piątek, 31 stycznia 2020

Rozdział 158 [maraton 5/10]

Cudowny dzień.
Niezapomniany czas. 
W życiu zdarzają się takie chwile, które na długo zapadają w naszej pamięci, stając się wspomnieniami, budzącymi różne emocje, będące inaczej odbierane, niosące ze sobą zaskakujące wrażenia. Ten dzień, chciałam pozostawić w sobie jak najdłużej, chociaż widziałam wiele razy w moim - już nie tak krótkim - życiu wiele razy podobną ceremonię. Wszak było to największe wydarzenie na Białej Ziemi, zaraz za koronacjami. Z dumą mogłam przypomnieć sobie czas, gdy to moje potomstwo było prezentowane całemu królestwu, reprezentując królewski ród, oraz pokazując, że Krąg Życia dalej trwa. 
Od tamtego czasu minęło już kilka lat, skoro obecnie liczyłam cztery. Teraz to nie dzieci, nie wnuki, a prawnuczki, miały zostać zaprezentowane, raz na zawsze pokazując, że należą do rodziny, która bardzo je kocha, czekała na nie i potrzebuje. Za ich jeden mały uśmiech, każdy kochający członek rodziny, byłby w stanie dokonać wielkich czynów. Nie wątpiłam, że czas będzie dla nich łaskawy. Przynajmniej... przynajmniej zwątpić nie mogłam. Przodkowie musieli wysłuchać moich modlitw, dając dobre słowo i pokazując w najmniejszym geście natury, że są wciąż przy nas. 
Teraz czekaliśmy.
Każda minuta wlokła się niespokojnie, w oczekiwaniu na to, co miało lada chwila nadejść. Nie mogłam się doczekać. Błądziłam długimi łapami w jednym miejscu. Moje białe futro błyszczało w świetle porannego słońca, natomiast oczy iskrzyły ekscytacją. Chociaż słońce dopiero powoli wschodziło na najwyższy czubek, rozjaśniając swoim blaskiem najmniejszą okolicę, można było stwierdzić od razu, że zaczął się kolejny, cudowny dzień. 
- Czemu Rafa i Matibabu jeszcze nie przyszli? 
Odwróciłam zaskoczona pysk, w stronę mojego wnuka. Mfalme stał za mną, z niepokojem widocznym w zielonych oczach, więc objęłam go ogonem, by dodać synowi Nory otuchy. 
- Oni nie mają lwich łap. Im to schodzi dłużej.-zaśmiałam się cicho, chociaż moje słowa były poważne. 
Mfalme sucho skinął głową.
Oboje spojrzeliśmy na odległy horyzont. Biała Ziemia była jednym z najpiękniejszych miejsc, które dane mi było oglądać. Obserwowałam, prawie wstrzymując oddech, jak wiatr łagodnie ociera się o konary drzew, płosząc kolorowe ptaki. Liczne białe kwiaty, pokazywały otwarcie, skąd pochodzi nazwa królestwa. Łagodne światło poranka, powodowało, że strumienie wydawały się lśnić. Nawet z oddali, widziałam idące ku Białej Skale zwierzęta. Wszystkie gatunki. Roślinożercy i mięsożercy, szli ramię w ramię, złączeni harmonią i pokojem. Spieszyli się, krocząc równym krokiem. Więksi ustępowali mniejszym, młodsi słabszym. Miło było obserwować taki widok, który naprawdę potrafił złapać za moje miękkie serce. Staliśmy na czubku skały jeszcze kilka minut, zanim przyszło nam wrócić do jaskini.
- Pamiętam tyle ceremonii. Wszystkie równie szlachetne. Będzie dobrze, Mfalme.-szepnęłam jeszcze do wnuka, zanim zrównałam z nim krok i oboje znalezliśmy się w jaskini stada.

Białoziemcy w oczekiwaniu na dokonanie jednej z najważniejszych tradycji, chodzili od jednej do drugiej strony. Ich futra były uważnie umyte, a na pyskach malowały się pozytywne emocje. Nie mogłam im się dziwić. W jaskini oprócz poruszenia, trwały jeszcze głośne, podekscytowane rozmowy. Wraz z Mfalme, nie zagłębialiśmy się w nie szczególnie, od razu podchodząc do podwyża.  Kukaa leżała na nim, z trójką lwiątek w łapach, które dokładnie umyła, zanim spojrzała w naszym kierunku z uśmiechem.  Lwiczki pisnęły niezadowolone, najpewniej z przejedzenia, zanim zwróciły całą uwagę na Agenti. Ich kuzynka machała im przed noskami pędzelkiem ogona, zachęcając do wspólnej zabawy.
- Wkrótce zobaczy je całe królestwo.-powiedziałam szeptem, spoglądając na najmłodsze członkinie mojej rodziny. Było nas coraz więcej. Cieszył mnie też widok białych sierści. Oznaczało to, że nie byłam jedyna, a to dodawało mi większej pewności.

Najważniejszym punktem ceremonii, było pojawienie się Rafy, wraz z Matibabu. Szara lwica podbiegła do mnie, z wysoko uniesionym ogonem i od razu się przytuliłyśmy na powitanie.
- Witaj, Matibabu.
- Dzień dobry, Wise.-rzuciła swoim typowym głosem, zanim wyjrzała przez moje ramię, by posłać lekko zaskoczone spojrzenie na księżniczki. - Czyli trójka. To cudownie.
Kukaa uniosła głowę, słysząc głos medyczki i od razu zwróciła w jej kierunku proszący wzrok.
- Matibabu, co z moją mamą?
- Dalej leży...-zaczęła, krzywiąc się odrobinkę, jednak widząc smutek w oczach królowej, pośpiesznie dodała: -...ale oddycha.
Otarłam się o policzek Kukii, by dodać jej otuchy. W tym cudownym dniu, nie warto było pozwalać sobie na rozpacz. Zwłaszcza, że chodziło jej córki. Rozumiałam jej smutek, tęsknotę i żal. Liczyłam, że będę mogła jej pomóc. I że Amara wróci do nas cała, zdrowa, szczęśliwa.  Chaka i Kukaa, stado, wszyscy jej potrzebowaliśmy.
- M-możemy z-zaczynać?-spytała drżących głosem.
Skinęłam krótko głową. Kukaa bez dalszego słowa, podniosła się ostrożnie, by cofnąć się o krok. Agenti poszła w ślad za nią.  Zdezorientowane malutkie pisnęły zaskoczone, z nutką rozczarowania, zanim ich wzrok zwróciła dwójka szamanów.   Matibabu powitała  lwiczki szybkim pociągnięciem języka po główce każdej z nich, natomiast Rafa wypowiedział jakieś niezrozumiałe dla mnie słowa, zanim złamał kawałek owocu, którego sokiem namaścił malutkie, rysując znak oznaczający kółko. Przekaz był jasny: niech Przodkowie mają was w opiece, bo Krąg Życia dalej trwa.
Opuściliśmy jaskinię, zbierając się teraz na zewnątrz. Usiadłam obok swoich dzieci, zadowolona z takiego obrotu spraw. Zwierzęta zgromadziły się już pod Białą Skałą w oczekiwaniu. Matibabu i Rafa długo nie czekali.
- Która z nich zostanie królową?-zwróciła się jeszcze medyczka do króla Białej Ziemi.
Wszyscy zamilkli.  Chyba nikt do końca nie wiedział co postanowili.
- My... myślimy, że Malkia jest starsza i to... to ona powinna.-mruknął po dłuższym oczekiwaniu biały lew.
Matibabu usatysfakcjonowana kiwnęła łebkiem, zanim chwilkę obserwowała, jak Rafa ostrożnie podnosi dwójkę księżniczek, by udać się z nimi na czubek skały.  Matibabu podniosła natomiast Malkię, udając się spokojnym krokiem za szamanem. Szli ramię w ramię, dopóki nie stanęli przy krawędzi. Członkowie stada zamilkli, ciesząc się tą chwilą, a ich oczy rozbłysły. Ptasi wzniosły się w niebo, rozsypując różnej wielkości, kolorowe kwiaty. Po cichu śpiewałam słowa znanej pieśni o Kręgu Życia.
- Przychodzimy na świat tak bezradni i słońce posyła nam swój dar...
Matibabu wydała z siebie cichutkie westchnienie, zanim najwyżej jak umiała podniosła głowę. Malkia w jej pysku, zdezorientowana spojrzała w dół, na wszystkie zgromadzone zwierzęta. Wydała z siebie pisk zaskoczenia, zanim poczęła machać łapkami.  Rafa uniósł ręce, pokazując tym samym trzymane dwie księżniczki. Milele zaczęła wiercić się zadowolona, próbując przy tym złapać listki, które okrążyły całą trójkę. Maji grzecznie pozwoliła się podnieść, nawet się nie poruszając.
Zwierzęta wydawały z siebie podekscytowane odgłosy. Zebry i antylopy poczęły tupać, natomiast słonie zatrąbiły radośnie, towarzyszyło im przy tym skłonienie się żyraf, góralków, nosorożców, krokodylów, oraz innych mieszkańców królestwa.
- Córki króla Mfalme i królowej Kukii.  Malkia, przyszła królowa!  Milele! Maji! - zawołał Rafa donośnym głosem, który wywołał większy ruch.
- Niech żyją księżniczki!-zawołał ktoś w dole
- Niech przodkowie będą nad ich losem łaskawi!-tym razem głos należał do mnie.
Uniosłam głowę, obserwując łagodny ruch nieba. Światło poranka oświetliło potomkinie, a mi zdawało się, że widzę wśród chmur wszystkich, który odeszli w najbliższym czasie. Łzy zebrały się w moich oczach, gdy dostrzegłam prawie niewidoczną sylwetkę Kiry, Kilio i Jasiri'ego, chociaż mogło... nie, na pewno tam byli. Byłam pewna.
Po zakończonej ceremonii, szamani oddali młodym rodzicom ich dzieci, po czym oboje wrócili do swoich obowiązków. Dzisiaj wszyscy mieli odpocząć.
Ułożyłam się w swoim legowisku, u boku Taje, która obserwowałam spokojnym wzrokiem bawiące się patykiem lwiątka. Również spojrzałam w tamtą stronę.
- Prababciu, pobawisz się z nami?
Uśmiechnęłam się do Agenti, ale nie dołączyłam do zabawy. Lwiątka świetnie się bawiły w swojej małej grupce, nie było co tego psuć. Wtuliłam się w sierść Taje, czując jej bliskość i poczułam, jak oczy kleją mi się, zapraszając mnie do ucięcia sobie krótkiej drzemki. 

Rozdział 157 [maraton 4/10]

*tego samego dnia*
一 Są przepiękne!
一 Niesamowite.
一 Spisałaś się.
Kukaa słuchała w ciszy gratulacji, nie wiedząc do końca co odpowiedzieć. Zwykłe "dziękuję", nie byłoby na miejscu, jej córeczki nie były jakimiś rzeczami, które można było posiąść, a cudownymi istotkami, które jeszcze wszystkich zaskoczą. Wyrosną na odważne, dobre i szanowane lwice, była tego absolutnie pewna. Jedynym więc na co zdobyła się złota, był ciepły uśmiech, który posłała w stronę pobratymców, gdy ci grupką otoczyli ją ze wszystkich stron, by lepiej przyjrzeć się księżniczką. Informacja o jej porodzie rozniosła się prędko po Białej Ziemi i teraz każdy mieszkaniec wypatrywał chwili, gdy będzie mógł ich poznać, oraz odbędzie się ceremonia potwierdzająca, kto zostanie kolejnym w kolejności władcą.
Kukaa czuła ogromną dumę, spoglądając na swoje potomstwo, skulone przy jej brzuchu, co jakiś czas piszczące głośno, albo dobierające się do mleka. Nie sądziła, że bycie mamą, było takie cudowne. Chroniła córeczki, będąc zadowolona z ich najmniejszego gestu. Otuliła księżniczki ogonem, by nie bały się zbyt dużej ilości głosów w jaskini stada.
一 Jak się nazywają?
Łagodne spojrzenie królowej, zwróciło się teraz w stronę Lajli. Córka Wise przysiadła obok Mfalme, z uśmiechem na pysku, oraz radością w najpiękniejszych oczach.
一 Malkia, Milele i Maji.
一 Piękne imiona, dla pięknych księżniczek.-teraz odezwała się Nora, zadowolona z wnuków.
Mała Agenti przecisnęła się przez tłum, właśnie wracając z zabawy z przyjaciółmi. Widząc swoją przybraną mamę, podbiegła do niej z radosnym krzykiem, czym zbudziła siostry. Nie przejęła się jednak małymi kulkami, od razu przytulając się do Kukii.
一 Tęskniłam, gdzie byłaś?
一 Przepraszam kochanie, musiałam coś załatwić.-odpowiedziała Kukaa, rzucając przy tym wyzywające spojrzenie wszystkim w jaskini. Niech nie myślą, że pora na wyjawienie prawdy. Liznęła córkę Kiry za uchem, nim wskazała nosem małe lwiczki. 一 To są twoje siostry.
Agenti z zaskoczeniem wstrzymała na kilka minut powietrze, zanim pochyliła się obwąchując księżniczki. Miała rodzeństwo! Została starszą siostrą!  Tyle myśli wkradło się teraz do głowy małej, która niemal od razu wyprostowała się, chcąc pokazać wszystkim obecnym, jak bardzo czuje się zadowolona.
一 Są super!
一 Takie maluchy to duża odpowiedzialność. Będziesz musiała się z nimi bawić, rozmawiać, wspierać.-Zawadi zaśmiała się, widząc pełne radości spojrzenie córki Jasiri'ego. 一 Ale ty na pewno sobie poradzisz, co?
一 Oczywiście! Ale... ale one urosną, prawda?
Białoziemcy zachichotali cicho, rozbawieni słowami malutkiej, dlatego odpowiedz pojawiła się dopiero po kilkunastu minutach.
一 Ty też byłaś kiedyś mniejsza niż moja łapa.-rzucił Kisu, stojący obok Ndoto i Akili'ego.
Te słowa uspokoiły Agenti, która ponownie zwróciła wzrok na księżniczki. Za jej przykładem poszło zainteresowane stado. Malkia otworzyła oczka, obudzona nagłym zamieszaniem. Zadowolona z uwagi, od razu zaczęła wspinać się na grzbiet Kukii, wywołując tym ciche "ooo", oraz zachwyt zarówno ze strony rodziców, dziadków, jak i Agenti. Lwiczka polubiła te małe istotki i nie mogła się doczekać, aż pokaże im cały świat.

***

Wise
Czas leciał szybciej, niż można było na pierwszy rzut oka się spodziewać. Ta informacja z jednej strony niosła radość, żeby zaraz zastąpić ją nieoczekiwanym smutkiem. Wywoływała się kanon różnych emocji, towarzyszących zapewne każdej dorosłej lwicy. Mętlik panował również w mojej głowie. Jeszcze nie tak dawno, byłam małą, zagubioną lwiczką, która płakała na samą myśl, że musi wyjść na zewnątrz, mierząc się z drwiną ze strony rówieśników. Od tego czasu, upłynęło kilka lat, teraz byłam dorosłą lwicą, dawną królową, założycielką potężnego królestwa, matką cudownych dzieci, szanowaną samicą i co mnie najbardziej cieszyło - przyjaciółką. Chociaż wciąż nie potrafiłam znalezć odpowiedzi na pytanie "co w życiu było najważniejsze", ani zdecydować, czy podążam właściwą ścieżką, tym samym nie kończąc moim poszukiwań, byłam dumna z tego, jak to wszystko się potoczyło. 

Usiadłam w koncie jaskini, która wciąż zapełniona była oglądającymi. Widok moich prawnuczek napawał mnie radością. Chciałabym dożyć czasu, gdy będą starsze. Byłam ciekawa jakie będą ich charaktery, czy wyrosną na wulkany energii, czy może bardziej spokojne oazy. Wszystko jeszcze było okryte tajemniczą, której ciąg każdy mieszkaniec Białej Ziemi chciałby poznać. Co jeszcze się wydarzy? Czy czeka ich szczęśliwe życie? Mogłam tylko mieć taką nadzieję. 


Ten rozdział jest może trochę krótki, ale to celowe ;3

Rozdział 156 [maraton 3/10]


Mfalme zamrugał, wciąż spoglądając z czujnością i miłością na Kukkę. Złota lwica odwzajemniła uśmiech, już nie czując się zmęczoną. Skoro jej mama żyła, nie miała większych trosk, mogła cieszyć się z narodzin córeczek. Włożyła sobie trójkę lwiczek w łapy. Akurat były umyte, najedzone i wyspane. Malkia wtuliła się w łapę matki, mrucząc ze szczęściem. Maji smacznie spała. Zachowywała się tak niewinnie, nieskarana złem świata. Ostatnia z dziewczynek - Milele - spojrzała z zaciekawieniem na ojca, a jej pyszczek rozjaśnił uśmiech. Czy będzie czysta (od wszelkiego zła) jak mówiło jej imię? 
- Nie mogę się na nie napatrzeć, są takie słodkie, oraz piękne.-powiedziała z uczuciem Kukaa.
- Będziemy je chronić.-odparł Mfalme. Biały lew przeniósł wzrok na niebo. - Chyba powinniśmy już wracać, najdroższa. Lada chwila słońce będzie w zenicie, a chyba chcemy przedstawić nasze pociechy? 
- Tak, ale zostańmy jeszcze tutaj. Tu jest dobrze.
Złota lwica wtuliła się w futro partnera, gdy ten położył się bliżej niej. Ich ogony się ze sobą złączyły. Tej pięknej chwili nic nie mogło zepsuć, nawet głośne, zadowolone piski ich córek. Lwiczki widocznie nie miały powodu do smutku, pozostając pod uwagą rodziców. 

***

Młodzi władcy zdecydowali wreszcie, że pora wrócić na Białą Skałę. Najpierw jednak musieli udać się po pomoc medyczną, by upewnić się, że ich córki są zdrowe. Mfalme wahał się, czy nie poprosić o pomoc Matibabu, ale ostatecznie zrezygnował. Widok nieprzytomnej Amary, mógł tylko pogorszyć smutek jego ukochanej, a tym samym dzieci. Tego nie chciał. Dlatego w ostateczności, dwójka dorosłych lwów udała się w stronę baobabu. Biały lew niósł jedną córeczkę, natomiast złota lwica dwie pozostałe. Szli równym, acz niespiesznym krokiem, rozkoszując się promieniami słońca i swoją obecnością. 

Po drodze spotkali Adele. Białoziemka zatrzymała się na ich widok. W jej szeroko otwartych oczach, odbijało się zdziwienie. Lwica dopiero po kilku uderzeniach serca, zdecydowała się na uśmiech i skłonienie głowy. Mfalme posłał jej wymowne spojrzenie. Chciał by odwołała patrole poszukiwawcze. Król, królowa i księżniczki, udali się w dalszą trasę, natomiast Adele pośpieszyła wykonać rozkaz. Na szczęście wszystkie grupy poszukiwawcze znalazła dosyć szybko. Każdego lwu ulżyło, że młoda matka się znalazła, a tym bardziej, iż urodziła trójkę lwiątek. 

***

Szaman  mruknął coś niezrozumiałego pod nosem,  gdy kolejny raz tego dnia, nie udał mu się malunek. Albo wychodziły zbyt krzywe łapy, albo za małe głowy. Rafa nie mógł też powstrzymać drżących rąk, a wraz z każdym kolejnym dniem, uświadamiał sobie coraz bardziej, że pomału nadchodzi jego koniec w Kręgu Życia. Westchnął ponuro. Nie chciał zostawiać Matibabu samej, zwłaszcza, gdy przodkowie zwiastowali, niezbyt ciekawy czas dla Białej Ziemi. Liczył na to, że jeszcze kilka lat  pożyje. 
W baobabie panował ład i porządek. Wszystko było na swoim miejscu. Mikstury, fiolki, puste skorupy żółwi, farba, leżały na swoim miejscu, natomiast owoce, z których miał przygotować kolejne barwy, spoczęły blisko legowisk, przygotowanych dla pacjentów. Ściany baobabu pokrywały najróżniejsze rysunki. Rafa zamierzał dzisiaj dorysować pod wizerunkiem Mfalme i Kukii, trójkę lwiczek, o których pojawieniu się na świecie poinformował go wiatr. Nawet nie sądził, że stanie się to tak szybko. Przynajmniej królowa wróciła cała i zdrowa, nie wątpił też w to, że lwiczki zyskały szczęśliwą rodzinę. Jednak szaman świadomy był tego, że cała historia mogła się gorzej zakończyć. 
Odkąd z tego miejsca odeszła szara lwica, nie miewał często gości. Zaskoczony odwrócił głowę, upuszczając swoją laskę, gdy cichy odgłos wspinaczki dotarł do jego uszu. Rozłożył ręce, witając nowych potomków rodu Wise. Kto by pomyślał, że biała lwica stworzy z niczego taką potęgę? 
- Witajcie! Jak mogę wam pomóc?-zwrócił się do władców.
Mfalme i Kukaa znajdując oparcie dla łap, uśmiechnęli się pogodnie do szamana Białej Ziemi. Baobab był wysoki, ale przynajmniej mogli się czuć tutaj bezpiecznie. Podeszli spokojnie do jednego z liściastych posłań, gdzie odłożyli swoje największe skarby, żeby lepiej zwrócić się do mandryla. Rafa znalazł się błyskawicznie przy ich boku.
- Witaj, Rafo. Mógłbyś przebadać nasze córki i powiedzieć, czy są zdrowe?-spytał uprzejmie Mfalme. Machnął niecierpliwie ogonem, czekając na odpowiedz szamana. Widać, że martwił się o dzieci. 
Rafa krótko skinął łebkiem, zanim przycupnął przy maluchach, najpierw im się przyglądając, żeby następnie zabrać się za badanie. Sprawdził ich wielkość, reakcję na piórko (żeby mieć pewność, że potrafią piszczeć, przyłożył po prostu pióro do ich nosków), czy łapki nie są za krótkie i kilka innych rzeczy, zanim zmarszczył brwi zamyślony. 
- Ta najmniejsza mnie niepokoi. 
- Problem z oddychaniem?-pomału spytał biały lew, podczas gdy przerażona Kukaa szerzej otworzyła oczy. Kiedy jednak szaman pokręcił głową, westchnął. - Co zatem dolega mojej córeczce? 
- To są na razie tylko przypuszczenia, zwyczajny niepokój. Wydaję mi się, że może mieć problemy ze wzrostem, w lepszym wypadku kilka alergii.  Ale to się dopiero okaże, gdy będzie starsza, na razie nie wpadajcie w panikę!
Zawsze mogło być gorzej...
Trójka lwiczek zaczęła piszczeć, chcąc zwrócić wszystkich uwagę. Kukaa z lekkim uśmiechem na złotym pysku, przyciągnęła swoje kruszynki bliżej ogonem, po czym spojrzała z powagą na partnera. 
- Będziemy na nią uważać.-obiecała lwica. 
- Nie wątpię w to. Odpocznij królowo. Mogę dać ci zioła wzmacniające.
- To nie będzie konieczne, dobrze się czuje...-zapewniła złota lwica. 
Jednak mimo jej nalegań, dostała trzy małe listki, które miały powiększyć jej siły. Mfalme odczekał, aż ukochana zje, po czym schylił z szacunkiem głowę przed szamanem. 
- Dziękujemy za pomoc. 
Lew chwycił ostrożnie dwie lwiczki, natomiast Kukaa delikatnie podniosła Maji, po czym skierowali się w stronę wyjścia z baobabu, zamierzając powrócić na Białą Skałę. 
Rafa spoglądał za nimi, gdy odchodzili, by po kilku minutach powrócić do swojej pracy. Księżniczki były przepiękne i oby jego malunek okazał się bliski ideałowi. Wiatr niespokojnie się zerwał, jakby coś miało się wkrótce wydarzyć, ale Rafa nie odczytał znaku...

***

Ostrożnie schyliła głowę. Lewek pisnął niezadowolony, gdy został polizany po sierści i niemal od razu odskoczył, rzucając swojej matce oburzone spojrzenie. Wybudziła go z przyjemnej drzemki, tylko po to, by nie dać mu zregenerować sił, a kolejny raz pokazać, że ma brudne futerko. To, że skończył się bawił, nie oznaczało, że od razu ma być czysty! 
Giza wywróciła z rozbawieniem oczami. 
- Od spania jest noc. 
- Mogę wrócić do reszty?-spytał lewek, marszcząc brwi. 
Lwica otworzyła pysk, zamierzając odpowiedzieć młodzikowi, gdy do jaskini weszła jej siostra. Ciche, spokojne kroki Adele sprawiły, że Giza momentalnie przestała jeżyć sierść, by obdarzyć siostrę uśmiechem. Musiały trzymać się razem. Były przecież trójką cudownych sióstr, mających ze sobą wielką więz i cokolwiek się miało wydarzyć, zaufanie było podstawą ich relacji.  
- Cześć, Adele. Coś się stało? 
- Przyszłam odpocząć.-mruknęła lwica, od razu podchodząc do siostry, by zetknąć się z nią nosami na powitanie. Usiadła obok lwicy, posyłając jej wesoły uśmiech. W jej ślicznych oczach błyszczały iskierki. - Wiesz, że Kukaa urodziła? Cudowna wiadomość. 
Giza prawie zakrztusiła się powietrzem. Miała ochotę zwymiotować. Na jej pysku powoli rysowały się różne emocje. Od zaskoczenia, smutku, rozczarowania, po coraz bardziej narastający gniew i nienawiść. Prychnęła pod nosem, szybko odwracając głowę, by nie spoglądać na siostrę. Jakby jej widok, był teraz najgorszym cierniem w łapie. Wbiła pazury w ziemię, nie mogąc się uspokoić. Ten kłak ponownie wygrał?! Urodził królewskie lwiątka, dzieci które zdobędą potęgę i szacunek!  A to przecież należało się jej, oraz jej synkowi! Oni byli szlachetniejsi. Warknęła pod nosem, mrużąc oczy. Gdyby zauważyła w tej chwili tą złotą pokrakę, zapewne rzuciłaby się jej od razu do gardła, nie zważając na rangę lwicy. 
- Siostro.-wzrok Adele stał się bardziej stanowczy. Giza rzuciła jej spojrzenie spode łba, zauważając przy okazji, że tamta również wyprostowała pazury. - Przestań. Twoja zazdrość nie ma sensu. 
- Łatwo ci mówić. Ty nigdy nikogo nie kochałaś. Niczego nie straciłaś!-warknęła Giza, przyciągając do siebie ogonem syna, by był bliżej jej. 
We wzroku Adele odbił się ogromny smutek, którego jednak Giza nie zauważyła, skupiona teraz na swojej latorośli. 
- Mam tylko jego... i muszę doprowadzić do tego, żeby został królem. Cokolwiek się stanie. Słyszysz, Daho? Musisz być kimś. Musisz sprawić żebym była z ciebie dumna. Musisz zostać królem. 
Syn Nguvu, otworzył szerzej ślipka, nie do końca rozumiejąc zamiary matki. Posłusznie jednak skinął głową. Przecież bycie władcą stada jest fajne. Zasługiwał na to!  
- A teraz przepraszam, ale obiecałam synowi, że nauczę go polować.-mruknęła Giza, podnosząc się z miejsca. 
Razem z Dahą przekroczyli próg jaskini, udając się od razu na sawannę, jeszcze zanim Adele zdążyła się odezwać. Pomarańczowa siedziała wyprostowana, spoglądając w ślad za nimi, zanim położyła się znudzona, kładąc głowę na łapach. 
- Masz większe szczęście niż sądzisz, kreci bobku.-szepnęła, przymykając oczy i pozwalając porwać się marzeniom. 

sobota, 18 stycznia 2020

Rozdział 155 [maraton 2/10]

Przez kolejne minuty, wydające się ciągnąć w nieskończoność, Kukaa szeroko otwartymi ślipiami,  śledziła ruch na horyzoncie. Przebywając w Miejscu Płomieni, nie widziała majestatycznej Białej Skały. Była zdana wyłącznie na siebie. Samotność.
— Pomocy!-zawołała głośno. Może nie przyciągnie tym zagrożenia, a ratunek?
Przeklinała siebie w myślach. Jak mogła w zaawansowanej ciąży, oddalić się od domu? Wiedziała, że działała pod wpływem emocji. Wciąż miała ochotę płakać na myśl o śmierci matki, o nienawiści Gizy i poczuciu beznadziejności. Smutek i stres. Gdzie jesteś Mfalme?
Kukaa leżąc na boku, na malutkiej trawie, kluczowo trzymała się łapami za brzuch. Rodziła. Za jakiś czas wyda na świat potomstwo. Tak długo oczekiwane i kochane.
— Czy nikt mnie nie słyszy?!-wykrzyknęła jeszcze, zanim syknęła.
Kolejna fala bólu napłynęła do niej ze zdwojoną siłą. Ból za bólem, skurcz za skurczem. Lwica skrzywiła się. Musiała zrobić co w jej mocy. Musiała sobie poradzić.
— P-poradzimy s-sobie...-wyszeptała, pomiędzy kolejnymi bólami. Uspokoiła oddech, coraz spokojniej oddychając. — Zaraz przyjdziecie na świat.
Poród dla Kukii okazał się bolesnym przeżyciem. Zbierała w sobie siły, starała się nie krzyczeć, krzywiła się, odczuwała ból, aż mijały kolejne uderzenia serca. Złota lwica syknęła przeciągle, gdy coś się przez nią przeciskało, aż z westchnieniem ulgi, do jej uszu dotarły cichutkie piski. Odwróciła wzrok, z zainteresowaniem śledząc malutką kuleczkę. Przybliżyła do siebie lwiątko. Szybkimi, acz delikatnymi ruchami, przejeżdżała językiem po jej futerku. Ruchy świeżo upieczonej matki, rozbudziły krążenie małżeństwa. Lwiątko wydawało z siebie coraz głośniejsze piski. Kukaa ogonem przybliżyła je do swojego brzucha, by mogło w spokoju zjeść. Maleństwo takie niewinne, malutkie, zadowolone uciskało łapkami jej brzuch, pijąc smaczne mleko, swój pierwszy pokarm. Królowa spoglądała na dziecko. Lwiczka była biała, z jaśniejszym pyszczkiem i zielonymi oczami. 
— Jesteś dziewczynką!-na pysk złotej nasunął się szeroki, szczery uśmiech. Jej oczy lśniły czułością. — Jesteś taka śliczna. Obiecuje się tobą zaopiekować, moja mała księżniczko.
Kukaa poczuła miłość. Kochała tą małą istotne całym sercem. Była ciekawa, jak potoczy się jej los w Kręgu Życia. Obserwowała pijącą mleko lwiczkę, powoli zapadająca w sen, gdy kolejny skurcz przeszył jej ciało. Wydała z siebie cichy syk bólu. Drugie lwiątko nadchodziło...

♪ ♪ ♪ ♪ ♪ ♪

Drugie maleńsko zostało umyte ze śluzu, teraz kulach się obok o kilka minut starszej siostry, powoli dobierając się do pokarmu i piszcząc. Kukaa ciężko oddychała. Zmęczenie dawało jej się mocno we znaki. To jednak nie był koniec porodu.
Złota lwica wbiła pazury w ziemię. Ostatnie lwiątko, zrodzone z miłości jej i Mfalme, przyszło na świat w stresie. Kukaa była zmęczona całym zajściem, ale nie mogła przestać się uśmiechać. Bardzo się cieszyła, z narodzin swoich córeczek.
— Trzy lwiczki. To się tatuś zdziwi. Gdy tylko odpocznę, a wy się najecie, pójdzieny do domu. Na Białą Skałę.-powiedziała Kukaa, chociaż raczej potomkinie nie zrozumiały, o co chodziło ich mamie.
Kukaa czujnie usunęła wzrokiem po otoczeniu, córeczki otulając ogonem i wreszcie mogła im się przyjrzeć. Pierwsza córeczka zdążyła już zasnąć, jej siostry były również jasne. Jedna lwiczka odziedziczyła biały kolor sierści, oczy matki, natomiast jej ciałko pokrywały brązowe plamy. Kolejna lwiczka miała złotą sierść zielone oczy. Zastrzygła uszami, nasłuchując oddechu najmłodszego dziecka. Złota poruszała się bardzo wolno, ledwie widocznie i lwicę dopadła straszna myśl, że jej maleńka umiera. Nie, nie, nie! Nie straci kolejnego członka swojej rodziny. Zaczęła szybciej wylizywać sierść małej i poczęła trącać ją nosem. Jej intensywne ruchy, zmusiły złociutką do otworzenia pyszczka, w bezgłośnym dźwięku.
Proszę, nie umieraj...
Dalej trącała ją nosem, co jakiś czas tylko przerywając, by liznąć lwiczkę. Powolutko jej bok unosił się, w coraz bardziej łapczywych wdechach i wydechach. Kukaa mogła odetchnąć z ulgą. Mała narobiła jej niezłego stracha, ale całe szczęście, że żyła i nie została sama. Lwica chwyciła ją ostrożnie, po czym włożyła w swoje łapy. Podobnie zrobiła z dwójką pozostałych. Małe lwiczki pisnęły cichutko, zanim jak zgrany duet, zamknęły oczka, odchodząc w swoje pierwsze sny. Biała jeszcze przez jakiś czas memlała ucho siostry, zanim spojrzała jasnymi oczami na mamę. Chciała jej coś powiedzieć? Wyznać? Kukaa obdarzyła czułym pocałunkiem córkę, wywołując o księżniczki rozbawiony pisk.
Złota lwica dłuższy czas śledziła zasypiające córeczki. Powinna od razu zabrać je na Białą Skałę, lub chociaż do Matibabu. Czuła się jednak zbyt osłabiona, zmęczona, wyczerpana bolesnym porodem, żeby zmusić łapy do ruszenia z miejsca. Otuliła się ciasnej ogonem, składając głowę obok łap i ziewając. Zamknęła oczy, gotowa na to, by porwał ją sen, powtarzając sobie, że to tylko chwila przyjemności.

♪ ♪ ♪ ♪ ♪ ♪

Obudziły ją przerażone piski, domagające się uwagi. Głośne i piskliwe głosiki. Kukaa otworzyła jedno oko. Upewniwszy się, że hałas wydaje jej potomstwo, uśmiechnęła się serdecznie. Dwie lwiczki wierciły się w jej łapach, natomiast najmłodsza i najsłabsza w miocie, leżała spokojnie, oczami szeroko otwartymi w oczekiwaniu, przyglądała się mamie. Złota lwica zajęła się pielęgnacją ich futerek, nim z delikatnością ułożyła je przy swoim boku, by mogły napić się mleka.
Mając wolne łapy, przetarła jedną z nich oczy, cicho wzdychając. Widząc słońce na najwyższym punkcie błękitnego nieba,zjeżyła lekko sierść. BIałoziemcy pewnie się o nią martwili! Musiała wrócić do domu i przedstawić swoje skarby. Nie czuła się już tak bardzo zestresowana. Dodawała sobie otuchy, że Mfalme na pewno pokocha te małe, niewinne istotki, nawet jeśli nie mogła dać mu syna. Ich lwiczki wyrosną na silne i niezależne. Nie mogła doczekać się na myśl o obserwowaniu, jak lwiczki na jej oczach dorastają.
— Kukaa?
Na pełen radości i zarazem zdziwienia głos, odwróciła pysk w stronę białego lwa, który upewniwszy się, że widzi swoją ukochaną, a nie jakąś zebrę, ruszył w jej kierunku pośpiesznie.
— Martwiłem się o ciebie. Słyszałem co się wydarzyło na Białej Skale. Mama mówiła, że musisz ochłonąć, ale kiedy nie wróciłaś w nocy to... Z samego rana podzieliłem grupy i ruszyliśmy ciebie szukać.-westchnął z ulgą. Cieszył się, że odnalazł ukochaną, która była bezpieczna i zdrowa. Martwił się o nią długo, teraz mógł odwołać alarm. — Kate niepotrzebnie cię straszyła.
— Niepotrzebnie? Moja mama nie żyje, Mfalme!-mruknęła z rozpaczą, usilnie próbując zatrzymać łzy, które cisnęły się do jej oczu.
Mfalme widząc jej smutek, położył pysk na głowie złotej.
— Amara żyje. Zapadła w śpiączke, ale jej stan jest w miarę stabilny.
— T-to c-cudownie.-wyszeptała pełna wzruszenia, że jednak nie straciła mamy. Liznęła Mfalme za uchem. Kolejny cud.
Przytulali się do siebie jeszcze kilka minut, dłużących to słodkie uczucie, nim król odsunął się. Usiadł, wlepiając pełne radości i dumy zielone oczy, w trójkę lwiątek przy boku partnerki.
— Najdroższa, przedstawisz mi nasze dzieci?
Lwica zaś miała się wdzięcznie.
— To nasze córki. Urodziły się wczoraj. Prawda, że są piękne?
— Najpiękniejsze.-odpowiedział z uczuciem. — Żałuję, że nie było mnie przy tobie gdy rodziłaś.
— Ważne, że jesteś teraz. Przy nas.
— Jesteście dla mnie takie ważne.-wyszeptał.
 Jego rodzina się powiększyła. Już nie odczuwał strachu na myśl o ojcostwie, chciał poznać ukochane biologiczne dzieci i stać się dla nich wsparciem. Kukaa chyba też miała podobny plan. Spojrzeli równocześnie sobie w oczy, a potem na lwiczki.
— Ich życie będzie dobre.-ciepły głos Mfalme uspokoił Kukęę. — Zadbamy o to.
— Jak je nazwiemy?
Biały lew zmarszczył brwi, zastanawiając się. Imię było niezwykle ważne. Ich córki będą tak nazywane całe życie i ich imiona musiały dźwięcznie brzmieć. Mfalme posłał uśmiech ukochanej. Jakoś nigdy o tym nie rozmawiali, ale chyba każde z nich po cichu, miało swojego faworyta w tej kwestii.
— Dzięki mojej ciotce, zyskałem życie. Gdyby nie jej poświęcenie, nie byłoby mnie tutaj. Może najmłodszą nazwiemy po niej? Mała odważna Maji.
— Zawsze podobało mi się imię Milele.
Skinął głową.
— Maju i Milele. Brzmi dumnie.
— Musimy nadać jeszcze imię naszej pierworodnej.-odparła z rozbawieniem matka lwiczek, gdy malutka wdrapała się na jej grzbiet, głośno piszcząc. — To mała rozrabiaka. Może Rogue?
— Mi bardziej pasuje do niej Vijana?
— To... może... Malkia?-zaproponowała złota, przypominając sobie jedną z historii zasłyszanych w dzieciństwie. — Co sądzisz?
— Pasuje do niej.-odpowiedział lew, pochylając się nad małymi kulkami, by każdą z nich liznąć delikatnie. Zaczynał się właśnie najpiękniejszy rozdział ich wspólnego życia. Teraz już w szóstkę.

******
Hejka! Nowy rozdział!
Jest to pierwszy rozdział, który pisałam w całości na telefonie. W razie jakiś błędów, będziemy oskarżać autokorektę :P 
1. Podobają wam się małe księżniczki? 
Pozdrawiam! 

niedziela, 12 stycznia 2020

Rozdział 154 [maraton 1/10]

W poprzednim rozdziale: 
Mfalme zaczyna życie króla. Wraz z wybranymi doradcami, udaję się na patrol. Lwiątka postanawiają rozpocząć kolejną ciekawą zabawę. Tym czasem na Białej Skale, Mia zaczyna rodzić. Lwica wydaję na świat dwójkę zdrowych synów: Kesho i Chekę. Lwice polujące podczas jednego polowania, spotyka poważny wypadek. Amara się nie rusza.

Imani ześlizgnęła się z kamieni, zamierzając ruszyć w ślad za bawołami. Może Amara odbiegła w inną stronę, albo wybrała się na drugie polowanie? Lwica koloru toffi, szybko liznęła się po brudnej sierści, zanim postawiła kilka kroków przed siebie.
-Imani, poczekaj!
Lwica odwróciła głowę, słysząc blisko siebie głos Idii. Liderka podbiegła do niej, przyciskając swoją rudą sierść do tej jej. W głosie opiekunki lwic polujących, rozbrzmiewał okropny niepokój. Imani westchnęła, czując większą determinacje. 
-W-widzisz ją? 
Więcej lwic podbiegło teraz do nich, od każdej Imani wyczuwała strach. Oderwała głowę od ślepego wpatrywania się w córkę Taje, rozglądając się gwałtownie wokół. 
-Gdzie Amara? 
Żadna jej nie odpowiedziała.
Świat Imani w jednej chwili zaczął pękać, tak jak krople deszczu, znikające zaraz po uderzeniu w ziemię. Usiadła, zatykając uszy. Żaden szum.. żaden odgłos.. nic do niej nie docierało.
Imani czuła zapach metalicznej krwi.
Idia także to wyczuła.
Gdy córka Mto uniosła głowę, zauważyła ciało jasnej lwicy, całe podeptane. Z jej prawego boku, ciekła jeszcze świeża krew. Oczy miała zamknięte, niemal bez życia. Liderka na trzęsącym się łapach, zbliżyła się bliżej, przystając, by nie dać łzą spaść na ziemię. Amara się nie ruszała.

-C-czuję krew
Lwice polujące otwartymi z przerażenia oczami, wpatrywały się w towarzyszkę. Kilka z nich przystanęło bardzo blisko Idii, reszta trzymała się odpowiedniej odległości, zapewniając przestrzeń osobistą. Nikt nie odpowiedział Imani. Nawet nie raczył jej powiadomić, co się stało z jej przyjaciółką. Córka Arro sama się domyśliła. W jej ślepych,  stanęły łzy. Idia otoczyła ją szybko ogonem.
-A-amara. I-idia, c-czy ona oddycha?-trzęsący się głos Imani, złapał liderkę łowczyń za serce. Westchnęła cichutko. Rany na boku Amary, były bardzo poważne. Bawoły po niej przebiegły! Na pewno musiała czuć okropny ból. Zapach krwi nie był przyjemny, podobnie jak widok i pewnie po raz pierwszy w życiu, naprawdę zazdrościła Imani, że ta nie ma wzroku. Sama wolałaby tego nie oglądać, ale musiała przecież zachować spokój.
-Amara!!
Idia wzdrygnęła się. Krzyk Imani ją przeraził. Lwica koloru toffi, przypadła do przyjaciółki, zaczynając wylizywać jej bok. Nie mogła pogodzić się z tym, że Amara nie żyję?
-Imani, proszę...
-Milcz! To wszystko wina bawołów! To nasza wina! Nasza!-łkała córka Kamby, nie przestając wylizywać sierści przyjaciółki,  pobrudzonej od krwi i błota.
-Poinformuję króla.-mruknęła Kate.
-Imani...-łagodny głos Idii, znalazł się przy uchu towarzyszki.-...t-to nic nie da. Jej droga w Kręgu Życia...
-Żyje.
Idia z niedowierzaniem, pochyliła głowę, by być bliżej pyska Amary. Oddychała. Chociaż miała zamknięte oczy, wydając się odejść już na drugą stronę, bok jasnej lekko się unosił. Nie było czasu do stracenia.
-Bierzemy ją do Matibabu!-ryknęła pomarańczowa.
Lwice polujące skinęły pośpiesznie głowami. Wema, Molly, oraz Zoe, pomogły podnieść wątłe ciało Amary. Idia nieprzyzwyczajona do noszenia kogoś na plecach, poczuła, jak na kilka uderzeń serca, łapy się pod nią osuwają. Imani przybyła w samą porę, by ją podeprzeć. Idia rzuciła jej smutne, chociaż wdzięczne spojrzenie. Razem ruszyły w stronę jaskini medyczki, w towarzystwie pozostałych, równie przestraszonych białoziemek.

***

Białoziemcy z zachwytem, obserwowali dwójkę malutkich lwiątek, smacznie śpiących w łapach ich matki. Mia promieniała szczęściem. Pomimo zmęczenia, była zadowolona. Kesho i Cheka, to owoce miłości jej i Ni. Jej dzieci. Zamierzała ich dobrze wychować, oraz ochronić. 
Obok Mii, w dumnej pozycji, siedział Ni. Świeżo upieczony ojciec, pragnął spędzać z rodziną każdą chwilę swojego czasu, obserwując jak jego biologiczne pociechy dorastają na jego oczach. Synowie popiskiwali cichutko przez sen. Co czym śnili?  Jeszcze nie wiedzieli, że są białoziemcami i upragnionym kolejnym pokoleniem.
Kto jeszcze siedział w jaskini?  Lwice, należące do stada i zamiast zasłużonego odpoczynku, plotkujące o latoroślach dwójki lwów. Wise z szerokim uśmiechem, przypatrująca się maluchom, oraz jej przyjaciele, dzielący się historiami z młodości. W jaskini mimo tłoku, było wyjątkowo cicho. Nikt nie chciał przeszkadzać.
-Są naprawdę cudowni.-powiedziała szeptem Nora, a jej oczy lśniły uczuciem. Zawsze lubiła lwiątka. Wtuliła się w grzywę Kisu, przypatrując się przy tym scenie w jaskini. Stado zintegrowane ze sobą, nie szukające zwad, a udzielające sobie nawzajem pomocy. To było takie piękne. Taki spokój mógłby zapanować na zawsze.

Kukaa wyszła z jaskini. Podobno Mfalme i Zawadi, kręcili się jeszcze wokół wodopoju, doglądając ostatnich spraw. Złocista lwica chciała do nich pójść. Nudziło jej się, czuła się chwilowo niepotrzebna w jaskini, a nie chciała irytować Mii. W końcu matki po porodzie, bywały niestety strasznie wyczulone. Powoli kierowała się w stronę schodków. Ciąża rozwijała się dobrze, termin porodu był tuż-tuż. Brzuch doskwierał lwicy, będąc ciężkim od noszonych pod sercem istotek. Dysząc ze zmęczenia, zatrzymała się na kilka minut. Przez ciążę dużo jadła, sypiała, miała wahania nastroju, ale mimo zmęczenia i małej paniki, przez czekający ją ciężki poród, nie zamieniłaby tej chwili na żadną inną. Przejechała delikatnie ogonem po dużym brzuchu.
-Wymykasz się?
Zastrzygła uszami, słysząc znajomy głos.
-Idę nad wodopój. Nie martw się, nic mi się nie stanie.
Usłyszawszy złośliwe parsknięcie za swoimi plecami, odwróciła pośpiesznie głowę. Lwica wpatrywała się w nią, z wrednym uśmiechem na pysku. W jej oczach błyszczało coś, czego Kucee nie było dane nigdy zobaczyć. Nienawiść, stanowczość, zazdrość. Wyczytała to po jej spojrzeniu, mimo iż Giza odwróciła głowę, mrużąc oczy.
-Nie przejmuję się twoim losem. Najchętniej osobiście zepchnęłabym cię z Białej Skały, pozbywając się raz na zawsze tych okropności, które rosną w twoim brzuchu.
Królowa zachłysnęła się. Oddech ugrzązł jej w gardle, serce zabiło niespokojnie. Napięła mięśnie, instynktownie będąc gotowa bronić nienarodzonego potomstwa. Chociaż łapy miękły jej ze strachu i niepewności, starała się spoglądać prosto w oczy Gizy. Jasno brązowa lwicy wydała z siebie syknięcie, strosząc futro. Wysunęła pazury, zbliżając się do Kukii. Złota cofnęła się o krok do tyłu, nie bardzo mając drogę ucieczki.
-Dlaczego mówisz takie okropne słowa?-mruknęła Kukaa.-Czemu mnie nie lubisz?
Giza wybuchła krótkim, gorzkim śmiechem.
-Nie lubisz, to za mało powiedziane. Ja ciebie nienawidzę.-warknęła, będąc coraz bliżej. Przy tym wciąż mówiła na tyle ściszonym głosie, żeby zgromadzeni w jaskini, nie mogli jej usłyszeć.-Życzę tobie i tym bachorom jak najgorzej.
Zatrzymała się, stojąc pysk w pysk z Kukąą. Młoda królowa drgnęła, pod jej pełnym złości spojrzeniem. Stały naprzeciw siebie, z wysuniętymi pazurami, ukazanymi kłami, mierząc siebie wzrokiem, warcząc pod nosem. Kukaa czuła się niepewnie, ale była gotowa bronić swojej rodziny, z kolei Giza czekała na ten dzień bardzo długo.
-Odebrałaś mi wszystko
-Jak możesz tak mówić?-wysyczała Kukaa, niemal błagalnie. Brzuch był zbyt duży, by mogła zaatakować, czy odskoczyć, a stała tak blisko krawędzi...
-Naprawdę nic nie rozumiesz? Jesteś aż tak głupia?-wypaliła złośliwie brązowa, kręcąc głową i bijąc ogonem po bokach.-To ja powinnam być na twoim miejscu! To ja miałam być królową! Miałam rządzić Białą Ziemią, być kimś, legendą! A nie zwykłą lwicą polującą.
-O... o czym ty mówisz?-wyszeptała zaskoczona wyznaniem Kukaa, otwierając szerzej oczy.
Giza warknęła ostrzegawczo.
-Głupia, beznadziejna lwica! Nie nadajesz się na królową!-zazdrośnie wysyczała.-To mnie Nora i Kisu zaręczyli z Mfalme. Gdy byliśmy jeszcze lwiątkami. Wszystkie lwiątka wiedziały, że on miał być moim mężem, był moim narzeczonym. Ale pojawiłaś się ty.
-Kocham go
-Też mogłam go pokochać. Nie dano mi szansy. To ja byłam jego narzeczoną.-powtórzyła.-A teraz co mam od życia? Zwykłą rangę. Zwyczajne lwiątko. Spłodziłam Dahę, żeby mieć następce, bo chyba nie sądzisz, że Biała Ziemia znajdzie się w łapach jakiegoś z twoich łysych bachorów?!  Nigdy nie będą nosić królewskiej krwi, przez matkę morderce. Zabiłam Kirę, Jasiri'ego, Nguvu, Jicho... przepowiednia powinna odebrać tobie życie. Agenti pewnego dnia się dowie i ciebie znienawidzi. Jesteś beznadziejna, Kukoo! Słyszysz?! Będziesz okropną królową, podobnie jak matką! Wszyscy wiedzą, że to ty zabiłaś księżniczkę! Wszyscy!
Giza wpadła w prawdziwą furię. Szaleńczo wrzeszczała na Kukkę, zbudzając jakiś ruch w jaskini. Kilku zaciekawionych, wychyliło głowy, a widząc scenę dziejącą się pomiędzy lwicami, zamierzali interweniować. W oczach Kukii zebrały się łzy. Znowu zwątpiła w siebie. To nie ona zabiła Lwią Gwardię, starała się być dobrą królową i również w zgodzie chciała wychodzić dzieci. Kira powinna stać obok niej, ale czy Kukaa miała cierpieć także za to, że kierowała się sercem?  Zazdrość Gizy była na tyle przerażająca, że jedynie cichy pisk wydobył się z gardła złotej lwicy, gdy Giza uderzyła ją w policzek. Mocno, z całej siły, nie chowając pazurów.

W jasnych oczach Kukii, zamigotały łzy. Uderzenie bolało. Giza najwyraźniej zrozumiała, że sprawiła jej ból, bo jej uśmiech stał się szerszy. Przypływ jej szaleństwa, był przerażający.Aż tak zależało jej na władzy? Szczerze tęskniła za bliskością Mfalme? Powinna zapomnieć.
-Przepowiednia się pomyliła, ale czasu już nie cofniemy, ani woli przodków. Będę dobrą królową, natomiast swoje dzieci wychowam w duchu tradycji i miłości. Mogę ci to obiecać.
-Ty wstrętna na hieno!-Giza nawet nie powstrzymała się przed bluzgą. Przybrała  pozycję gotową do walki, zamierzając rzuć się niebezpiecznie na ciężarną lewicę. Kukaa zmrużyła oczy, oddychając z ulgą, gdy Giza w ostatniej chwili, przypomniała sobie o konsekwencjach.
-Mfalme wkrótce przestanie cię kochać. Zrozumie.-fuknęła na odchodnym, rzucając jeszcze złotej ostrzegawcze spojrzenie, nim wróciła do jaskini stada.

Część członków stada, oczekiwała przed białoziemską jaskinią. Zebrało się zbiorowisko, słysząc awanturę. Właściwie czy był to spór o samca, czy o tron?
-Możecie się rozejść.-zarządziła.
Władczyni wiedziała, że zaczną się płotki.Albo skierowane w jej stronę, albo skupiające się na osobie jaką była Giza. Albo obie. Tak czy siak, będą nieprzyjemne. Mimo uderzenia w policzek, Kukaa była na tyle dobrą lwicą, że nie zamierzała karać Gizy. W końcu ta nie tylko była rodowitą białoziemką, silną osobistością, ale również matką. Kukaa liczyła, że zmieni swoje podejście do niej i że będą mogły wrócić do dobrych relacji. Coś w głębi mówiło jej jednak, że tak się nie wydarzy. Ta wizja była smutna.
-Dobrze się czujesz?-spytała Lajla, podchodząc do niej powoli.
Kukaa zjeżyła się i syknęła ostrzegawczo. Szybko się opamiętała, kręcąc głową.
-W porządku.
-Mam ją ukarać?-spytała dawna księżniczka poważnym tonem, wskazując ogonem na wyjście.
-N-nie...-mruknęła tylko.
Kukaa westchnęła, natomiast Lajla otworzyła pysk, chcąc coś najwyrazniej powiedzieć. Nie zdążyła. Na Białej Skale pojawiła się Kate. Ruda lwica rozejrzała się wielkimi oczami po znajomych pyskach, zanim jej przerażone brązowe oczy zatrzymały się na złotej lwicy.
-K-kukaa...-głos lwicy był piskliwy. Pierś unosiła się w ruch niespokojnego, szybkiego oddechu, jakby cały czas biegła.-T-twoja matka. A-amara, ona...
-Co się stało?
-Coś na polowaniu?-dopytała Lajla, obejmując ogonem bok Kukii, na wszelki wypadek. Kate przełknęła ślinę, teraz zwracając się do Chaki, który do nich podszedł, na wzmiankę o swojej partnerce. Trząsł się na łapach, jakby trudno było mu chodzić.
-Bawoły nas goniły i... i musiałyśmy uciekać. Amara została s-stratowana, podeptana, ma wiele r-ran i... i... nie ruszała się. Ona n-nie żyje.

Podczas gdy Chaka kłócił się z Kate, wypytując o każdy szczegół i próbując hamować łzy, które zebrały się w jego oczach, na myśl o śmierci ukochanej partnerki, Lajla wtuliła się w sierść Kukii, próbując pocieszyć królową. Wiedziała, że ma na to małe szanse. Śmierć bliskiej osoby nie zdarza się często, zawsze jest nieprzyjemna. Kukaa straciła już brata, a teraz matkę? Za co przodkowie ją tak karzą?
Złota utkwiła swój błagalny wzrok na Kate, chcąc, by lwica powiedziała, że to żarcik. Ale tak się nie stało... Coraz więcej lwów zbierało się, wysłuchując okropnej informacji. Kukaa spuściła głowę, spoglądając na swoje łapy. Wydłużyły się, gdy była nastolatką, pozwalały jej szybko biegać. Teraz ucieczka od wszystkich problemów, była jej potrzebna bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Dlatego królowa zeszła z Białej Skały, od razu puszczając się pędem przed siebie.
-Kukaa!
Słyszała jak członkowie stada za nią nawołują, oraz głośny płacz swego ojca, ale teraz nie mogła stać między nimi, zbierać kondolencji i udawać, że dobrze się czuję. Tak nie było.

***

Imani drżała na całym ciele. Łapy lwicy wydawały się kruche, podatne na każde zranienie, a ciało lekkie jak pierze, łatwe do przewrócenia. Mimo futra, wydawała się blada. Oczy czerwone od łez, wpatrywały się szeroko, w medyczkę. Idia nie odstępowała jej na krok, przyciskając się do niej sierścią. Reszta lwic polujących czekała na zewnątrz. 
-Przykro mi, Imani
-K-kochałam polować, a to zajęcie zniszczyło tak wiele. Odebrało mi wzrok, zabrało przyjaciółkę, co jeśli...-nie dokończyła. 
Matibabu odwróciła się do dwóch lwic, upuszczając zawiniątko ziół, które wcześniej były jej potrzebne. Ciało Amary pokrywały liczne maści, wydzierające intensywny, nieprzyjemny zapach. Lwica nadal się nie ruszała, cała zimna, z zamkniętymi oczami. Idia westchnęła. Nie życzyła tak dobrej lwicy, potwornej sierści podczas łowów. Oczekiwała,że medyczka zarządzi natychmiastowy pogrzeb. 
-Oddycha. 
Idia uniosła głowę. Czyli... czyli naprawdę żyła? Dopiero teraz dostrzegła, że brzuch Amary unosi się w rytm lekkiego, kruchego oddechu. 
-Będzie żyła? Dlaczego nie wstaje?-pytała zapłakanym głosem córka Kamby. 
-Obrażenia okazały się bardzo poważne. Szczęście, że nie umarła, ale... ale jest bardzo blisko do tego. Nie wiadomo czy się obudzi, zapadła w śpiączkę. 
-Ś-śpiączkę?-spytała Idia, nie rozumiejąc nowego słowa.
Medyczka jedynie skinęła głową, nawet nie racząc wytłumaczyć co to. 
-Amara może się obudzić, nawet za kilka miesięcy, bądz lat. Jeśli w ogóle to zrobi. Jej los nie jest pewny, pozostaje nam wierzyć. 
Lwica koloru toffi, podeszła do przyjaciółki, kładąc się obok niej. Idia otarła się o sierść medyczki, dziękując jej za pomoc. W głębi duszy, liczyła, że Amara obudzi się następnego dnia. Czy tak jednak miało się wydarzyć? 

***

Biała Skała znalazła się w oddali. Kukaa biegła przed siebie, nawet nie patrząc gdzie się kieruję. Oczy zamykały jej się od łez, które w coraz większej  większej ilość spływały po złotych policzkach lwicy. Należała do najszybszych lwów w całej krainie. Nikt nie mógł więc jej zatrzymać. Zwierzęta oglądały się z zaciekawieniem, gdy lwica mknęła przez pastwiska, pola, minęła wodopój. Kukaa odczuwała ogromny smutek, którego w żaden  sposób, nie mogła się pozbyć. Serce biło jej niespokojnie. Młoda królowa nie potrafiła pogodzić się z myślą, że nigdy już nie zobaczy mamy. Była dla niej najważniejsza. Straciła dwójkę ważnych dla siebie lwów. Czuła, że przynosi pecha.  Chciała znowu usłyszeć łagodny głos Amary, móc wtulić się w jej futro, opowiedzieć żart, tak jak wtedy, gdy była małą lwiczką. A teraz to już nigdy się nie wydarzy. Już nigdy jej nie zobaczy, nie powie, że ją kocha, że za nią tęskni.
Kukaa zatrzymała się na granicy, którą przekroczyła bez strachu. Nie myślała racjonalnie. Chciała uciec od tego wszystkiego. Zostawić zmartwienia za sobą. Kroki lwicy odbijały się o twarde podłoże. Nie rozglądała się, nie węszyła, nie próbowała zawrócić. Przynajmniej dobrze, że nie padał deszcz.  Dla Kukii niewiele miało już sens.
Była członkinią Lwiej Gwardii, pilnującą Kręgu Życia, służącą swojej ojczyznie, najszybszą ze wszystkich. Miała dobre, szczęśliwe dzieciństwo. Dużo się bawiła, poznawała świat, działała, wszyscy ją szanowali. Potem to minęło. Nadeszła wojna, straciła czwórkę przyjaciół. Nie zdążyła pożegnać się z jednym, ukochanym bratem, Jasiri'm, powiedzieć "dziękuję" Nguvu i Jicho, przytulić się do Kiry. Pragnęła cofnąć czas i uratować całą czwórkę, zmienić przepowiednie. Nie czuła się dobrze z myślą, że została jedyną ocaloną.  Znamię strażnika zniknęło.
Nadszedł czas, w którym ona i Mfalme zostali razem. Czuła wtedy prawdziwą radość. Całym sercem pokochała lwa. Nie była z nim dla tronu, pozycji, a z czystej, szczerej miłości. Pragnęła go chronić. Niektórzy nie potrafili tego zrozumieć. Ze swoją wiedzą, byłaby dobrą królową, tylko co poradzić, kiedy przeszłość psuła jej relacje ze stadem? Zaopiekowała się Agenti, próbując zastąpić jej rodziców, nie pozwolić, by mała czuła równie wielką rozpacz. Kiedyś jej powie... ale gdy obie będą gotowe na rozstanie. W życiu królowej pozostała więc mama i tata. Miała dużą więz z rodzicami. Czy więc miała prawo, nie czuć okropnego, bolącego uczucia, na myśl o stracie Amary?  Straty kolejnego członka swojej rodziny? Dlaczego los jej tak nienawidził, dlaczego przodkowie mieli jej tak bardzo dość?! Dlaczego traciła tych, których kochała, zamiast samemu się poświęcić?!
Kolejny raz się rozpłakała, nawet nie próbując zahamować potoku łez. Pozwoliła ponieść się smutkowi. Kukaa zatrzymała się, dostrzegając jakąś niewielką połać trawy, do której podeszła, by się położyć. Miejsce Płomieni nie przypominało już tego skamieniałego, pełnego kurzu terenu. Wyrosła zielona trawa, strumienie były czyste, pożary wybuchały rzadko. To napełniało swego rodzaju dumą. Kukaa nie myślała jednak teraz optymistycznie, poddała się smutkowi. Ułożyła się się wygodnie na miękkiej, malutkiej trawie, blisko malutkiego skalistego zbocza, piaszczystej gleby i jakiś norek. Czy jakieś zwierzę widziało ją teraz?  Kukaa nie słuchała. Straciła czujność. Ukryła głowę w łapach, płacząc i wspominając.
Amara nie żyła.
Lwia Gwardia nie żyła.
Mfalme był tak daleko.
Giza jej nienawidziła.
Ciężko było z kolejną wizją członka stada, który pozbawiłby ją miłości. Mordercze spojrzenie i słowa Gizy, odbijały się w jej głowie. Lwica zabiłaby ją z zimną krwią, tylko dla zemsty. Ale... ale Kukaa nie czuła się winna. Była gotowa wybaczyć.
Właśnie w tym momencie, gdy postanowiła już wracać na Białą Skałę, poczuła przeszywający ból. Czy to serce?  Złota szybko pokręciła głową. Wytarła łapą łzy, starając się w miarę uspokoić. Wróciła świadomość: znajdowała się bardzo daleko od domu, w obcym, niebezpiecznym miejscu.
Ból nie mijał. Z każdym kolejnym uderzeniem serca nasilał się, pozbawiając niemal lwicę oddechu. Skrzywiła pysk, kuląc się. Instynktownie złapała się łapami za brzuch, kładąc na boku.  Syknęła. Zbyt duży stres, osłabienie, smutek, zmartwienia, gniew, strach... te wszystkie niby małe, nieistotne emocje, doprowadziły do porodu. Nie był przedwczesny, ale rodząc w samotności, mogła narazić dzieci na niebezpieczeństwo. Przeklinała się za swoją głupią ucieczkę, mocno trzymając brzuch łapami, zamykając oczy. Rodziła.

***♥️♥️***
Hejka! 
Na samym początku chciałam was przeprosić. Obiecałam, że pojawi się maraton w święta, a tak się nie stało. Rozdziały zostały napisane do połowy, stając się wersją roboczą, ale w zgiełku obowiązków, nie dokończyłam ich. Przez szkolne problemy, nie znajduję czasu na tego bloga i jeśli tak dalej pójdzie, będę musiała go zawiesić. Pierwszy raz. Liczę,  że do tego nie dojdzie i że skończymy sezon 4 przed wakacjami. Dziękuję wam za każdy komentarz. Były dla mnie motywacją, żebym nie kończyła tego, co rozpoczęłam. Postaram się dokończyć maraton, który dzisiaj się rozpoczyna. Rozumiecie, prawda?  Ten rozdział pisałam kilka dni, czekałam na niego długo i chyba wyszedł...
Wracając do spraw fabularnych. Pamiętacie jak w kilku rozdziałach wspominałam, o narzeczonej Mfalme? Nie były to przypadkowe słowa. Od samego początku była nią Giza. Myślicie, że lwica pogodzi się ze swoją zazdrością?
Kukaa w końcu zaczęła rodzić. Poradzi sobie sama? Podejrzewacie, że Amara się obudzi, czy pozostanie w śpiączce przez wiele lat? 
Pozdrawiam was serdecznie ^^
~~Autorka 

piątek, 10 stycznia 2020

Bohater w pigułce #7 Zunia

Witam w siódmej części "Bohatera w pigułce" ze spóznieniem... wygrywa... ZUNIA!!!!!


WYGLĄD Zunii również jest prosty: ciemna brązowa sierść, z jaśniejszym brzuchem i pyskiem, różowy nos, oraz zielone oczy

  • Jest królową Tęczowej Krainy, oraz dawną księżniczką Białej Ziemi
  • Jak wynika z drzewa genealogicznego, jest spokrewniona z Hurumą, Johari, Uzuri i Mfalme I/II.



ZAMIARY:   Zunia przyszła na świat na Białej Ziemi, jako córka Wise i Kiona. Chociaż w tamtym okresie, jej przyrodnia siostra - Nora - była królową, mała nosiła szlachetny tytuł "księżniczki". Miała w przyszłości zająć tron Tęczowej Krainy. Dobrze dogadywała się ze starszym rodzeństwem. Gorzej było z przyjaciółmi. Lwiczka pomimo relacji z trojaczkami Kamby, oraz poznaniu gepardki, niezbyt dobrze się integrowała. Zawsze czuła się lepsza od innych, nie potrafiła uznać Hurumy za brata, skupiła się na ciężkich treningach. Dobrze się uczyła, nie poświęcała aż tak dużo czasu na zabawę i gdy nadszedł czas, została królową Tęczowej Krainy. Mieszkańcy ją pokochali. Nie widzieli w niej córki "białego szatana", a cudowną, odważną, silną władczynię. Zamiarami Zunii Lily, jest dobre sprawowanie pozycji, poszerzenie granic królestwa, sojusze z innymi ziemiami, pokazanie swojej siły. Dzięki nowej królowej, tęczowoziemcy są bardziej tolerancyjni. Nie skupiają się już tylko na ćwiczeniu walki, ale również na polowaniach, patrolach. Tęczowa Kraina pierwszy raz w swojej historii, jest tak potężna. O taki efekt chodzi Zunii. Mimo dorosłego już wieku, lwica nie poszukuje miłości. Chce być samodzielną królową. Nałożyła prawo dzięki któremu, jej przyszły partner nie zostanie królem, a jedynie księciem. Tron dziedziczyć ma pierworodny potomek, jak do tej pory. Zunia Lila wydaję się więc idealną królową, ale czy na pewno?

To chyba już wszystko, co można o niej powiedzieć. Co myślicie o Zunii? Lubicie ją? Uważacie, że jest dobrą królową? Postacią pozytywną, czy negatywną? Czy należy do waszych ulubieńców na blogu? 

czwartek, 9 stycznia 2020

Fragment rozdziału 154

Kukaa wyszła z jaskini. Podobno Mfalme i Zawadi, kręcili się jeszcze wokół wodopoju, doglądając ostatnich spraw. Złocista lwica chciała do nich pójść. Nudziło jej się, czuła się chwilowo niepotrzebna w jaskini, a nie chciała irytować Mii. W końcu matki po porodzie, bywały niestety strasznie wyczulone. Powoli kierowała się w stronę schodków. Ciąża rozwijała się dobrze, termin porodu był tuż-tuż. Brzuch doskwierał lwicy, będąc ciężkim od noszonych pod sercem istotek. Dysząc ze zmęczenia, zatrzymała się na kilka minut. Przez ciążę dużo jadła, sypiała, miała wahania nastroju, ale mimo zmęczenia i małej paniki, przez czekający ją ciężki poród, nie zamieniłaby tej chwili na żadną inną. Przejechała delikatnie ogonem po dużym brzuchu.
-Wymykasz się?
Zastrzygła uszami, słysząc znajomy głos.
-Idę nad wodopój. Nie martw się, nic mi się nie stanie.
Usłyszawszy złośliwe parsknięcie za swoimi plecami, odwróciła pośpiesznie głowę. Lwica wpatrywała się w nią, z wrednym uśmiechem na pysku. W jej oczach błyszczało coś, czego Kucee nie było dane nigdy zobaczyć. Nienawiść, stanowczość, zazdrość. Wyczytała to po jej spojrzeniu, mimo iż Giza odwróciła głowę, mrużąc oczy.
-Nie przejmuję się twoim losem. Najchętniej osobiście zepchnęłabym cię z Białej Skały, pozbywając się raz na zawsze tych okropności, które rosną w twoim brzuchu.
Królowa zachłysnęła się. Oddech ugrzązł jej w gardle, serce zabiło niespokojnie. Napięła mięśnie, instynktownie będąc gotowa bronić nienarodzonego potomstwa. Chociaż łapy miękły jej ze strachu i niepewności, starała się spoglądać prosto w oczy Gizy. Jasno brązowa lwicy wydała z siebie syknięcie, strosząc futro. Wysunęła pazury, zbliżając się do Kukii. Złota cofnęła się o krok do tyłu, nie bardzo mając drogę ucieczki.
-Dlaczego mówisz takie okropne słowa?-mruknęła Kukaa.-Czemu mnie nie lubisz?
Giza wybuchła krótkim, gorzkim śmiechem.
-Nie lubisz, to za mało powiedziane. Ja ciebie nienawidzę.-warknęła, będąc coraz bliżej. Przy tym wciąż mówiła na tyle ściszonym głosie, żeby zgromadzeni w jaskini, nie mogli jej usłyszeć.-Życzę tobie i tym bachorom jak najgorzej.
Zatrzymała się, stojąc pysk w pysk z Kukąą. Młoda królowa drgnęła, pod jej pełnym złości spojrzeniem. Stały naprzeciw siebie, z wysuniętymi pazurami, ukazanymi kłami, mierząc siebie wzrokiem, warcząc pod nosem. Kukaa czuła się niepewnie, ale była gotowa bronić swojej rodziny, z kolei Giza czekała na ten dzień bardzo długo.
-Odebrałaś mi wszystko
-Jak możesz tak mówić?-wysyczała Kukaa, niemal błagalnie. Brzuch był zbyt duży, by mogła zaatakować, czy odskoczyć, a stała tak blisko krawędzi...