Cudowny dzień.
Niezapomniany czas.
W życiu zdarzają się takie chwile, które na długo zapadają w naszej pamięci, stając się wspomnieniami, budzącymi różne emocje, będące inaczej odbierane, niosące ze sobą zaskakujące wrażenia. Ten dzień, chciałam pozostawić w sobie jak najdłużej, chociaż widziałam wiele razy w moim - już nie tak krótkim - życiu wiele razy podobną ceremonię. Wszak było to największe wydarzenie na Białej Ziemi, zaraz za koronacjami. Z dumą mogłam przypomnieć sobie czas, gdy to moje potomstwo było prezentowane całemu królestwu, reprezentując królewski ród, oraz pokazując, że Krąg Życia dalej trwa.
Od tamtego czasu minęło już kilka lat, skoro obecnie liczyłam cztery. Teraz to nie dzieci, nie wnuki, a prawnuczki, miały zostać zaprezentowane, raz na zawsze pokazując, że należą do rodziny, która bardzo je kocha, czekała na nie i potrzebuje. Za ich jeden mały uśmiech, każdy kochający członek rodziny, byłby w stanie dokonać wielkich czynów. Nie wątpiłam, że czas będzie dla nich łaskawy. Przynajmniej... przynajmniej zwątpić nie mogłam. Przodkowie musieli wysłuchać moich modlitw, dając dobre słowo i pokazując w najmniejszym geście natury, że są wciąż przy nas.
Teraz czekaliśmy.
Każda minuta wlokła się niespokojnie, w oczekiwaniu na to, co miało lada chwila nadejść. Nie mogłam się doczekać. Błądziłam długimi łapami w jednym miejscu. Moje białe futro błyszczało w świetle porannego słońca, natomiast oczy iskrzyły ekscytacją. Chociaż słońce dopiero powoli wschodziło na najwyższy czubek, rozjaśniając swoim blaskiem najmniejszą okolicę, można było stwierdzić od razu, że zaczął się kolejny, cudowny dzień.
- Czemu Rafa i Matibabu jeszcze nie przyszli?
Odwróciłam zaskoczona pysk, w stronę mojego wnuka. Mfalme stał za mną, z niepokojem widocznym w zielonych oczach, więc objęłam go ogonem, by dodać synowi Nory otuchy.
- Oni nie mają lwich łap. Im to schodzi dłużej.-zaśmiałam się cicho, chociaż moje słowa były poważne.
Mfalme sucho skinął głową.
Oboje spojrzeliśmy na odległy horyzont. Biała Ziemia była jednym z najpiękniejszych miejsc, które dane mi było oglądać. Obserwowałam, prawie wstrzymując oddech, jak wiatr łagodnie ociera się o konary drzew, płosząc kolorowe ptaki. Liczne białe kwiaty, pokazywały otwarcie, skąd pochodzi nazwa królestwa. Łagodne światło poranka, powodowało, że strumienie wydawały się lśnić. Nawet z oddali, widziałam idące ku Białej Skale zwierzęta. Wszystkie gatunki. Roślinożercy i mięsożercy, szli ramię w ramię, złączeni harmonią i pokojem. Spieszyli się, krocząc równym krokiem. Więksi ustępowali mniejszym, młodsi słabszym. Miło było obserwować taki widok, który naprawdę potrafił złapać za moje miękkie serce. Staliśmy na czubku skały jeszcze kilka minut, zanim przyszło nam wrócić do jaskini.
- Pamiętam tyle ceremonii. Wszystkie równie szlachetne. Będzie dobrze, Mfalme.-szepnęłam jeszcze do wnuka, zanim zrównałam z nim krok i oboje znalezliśmy się w jaskini stada.
Białoziemcy w oczekiwaniu na dokonanie jednej z najważniejszych tradycji, chodzili od jednej do drugiej strony. Ich futra były uważnie umyte, a na pyskach malowały się pozytywne emocje. Nie mogłam im się dziwić. W jaskini oprócz poruszenia, trwały jeszcze głośne, podekscytowane rozmowy. Wraz z Mfalme, nie zagłębialiśmy się w nie szczególnie, od razu podchodząc do podwyża. Kukaa leżała na nim, z trójką lwiątek w łapach, które dokładnie umyła, zanim spojrzała w naszym kierunku z uśmiechem. Lwiczki pisnęły niezadowolone, najpewniej z przejedzenia, zanim zwróciły całą uwagę na Agenti. Ich kuzynka machała im przed noskami pędzelkiem ogona, zachęcając do wspólnej zabawy.
- Wkrótce zobaczy je całe królestwo.-powiedziałam szeptem, spoglądając na najmłodsze członkinie mojej rodziny. Było nas coraz więcej. Cieszył mnie też widok białych sierści. Oznaczało to, że nie byłam jedyna, a to dodawało mi większej pewności.
Najważniejszym punktem ceremonii, było pojawienie się Rafy, wraz z Matibabu. Szara lwica podbiegła do mnie, z wysoko uniesionym ogonem i od razu się przytuliłyśmy na powitanie.
- Witaj, Matibabu.
- Dzień dobry, Wise.-rzuciła swoim typowym głosem, zanim wyjrzała przez moje ramię, by posłać lekko zaskoczone spojrzenie na księżniczki. - Czyli trójka. To cudownie.
Kukaa uniosła głowę, słysząc głos medyczki i od razu zwróciła w jej kierunku proszący wzrok.
- Matibabu, co z moją mamą?
- Dalej leży...-zaczęła, krzywiąc się odrobinkę, jednak widząc smutek w oczach królowej, pośpiesznie dodała: -...ale oddycha.
Otarłam się o policzek Kukii, by dodać jej otuchy. W tym cudownym dniu, nie warto było pozwalać sobie na rozpacz. Zwłaszcza, że chodziło jej córki. Rozumiałam jej smutek, tęsknotę i żal. Liczyłam, że będę mogła jej pomóc. I że Amara wróci do nas cała, zdrowa, szczęśliwa. Chaka i Kukaa, stado, wszyscy jej potrzebowaliśmy.
- M-możemy z-zaczynać?-spytała drżących głosem.
Skinęłam krótko głową. Kukaa bez dalszego słowa, podniosła się ostrożnie, by cofnąć się o krok. Agenti poszła w ślad za nią. Zdezorientowane malutkie pisnęły zaskoczone, z nutką rozczarowania, zanim ich wzrok zwróciła dwójka szamanów. Matibabu powitała lwiczki szybkim pociągnięciem języka po główce każdej z nich, natomiast Rafa wypowiedział jakieś niezrozumiałe dla mnie słowa, zanim złamał kawałek owocu, którego sokiem namaścił malutkie, rysując znak oznaczający kółko. Przekaz był jasny: niech Przodkowie mają was w opiece, bo Krąg Życia dalej trwa.
Opuściliśmy jaskinię, zbierając się teraz na zewnątrz. Usiadłam obok swoich dzieci, zadowolona z takiego obrotu spraw. Zwierzęta zgromadziły się już pod Białą Skałą w oczekiwaniu. Matibabu i Rafa długo nie czekali.
- Która z nich zostanie królową?-zwróciła się jeszcze medyczka do króla Białej Ziemi.
Wszyscy zamilkli. Chyba nikt do końca nie wiedział co postanowili.
- My... myślimy, że Malkia jest starsza i to... to ona powinna.-mruknął po dłuższym oczekiwaniu biały lew.
Matibabu usatysfakcjonowana kiwnęła łebkiem, zanim chwilkę obserwowała, jak Rafa ostrożnie podnosi dwójkę księżniczek, by udać się z nimi na czubek skały. Matibabu podniosła natomiast Malkię, udając się spokojnym krokiem za szamanem. Szli ramię w ramię, dopóki nie stanęli przy krawędzi. Członkowie stada zamilkli, ciesząc się tą chwilą, a ich oczy rozbłysły. Ptasi wzniosły się w niebo, rozsypując różnej wielkości, kolorowe kwiaty. Po cichu śpiewałam słowa znanej pieśni o Kręgu Życia.
- Przychodzimy na świat tak bezradni i słońce posyła nam swój dar...
Matibabu wydała z siebie cichutkie westchnienie, zanim najwyżej jak umiała podniosła głowę. Malkia w jej pysku, zdezorientowana spojrzała w dół, na wszystkie zgromadzone zwierzęta. Wydała z siebie pisk zaskoczenia, zanim poczęła machać łapkami. Rafa uniósł ręce, pokazując tym samym trzymane dwie księżniczki. Milele zaczęła wiercić się zadowolona, próbując przy tym złapać listki, które okrążyły całą trójkę. Maji grzecznie pozwoliła się podnieść, nawet się nie poruszając.
Zwierzęta wydawały z siebie podekscytowane odgłosy. Zebry i antylopy poczęły tupać, natomiast słonie zatrąbiły radośnie, towarzyszyło im przy tym skłonienie się żyraf, góralków, nosorożców, krokodylów, oraz innych mieszkańców królestwa.
- Córki króla Mfalme i królowej Kukii. Malkia, przyszła królowa! Milele! Maji! - zawołał Rafa donośnym głosem, który wywołał większy ruch.
- Niech żyją księżniczki!-zawołał ktoś w dole
- Niech przodkowie będą nad ich losem łaskawi!-tym razem głos należał do mnie.
Uniosłam głowę, obserwując łagodny ruch nieba. Światło poranka oświetliło potomkinie, a mi zdawało się, że widzę wśród chmur wszystkich, który odeszli w najbliższym czasie. Łzy zebrały się w moich oczach, gdy dostrzegłam prawie niewidoczną sylwetkę Kiry, Kilio i Jasiri'ego, chociaż mogło... nie, na pewno tam byli. Byłam pewna.
Po zakończonej ceremonii, szamani oddali młodym rodzicom ich dzieci, po czym oboje wrócili do swoich obowiązków. Dzisiaj wszyscy mieli odpocząć.
Ułożyłam się w swoim legowisku, u boku Taje, która obserwowałam spokojnym wzrokiem bawiące się patykiem lwiątka. Również spojrzałam w tamtą stronę.
- Prababciu, pobawisz się z nami?
Uśmiechnęłam się do Agenti, ale nie dołączyłam do zabawy. Lwiątka świetnie się bawiły w swojej małej grupce, nie było co tego psuć. Wtuliłam się w sierść Taje, czując jej bliskość i poczułam, jak oczy kleją mi się, zapraszając mnie do ucięcia sobie krótkiej drzemki.
Oboje spojrzeliśmy na odległy horyzont. Biała Ziemia była jednym z najpiękniejszych miejsc, które dane mi było oglądać. Obserwowałam, prawie wstrzymując oddech, jak wiatr łagodnie ociera się o konary drzew, płosząc kolorowe ptaki. Liczne białe kwiaty, pokazywały otwarcie, skąd pochodzi nazwa królestwa. Łagodne światło poranka, powodowało, że strumienie wydawały się lśnić. Nawet z oddali, widziałam idące ku Białej Skale zwierzęta. Wszystkie gatunki. Roślinożercy i mięsożercy, szli ramię w ramię, złączeni harmonią i pokojem. Spieszyli się, krocząc równym krokiem. Więksi ustępowali mniejszym, młodsi słabszym. Miło było obserwować taki widok, który naprawdę potrafił złapać za moje miękkie serce. Staliśmy na czubku skały jeszcze kilka minut, zanim przyszło nam wrócić do jaskini.
- Pamiętam tyle ceremonii. Wszystkie równie szlachetne. Będzie dobrze, Mfalme.-szepnęłam jeszcze do wnuka, zanim zrównałam z nim krok i oboje znalezliśmy się w jaskini stada.
Białoziemcy w oczekiwaniu na dokonanie jednej z najważniejszych tradycji, chodzili od jednej do drugiej strony. Ich futra były uważnie umyte, a na pyskach malowały się pozytywne emocje. Nie mogłam im się dziwić. W jaskini oprócz poruszenia, trwały jeszcze głośne, podekscytowane rozmowy. Wraz z Mfalme, nie zagłębialiśmy się w nie szczególnie, od razu podchodząc do podwyża. Kukaa leżała na nim, z trójką lwiątek w łapach, które dokładnie umyła, zanim spojrzała w naszym kierunku z uśmiechem. Lwiczki pisnęły niezadowolone, najpewniej z przejedzenia, zanim zwróciły całą uwagę na Agenti. Ich kuzynka machała im przed noskami pędzelkiem ogona, zachęcając do wspólnej zabawy.
- Wkrótce zobaczy je całe królestwo.-powiedziałam szeptem, spoglądając na najmłodsze członkinie mojej rodziny. Było nas coraz więcej. Cieszył mnie też widok białych sierści. Oznaczało to, że nie byłam jedyna, a to dodawało mi większej pewności.
Najważniejszym punktem ceremonii, było pojawienie się Rafy, wraz z Matibabu. Szara lwica podbiegła do mnie, z wysoko uniesionym ogonem i od razu się przytuliłyśmy na powitanie.
- Witaj, Matibabu.
- Dzień dobry, Wise.-rzuciła swoim typowym głosem, zanim wyjrzała przez moje ramię, by posłać lekko zaskoczone spojrzenie na księżniczki. - Czyli trójka. To cudownie.
Kukaa uniosła głowę, słysząc głos medyczki i od razu zwróciła w jej kierunku proszący wzrok.
- Matibabu, co z moją mamą?
- Dalej leży...-zaczęła, krzywiąc się odrobinkę, jednak widząc smutek w oczach królowej, pośpiesznie dodała: -...ale oddycha.
Otarłam się o policzek Kukii, by dodać jej otuchy. W tym cudownym dniu, nie warto było pozwalać sobie na rozpacz. Zwłaszcza, że chodziło jej córki. Rozumiałam jej smutek, tęsknotę i żal. Liczyłam, że będę mogła jej pomóc. I że Amara wróci do nas cała, zdrowa, szczęśliwa. Chaka i Kukaa, stado, wszyscy jej potrzebowaliśmy.
- M-możemy z-zaczynać?-spytała drżących głosem.
Skinęłam krótko głową. Kukaa bez dalszego słowa, podniosła się ostrożnie, by cofnąć się o krok. Agenti poszła w ślad za nią. Zdezorientowane malutkie pisnęły zaskoczone, z nutką rozczarowania, zanim ich wzrok zwróciła dwójka szamanów. Matibabu powitała lwiczki szybkim pociągnięciem języka po główce każdej z nich, natomiast Rafa wypowiedział jakieś niezrozumiałe dla mnie słowa, zanim złamał kawałek owocu, którego sokiem namaścił malutkie, rysując znak oznaczający kółko. Przekaz był jasny: niech Przodkowie mają was w opiece, bo Krąg Życia dalej trwa.
Opuściliśmy jaskinię, zbierając się teraz na zewnątrz. Usiadłam obok swoich dzieci, zadowolona z takiego obrotu spraw. Zwierzęta zgromadziły się już pod Białą Skałą w oczekiwaniu. Matibabu i Rafa długo nie czekali.
- Która z nich zostanie królową?-zwróciła się jeszcze medyczka do króla Białej Ziemi.
Wszyscy zamilkli. Chyba nikt do końca nie wiedział co postanowili.
- My... myślimy, że Malkia jest starsza i to... to ona powinna.-mruknął po dłuższym oczekiwaniu biały lew.
Matibabu usatysfakcjonowana kiwnęła łebkiem, zanim chwilkę obserwowała, jak Rafa ostrożnie podnosi dwójkę księżniczek, by udać się z nimi na czubek skały. Matibabu podniosła natomiast Malkię, udając się spokojnym krokiem za szamanem. Szli ramię w ramię, dopóki nie stanęli przy krawędzi. Członkowie stada zamilkli, ciesząc się tą chwilą, a ich oczy rozbłysły. Ptasi wzniosły się w niebo, rozsypując różnej wielkości, kolorowe kwiaty. Po cichu śpiewałam słowa znanej pieśni o Kręgu Życia.
- Przychodzimy na świat tak bezradni i słońce posyła nam swój dar...
Matibabu wydała z siebie cichutkie westchnienie, zanim najwyżej jak umiała podniosła głowę. Malkia w jej pysku, zdezorientowana spojrzała w dół, na wszystkie zgromadzone zwierzęta. Wydała z siebie pisk zaskoczenia, zanim poczęła machać łapkami. Rafa uniósł ręce, pokazując tym samym trzymane dwie księżniczki. Milele zaczęła wiercić się zadowolona, próbując przy tym złapać listki, które okrążyły całą trójkę. Maji grzecznie pozwoliła się podnieść, nawet się nie poruszając.
Zwierzęta wydawały z siebie podekscytowane odgłosy. Zebry i antylopy poczęły tupać, natomiast słonie zatrąbiły radośnie, towarzyszyło im przy tym skłonienie się żyraf, góralków, nosorożców, krokodylów, oraz innych mieszkańców królestwa.
- Córki króla Mfalme i królowej Kukii. Malkia, przyszła królowa! Milele! Maji! - zawołał Rafa donośnym głosem, który wywołał większy ruch.
- Niech żyją księżniczki!-zawołał ktoś w dole
- Niech przodkowie będą nad ich losem łaskawi!-tym razem głos należał do mnie.
Uniosłam głowę, obserwując łagodny ruch nieba. Światło poranka oświetliło potomkinie, a mi zdawało się, że widzę wśród chmur wszystkich, który odeszli w najbliższym czasie. Łzy zebrały się w moich oczach, gdy dostrzegłam prawie niewidoczną sylwetkę Kiry, Kilio i Jasiri'ego, chociaż mogło... nie, na pewno tam byli. Byłam pewna.
Po zakończonej ceremonii, szamani oddali młodym rodzicom ich dzieci, po czym oboje wrócili do swoich obowiązków. Dzisiaj wszyscy mieli odpocząć.
Ułożyłam się w swoim legowisku, u boku Taje, która obserwowałam spokojnym wzrokiem bawiące się patykiem lwiątka. Również spojrzałam w tamtą stronę.
- Prababciu, pobawisz się z nami?
Uśmiechnęłam się do Agenti, ale nie dołączyłam do zabawy. Lwiątka świetnie się bawiły w swojej małej grupce, nie było co tego psuć. Wtuliłam się w sierść Taje, czując jej bliskość i poczułam, jak oczy kleją mi się, zapraszając mnie do ucięcia sobie krótkiej drzemki.