czwartek, 8 października 2020

Rozdział 168

Wise

W pewnej chwili oczy Nory zwęziły się w szparki. Ogon białej lwicy poruszył się ze zirytowaniem. Nie mogłam jej się dziwić, ale obserwując tak silną, waleczną córkę, poczułam ogromną dumę. Moto również by się tak czuł, gdyby mógł ją teraz zobaczyć. A może spoglądał na Norę z góry i posyłał modlitwy, żeby wszystko potoczyło się dobrze? Bo musiało tak się potoczyć, innej opcji nie widziałam. 
Białoziemcy napięli mięśnie, wysunęli pazury i wydali z siebie wściekłe syki. Każdy gotowy był rzucić się na wrogów, w obronie ojczyzny. Ja również. Przebiegłam wzrokiem po lwach, które stanęły po stronie Sawy, coraz bardziej wynurzając się z cienia. Ich szczupłe sylwetki jasno pokazywały, że nie są specjalnie silni, ale pewnie zwinni. Było ich też dość dużo, chociaż w porównaniu z nami i tak mieliśmy przewagę. Jeśli Sawa wiedział jednak o lwiątkach, to co jeśli właśnie dlatego zdecydował się na atak?
- Sprawdź co z lwiątkami. - mruknęłam szeptem do Hope.
Lwica skinęła głową, pośpiesznie się oddalając w stronę Białej Skały. Puściła się biegiem świadoma zagrożenia. 
- Możecie się jeszcze poddać. - uśmiechnął się drwiąco Sawa. - Grupa Ciernia jest dość silna, by was wszystkich do piachu posłać.
- Nawet ich nazwałeś? Wow, co za zmiana. Dziwnie nie być lwem na posyłki? - Nyeusi spiorunowała wzrokiem wroga. Sawa wbił pazury w ziemię, warcząc ostrzegawczo. Posłałam czarnej zadowolone spojrzenie. Dobrze, że była wygadana. Niech Sawa wie, że nie ważne ilu wojowników zbierze, z Białą Ziemią nigdy nie wygra. 
- Zostaw moje królestwo w spokoju, Sawa. - warknął Mfalme, wychodząc z tłumu. - Wiesz, że i tak poniesiesz porażkę. Biała Ziemia nigdy nie będzie należała do ciebie. 
- Taaak? Jeszcze się przekonamy. - uśmiech zszedł z pyska lwa. Uniósł wyżej łeb. Wszyscy wiedzieliśmy, co zaraz nastąpi i jakie słowa opuszczą jego pysk. - DO ATAKU!
- BIAŁA ZIEMIO ATAK! - wrzasnął Mfalme, rzucając się prosto na Sawę. Oba lwy poturlały się po ziemi, w piachu, kurzu i wśród warknięć. Drapali się i gryźli. 
Machnęłam ogonem, gdy dostrzegłam jakiegoś samotnika. Ten również mnie dostrzegł i już chwilę później oboje rzuciliśmy się na siebie. 

Trwała zacięta walka. Wszystko będzie dobrze, musieli jedynie wygrać. Mieli dość dużo sił. Białoziemcy potrafili walczyć ramię w ramię, czego nie potrafili nieufni samotnicy. Widziałam kątem oka jak Kora podbiega do Idii, wraz z Kodą i wspólnie rzucają się na beżowego lwa. Współpracą osiąga się najwięcej. Dlatego nic dziwnego, że walczyli teraz u swoich boków, atakując co i rusz nowego lwa.
Zamachnęłam się łapą, uderzając prosto w pysk przeciwnika, z którym akurat walczyłam. Syknęłam wściekle, odskakując, gdy próbował mnie drapnąć. Otoczyłam go, prędko wskakując na jego grzbiet, wbijając w niego pazury i zaciskając zęby na karku. Lew zaczął wić się pod moim ciężarem, zanim mnie z siebie zrzucił. Wskoczyłam od razu na równe łapy, ponawiając swój atak. Wokół rozbrzmiewały odgłosy uderzeń, gdy ktoś został przyciśnięty do ziemi oraz agresywnych warknięć. Atak rozpoczął się na dobre i na razie wszystko szło po myśli. Poczułam większy przypływ determinacji. Skoczyłam na przeciwnika, powalając go na ziemię i unosząc brzuch, żeby tylko mnie nie kopnął. Wyrwał się spod moich łap, uciekając w tylko sobie znanym kierunku. Prychnęłam za nim.
Rozejrzałam się, gotowa pomóc jednemu ze swoich pobratymców. Większość bez trudu wygrywała. Poświęciliśmy dużo czasu ćwiczeniom, byliśmy też liczebni i na swoim terenie. Nie minęło uderzenie serca, a znalazłam kolejnego przeciwnika, z którym stanęłam do pojedynku.

***

Narrator

Kilio wykonała udany skok, wskakując na grzbiet jednego z intruzów, szybko rysując go ostrymi pazurami. Brązowy lew syknął, zatrzymując się i biorąc zamach łapą, by ją z siebie strącić. Kilio odskoczyła, warcząc ze wściekłości, zanim rozpoczęła atakowanie nieznanego wroga. Nyeusi ruszył jej z pomocą. Siła i zwinność miały tutaj kluczowe znaczenie. Teo udało się przejechać po boku jednego z nich, wykonując prędki unik, który wykorzystała Lajla, uderzając intruza łapą po pysku. Lew machnął zirytowany ogonem, broniąc się z obu stron, przed coraz mocniejszymi atakami. Wrzaski stawały się głośniejsze, zwiastując jeszcze większe kłopoty.
Przez panujący chaos, coraz większy z każdym kolejnym uderzeniem niespokojnego serca,  musieli działać szybko i pewniej. Wtapiali się w tłum białoziemców i samotników. Martwe ciała leżały porozrzucane po polanie. Taje poczuła kolejny raz ucisk smutku. Intensywna woń krwi drażniła jej nos. Warknęła ze wściekłością, czując wbijające się w nią pazury. Zamachnęła się, trafiając z całą siłą szarą lwicę. Mizerna postura intruzki wskazywała na to, że nic dawno nie jadła. Może właśnie tym Sawa skusił samotników z Grupy Ciernia, by mu pomogli? 
Nie skupiła się na walce z nią, biegnąc teraz w stronę Wise. 

Ndoto osłabiony rozejrzał się pół przytomnie po polanie. Świeże ślady krwi dawały mu  się mocno we znaki. Zamiast jednak się wycofać, co nie przystawało białoziemcowi, pobiegł pomóc Gizie i Adeli. Obie warczały, wijąc się pod pazurami swoich rywali. Ndoto skoczył na jednego z nich. Zleciał z grzbietu Adele, pozwalając jej ruszyć do ponownego ataku, korzystając z okazji.  Wskoczyła na rudą lwicę, próbujac dostać się do jej szyi, przy okazji orając pazurami jej brzuch. Nieznana lwica syknęła z bólu, zanim tylnymi łapami kopnęła brzuch białoziemki. Adele czuła jak z każdą chwilą jej determinacja rośnie, gdy uderzała mocnymi ruchami lwicę, co jakiś czas wykonując uniki, albo samej obrywając. Uderzała rytmicznie, coraz szybciej i mocniej, aż wytrącona z równowagi intruzka, oberwała w pysk, tracąc na moment orientację. Ta chwila wystarczyła, by Giza doskoczyła do siostry i wbiła kły w szyję samotniczki, zaciskając na niej szczęki. Chciała w ten sposób osłabić wiercącą się lwicę. Poddana Sawy jeszcze chwilę się wyrywała, nim jej oczy zamgliły się, jakby uciekało z nich właśnie życie. Giza  wypuściła ją wtedy z uchwytu.

***

Hope biegła najszybciej jak potrafiła, wyciągając przed siebie długie łapy. Za sobą słyszała ciężki oddech i kroki. Samotniczka ją śledziła, chcąc dotrzeć do Białej Skały pierwsza. Czyli coś na rzeczy było. Hope w ostatniej chwili wbiegła do schodach, wpadając do jaskini. Panowała tam wręcz przerażająca cisza. Serce lwicy niebezpiecznie przyspieszyło. Spóźniła się. Lwiątek nigdzie nie było.
W pewnej chwili samotniczka wskoczyła na nią od tyłu. Obie upadły na ziemię, w szaleńczym biciu. Hope jednak nie miała siły walczyć. Jej córeczki.. tylko o nich była w stanie myśleć. Zaniosła się płaczem, nim lwica uniosła łapę, którą wycelowała prosto w pysk Opiekunki. 

***

Mfalme udało się powalić Sawę na ziemię. W oddali słyszał warknięcia partnerki, która walczyła z jakąś kasztanową lwicą. Król Białej Ziemi warknął, przyciskając głowę wroga ojczyzny do ziemi. Oddech Sawy zaczął zwalniać, a lew starał się łapać każdy oddech. Widocznie nie spodziewał się takiej siły po białym. Spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem. Coś w tym spojrzeniu było nie tak.
- Na twoim.. m-mi-miejscu.. mia-miałbym.. się.. na.. bac-baczności. 
Po tych słowach biały nagle stracił równowagę. Uderzenie w kark było na tyle silne, że upadł, bardzo blisko jakiegoś kamienia. Nie odchodził jednak do przodków. Wciąż świadomy wszystkiego co się działo wokół, wsłuchiwał się w odgłosy ciężkiej bitwy.
- To koniec. - zachrypnięty głos lwicy rozległ się nad jego uchem. Otworzył zmęczone oczy, które natrafiły od razu na jej czerwone ślepia. Poprzysiągł sobie, że na zawsze zapamięta ten szkarłatny kolor. - Śpij słodko, książę. 
Kolejne uderzenie. 
Krzyk.
Mfalme stracił przytomność. 



***
Hejka! Dziękuję za przeczytanie! ^^  
Macie pytanka:
1. Kto wygra walkę?
2. Co się stało z lwiątkami?
3. Czy Mfalme i Hope przeżyją?
4. Kim może być tajemnicza czerwonooka? 
Pozdrawiam serdecznie i do następnego! 💜

środa, 7 października 2020

Rozdział 167

Biała Ziemia przez długi czas kierowała się spokojnym, niezmieniającym się rytmem. Stąd pojawiło się zdziwienie zwierzyny, gdy nagle nadeszło ryzyko. Wyczuli je. Nie byli głupi, ten rechot nie mógł oznaczać niczego dobrego. Agenti musiała obserwować, jak antylopy spłoszone zaczynają uciekać, a  ptactwo zrywa się do lotu. Ona sama czuła się jak ptak bez skrzydeł. Chciała wyrwać się na wolność, odlecieć od wszelkich problemów, ale była złączona tutaj - na ziemi. W rodzinnym królestwie, o które musiała walczyć. Z kim jednak miała być ta cała wojna? Kto niósł zagrożenie? Tyle pytań pojawiło się w głowie księżniczki. Niestety na żadne z nich nie dane jej było poznać na razie odpowiedzi. 
Akili mocno trzymał złączone ich ogony. Lew wyraźnie się bał. Agenti przybliżyła się bliżej niego, ocierając delikatnie o ciut za bardzo zmierzwioną sierść. Nie trwało to jednak zbyt długo. Lwiczka posłała mu pewne spojrzenie, nim rzuciła się biegiem w stronę Białej Skały. Jeden krok... przyspiesz... jeszcze trochę... odrobinę... motywowała się w myślach, gnając tak szybko, aż łapki bolały ją od piasku. Za sobą słyszała urywany oddech. To Akili! Mimo wszystko wciąż jej towarzyszył, nie dając się ponieść zmęczeniu. Posłała mu wdzięczny uśmiech. Co by bez niego zrobiła? 
Dwójka lwów wpadła do jaskini stada. Na ich pyskach malował się czysty niepokój. Obawy zdawały się potwierdzić. Białoziemcy obecni w grocie, wyglądali na zaskoczonych, z domieszką gniewu i smutku. Agenti przekrzywiła łebek. Gdyby była dorosła, zapewne już dawno o wszystkim by wiedziała, tym czasem traktowali ją jak dziecko. Westchnęła ciężko. Dostrzegła w rogu jaskini Kambę, w towarzystwie niesfornych lwiątek, w tym jej sióstr. Podeszła do nich spokojnym krokiem, starając się wmieszać w tłum. Czuła się czasami taka niewidzialna. 
Przysiadła przy Opiekunce. 
- Ktoś przekroczył granicę? Intruzi?
Kamba westchnęła gorzko.
- Gorzej, Agenti. Wrócił koszmar z przeszłości. - mruknęła. Uniosła pysk. W jej oczach odbiła się waleczność, za którą wiele razy jasna ją podziwiała. Mimo wszystkich przeciwności losu, tragedii i radości, Kamba zawsze była silna. W przyszłości też taka będzie. A może już była, tylko o tym nie wiedziała?
- Pokonamy go! - pewnie zawołała Malkia, wtrącając się w ich rozmowę. Księżniczka wstała na równe łapki, jeżąc sierść z podenerwowania. Milele wywróciła oczami, a Maji skuliła się bardziej. 
- Nie chce walczyć. - miauknęła najmłodsza z królewskiego miotu. 
- Ale musisz. Za ojczyznę! - Malkię tak poniosło, że była gotowa wybiec z jaskini. Kamba jednak złapała ją w ostatniej chwili, zatrzymując małą przed jakimś głupim pomysłem. Odsunęła ją, żeby wróciła do reszty lwiątek. Córka Mfalme prychnęła niezadowolona. 
- Nie jest specjalnie groźny, ale nie można zaprzeczyć, że umysł na sprytny. Przy jego pomocy działały dwie niebezpieczne lwice, stanowiące zagrożenie dla Białej Ziemi w poprzednich sezonach. 
Agenti zmrużyła ślepka. W jej oczach dało się ujrzeć zmartwienie. Akili widząc w jakim jest stanie, objął ją ogonem. W końcu była za mała, by brać na siebie tak duży ciężar, jakim była powtórka z rozrywki historycznej. Akili co innego. Syn Imani skinął głową. 
- Król i królowa co zdecydowali?
- Walczyć, Akili. Walczyć. - odpowiedziała Kamba. 

***

Wise
Pierwszy raz mając z nim do czynienia, a właściwie wydając decyzję, iż dołączy do szeregów rozwijającego się wtedy królestwa bez nazwy, mającego w przyszłości stać się Białą Ziemią, nie sądziłam, że jeden lew jest w stanie sprawić tyle kłopotów. Historia lubiła antagonistów. Podobno dobro zawsze pokonywało zło. Zatem czemu ciągle niebezpieczeństwo wracało i nikt nie mógł żyć w bezpiecznej, dobrej harmonii? Westchnęłam. Zanim odejdę z kręgu życia, chciałam doczekać momentu wiecznego spokoju na Białej Ziemi. Chociaż Matibabu mówiła, że Kira spowodowała takowy. Miałam nadzieję, że mądra medyczka się nie myliła.
Krocząc u boku swojej pierworodnej córki, Nory, rozglądałam się czujnie. Moje pazury pozostały wysunięte, na wypadek gdyby wrogów było więcej. Biała sierść natomiast zjeżona. Tyle razy stoczyłam walkę, że wydało mi się być to nieprzyjemną rutyną. Co innego młodsze pokolenie, o które bałam się najbardziej. Nie byłam gotowa na stratę kolejnego bliskiego mi lwa. 
Amara została, żeby zaopiekować się lwiątkami i nastolatkami. Obie z Norą uznałyśmy, że w jej słabszym stanie, nie powinna tak ryzykować. Czułam, że Asanta jej pomoże i dzięki twardemu, liderskiemu charakterowi, przypilnuje najmłodszych. Przynajmniej o jeden problem z głowy.
- Wyrwę mu łapy. - syknął Kisu.
Zerknęłam na niego kątem oka. 
- Ile to już razy miała go spotkać kara śmierci. A tym czasem wciąż powracał, coraz silniejszy, jakby się nie poddawał. Hasira nie żyje już tyle miesięcy, podobnie jak Johari. 
- Przynajmniej tyle. - westchnęła Nora.
Musiałam się z nią zgodzić. Obie były niebezpieczne, chociaż najbardziej zawsze należało się obawiać umysłu, a nie siły. To właśnie w umyśle, sprytnym i doświadczonym, rodzą się najgorsze pomysły na zbrodnie, a przy dobrej organizacji, wchodzą w życie. Zaskakujące, jak wiele się nauczyłam przez te lata. 

Dotarcie do granicy nie zajęło nam dużo czasu. Już wkrótce cała armia białoziemców, stanęła naprzeciwko czarnego lwa o białej grzywie. W jego oczach odbijał się spokój, ale też chęć wyzwania, jakby cały czas na nas czekał. Nie bał się śmierci. Spiorunowałam go wzrokiem, gdy zerknął na mnie, lustrując spojrzeniem ciemnych ślepi.
- Tęskniłaś, Wise? 
- Czego chcesz, Sawa? - warknęłam, nawet nie próbując powoływać się na jakieś uprzejmości. 
Sawa wywrócił oczami.
- Co wy tacy nerwowi? 
Tym razem odpowiedzi postanowiła udzielić Nora. Wystąpiła do przodu, dumnie unosząc głowę. Byłam niezwykle dumna z jej siły, chociaż wewnątrz pewnie obawiała się najgorszego. 
- Wkroczyłeś na tereny należące do Białej Ziemi. Jesteś wygnańcem. Wrogiem. Nie masz tutaj czego szukać. - warknęła. 
- Chyba, że śmierci. - mruknął Chaka, stojący w tłumie walczących. 
Moje niebieskie oczy utkwione w Sawie, zdradzały spokój. Cokolwiek zamierzał, byłam pewna, że raz na zawsze przyjdzie nam go pokonać. Nie był najgorszym z naszych wrogów, chociaż coś sprawiało, że dalej nie mogliśmy z nim wygrać. Igrał z losem. Nie podobało mi się to. Nie tylko mi z  resztą. 
Sawa wyraźnie spodziewał się takiej odpowiedzi. Uśmiechnął się paskudnie, cały czas gapiąc się na Norę. Pokręcił łbem z poirytowaniem, co wywołało oburzone, wściekłe syknięcia białoziemców.
- Nic się nie zmieniliście. Jednak ja... zawsze lubię zaskakiwać. 
Na te słowa nieprzyjemny dreszcz przebiegł po moich plecach. Po całej polanie rozniósł się rechot, za nim nachodziły kolejne głosy, aż z cienia wynurzyły się lwie sylwetki. Kolejni samotnicy? Mieszkańcy innych ziem? Wszystko jedno. Skoro walczyć chcieli, to my wyzwania się podejmiemy. Spięłam mięśnie, gotowa do ataku, gdy Sawa podszedł do Nory. Nachylił się nad jej uchem. Wytężyłam słuch, chcąc usłyszeć jego słowa i jeszcze bardziej go znienawidziłam.
- Najbardziej lubię smak krwi lwiątek.