczach mamy, dostrzegłem dumę, ale i zmęczenie.
Pochyliłem się by obwąchać młode. Śmierdziało jak każde kolejne.
-Jest taki duży!-sapnął ojciec, pochylając się by polizać matkę,-Spisałaś się Wivu!
-Jak chcesz go nazwać najdroższy?-odezwała się słodkim głosem.
-Może by tak Moto?
-Podoba mi się ten pomysł!-jęknął czarny brat
Wywróciłem oczami, gdy rodzice zachwycali się lwiątkiem. Niech cieszy się tą chwilą, ona szybko wyparuję, gdy postanowią powiększyć rodzinę o kolejny miot.
Już teraz mama była dość silna przez liczne porody. Bez jęknięcia wstała, chwyciła Moto za skórę na karku i ruszyła za tatą, kierującego się przed siebie.
Byłem głodny, ale szedłem za nimi tak długo, dopóki nie dotarliśmy pod jakieś drzewo. Mama ułożyła się tam, zmęczona długą podróżą, a Moto łapczywie zaczął jeść. Ojciec, bracia i siostry również się ułożyli. Nie chcąc być gorszy, zrobiłem to samo. Jako najstarszy, najsprytniejszy, wiedziałem, że długo nie pośpię. Moja rodzina nie jest jakaś specjalna: ojciec, Neo, jest raczej silnym lwem, o surowym charakterze. Odziedziczyłem po nim białą grzywę i ciemno niebieskie oczy. On sam jest szary jeśli idzie o futro. Jestem bardziej podobny do mamy. Mam takie samo czarne futro.
Ułożyłem się wygodniej na łapach, czując poruszeniem obok. To moja siostra, Adele. Wiecznie ruchliwa, wesoła. Dziwny ma charakter. Obok niej jak zwykle leży Giza. Obie mogą popisać się gładką, szara sierścią. Ich oczy są takie jak moje. Krótko o moim rodzeństwo: Są denerwujący. O ile siostry mogę jakoś znieść, to czwórka braci jest przegięciem. Niby młodsi ode mnie, a rządzą się. Kesho, jest typem kłamcy, nawet wyglądając jak kopia ojca, mówi, że jest podobny do wielkiego króla nieba. Tja, kolejny duch z bajeczek. Karim i Ni, to typy buntowników, ale walczą tak słabo.Ojciec jednak jest dla nich litościwy, mówi, że szybko się nauczą. Dlaczego? Kolejni podobni do niego. Tylko ja i Kopa, mamy futro matki. Kopa ma jeszcze jej oczy. Kopa lubi oskarżać i nadawać. Nic nie umknie jego uwadze, chyba, że w trakcie polowania.
Z zamyśleń wyrwał mnie zapach. Zwierzyna! Wskoczyłam na równe nogi, wysiliłem wzrok. Tam na horyzoncie czaił się mały góralek. Posiłku będzie dość mało, chyba, że gdziesz znajduję się ich cała kolonia. Ostrożnie skradałem się w jego kierunku, z łapami przyciśniętymi do piasku. Sunąłem do przodu. Gdy byłem dość blisko chciałem wyskoczyć, jednak moja łapa poślizgnęła się. Góralek uciekł w podskokach. Fuknąłem niezadowolony. Do tego słyszałem śmiech! Znowu mi się oberwie. Pewnie będą nazywać mnie hieną, bo nie radzę sobie w tak prostych czynnościach jako polowanie. Miałem ochotę zapaść się bardziej pod ziemię, ale cóż, podniosłem się i pewnie spojrzałem w ich oczy. Niech się śmieją, proszę bardzo, pewnego dnia i tak będę silniejszy od nich wszystkich!
Mija kilka miesięcy, a my wciąż jesteśmy w podróży. Moto jest już na tyle sprawny, ze sam podąża za matką, wpatrzony w nią jak w obrazek. Czasami w jego niebieskich oczach, widać też zazdrość o nowe rodzeństwo. Dwa małe szare lwiątka, zwisające w pysku ojca, o rubinowych oczach. To Kifo i Damu. Nowe pyski do nakarmienia.
Wkrótce naszym oczom ukazuję się strumień, a obok jedna jaskinia! To idealne miejsce by odpocząć. Łapczywie rzucam się w stronę wody. Trzymana na plecach trawa, dla schłodzenia, opada. Piję dalej. Ojciec zmierza powoli w stronę jaskini ze zjeżonym futrem, natomiast mama powstrzymuję braci przed zrobieniem tego samego. Ja mam więcej oleju w głowie, siadam, owijając łapy ogonem.
Ojciec wraca z dobrymi wieściami, w jaskini jest martwa zebra, którą możemy się posilić. Oczywistym jest, że ktoś musi tam mieszkać, ale chwilowo zniknął. Zjeżyłem futro, gotowy w razie czego do walki. Nie zamierzałem się bać!
Posiłek z zebry był dobry, ale ze stresu zjadłem zaledwie pięć kawałków. Siostry postanowiły zająć się pielęgnacją futra, natomiast dla nas, lwów, ojciec przygotował specjalne szkolenie. Rozumiałem jego ruchy i starałem się je powtarzać. Ćwiczę ciężko. Nie mogę zrozumieć tylko jednego, jaki jest sens trenować swojego młode? Czy nie możemy się tego nauczyć sami?
-Mocniej Moto! Nie obijaj się, Sawa! Śmiało, Kopa! Oby tak dalej!
Warczę pod nosem i szykuję się do kolejnego uderzenia.
Wtedy słyszę kroki i odwracam się w stronę wyjścia z jaskini. W progu stoi lew , którego sierść jest koloru złotego, natomiast oczy czerwone i pełne nienawiści. Grzywę również ma takiego koloru.
-Kim jesteście!? Co tutaj robicie?!
-Nie twoja sprawa! Od teraz to nasza jaskinia!-warczy ojciec
Pozwalam, by sierść mi się zjeżyła i z wystawionymi pazurami staję obok ojca. Widzę, że bracia robią podobnie jak ja. Słyszę również jak matka odgania siostry i najmłodszych. Ojciec warczy ponownie i z większym ostrzeżeniem. Lew jednak nic sobie z tego nie robi. Wystawia pazury i szykuję się do ataku.
-Ojcze..-miauczy Karim
-Cisza!-warczy ojciec. Rzuca się w stronę lwa. Obijają się o ziemię, mocując się łapami z wystawionymi pazurami.
-Powinniśmy mu pomóc!-Ni spogląda na mnie.
Obnażam kły.
Ojciec pierwszy raz sobie nie radzi, więc rzucam się w stronę obcego lwa, a wraz ze mną czwórka braci. Rzucamy się na lwa, drapiąc go i gryząc. Niewiele widzę, kurz wchodzi mi w oczy. Atakuję więc na ślepo. Celuję w oczy.
Lew jest bardzo silny, powala ojca i nas z łatwością odtrąca łapą. Tylko ja skaczę ponownie i wgryzam się w jego szyję. Czuję słodki smak krwi. Lew syczy z bólu i wierci się, puszczając ojca.
Ojciec wysuwa łapę i uderza lwa w pysk. Lew obcy zachwiał się i nie próbując oddać ciosu... uderza we mnie. Czuję ból, gdy upadam na podłogę, ciężko oddychając. Lew kładzie na mnie wielką łapę. Czuję że dławię się krwią i przeszywający po skórze ból. Zamykam oczy i.... niewiele pamiętam.
Nie mam siły otworzyć oczu. Wciąż czuję pieczenie na skórze, pewnie jest przecięta... Mimo wszystko żyję. Nie czuję się martwy i mogę poruszać własnym ciałem. Ile leżałem tak naprawdę? Słyszę dalej w uszach szum.
Ledwo otwieram ociężałe powieki. Leżę w kałuży krwi, jestem poobijany. Podnoszę się na równe łapy, krzywiąc z bólu. W jaskini nie ma ani rodziców, ani braci czy sióstr. Nie widzę też obcego lwa, ale domyślam się, że wróci tu. Muszę być szybszy.
Krzywiąc się, stawiam nierówne kroki przed siebie. Staram się poruszać jak najszybciej. Gdy wychodzę na zewnątrz, mój pyszczek otula wiatr. Grzeje mocno słońce, więc przymykam oczy. Nie widzę nikogo na horyzoncie. Stawiam kolejne kroki, kolejne przed siebie.
Czuję ogromny smutek. Zdaję sobie sprawę, co się musiało wydarzyć. Mama, która w panice próbuję mnie obudzić, oraz ojciec który popycha ją, by uciekać. Byłem pewien, że ojciec by mnie zostawił. Miał dużo potomstwa,jeden pysk do wykarmienia mniej to dla niego cud... Mama pewnie by mnie chciała zabrać, upewnić się, że żyję... jest jednak uległa wobec swego partnera. Co do mojego rodzeństwa, wstyd mi, że widzieli mnie ledwo żywego. Byłem najsilniejszy i tak powinienem się prezentować!
Przełknąłem głośno ślinę. Byłem bardzo słaby i domyślałem się, że jeżeli się poddam, upadnę i nie wstanę. To dodawało mi siły do dalszej, tym razem samotnej wędrówki.
Nie wiem jak dałem radę doczłapać aż do skrawka trawy i jakiegoś suchego drzewa. Nade mną widziałem masę sępów, więc warknąłem, by je odstraszyć. Ucieszyłem się na widok strumienia, z którego się napiłem. Musiałem iść długo, gdyż przede mną pomału ukazywał się nowy nieznany pustynny teren. Byłem też głodny, jednak zmęczenie wzięło górę. Ułożyłem się , by zasnąć.
Znowu byłem zmuszony wskoczyć na równe łapy, gdy dostrzegłem idącego w moją stronę lwa.
-Kim jesteś?!-jego sierść była jasnobrązowa, a on sam miał łagodny wyraz pyska. Mimo wszystko nie traciłem czujności.
-Nie bój się mnie, mały. Jestem Simba. Co ty tutaj robisz?
-Nieważne,-syknąłem
-Potrzebujesz pomocy?
-Nie.-warknąłem,-I proszę mnie zostawić!
-Jeśli chcesz możesz udać się na kolację ze mną i moją partnerką?
-Nie!
-Jesteś ranny...
Ten lew zachowywał się jak jakiś kretyn! Moje argumenty do niego nie docierały, więc ostentacyjnie ruszyłem przed siebie. Zacisnąłem zęby i zmusiłem łapy, by niosły mnie dalej. Dobrze, że byłem już prawie nastolatkiem.
Postanowiłem sobie wtedy jedną rzecz: Nikomu nigdy nie zaufam i nigdy więcej nie dam się pokonać.
Znalazłem miejsce które było idealne na odpoczynek. Były to dwa złączone ze sobą głazy. Zacienione i bezpieczne.
Na horyzoncie dostrzegłem padlinę. Jakiegoś sępa. Skrzywiłem się z obrzydzeniem, ale mimo wszystko podeszłem i zjadłem kilka kawałów. Smakował obrzydliwie, ale w tym stanie nie mógłbym polować. Następnie wróciłem do mojej kryjówki. Poczułem się bardzo śpiący, ale powtarzałem sobie, że nie mogę zasnąć.
Nie zaśnij, Sawa.
Nie zaśnij.
Obudziłem się nagle, gdy w oddalili rozległy się głosy. Okropnie bolał mnie brzuch po poprzedniej padlinie i ledwo podniosłem się na łapy. Czułem okropny ból brzucha. Nie pisnąłem jednak, a cicho obserwowałem lwy na horyzoncie, co ciągnęły za sobą dorosną antylopę. Ślinka zaczęła podchodzić mi do pyszczka. O lwy, jaki ja byłem głodny!
-P-przepraszam?-zebrałem się na odwagę i kulejąc podszedłem do lwów, którzy właśnie zaczęli swoją ucztę. Spojrzeli na mnie. Była ich czwórka.-Czy mógłbym się poczęstować? Jestem bardzo głodny...
-E, słyszeliście? Smarkacz, jest głodny! Phi
-Spadaj mały, albo inaczej sobie pogadamy,-mówiąc to, jeden z lwów wstał i powalił mnie jedną łapą z wysuniętymi pazurami.
-Nie to nie!-syknąłem i czym prędzej zerwałem się do ucieczki.
Piach nie jest dobry do biegu. Potykałem się i krzywiłem.Opuściłem moje dotychczasowe schronienie. Potrzebowałem większego i pełnego zwierzyny.
Jak na zawołanie, dostrzegłem w oddali surykatkę. Opadłem do odpowiedniej pozycji i począłem skradać się w jego kierunku. Wystawiłem pazury i chciałem skoczyć, jednak surykatna wyczuła mnie i uciekła. Warknąłem pod nosem.
Niedaleko znów widziałem padlinę zebry. Zjadłem posiłek bez ociągania. Zakuł mnie brzuch,ale zignorowałem to i ruszyłem przed siebie.
Moja wędrówka trwała dwa dni. Pełne bólu. Żywiłem się padliną, albo w ogóle nie jadłem i tylko wylizywałem rany, lub spałem. Byłem też spragniony, ale nie widziałem żadnego zbiornika z wodą. Nie poddając się, szedłem przed siebie, czując się coraz słabiej.
To koniec..-usiadłem,-
..zdechnę.
Znalazłem niewielki kamień, pod którym się położyłem, z głową na łapach. Jaka śmierć byłaby lepsza? Głodowa, z pragnienia, czy przez rozerwanie żywcem przez sępy?
Spojrzałem za siebie. Przeszedłem pewnie przez większą cześć pustyni, gdyż przede mną rozciągał się krajobraz mniej piascysty i z większą ilością zwierzyny.
-Może zapolujemy, Nyoto?
Usłyszałem głos lwicy, więc zjeżyłem sierść. Miałem nadzieję, że mnie nie zauważy. Nie czułem się gotowy do biegu.
-Oczywiście!
Rozległy się odgłosy kroków.Dwie pomarańczowe lwice zmierzały w stronę stada antylop. Ich kroki były wyrównane,a pazury wysunięte. Przyczaiły się i po chwili zaatakowały. Antylopa padła martwa. Lwice posiliły się, po czym jedna z nich rozejrzała się.
-Może zawołamy również Borę, Eclipse i Otylię?
-Pewnie! Urządzimy sobie ucztę!
Mówiły tak głośno, że ciężko było ich nie usłyszeć. Jedna z nich zakopała część posiłku, by wrócić po niego pózniej i wraz z lwicą wróciły w swoje strony.
Wyjrzałem zza mojej kryjówki. Stado lwic musiało mieszkać w tej wielkiej jaskini. Powoli, by nikt mnie nie dostrzegł, zbliżałem się w stronę kawałka mięsa. Odkopałem część i zacząłem jeść. Gdy usłyszałem, że lwice wracają, ponownie schroniłem się pod moim kamieniem.
Gdy noc zapanowała, podszedłem bliżej jaskini stada. Wszyscy spali i nikt nie zauważył mnie, podchodzącego do jednego z ich łupów. Zebra leżała jeszcze nie zjedzona. Zakopiłem w niej kiełki i szybko jedząc, dałem radę pożreć większą część.
Już najedzony, napiłem się z jednej z kałuż i udałem w dalszą wędrówkę. Kradzieże. To było to. Podobał mi się ten dreszczyk adrenaliny, oraz uczucie, gdy robiłem coś dla siebie.
Już nie umierający, włóczyłem się dość długo, nim znalazłem kolejne stado. Tym razem żyjące na ziemi pokrytej trawą. Podobnie jak w poprzednim przypadku, w nocy ukradłem część mięsa.
Robiłem tak cały czas. Niekiedy udawało mi się ukraść coś niezauważenie, czasami jednak ktoś mnie przyłapywał i ścigał aż do granicy. Ponieważ jednak byłem lwiątkiem, nikt nigdy nie ścigał mnie dłużej i nic nie planował mi zrobić.
Ryzykowałem ze stadem wrogim, lub ze stadem mięczaków. Najgorsza była moja sierść. Krew stwardniała i pewnie wdało się zakażenie.
Pewnego dnia, czułem się już naprawdę paskudnie. Nie odpuszczałem jednak i śledziłem wzrokiem dwójkę lwiątek, które odbywały właśnie swoje pierwsze polowanie. Co najlepsze, bez wzroku matki! Podkradłem się do nich, by pózniej wskoczyć na jednego z nich. Lwiczka cofnęła się przerażona, gdy wbiłem pazury w jej kompana.
-Oddaj mi w tej chwili te góralki, które złapaliście.
Lwiak pode mną wiercił się, ale byłem zbyt silny. Lwiczka szybko skinęła głową, po czym oddała mi upolowane trzy góralki.
Złapałem je szybko, po czym skierowałem w stronę granicy. Domyślałem się, że będą zbyt wystraszone, by komuś powiedzieć o mojej wizycie. Smakowity zapach i smak posiłku powodował, że miałem ochotę zjeść je tu i teraz.
-Nie powinieneś tego robić, mały.
Zatrzymałem się, a sierść zjeżyła mi się dęba. To nie był głos lwiątka, a dorosłego. Odstawiłem góralki obok moich łap, by z wrogością spojrzeć w oczy napastnika. Miałem ochotę się roześmiać. Za mną stał gepard, którego ciało pokrywały różne symbole. Śmierdział ziołami. Był szamanem, łatwo się domyślić.
-Wal się, stary świrze!-warknąłem wrogo.
Gepard zmarszczył brwi. Przyjrzał mi się uważnie.
-Jesteś ranny?
-Już od miesiąca!-warknąłem ponownie
-To po walce? Ugryzienie czy ślady pazurów? Chodz ze mną, pomogę ci
-Nie zamierzam nigdzie...
-Dam ci w zamian antylopę. Całą dla ciebie. Umiem polować,-szaman pochylił głowę,-Poprzysiągłem, że będę pomagał wszystkim. Nikt cię nie skrzywdzi, tylko chodz ze mną...
-Ja..-zawahałem się. Wtedy jednak na horyzoncie dostrzegłem wiele sylwetek lwów, idących w naszym kierunku. Te lwiątka puściły parę z ust! -Możesz mi pomóc
Poszedłem za gepardem, zostawiając swój łup.
Droga do jego baobabu nie była długa i wkrótce, wdrapałem się na korę. Panował tam straszny bałagan, więc zmarszczyłem nos. Gepard wskazał mi ogonem legowisko, na którym usiadłem. Sam szaman poszedł po jakieś dwie mikstury w miseczkach z owoców.
-Jestem Mateo, tutejszy szaman. A ty, młodziku?-włożył jedną z łap z miksturę, po czym przejechał nią po moim grzbiecie.Syknąłem z bólu. Zmarszczył brwi.-Zakażenie. Jest niedobrze, ale postaram się coś z tym zrobić. Powiedz mi, dlaczego nie jesteś z rodzicami? Skąd pochodzisz?
-Z nikąd. Zostałem prawie zabity i tym samym porzucony, ale to nie twoja sprawa.
-Moja, gdyż mogę ci pomóc,-odparł,-Król na pewno przyjmie cię do stada.
-Nie interesuję mnie on
-Nie szukasz stada? wolisz kraść?
-...liczyć wyłącznie na siebie...
Gepard westchnął. Dalej nakładał maść.Badanie trwało bardzo długo i skończyło na tym, że zostałem owinięty w liściowe opatrunki.
-Gotowe. Teraz tylko leż i odpoczywaj. Upoluje ci ten obiecany posiłek.
Opuścił baobab.Faktycznie, już nic mnie nie bolało i byłem mu po części za to wdzięczny. Czułem się jednak niekomfortowo. Położyłem się, by zasnąć.
-Widzisz królu? Myślisz, że mógłby się tutaj osiedlić?
-Nie ma problemu,-odparł wyższy głos.
Nie otwierałem oczu. Czułem gniew. Liczyłem, że ten tępy gepard nikomu nie powie o mojej obecności. Nie byłem słaby! Nie potrzebuje stada!
Gdy tylko cięższe kroki się oddaliły, podniosłem się i zjadłem antylopę. Przynajmniej jej połowę. Mateo zwrócił na mnie wzrok.
-Jak się nazywasz i ile masz miesięcy?
-Po co ci to wiedzieć? Żeby zdradzić i donieść na mnie? Nie zamieszkam mieszkam w waszym stadzie!
-Wydajesz się taki młody.. potrzebujesz stada..
-Nie potrzebuje nikogo,-zerwałem się do odejścia.
-Poczekaj!-Mateo zastąpił mi drogę,-Jesteś taki słaby! Proszę.. nie..
Ominąłem go, z trudem zeszłem. Idąc w stronę granicy, zrzuciłem z siebie bandaże. Kiwnąłem przy tym. Obym się nie rozchorował, zwłaszcza-spojrzałem na niebo-że zbliżał się deszcz.
I tak stałem się nastolatkiem. Podróżowałem, wciąż kradłem, od czasu do czasu coś polując. Mieszkałem tam gdzie mogłem, piłem gdy miałem okazję, spałem gdy byłem zmęczony i walczyłem, gdy ktoś mnie zdenerwował. Moja grzywa urosła, a ciało nabrało masy. Po tym co miesiąc temu zrobił dla mnie Mateo, ciało zregenerwowało się i chodz wciąż porastały je blizny, sierść odrosła i można było je ukryć.
Gdy stałem się nastolatkiem, odeszła też niewinność. Teraz gdy kradłem na terenach stad, goniono mnie tak długo, aż znikałem z oczu. Nikt też nie prosił o dołączenie do ich stada.
Dotarłem do ziemi leżącej blisko Lwiej Ziemi. Chodz Lwia Ziemia była wielka i pełna zwierzyny, mieszkało tam za wielu mieszkańców i polować mogłem tylko w nocy. Na Złej Ziemi nie było czegoś takiego. Ziemia na której się teraz znalazłem, chodz była sucha, to pełna jedzenia. Zmarszczyłem brwi i skradałem się w stronę stosu z pożywieniem. Nos mnie nie mylił-czułem zapachy lwów. Nie zamierzałem jednak zawrócić, gdyż żadnego z nich nie widziałem.
Pożałowałem szybko, gdy ktoś na mnie wskoczył i przyszpilił go brudnej, zakurzonej ziemi. Ranił mnie pazurami, ale nie pozostałem dłużny. Uderzyłem go w pysk i ugryzłem blisko szyi. W ten sposób dałem radę z powrotem stanąć na równych łapach. Lew który na mnie patrzył, miał ciemną sierść i krwiste oczy.
-To jest Diabloziemia, czego tutaj szukasz?!
-Przechodzę, nie widać! Odwal się!-warknąłem.
Prędko do mojego nosa dotarło więcej zapachów. Otoczyło mnie kilka lwów na raz. Nie miałem możliwości ucieczki.
-A teraz?-lew o krwistych oczach szyderczo się uśmkechnął,-Zginiesz.
-Poczekaj, Kivuli!-warknęła jakaś lwica,-Zaprowadz go do Shetani! Niech ona zdecyduję, co z nim zrobić!
Lew skinął głową i wydał polecenie. Lwy popychając mnie, prowadziły mnie w stronę termiterii. Niektórzy starali się mnie gryzć, ale oddawałem wtedy tym samym.
Gdy dotarliśmy do ciemnej termiterii, wyszła z niej lwica. Spojrzała na mnie gniewnie.
-Kto to jest?!
-Próbował ukraść nasze zapasy!-wysyczał Kivuli,-Pewnie jest szpiegiem z Lwiej Ziemi!
-Nie jestem żadnym szpiegiem,-warknąłem,-Jestem Sawa, głupcze!
-Nie szkoda ci życia nędzniaku?-warknęła lwica, która widocznie była liderką,-Jesteś w końcu na mojej ziemi, chodz nie brak ci odwagi.Zwykły nastolatek... ale możesz nam się przydać.
-Niby jak?-Uniosłem wysoko do góry jedną brew.
-Poszpiegujesz dla mnie lwioziemców. Sprawdz co robi królowa Kiara.. jeśli dowiesz się czegoś pożytecznego, możesz liczyć na nagrodę.
-Ale to intruz!-ktoś syknął.
-Słuchać mnie, bo uderzę!-warknęła liderka,-Niewinny jest. Nikt nie domyśli się, że ma złe zamiary.
Skinąłem głową. Propozycja brzmiała ciekawie.
Jako szpieg miałem dodatkowe korzyści. Dostawałem jedno małe pożywienie, za ważne informacje. Postanowiłem z tego wyżyć, więc zostałem również szpiegiem królowej Tęczowej Krainy, Uzuri. Kolejne miesiące mijały bardzo szybko i stałem się starszym nastolatkiem. Wtedy też dostałem specjalne zadanie, polegające na śledzeniu Gwiezdnej Ziemi i ich poczynań.
Ruszyłem pewny siebie, licząc na kolejny sukces.Droga minęła mi szybko, co zawdzięczam sile i większej dorosłości.
Przekroczyłem granicę i od razu dopadł do mnie lew.
-Kim jesteś? Co robisz na Gwiezdnej Ziemi!?
-Jestem Sawa, nastolatek z okolic Lwiej Ziemi. Pragnę otrzymać nowy dom, po śmierci rodziców. Czy mógłbym tutaj zamieszkać? Nie stanowię zagrożenia.
-Musiałbym porozmawiać z ojcem,-odparł lew,-Jestem Hasira, książę tej ziemi. Chodz ze mną.
Ruszyłem za nim, w głębi duszy śmiejąc się.
Ziemia ta była dość piękna, jeziora lśniły i wyglądały tak, jakby odbijały gwiazdy. Była zwierzyna i wodopoje.
Zostałem przyjęty do stada równie szybko, jak przekroczyłem granicę.
-Czy Maji już wróciła?-zwrócił się do jakiejś brązowej lwicy.
-Jeszcze nie, wasza wysokość.
-Maś ci los! Przecież nie odnajdzie swojej siostry,-syknał. Lwica odeszła, więc zwrócił się do mnie,-Moja narzeczona wyruszyła znalezć swoją siostrę, która przed laty "zaginęła".
-To faktycznie smutne,-rzekłem z kamiennym wyrazem pyska,-W takim razie ty mnie oprowadzisz?
-Tak,-skinął głową.
Po zwiedzaniu, które trwało niewiele, wróciliśmy do jaskini. Ułożyłem się blisko wyjścia i od razu zapadłem w sen.
Nie było tak zle. Przestałem donosić nowe informacje swoim "pracodawcą" i skupiłem się na sobie. Musiałem wstawać wcześnie, patrolować z Hasirą. Żywiłem się resztkami które zostały po zwierzynie. O dziwo, większa część stada mnie polubiła. Dalej nie podobało mi się mieszkanie w stadzie, ale można było zacisnąć jakoś zęby. Nikt nie pytał o moją przeszłość.
I tak płynęły dni.
Słońce mocno grzało, wiatr muskał mój pysk, a ja przemierzałem sawannę głuchym tępem. Ułożyłem się przed wodopojem i próbowałem złagodzić umysł. Czułem zapach zwierzyny. Może wybrałbym się na polowanie?
Wtedy rozniósł się ryk, więc podniosłem się, by spojrzeć na granicę. Widziałem kilka sylwetek lwów. Pognałem pod jaskinię stada.
-Co się dzieję, Maisho?
Brązowa lwica, która również wpatrywała się w granicę, uśmiechnęła się.
-To Maji! Sherr się ucieszy... musiała odnalezć siostrę. To pewnie na czarna lwica!
Wysiliłem wzrok. Lwy zbliżały się coraz bliżej i teraz mogłem lepiej widzieć ich sylwetki. Maji z tego co kiedyś słyszałem, była jasnoczarną lwicą. Szła na samym przodzie, u boku jakiejś białej lwicy z czarnym uchem i pomarańczowej. Za nim równym krokiem podążał lew o dwu kolorowej grzywie i ciemnozłota lwica. Na samym końcu szła wspomniana przez Maisha czarna lwica. Jej futro iskrzyło się od promieni słońca. Szła pewnie, krocząc za resztą. To nie mogła być siostra Maji. Domyśliłem się, że trzymałaby się bliżej siostry.
Prychnąłem pod nosem i zawróciłem z powrotem nad wodopój.
Okazało się, iż miałem rację, a siostrą Maji była ta biała, która nosiła imię Wise. Obie spędzały ze sobą dużo czasu. Wolałem trzymać się od tego wszystkiego z daleka, w przeciwieństwie do Hasiry.
-Musimy porozmawiać,-zagaiła mnie Maji.
Uniosłem na nią wzrok. Przerwała mi dżemkę w cieniu drzew. Za kogo ona się uważa!
Uśmiechnąłem się lekko.
-Słucham?
-Przejdziemy się?
Zgodziłem się i ruszyłem za lwicą.
-Może narzucimy większe tempo?-zaproponowałem
-Skoro nalegasz,-zaśmiała się i poderwała do biegu. Ruszyłem za nią. Prowadziła w stronę granicy. Coś innego przykuło moją uwagę. Dwie lwice , które przybyły tu wraz z Maji i jej siostrunią. Ciemnozłota rozmawiała o czymś z czarną lwicą. Spojrzałem na nie zaciekawiony, nie przerywając tempa.
-Może zrobimy przerwę?-zaproponowała Maji i podeszła do kałuży by się napić. Słabo.. powinna mieć więcej siły.
Mogłem na spokojnie przyjrzeć się czarnej lwicy. Rzuciła się teraz na pobliskiego ptaka i jednym ruchem zabiła.
-Może powinnam zostać lwicą polującą niż walczącą?-zaśmiała się do swojej towarzyszki.
Maji dzgnęła mnie w bok, zmuszając bym na nią spojrzał. Ruszyłem za lwicą.
Dotarliśmy do granicy. Maji spojrzała na dalekie na horyzoncie pojedyńcze drzewa.
-Wise nie zgodziła się zostać tutaj,-spojrzała na mnie,-Chce wrócić na swoją ziemię, która nawet nie ma czym się jeszcze bronić. Owszem ma dużo zwierzyny, ale mało członków stada...
-Po co mi to mówisz?
-Sawa, nie zgodziłbyś się zamieszkać na ich ziemi?-poprosiła, spoglądają mi w oczy twardo,-Hasira mówił, że ma do ciebie zaufanie. -dałem jej znać łapą by kontynuowała, Maji westchnęła, -Jesteś silny, dasz radę je obronić w razie czego, a my mamy i tak za dużo lwów w stadzie. Z moją siostrą i jej przyjaciółmi ruszy jeszcze kilka lwic, oraz Moto i Mto.
Zjeżyłem sierść na karku. Mto kojarzyłem i nawet lubiłem tego lwa, przyjacielski i chętny do patroli, natomiast Moto bardzo często zachowywał się na tyle dziwnie, że go unikałem. Nie przepadałem za tym drugim.
-Nie jestem pewien... co mi oferujesz?
-Nic, oprócz wkładu w powstawanie ziemi,-zachichotała, mrużąc oczy,-ale kto wie, co tam na ciebie będzie czekało.
-Dobrze. Przemyślę to,-odwróciłem się by odejść.
Postanowiłem wyruszyć z nimi i już następnego dnia, Wise pożegnała się czule z siostrą i wraz z przyjaciółmi ruszyła w stronę granicy do swojej ziemi. Mto rozmawiał o czymś z jedną z przyjaciółek białej lwicy. Ja trzymałem się z tyłu.
Gdy dotarliśmy do ich ziemi, zatkało mnie. Jak na nowe miejsce do założenia stada, było pełne zwierzyny, wody i trawy. Na terenie rosło wiele białych kwiatów, a w oddali był baobab. Wise odwróciła się do nas i wskazała ogonem ogromną skałę.
-Tam mieszkamy.
-Możecie się przejść, tylko uważajcie,-ostrzegł ciemnozłoty lew,-Mto, pomożesz mi jutro w patrolu?
-Oczywiście.
-Ja też mogę pomóc,-wychyliłem się i zmierzyłem lwa wzrokiem. Ten tylko skinął głową.
Poznawanie imion nowych członków stada było trudne ale wykonalne. W jaskini, którą mieliśmy zamieszkiwać, też było przyjemnie. Nie chciałem nawet wstawać na poranny patrol. Busara był okej, prowadził nas równym krokiem i nie pozostawiał chwili na odpoczynek. Podobno do naszej ziemi należało jeszcze Miejsce Płomieni, ale tam Busara nie pozwolił wejść, tłumacząc, że często wybuchają pożary. Następną ziemią przy granicy była ziemia sucha i nieprzyjemna. Busara powiedział, że nie wiedzą, czy żyją tam inne lwy, ale wolą trzymać się od tej ziemi z daleka.
Gdy wróciliśmy do jaskini, Mto pobiegł na spotkanie z tą pomarańczową lwicą-Taje, co mnie zirytowało,a Busara podszedł do swojej.
Westchnąłem i położyłem się , w promieniach słońca.
Stado rosło, gdy Busara został ojcem dwójki lwiątek, a Mto z Taje zostali parą i także chcieli postarać się o potomstwo.
Wstałem i jak zwykle postanowiłem włóczyć się po ziemi bez nazwy, bez celu. Ruszyłem w stronę skałek. Leżała tam Kilio i obserwowała bawiące się w jej łapach potomstwo. Zdecydowałem się ruszyć w kierunku wodopoju, ale na widok Kamby, małego irytującego lwiątka, zatrzymałem się. Pamiętam jak pierwszego dnia krzyknęła, że powinni mi nie ufać. Wyczuwała coś i mimo iż reszta zaśmiała się i uznała to za żart, ja już miałem dość tego bachora. Powlokłem się w stronę granicy.
-Znowu samotny patrol?
Czarna lwica wyprzedziła mnie i zablokowała mi drogę.
-Witaj, Nyeusi, ty nie z przyjaciółmi?
-Wszyscy w terenie,-mruknęła, wpatrując się we mnie ze zmrużonymi oczami. Omiotła mnie wzrokiem.-Masz czarne futro.
-Tak jak ty.
Przewróciła oczami i już miała odejść, ale teraz ja zatrzymałem ją.
-Chcesz mi towarzyszyć?
-Proponujesz mi patrol czy spacer?
-Możemy połączyć przyjemne z pożytecznym,-zmrużyłem oczy i gestem ogona dałem znać, że idziemy. Lwica przyspieszyła i wyprzedziła mnie.
Puściliśmy się biegiem w stronę granicy, przepychając się by być pierwszym na miejscu. Wygrała Nyeusi.
-Ha! Pierwsza!
Dysząc ze zmęczenia, wpatrywałem się w nią. Była niesamowita.
Warknąłem z zazdrością.
-Daj spokój. Dałem ci wygrać.
Nyeusi zabiła ogonem o ziemię.
-Dziękuję za spacer. Może... do jutra?
-Możemy spotkać się tutaj wieczorem. Są ładne gwiazdy.
-Jakoś mnie nie przekonałeś. Chyba, że coś upolujesz,-uśmiechnęła się lekko.
Skinął głową.
-Mogę nawet słonia.
-Nie przesadzaj,-dotknęła ogonem mojego boku,-Jesteś w porządku, Sawo.
Spoglądałem za nią, jak się oddalała.
Ktoś nagle na mnie wskoczył i powalił na plecy. Syknąłem, na widok ciemnoszarego lwa.
-Ty jesteś Sawa, szpieg Shetani z Diabloziemi?
-Jestem Sawa, lew z tej ziemi,-wyrwałem się i teraz ja byłem nad lwem. Wbiłem w niego pazury i pochylił się, z warkotem,-Czego chcesz?!
-Jestem Bon. Dawniej należałem do diabloziemców, dopóki nie poznałem strasznoziemców. Nasz król Sakka, prosił bym cię znalazł, gdy odkrył, że jesteś na ziemię naszych wrogów.
Nie traciłem czujności, ale zeszłem z niego.
Zza lwa wyszedł inny, większy.
-Jestem Janja, brak Sakki. Brat chciał..-spojrzał na ciemnoszarego,-Uciekaj, nieudaczniku!-gdy lew uciekł,ponownie spojrzał na mnie,-..chciał bym przyjął cię na naszego szpiega.
-Nie muszę nim być,-zadrwiłem.
-Będą się z tym wiązać korzyści!-zarechotał lew,-Jakie tylko chcesz. Mój głupi brat długo nie przeżyję..
-Nie chciałby z pewnością, żebyś tak na niego mówił,-uśmiechnąłem się szyderczo,-Mogę mu przekazać to co mi powiedziałeś.
-Podobasz mi się,-odparł z warkiem obcy,-Tutaj czeka na ciebie wiele, ale uwiązanie, które będzie cię łączyć z tą ziemią... Mogę ci ofiarować osiem lwów z naszej ziemi, które będą słuchać tylko ciebie.
-Dlaczego mam ci wierzyć?
-To dobre lwy. Właściwie lwice. Waleczne i krwawe. Pójdą za tobą, gdzie tylko i kiedy skierujesz kroki. W zamian będziesz naszym szpiegiem.
Własnych strażników... Sługusów... Przytaknęłam. Gdy lew zniknął, postanowiłem skierować się od razu na łąkę, gdzie miałem nadzieję, że w nocy pod gwiazdami będę spędzać czas z Nyeusi. Upoluję coś, chciałem zrobić na niej dobre wrażenie.
Nyeusi była wspaniała. Długo zajęło mi przekonywanie jej do siebie, oraz wymyślanie coraz to lepszych randek. Gdy jednak zgodziła się zostać moją dziewczyną, wiedziałem, że było warto. Była zwinna i odważna. Szukałem takiej lwicy długo... Niczym nie przypominała tych, którzy mnie ranili.
Jej jedyną wadą było dobre serce, ale i to mogłem kiedyś zwalczyć.
Pewnego dnia, obudziła mnie. Przekręciłem się na drugi bok, niechętny by wstać.
-Sawa.. muszę ci coś powiedzieć..-szepnęła mi do ucha i widząc, że nie wstaję, ugryzła je. Wrzasnąłem i się podniosłem.
Obudziłem tym samym stado.
-Przepraszam, Kilio,-westchnęła Nyeusi, gdy lwiątka jej przyjaciółki zaczęły krzyczeć. Lwica skinęła tylko głową i poczęła je uspokajać. Część stada wyszła i to same lwice, wybierające się na polowanie.
-Czego chciałaś ode mnie Nye?
-Możemy wyjść?
Ruszyłem za nią w stronę wyjścia z jaskini. Drapaliśmy się na sam czubek skały. Widok, który rozciągał się na dole, sprawił, że oczy mi się zaświeciły. Fajnie byłoby rządzić.
-Jestem w ciąży.
Spojrzałem na nią szeroko otwartymi oczami. Liczyłem, że się przesłyszałem.
-Że.. co?
-No przecież to robiliśmy!-wysyczała lwica,-I jesteśmy partnerami. To była kwestia czasu.
-Spodziewasz się lwiątka?-powtórzyłem.
Gdy ponownie skinęła głową, polizałem ją w policzek.
-Bardzo się cieszę.
-Naprawdę?
-Oczywiście. Będziesz cudowną mamą.
Przytuliła się do mnie z wdzięcznością. Ja jednak nie czułem szczęścia jak ona. Jedynie gniew. Nie chciałem lwiątka! Nienawidzę dzieci! Czułem, że będę okropnym ojcem. Takim jakim był Neo dla mnie.
Nie myślałem o mojej rodzinie od bardzo dawna, bo budzili we mnie jedynie odrazę. Gdy jednak usłyszałem tę wiadomość, wszystkie wspomnienia powróciłem. Musiałem grać, bo nie miałem innego wyjścia.
-Położysz się obok mnie?-szepnęła lwica, gdy się od siebie odkleiliśmy,-Lwice polujące już pewnie wróciły.
Wróciliśmy do jaskini.
Miesiące mijały. Brzuch Nyeusi robił się coraz więcej, podobnie jak brzuch Taje. Oboje z Mto polowaliśmy, bo musiały jeść więcej. Czuwałem też, gdy Nyeusi spała i towarzyszyłem jej, gdy chciała nocą udać się na spacer. Wszystko bez mrugnięcia okiem.
Gdy Taje zaczęła rodzić, Nyeusi też zle się poczuła. Czekałem przy lwicy aż pojawiła się medyczka i kazała wszystkim wyjść. Matibabu musiała zająć się obydwoma. Poród Nyeusi był ciężki i osłabiona lwica ledwo przeżyła przez komplikacje.
Weszłem do jaskini i położyłem się obok niej. Nyeusi spojrzała na mnie zmęczona, po czym złapała lwiątko i włożyła je w swoje łapy.
Był to jeden maluch, którego sierść była szara, a brzuch czarny. Nie wiedziałem jaką będzie mieć grzywkę. Nosek miał ostry, a oczy fioletowe.
-Nie zdradziłam cię,-powiedziała Nyeusi, widząc, jak intensywnie wpatruję się w lwiątko,-Nie wiem dlaczego nas syn urodził się takiej maści.
-Takie futro miał mój ojciec,-odparłem,-Nie martw się, wiem, że byś mnie nie zdradziła.-polizałem ją w czubek głowy,-To syn? Cudownie. Wyrośnie na silne lwiątko.
-Gdy tylko dość podrośnie, będziemy go trenować.
Czy on nie może się sam wytrenować? Jaki to ma sens. Będzie tylko płakał i jadł-pomyślałem.
-Masz może dla niego imię?
Nyeusi zastanowiła się chwilkę.
-Może Koda?
-Idealne imię.
Gdy do jaskini weszła Wise, była szczęśliwa z powodu narodzin lwiątek. Taje i Mto zostali rodzicami dwójki lwiczek, my syna.
Tak jak się spodziewałem, Koda tylko płakał i jadł. Nyeusi dumnie na niego spoglądała, gdy zaczął sam chodzić i wymawiać pierwsze słowa. Zaprzyjaznił się z lwiątkami Kilio i Taje, zwłaszcza z brązową córką Taje-Korą.
Wdrapywał się na mnie, gryzł moje ucho, pytał słodkim głosem, czy nie pobawię się z nim. Zawsze wtedy to robiłem, ale bez większych chęci.
Gdy Nyeusi urządzała sobie dżemki, wraz z synem, wymykałem się wtedy na sawannę. Tak właśnie dostałem pierwsze zadanie od strachoziemców. Miałem ranić członkinie stada, by osłabić narastającą potęgę tej ziemi. Przyjąłem propozycję i w przeciągu trzech tygodniu działałem.
-Idę się pobawić!-pisnął Koda i wybiegł z jaskini pod czujnym okiem Kamby. Zmarszczyłem brwi. Ona była moim celem. Ranione lwice, nigdy nie zapamiętywały kto je zranił, gdyż w ciemnej nocy nie widziały kto to taki, lub zwyczajnie spały.
-Nie chciałabyś być królową?-spytałem Nyeusi, która leżała obok mnie,-Przecież musi ktoś rządzić, a my mamy syna i jestem pewien, że dobrze nam pójdą rządy.
-Powiem ci coś w tajemnicy, Sawa,-zmarszczyła brwi,-Królową zostanie Wise. Nadaję się do tego bardziej niż ty i ja razem wzięci. Zobaczysz. A Koda powinien mieć spokojne dzieciństwo.
-Jak chcesz,-prychnąłem i wstałem na równe łapy,-Idę się przejść.
Wyszedłem z jaskini i powlokłem się w stronę wodopoju. Nikogo oprócz Kamby i lwiątek tam nie było. To był odpowiedni moment. Podkradłem się do lwiczki, a gdy byłem blisko, skoczyłem w jej kierunku, przyciskając ją do ziemi.
Lwiątka nieświadome niczego, dalej się bawiły, a ja uderzałem łapami w przerażoną Kambę. Miałem nadzieję, że szybko umrze.
Wtedy ktoś na mnie wskoczył i odciągnął do tyłu, inny członek stada złapał Kambę i odbiegł z nią pewnie do medyczki. Zostałem otoczony przez część stada, która spoglądała na mnie wrogo.
-Zraniłeś Kambę!-warknęła Kilio,-Jak mogłeś!?
Wyprostowałem się.
-Wydawało ci się.
-Jak możesz!-warknęła Taje
-Miałem takie zadanie. Jestem szpiegiem. Odważnym i działającym,-warknąłem.
-Teraz tylko zdrajcą,-rozniósł się inny głos i odwróciwszy się dostrzegłem Nyeusi.
Zostałem wygnany przez wszystkim. Nie odwracając się pognałem w stronę granicy. Biegłem najszybciej jak mogłem. Rozpoczął się kolejny etap w moim życiu. Jedyne czego żałowałem to to, że Nyeusi nie chciała pójść ze mną.
Pewnego dnia dostałem wiadomość,że Diabloziemcy chcą zaatkować Lwią Ziemię. Postanowiłem nacieszyć się faktem, widząc przerażone twarze Białoziemców.
Na horyzoncie widziałem Nyeusi i Kodę-urósł.
Gdy mnie zobaczyła, zasłoniła go łapą.
-No co się stało Nyeusi,nie przywitasz się?-zarechotałem
-PO moim trupie,Sawa!,-warknęła,po czym dodała,-po co tu przyszedłeś,zostałeś przecież wygnany!?
-Haha,przeszedłem po Kodę,-mówiąc to uśmiechnąłem się do lwiątka.On jednak,dalej był za łapami czarnej i ani śmiał się ruszyć.Wysunąłem pazury. Oczywiście były to niewinne żarciki.
-Skoro tak,to wezmę go siłą,-szykowałem się do "skoku". Wtedy pojawił się Moto.Odepchnął mnie.Po nim,pojawiła się Wise,Kilio i Kamba,a za nimi trzy lwice walczące.Wszyscy warknęli na mnie.
-Czego tutaj szukasz Sawa,przecież zostałeś wygnany!?-warknęła Wise
-O,droga Wise..przybyłem tu po syna,-znowu nie dane mi było się zbliżyć,bo Moto mnie mocniej do ziemi. Nienawidzę tego lwa.
-Pytała o prawdziwy powód!
-NO dobra.Chciałem wam tylko powiedzieć,że jako szpiek,każdej ziemi,mam ważny komunikat i pomyślałem,że chcecie go usłyszeć,-Moto zszedł ze mnie
-Mów!-warknęli wszyscy,dalej nie tracąc czujności
-Pewne stado,zamierza zaatakować Lwią Ziemię..za jakieś pięć dni,pomyślałem że byście chcieli wiedzieć!-zaśmiał się i odbiegł.
Przez ten czas żyłem na Strasznej Ziemi, trenując moje sługi. Robiłem to do dnia, gdy dostałem kolejne zadanie. Zakradłem się na Białą Ziemię i obserwowałem potomstwo Wise. Gdy doniosłem o nim Sace, kazał mi je zabić.
Nie mogłem.
Gdy trzymałem w pysku jedną z córek Wise i widziałem jej śliczne oczy, nie chciałem by umarła. Uciekłem z nią i porzuciłem na Lwią Ziemię.
Gdy zaczęły się jej poszukiwania, śmiałem się sam z siebie. Udało się, cierpieli.
Jednak gdy tylko po raz kolejny postanowiłem szpiegować, wygadałem się Nyeusi o tym gdzie przebywa bachor Wise. Nyeusi była silna, dała radę mnie powalić.
Gdy lwy ze Strasznej Ziemi się dowiedzieli, kazali mi pierwszemu dobiec do Lwiej Ziemi. Nie udało się, Wise i Nyeusi mnie wyprzedziły. Miałem naprawdę dość, że ciągle dla kogoś musiałem być giermkiem.
Odeszłem ze Strasznej Ziemi. Postanowiłem zamieszkać w Miejscu Płomieni. I wtedy ją poznałem. Hasirę. Była silna i pewna siebie. Tak jak Nyeusi miała czarne futro i zielone oczy. Na oku nosiła ranę, którą kiedyś zrobił jej Moto. W sercu miała nienawiść i to mnie do niej przyciągało. Stałem się partnerem w jej zbrodniach i nim się zorientowałem, także jej ukochanym.
Nasze małe stado rosło, gdy dołączył Shetan i razem zabiliśmy Moto, gdy ten był na granicy. Z nienawiścią obebrałem mu życie, atakując w jego plecy, gdy Shetan działał z przodu. Gdy się udało, z dumą wpatrywałem się w jego oczy i cieszyłem wylewem krwi i jego cierpieniem.
Moje sługi dołączyły do stada, którym teraz władała Hasira. Lwica pragnęła zdobyć Białą Ziemię, tak jak ja.
Wkrótce Hasira zaszła w ciążę, chodz starała się przede mną i stadem to ukryć. Urodziła trzy miesiące pózniej i chodz cierpiała bardzo, nie pozwoliła mi jej pomóc. Urodziła syna, na którego widok warczala długo. Sierść lewka była biała i tylko niewielka grzywka czarna.
-To klątwa!-warczała,-Muszę jak najszybciej zabić Wise, nim znieczyśni mój ród!
-Czy mam go zabić?-spytałem bez emocji. Dla mnie było to zwykłe lwiątko. Po raz kolejny.
Hasira spojrzała na mnie i wycelowała w moją stronę łapę z wysuniętymi pazurami. Bolało, ale dałem radę stanąć prosto.
Byłem nauczony, by ukrywać ból. Bo on zawsze będzie częścią mnie, głównie przez wciąż ukryte pod futrem ranki.
-Oczywiście, że nie kretynie! Wyszkolę go na mordercę,-szyderczo się uśmiechnęła. Wyszła z jaskini, a ja za nią.
Msimu stawał się coraz większy, a Miejsce Płomieni na którym żyliśmy fascynowało go. Zwracał uwagę na suche rzeczy. Ja w tym czasie wraz z Hasirą i Shetanem zająłem się treningami naszego coraz to powiększającego się stadka-albo jak wolała Hasira, wojska.
Nadszedł czas, gdy Sawa dorósł i zakochał się w Lajli. Tak, wypłoszu Wise, którego kiedyś oszczędziłem. Przypomniał mi się dzień, gdy Hasira i ja rozpaliliśmy pożar, by zaszkodzić dzieciom Wise. Wtedy też do niewoli poszła Nora i po raz kolejny odezwała się we mnie ta sama litość! Nienawidziłem się za nią! To ja namówiłem Hasirę żebyśmy wyprowadzili ją w kratki w inne miejsce i to wtedy Wise i Moto nas przyłapali i zdołali uratować córkę.
Jednak Moto spotkawszy się wraz z Hasirą pysk w pysk i poznając ją, nie domyślił się, że podpisał na siebie wyrok śmierci.
Gdy Msimu został ojcem na Białej Ziemi, Hasira chciała porwać swoje wnuki. Mnie nie obchodziło nic takiego, domyślałem się, że i Koda został ojcem. Co z tego... to ich sprawa.
Niewiele czasu później, zostałem do tego wyznaczony, więc wkroczyłem do jaskini białoziemców. Poruszałem się szybko. Myślałem, że Nora nie ma potomstwa, ale skoro u jej boku znalazłem złote lwiątko... Nie mogąc znalezć Lajli, chwyciłem złotą lwiczkę i pognałem do Hasiry.
-Kretyn! Nora nie ma potomstwa! Miałeś zabrać dwójkę moich wnuków.A z resztą..to już nieistotnę.Plan zmieniony.
Westchnąłem.
-Przepraszam Has,ale nie zmieniaj tak nagle planów.CO mam z nią zrobić?
Wzruszyła ramionami.
-Wrzuć do rzeki,zabij..co mnie to obchodzi?!-skierowała się w stronę jaskini w której sypiała.Zamiast ją zabić, zrobiłem to co kiedyś z Lajlą i zmierzałem zabrać ją na inną ziemię. Wtedy jednak wybudziła się z kamiennego snu, więc wrzuciłem ją do rzeki.
Obserwowałem jak przerażona wierci się,a pózniej prychnąłem i odszedłem.
Kolejne dni, miesiące mijały i nadszedł czas wielkiej walki. Łapy kusiły mnie, z ekscytacji. Nie mogłem doczekać się pojedynku.
Hasira jedyne co, postanowiła zostawić Johari, czyli lwiczkę którą uratowała od hien i postanowiła wyszkolić na mordercę. Mała miała białe futro i czerwone oczy.
-Huruma nie zdradzi?-spytałem.
-Nie,-odparła krótko, po czym ruszyliśmy w stronę granicy. Hasira wytrenowała przez te dwa dni Johari i teraz lwiczka siedziała w krzakach, podczas gdy my mieliśmy stoczyć wojnę.
Po długim pojedynku, gdzie uderzałem i gryzłem, zorientowałem się, że Hasira nie żyję. Czym prędzej pobiegłem w stronę granicy, złapałem w pośpiechu za skórę na karku Johari i wraz z częścią stada, biegłem na nowy teren. Poprzysięgłem zemstę.
Wyszkól Johari. Niech zemści się na Białej Ziemi!
Wydawało mi się, że słyszę głos Hasiry.
Po bardzo długim biegu, zarządziłem ruchem ogona przerwę. Umieściłem białą lwiczkę między swoimi łapami. Spojrzała na mnie wielkimi oczami pełnymi czerwieni.
-Czy Hasira zmarła? Naprawdę?
-Tak i ty będziesz musiała ją pomścić. Mówiłem ci, że to wina białoziemców. Hasira chciała dobrze, a oni ją.. zniszczyli.
-Pomszczę ją,-skinęła głową.
-Od teraz będę cię trenował,-spojrzałem na daleki horyzont. Tam się osiedlimy, dopóki nie będzie gotowa.
Następnego dnia, obudziłem się wcześnie. Johari leżąca obok mnie, podniosła na mnie wzrok i również wstała. Ruszyliśmy trochę dalej.
-Co dzisiaj będziemy robić?
-Nauczę cię kolejnych ostrych, morderczych trików w walce,-odparłem sucho,-Musisz ćwiczyć. Być najlepsza.
Trenowaliśmy bardzo długo. Za każdym razem, gdy zmęczona lwiczka upadała, warczałem na nią. Wtedy wstawała i ćwiczyła dalej.
Przez następne dni, ćwiczyła dzielnie podstawowe ruchy, a także co nieco o polowaniu. Dobrze jej szło, miała potencjał.
-Chodz,-zgarnąłem ją ogonem. Szliśmy w stronę jednej z polan ukrytej za drzewami. Następnego dnia mieliśmy ruszać w drogę.-Powtórz.
-Białoziemcy to zło. Trzeba ich zniszczyć.
-Dobrze,-pokiwałem głową.
Nosem popchnąłem ją bliżej kamienia który znalazłem.
-Będziesz uderzać w niego tak długo, póki nie każę ci przestać.
Spojrzała na mnie jak na wariata, ale zrobiła to. Ustawiła się i po chwili celowała w niego. Krzyczałem co jakiś czas "Mocniej!". Uderzała coraz szybciej, a jej łapki pomału pokrywała czerwona breja.
-Mogę przestać?-spytała już ze łzami w oczach.
-Nie! I masz powtarzać.
I teraz uderzała coraz mocniej, z większym jadem powtarzając "Białoziemcy to zło. Trzeba ich zniszczyć".
-Przestań,-podeszłem do niej i polizałem obolałe łapki lwiczki.
Ciężko oddychała, ale gdy zobaczyła jaki kamień jest podrapany, jej oczy zaświeciły sadysfakcją.
-Brawo, Johari.
Wiem, że w nocy dręczyły ją złe sny. One motywowały Johari gdy mocniej trenowała. Gdy dorastała, stawała się coraz silniejsza i bardziej wytrwalsza.
Trenowała ciężko walkę, polowanie i rządzenie tymi słabymi lwami. Ja tym czasem, pozyskiwałem więcej wyrzutków czy samotników, a nawet podróżników których brałem siłą.
Gdy Johari stała się nastolatką, nie trenowałem jej już. Stała się niezależna. To ona wybudzała mnie ze snu, zmuszała do patrolów, lub dalszej podróży, by się oddalić.
Stała się godną następczynią Hasiry.
-Już wkrótce Sawo...-spojrzała w moją stronę. Jej oczy jażyły się z ekscytacji,-Zdobędę Białą Ziemię.-podeszła bliżej i otarła się pyskiem o mój pysk.-Zdobędę cały świat.
Miesiące mijały. Johari zaatkowała pierwszy raz Białą Ziemię i poległa przez Kirę, wnuczkę Wise. Przy kolejnej wojnie miałem nadzieję, że wygra, wszystko szło dobrze, ale wtedy i ona poległa.
Skierowałem się w stronę granicy, daleko, daleko za Białą Ziemią. Szedłem powoli,bez pośpiechu. Musiałem obmyślić plan.. Ostatni, ale ten który raz na zawsze pogrąży Białą Ziemię. Musiałem pomścić Hasirę i Johari, oraz zwrócić sobie honor.
Wróciłem wspomnieniami do chwili obecnej. Czułem się coraz bardziej zmęczony, dotarliśmy do granicy. Nyeusi nie odpuszczała. Byłem jednak zadowolony. Nic nie zmieniłbym w moim życiu. Tak właśnie kończy się część pierwsza mojej historii, cóż.. poczekam do tego, co dalej przygotuje dla mnie los.