niedziela, 30 czerwca 2019

Rozdział 142

Lajla widziała doskonale swojego ojca. Jego jasna poświata uśmiechała się do niej z czułością. Lajla miała ochotę do niego podbiec, ale coś ją powstrzymało. Otworzyła oczy. Przez chwilę widziała tylko brąz. Nie... to nie był tylko brąz, a dym! Lajla ociężale podniosła się na łapy, spoglądając na walczące lwy. Leżała blisko ciała kasztanowej lwicy. Białe futro Lajli było pokryte krwią, ale żyła!  Przypomniała sobie nagle co się stało: lew z którym walczyła pokonał ją, ale nie zabił!
Stanęła pewniej.
Otworzyła szerzej oczy, a na pysk wlał się uśmiech. Ten sam lew, który ją pokonał, siłował się teraz z Msimu. Przegrywał wyraznie pod wpływem jej męża, który z wściekłością drapał jego ciało. Ugryzł go w okolicach szyi, powodując, że ten upadł na ziemię dysząc. Msimu jednym ruchem zabił lwa, wbijając w jego szyję ostre pazury.

Dysząc z wściekłości, odwrócił się w stronę kolejnego lwa. Szybko wskoczył mu na plecy, wbijając w jego brzuch pazury. Rozciął mu bok, przez co obcy lew upadł. Nim go jednak wykończył, odwrócił się w stronę Lajli. W jego oczach coś błysnęło.  Zostawił członka obcego stada, by do niej podbiec. Przytulił ją, z czułością całując za uszami.
-Żyjesz! Naprawdę żyjesz! Gdy zauważyłem, że się nie ruszasz, to... to...
-Ciiii,-dotknęła pyskiem jego nosa,-Już wszystko dobrze, żyję.
-Chciałem śmierci tamtego, byłem gotowy go rozszarpać,-Msimu pocałował ją z miłością,-Będziesz walczyła u mojego boku?
-Dwa silne lwy u swojego boku, to musi skończyć się sukcesem,-szepnęła.
Odwrócili się, by następnie wspólnie ruszyć ku walczącym. Zew walki.

***

Johari czuła dużą sadysfakcję. Jak dotąd wszystko szło według jej planu. Lwica wskoczyła na niski głaz, by lepiej widzieć walczących. Pora dokonać zemsty.
Nagle ktoś wzbił się w powietrze i wylądował na niej, przewracając ją. Johari syknęła z gniewem. Uderzyła mocnym ciosem bok atakującego. Białoziemka drapała jej brzuch, oraz gryzła łapy. Johari odepchnęła ją tylnymi łapami. Gdy się oswobodziła, obkrążyła przeciwniczkę nim się na nią rzuciła. Mocowały się dość długo, rwąc pazurami sierść. Trysnęła krew, gdy Johari powaliła przeciwniczkę i pocięła jej bok. Sou syknęła ostrzegawczo. Johari z szybkością ugryzła ją w szyję. Wkrótce oddech Sou zmalał. Johari zeszła z lwicy wciąż zjeżona.
-Żałosna kupa futra!-warknęła w stronę ciała.
Wbiegła w tłum walczących z zamiarem zabicia Nory. 
Zauważyła, jak biała lwica walczy z kremową samicą. Johari wystawiła ostre kły, gotowa do niespodziewanego ataku.  W tej jednak chwili dostrzegła inną białą lwicę-Wise. Zaświeciły jej oczy. To był jej cel od samego początku. Jeśli ją zabiję, stado białoziemców się rozpadnie.
Z tą myślą, Johari zakradła się w stronę Wise.
Skoczyła na jej plecy, drapiąc je z nienawiścią. Wise syknęła, przerywając walkę z inną lwicą. Bura lwica wycofała się na widok Johari , postanowiła powalczyć z kimś innym. Wise wiła się pod ciężarem Johari, która próbowała udrapać jej brzuch. 
-Czas na..
Wise udało się zrzucić  młodszą lwicę. Stanęła wzrok wzrok z Johari sycząc wściekle. 
-Znowu ty. 
Johari i Wise stanęła na dwóch tylnych łapach, siłując się z całej siły. Potoczyły się po ziemi, wpadając w błoto, kurz i krew. Johari próbowała ugryzć Wise w szyję.Drapały się ostro, doprowadzając do ranek. Odzieliły się od siebie, by następnie ponownie rzucić się ku sobie, tym razem z jeszcze większym atakiem kłów i pazurów. Ostatecznie, Wise upadła na ziemię. Johari stała nad nią z szyderczym wyrazem pyska.
-Żegnaj
Ugryzła Wise ostro. Białoziemka wydała z siebie jęk bólu. Johari również syknęła z bólu, gdy coś pociągnęło ją do tyłu. Uderzyła łapą ten obiekt, by następnie na niego wskoczyć. Oba lwy biły się dość długo, dopóki brązowy lew nie złapał Johari za szyję. Rzucił nią o ziemię. Johari obolała, podniosła się z miejsca z jadem w oczach, gotowa do ponownego ataku.

Brązowy lew warknął w jej stronę, ale nie zaatakował. Wise podeszła do niego i polizała za uchem. Kion! Wise czuła wielką radość na widok partnera. Domyśliła się, że Zunia radzi sobie bardzo dobrze i Kion mógł do niej powrócić. Kion również się cieszył, chociaż widać było, że był rozkojarzony tym co się działo.
-Dwoje na jednego? Sama sobie nie poradzisz kretynko!-warknęła Johari
Wise spojrzała na nią wyniośle
-Czy bym wygrała? Wątpię. Jednak to już nie jest uczciwa gra, prawda Johari?
Kion i Wise podeszli kilka kroków do przodu, warcząc przy tym. Johari ustawiła się w pozycji gotowej do walki.
Wtedy usłyszała głośne odgłosy zza swoich pleców. Szybko odwróciła głowę. W stronę miejsca walki biegło stado gepardów. Zwierzęta miały wyraz mordu w oczach, gdy wkroczyły między warczących. Były szybkie, co utrudniało ich zaatakowanie.
Za gepardami dało się zauważyć kilka słoni, które ruszyły ku atakowaniu nieprzyjaciół. Pojawiły się też zaprzyjaznione z Białą Ziemią hieny.
Johari odwróciła się ponownie do Wise.
-Na więcej wasz nie stać? Jesteście żałośni!

Wise uniosła głowę słysząc łomot skrzydeł. Zaza nad jej głową, spoglądała na nią z niepokojem. Wise spojrzała szybko w stronę granicy. To białoziemcy! To znaczy lwy z Białej Przystani!  Całe dalsze stado biegło ku nim, z nowymi siłami do walki.
Johari otworzyła szerzej oczy. Zauważyła kontem oka, że jej lwy również spoglądają w tamtą stronę. Warknęła więc głośno:
-Nie przerywać walki!
Miała nadzieję, że ją usłyszeli.
Musiała działać.
Johari rzuciła ostatni raz spojrzenie na Wise, po czym wbiegła w walczących jeszcze głębiej. Kion chciał za nią pobiec, ale wtedy Wise go zatrzymała stawiając łapę na jego ogonie.
-Zostaw.
Do Wise podbiegła Rose, jedna z białoziemek z Białej Przystani.
-Jesteśmy by wam pomóc.
-W samą porę.
Wise, Kion i Rosa rzucili się do dalszej bitwy.

***

Taje i Mto walczyli dotąd obok Wise. Gdy pomarańczowa lwica zauważyła, że Johari i Wise toczą pojedynek, chciała podbiec i pomóc najlepszej przyjaciółce, ale wtedy na Mto wskoczyła czwórka obcych lwów. 
Taje przełknęła ślinę. To był najgorszy z wyborów który musiała podjąć. Nie wiedziała w którą stronę ruszyć łapy. Na obojgu jej zależało i obojgu chciała pomóc!
Wtedy też zauważyła biegnącego ku Johari Kiona i odetchnęła z ulgą. Rzuciła się w stronę Mto. Jej partner dotąd dobrze sobie radził, był przecież świetny w walce.
Skoczyła na jednego lwa i pazurami rozcięła jego bok. Odepchnęła go do tyłu. Syknęła ostrzegawczo, rzuciła się na kolejnego lwa. Uderzała wściekle łapami , a ostre pazury rozcinały mu skórę. Udało się! Dwójka lwów atakowała teraz ją,  a Mto mógł się uwolnić.  
Z łatwością pokonał swoich przeciwników, by następnie pomóc Taje. Pomarańczowa rzuciła się jednemu lwu do gardła. 
Mto stanął na prost nowego przeciwnika. Lwy jak jeden mąż,rzuciły się do przodu,we wściekłym ataku. Mto skoczył do przodu,lądując na plecach lwa.Wgryzł się w jego bark.Obcy syknął,starając się go z siebie rzucić.Kiedy to się udało,zamachnął się i z całej siły,uderzył brązowego lwa.Mto warknął ostrzegawczo i ponownie,rzucił się w stronę obcego.Tym razem lew zastosował unik,przez co Mto,nie udało się go zaatakować.Czarny lew wykorzystał moment nieuwagi i tym razem to on był na górze.Drapał i gryzł Mto z całej siły.Partner Taje syknął przeciągle,znajdując w sobie siły,by go z siebie rzucić.Przeciwnicy zmierzyli się wzrokiem,po czym ponownie rzucili się na siebie.
Walka była długa i pełna napięcia. Gdy w końcu Mto udało się zabić lwa, z Taje odetchnęli z ulgą.Spojrzeli na siebie porozumiewawczo, następnie rzucili się do dalszej walki.

***

Johari skoczyła ku lwicy o rudej sierści przetoczyła się z nią przez tłum walczących. Lwica rwała się, ale była wyraznie słabsza. Poddała się, spoglądając błagalnie w oczy Johari.
-Musisz coś dla mnie zrobić, kretynko!
-Johari,-lwica stanęła na równe łapy, gdy liderka z niej zeszła. Skłoniła się z szacunkiem,-Co mam zrobić?
-Pójdziesz na Białą Skałę i ją zbadasz,-Johari ogonem wskazała punkt,-Może czeka tam na nas jakaś niespodzianka. Zabierz ze sobą jeszcze kogoś.
-Dobrze,-lwica odbiegła wykonać rozkaz.

Johari ponownie stanęła do pojedynku. Lwica z którą miała walczyć była pomarańczowa. Niczym specjalnym się nie wyruzniała, ale Johari musiała się wyzyć. Skoczyła ku lwicy. Obie długo się mocowały, a krew tryskała obok. Dopiero pózniej, Lotta upadła na ziemię ciężko oddychając, a Johari wykonała ostateczny ruch by ją osłabić. Lotta skrzywiła się z bólu. Johari odbiegła od niej, szykując się do kolejnego pojedynku. Niech wykrwawi się na śmierć... niech wszyscy białoziemcy cierpią!

Odnalazła Sawę pośród walczących. Lew powalił Kiki na ziemię i wbił pazury w jej szyję. Lwica ksztusiła się własną śliną, a drgawki na jej ciele świadczyły o tym, że długo nie przeżyję. Sawa zabił ją jednym ruchem łapy, po czym napotkał wzrok Johari i podszedł do niej.
-Te gepardy walczą całkiem niezle,-mruknął,-Poraniły mi plecy!
-Nie mazgaj,-syknęła Johari,-Lepiej zabijaj jak najwięcej, JA MUSZĘ WYGRAĆ!
-To też moja zemsta,-mruknął Sawa.
Johari uderzyła go łapą z wysuniętymi pazurami w bok, po czym ruszyła do dalszej walki. Sawa przyjął cios bez większej urazy. Ruszył ponownie do walczących. Drapał i gryzł wszystkich którzy weszli mu w drogę. 

***

Kira biegła, a za nią podążała jej Lwia Gwardia. Lwy były pełne energii i gotowe do każdej walki. Nim jednak rzucili się do walki, znalezli Kukkę. Lwicy udało się przekonać gepardy i teraz te szykowały się, by ruszyć na pole bitwy.
-Poprośmy jeszcze słonie o pomoc,-zaproponował Jicho,-Są silne i zgrabne. Jestem pewien, że dadzą sobie radę. 
Kira skinęła głową. Lwia Gwardia ruszyła więc w całości w kierunku pola na którym często przebywały słonie. Znalezienie ich przywódcy może nie należało do najlepszych zadań, ale nie było niewykonalne. Mto, ich przywódczyni, zgodziła się im pomóc. Zabrała pięć swoich najlepszych słoni.
-Biała Ziemia jest też naszym domem,-rzuciła z dumą słonica, ruszając ku polu, wraz ze swoimi przyjaciółki. Kira zmarszczyła brwi, gdy kolejne krople deszczu kapały na jej futro.
-Co robimy? Walczymy?-spytał Jasiri
-Dajcie mi ich!-warknął Nguvu, już gotowy by ruszyć do walki.
-Nie jestem pewna...-Kira pokręciła głową,-...najlepiej by było prowadzić rannych do Matibabu od razu nim się wykrwawią na...
-Powinniśmy walczyć,-powiedział z mocą Nguvu,-Jestem najsilniejszy, jestem pewien , że im pomogę.
-Nguvu, nie możemy się rozdzielić,-Kukaa stanowczo syknęła.
-Zwłaszcza, że to zbyt poważna walka,-Kira zastanowiła się uważnie, nim ogonem dała znać swojej straży,-Ale w jednym masz rację, musimy walczyć. 
Lwia Gwardia rzuciła się w stronę pola walki, gotowa na wszystko.

Wpadli w walczących, cały czas blisko siebie. Kira rzuciła się na pomarańczową lwicę, Kukaa na czarną lwicę, natomiast Jicho, Nguvu i Jasiri zaatakowali czwórkę nieznajomych lwów. Walka była na tyle zacięta, że żadne z nich nie miało ochoty wziązć nawet oddechu. Gryzli się i drapali, tarzali po ziemi i skakali na siebie.

 Jicho mocował się łapami ze swoim przeciwnikiem, próbując go pokonać. Lew syknął zwycięzko, gdy udało mu się powalić Jicho na ziemię. Jicho odepchnął go tylnymi łapami i oboje potoczyli się za walczących. Za nieznajomym lwem prędko ruszył Sawa.

Kira powaliła lwicę z którą walczyła na zimną glebę. Drapała ją tak długa, puki ta przestała się rwać. Wtedy zatopiła zęby w jej szyi.  Kira uniosła wzrok w stronę nieba. Przestał padać deszcz. Ciemne chmury zaczęły odchodzić, a niebo roztaczało się w kolorach zachodzącego słońca. Kira dyszała zmęczona, ale z iskrą zadowolenia w oczach. 
Odwróciła się ku swoim przyjaciołom. Nguvu walczył jeszcze z trójką lwów, jak zawsze zbyt pewny siebie, natomiast Jasiri pomagał siostrze pokonać umięśnioną lwicę.  Kira obserwowała jak oboje skaczą w jej kierunku, drapiąc ją pazurami i gryząc, dopóki ta nie upadła na ziemię.
Kira podbiegła do Nguvu, by mu pomóc. Skoczyła na plecy jakiegoś lwa, drapiąc go. Nguvu tym czasem wbił kły w łapę tego samego lwa, rozciągając jego skórę. Nguvu podskoczył, by mocną łapą uderzyć go. Upadł na kamień, przez co rozbił głowę. Dwa pozostałe lwy dołączyły do niego niebawem. 
Nguvu, spojrzał na Kirę. Liderka dała mu znać ogonem i oboje zbliżyli się do dzieci Chaki.
-A gdzie Jicho?-spytała Kira, rozglądając się w panice.
Kukaa również wydawała się przerażona.
-Przecież walczył obok nas!
Jasiri warknął gardłowo, po czym przeskoczył ponad Kirą prosto na lwa który próbował ją zaatakować. Nguvu rzucił się by mu pomóc. Kira i Kukaa wybiegły natomiast by poszukać Jicho.
-O nie!
Kukaa jęknęła z żalem, jeszcze zanim obie z Kirą się zatrzymały. Przed nimi leżał martwy obcy lew, a obok niego Jicho. Ich przyjaciel, strażnik i kuzyn. Kira wpatrywała się w to z niedowierzeniem, natomiast Kukaa płakała.


-Jicho..
Kira przeszła kilka kroków  w jego stronę. Jego sierść koloru toffi była teraz brudna od błota i krwi. Na jego ciele wyraznie widziała ślady pazurów. Zabił tamtego lwa... w takim razie kto zabił jego?  Kira położyła się obok niego, wtulając pysk w jego sierść. Nie oddychał. 
Kukaa również wykonała taki sam gest, nie przestając płakać. 
Z piątki zostanie jedno
Mroczna przepowiednia wisiała teraz nad Kirą.
--Z pięciu potężnych lwów,
zostanie jeden.
Wielką wojnę stoczą, w obronie
swej ziemi
Pamięć o nich na zawsze będzie trwać,
Oto los Lwiej Straży,
przepowiedni złowieszczy czar!
Wyszeptała mroczne słowa. 
Kukaa  spojrzała na nią z niedowierzaniem.
-To ta przepowiednia o której nam mówiłaś? Ona brzmi tak... prawdziwie.
-To dzisiaj,-Kira wstała, nie odrywając wzroku od ciała Jicho,-Chodz Kukko, po wojnie zakopiemy jego ciało. Teraz jesteśmy potrzebne chłopcom.
Kukaa przełknęła ślinę. Razem z Kirą wróciły do walczących.

Nguvu walczył z dwójką lwów, natomiast Jasiri z jedną lwicą. Kira chciała już do nich podbiec, ale najpierw zwróciła się do Kukii:
-Czy mogłabyś przebiec się i znalezć rannych członków naszego stada?
Kukaa skinęła głową.
Kira rzuciła się na czarną lwicę, która stała najbliżej. Z łatwością wbiła kły w jej szyję. Widziała kontem oka, jak Jasiri skacze na plecy jakiegoś lwa, a Nguvu świetnie radzi sobie walcząc ze swoimi przeciwnikami. O nic nie musiała się martwić. 
Uderzyła mocno kolejną lwicę, rozpoczynając nowy pojedynek. 

***

Akili otworzył zmęczone oczy. Musiał się zdżemnąć z tych nerwów. Ziewnął głęboko. Poczuł jak Hope pochyla się by go polizać.
-Jestem głodny,-wyznał.
Hope uśmiechnęła się litościwie, ale nic nie powiedziała. W jej oczach dalej widać było strach. Akili usiadł ze zdenerwowania bijąc ogonem o ziemie. Słyszał wyrazne odgłosy walki. Bitwa jeszcze trwała. 
Asanta pomagała Nzuri w umyciu córek Luny, natomiast Giza wciąż karmiła swoje dziecko. Daha miał apetyt.
Akili podrapał się za uchem. Następnie zwrócił się do Hope:
-Ciociu Hope, ale my wygramy, prawda?
-Oczywiście, słoneczko
Bardzo chciał jej uwierzyć, ale niepewność wciąż w nim panowała.
I wtedy usłyszał dziwne dzwięki dochodzące z zewnątrz. Z resztą nie tylko on, bo również Nzuri podniosła się z miejsca. Jej sierść się zjeżyła i warknęła głęboko.
Akili cofnął się, gdy zobaczył, że zza rogu wystaje głowa. A za nią pojawiły się kolejne dwie. Trzy dziwne lwice, zbliżały się w ich stronę sycząc z wrogością. Teraz wszystkie dorosłe lwice podniosły się z miejsca, warcząc.
-Odejdzcie! To są tylko lwiątka!-warknęła Hope
-Czyli wasza przyszłość... Johari się to spodoba,-warknęła brązowa lwica, odważnie unosząc głowę i zatrzymując się. Jej towarzyszki były jednak coraz bliżej, rozdzieliły się i zmierzały teraz krawędziami. Asanta warknęła pod nosem i nim ktoś ją zatrzymał, skoczyła  w kierunku brązowej lwicy. Dorwała się do jej łap i ugryzła je mocno.Brązowa syknęła z bólem i wiła się tak długo, puki Asanta nie spadła. Wtedy ją kopnęła tak, że Asanta przeturlała się pod podwyższenie.

 Akili jak przez mgłę obserwował tą sytuację. Giza i Nzuri rzuciły się na dwie pomarańczowe lwice idące po bokach. Wystawiły pazury i ugryzły je w szyję, przewracając się z nimi. Hope złapała pozostałe małe lwiątka i podała je Akili'emu. 
Syn Imani nie skrzywił się, rozumiał, że ma się nimi opiekować. Hope skoczyła w stronę brązowej lwicy i obie uderzały się mocno.
Akili zasłonił swoim ciałem płaczące lwiątka. Martwił się o Asantę, ale teraz nie mógł do niej podejść. I wtedy zauważył jeszcze jeden cień. Czarny lew z białą grzywą wszedł do jaskini i  przemknął w stronę podwyższenia, na które wskoczył jednym susem. Akili był przerażony, widział jak Hope, Nzuri i Giza nie radzą sobie zbyt osłabione. Sawa warknął gardłowo.
-Odejdz!-syknął Akili, wystawiając pazurki.
Sawa uśmiechnął się w jego stronę z kpiną. Następnie wyciągnął przed siebie łapę i uderzył go tak, że odleciał w bok. Akili podniósł się prędko i starał się na niego wskoczył, ale lew nic sobie z niego nie robiąc, spoglądał na lwiątka. Agenti wpatrywała się w niego pewnie, reszta natomiast była mocno przerażona. Sawa pochylił się i chwycił Lię za skórę na karku. Akili wskoczył w powietrze i w ostatniej chwili złapał lwiczkę ściągając ją w swoją stronę.Sawa ponownie uderzył go łapę, ale tym razem oberwała również Lia. Córka Hope zapłakała, kiedy z jej policzka pociekła rana. Akili rzucił się by zakryć resztę lwiątek, ale wtedy Sawa się wycofał. Akili spojrzał szybko na dzieci. Brakowało jednego!
Akili ułożył Lię bliżej lwiątek, a sam wyskoczył. Musiał szybko znalezć Kirę. Miał nadzieję, że więcej lwiątek nie ucierpi, bo przecież miał ich pilnować. 

Gdy zbiegł z Białej Skały, od razu rzucił się ku sawannie, przełykając strach. Zauważył Kukkę, która ciągnęła w stronę jaskini medyków ranną Bellę. Podbiegł do niej w panice.
-Kukaa! Kukaa!
Córka Amary spojrzała w jego stronę zaskoczona. 
-Co tutaj robisz?! Natychmiast wracaj!
-Zaatakowali nas! Porwali Agenti! Musisz coś zrobić!
Kukaa otworzyła szeroko oczy.Bella podniosła się ledwo.
-Sama pójdę do Matibabu
Kukaa dotknęła nosem Akili'ego.
-Uciekaj do jaskini, zaraz sprowadzę pomoc.

Kukaa wróciła do pola walki. Udało jej się odnalezć białego lwa, którego szukała. Mfalme powalił jakąś lwicę na ziemię, pazurami rozcinając jej bok. Lwica syknęła z bólu, gdy lew z całej siły ugryzł ją w szyję. Pociekła krew, która spadła na trawę. Mfalme jeszcze uderzył ją w bok. 
Kukaa podeszła do niego szybko. Wtuliła się w jego grzywę.
-Musisz biec na Białą Skałę, pomóc Hope, Nzuri i Gizie!
Mfalme spojrzał na nią nic nie rozumiejąc. Zaufał jej jednak i wycofał się pośpiesznie w stronę Białej Skały. Kukaa ponownie skoczyła ku walczącym, szukając swojej przyjaciółki.

Znalazła Kirę, gdy ta walczyła z jakimś lwem. Kukaa przygotowała się i zaskoczyła lwa od tyłu, od razu wbijając pazury w jego szyję.  Kira rzuciła się do niego z przodu, bijąc go aż do siniaków. Gdy lew upadł, Kukaa szybko go zabiła. Kira zaskoczona spojrzała na nią.
-Kira! Agenti została porwana!
-Co.. O czym ty mówisz?!
-Akili przybiegł do mnie, że na Białej Skale ktoś ich zaatakował. Musisz..
Kira spojrzała w panice za siebie na walczącego Jasiriego, ale nic nie mówiąc, rzuciła się przed siebie, nawet nie do końca wiedząc w jaką stronę biec.
Kukaa rzuciła się w stronę Białej Skały.


Kira pędziła z całych sił, jakie miała w łapach, by dogonić Sawę. Na szczęście wybrała dobry kierunek. Widziała jak czarny lew kieruję się w stronę granicy, z jej córką w pysku. Agenti uderzała go łapkami w pysk. Kira była z niej dumna i to dodało jej sił, by przyspieszyć. 
Sawa obejrzał się przez ramię i widząc pędzącą Kirę, zatrzymał się , by zostawić małą. Uśmiechnął się z szyderczym uśmiechem, nim pomknął w stronę granicy.
Kira przywarła do swojej córki, ogrzewając ją własnym ciałem.
Było to podejrzane, że Sawa porwał tylko jej lwiątko i że tak po prostu je zostawił. Zjeżyła się pragnąć za nim pobiec i wykończyć raz na zawsze.
-Mamo!
Kira pochyliła się i z czułością polizała swoją córeczkę. Mała Agenti zachichotała i wtuliła pyszczek w jej sierść.
-Ponowne spotkanie Kiro. Urosłaś.
Kira odwróciła się napięcie, słysząc za sobą zły głos. Warknęła gardłowo, gdy zauważyła Johari. Doskonale ją znała.
-Johari.
-Tak.. tak.. to ja,-przewróciła oczami biała lwica, a w czerwonych oczach pojawiła się iskra nienawiści,-Moje stado..
-Przegrywacie
-Nie zmienia to faktu, że jeśli zabiję ciebie, poczuję się wygraną,-lwica rzuciła się w jej kierunku. Kira prędko skoczyła do niej, próbując odepchnąć ją od Agenti,-Odbiorę Ci wszystko co kochasz! Zemszczę się!
-Porywając mi córkę i mordując bliskich?!-Kira uderzyła ją ostro w pysk. Johari przyjęła atak, następnie drapiąc i gryząc swoją przeciwniczkę.
Obie lwice przeturlały się po ziemi, wciąż mocując i uderzając. Krwawiąc, walczyły zacięcie, dopóki... Johari nie odskoczyła z mordem w oczach.
-Za-bi..-dyszała ciężko ze zmęczenia, a rana na jej boku krwawiła zacięcie. 
Kira warknęła jeszcze głośniej.
-Nienawidzę cię. Odejdz.
Johari obejrzała się w stronę walczących. Kłębu dymu było mniej , ciał wiele, ale w większości należały do stada Kissasi.
Johari ponownie spojrzała na Kirę.
-Pragnę tej zemsty całą sobą. Teraz wygraliście, ale ja powrócę, by się zemścić. I zabiję wszystkich was ponownie, byście cierpieli na zawsze. Będę wracasz, dopóki wszyscy nie wymrzecie!
Kira pokazała swoje kły, warcząc gardłowo.
-Wiesz co, nie zagrozisz już więcej nikomu. Nigdy więcej.-Kira cofnęła jedną łapę do tyłu. Johari otworzyła szerzej oczy obserwując jak niebo czernieje, a chmury kształtują się w głowy lwów. Kira przygotowała się i zaryczała. 
Jej ryk uderzył ostro w Johari. Biała lwica poleciała w stronę skał. Krwawiąc, ostatni raz spojrzała na Kirę, która wpatrywała się w nią z niedowierzaniem. Jej ryk był potężniejszy niż kiedykolwiek. Johari zamknęła oczy po raz ostatni.

Kira spojrzała na swoją córkę, która gryzła swój ogonem, nieświadoma zła świata. Takich jak Johari będzie więcej... Sawa wciąż był na wolności,a wojna trwała. Kira westchnęła głęboko. Decyzja którą podjęła była trudna, ale lwica była pewna, że potrzebna.
Ustawiła się w odpowiedniej pozycji, pyskiem do gwiezdnego nieba. Zaryczała... mocno i gardłowo, myśląc o tym, żeby zabić wszelkie zło które pozostało. Jej ryk usłuchał. Kumany kurzu podniosły się. Ryk wycelowął w walczących i odebrał życie tym, którzy mieli nienawiść w sercu. Upadli na ziemię pod naciskiem powietrza z nikąd, a białoziemcy obserwowali ich ze zdziwieniem.

Kira czuła jak opada z sił, ale nie przerwała, dopóki jej ryk nie rozniósł się po całej sawannie i jeszcze dalej. Dopiero wtedy, gdy było po wszystkim, lwica upadła na ziemię. Nie była pewna, czy przodkowie się na nią gniewali. Spojrzała dla upewnienia na swoje znamie. Wciąż było. Wciąż należała do Lwiej Gwardii. Kira odetchnęła z ulgą. Przez kilka lat, na pewno pokój będzie panował wszędzie gdzie dotarł ryk. Dobro pokonało zło.
Kira zbliżyła się bliżej do córeczki, by ją ogrzać. Agenti wtuliła się w jej sierść uśmiechając się z zadowoleniem. Zaczęła ssać jej mleko. Kira przymknęła oczy.
-Zawsze będę przy tobie...-polizała swoją córkę po głowie. Sama natomiast czując się coraz słabsza, ułożyła nosem do ciałka swojej córki. Zamknęła oczy i... poczuła się lekka. Tak lekka jak jeszcze nigdy. Obejrzała się na siebie. Stała nad swoim ciałem. Jej ramię dalej zdobiło znamię, gdy tak unosiła się do góry. Zatrzymała się nagle, gdy ktoś dotknął jej łapy. Ze łzami w oczach spoglądał teraz na nią Jasiri.  Obok lwa stał Jicho i... Nguvu.   Kira przytuliła się do trójki samców. Nguvu i Jasiri musieli zginąć w czasie walki. 
-Udało nam się. Staliśmy się prawdziwą Lwią Gwardią.
-Staliśmy na czele Kręgu Życia,-uśmiechnął się Jicho
-A co z naszymi rodzinami?-spytał Jasiri, pochylając się by nosem dotknąć Agenti. 
-Będą bezpieczni,-szepnął Nguvu
-Zostanę Duchowym Przewodnikiem Wemy,-dodał z mocą Jicho
-Jestem dumna, że byliście ze mną,-powiedziała Kira
-A ja że sprostaliście zadaniu.
Kira odwróciła się na dzwięk znajomego głosu. Bez zapachowa lwica o takiej samej sierści jak ona, wpatrywała się w Kirę z dumą. Kilio! Kira przytuliła się do lwicy, która polizała ją za uchem.
-Witaj, moja słodka. Pora zakończyć waszą podróż.
Kira odwróciła się na dzwięk kroków. Kukaa i Mfalme pędzili w stronę jej ciała z przerażeniem malującym na pyskach. To Kukka została ostatnią z żywych w ich straży. Kira była szczęśliwa z tej decyzji. Mfalme zasługuję na dobrą żonę..
Mfalme pochylił się nad jej ciałem, a łzy spływały mu po policzkach.
-Kira! Siostrzyczko! Otwórz oczy!-podtrząsał jej ciałem bezradny co dalej zrobić.
Kukaa tym czasem polizała ją po boku, również ze łzami w oczach.  Duch Kiry podszedł w jej stronę, by położyć łapę na jej boku. Znamie Kukii zaczęło się kurczyć, aż zniknęło całkowicie. 
-Bądz dalej najszybszą,-szepnęła z uśmiechem Kira,-I zaopiekuj się moją córeczką.
Kukaa przez łzy nie zauważyła długo, że znamie zniknęło. Dopiero gdy zdała sobie z tego sprawę, wyprostowała się. Kto wie co działo się teraz w jej głowie. Rozpaczała nad śmiercią przyjaciół czy cieszyła się że przeżyła. Pamiętała słowa przepowiedni, czy myślała wtedy tylko o spokoju na Białej Ziemi??  
Kira podeszła do brata i otarła się o jego bok.
-Do zobaczenia, Mfalme.Mój najlepszy na świecie bracie. Opiekuj się rodzicami.
Duch Kiry wyprostowała się zwracając następnie do swoich towarzyszy.
-Chodzcie. Już pora.
Jasiri ucałował ją w pysk. Pózniej cała ich grypa złączyła się ogonami, by ruszyć następnie w stronę lwiego nieba.

***

Kira pochyliła się nad ciałem Kiry, wąchając Agenti. Mała zaczęła płakać.
-Obroniła ją.
-Dlaczego musiała umrzeć? Nie dość już dzisiaj ofiar?-zapłakał Mfalme
Kukaa chwyciła małą za skórę na karku, by ją podnieść. Spojrzała przekonująco w stronę Mfalme. Lew doskonale  zrozumiał o co jej chodzi i się uśmiechnął. Założył ciało Kiry na plecy i wraz z Kukką i Agenti w pysku skierowali się w stronę Białej Skały.

***

Oficjalne pożegnanie zmarłych odbyło się z samego rana. Decyzją Nory wszyscy którzy zginęli na tej wojnie a należeli do Białej Ziemi, nie zależnie od nacji do której przynależeli, mieli zostać spaleni. Było to uroczyste i wyjątkowe pożegnanie. Resztę ciał zabitych wyrzucili do rzeki, a ciało Johari wyrzucili do kanionu. Każdemu ulżyło, że podła lwic nie żyję, ale smutek przeważał nad tym uczuciem. Gdy pochowali drugoplanowanych członków stad, przyszła kolej na Lwią Gwardię. Nora płakała wtulona w futro Kisu. Kukaa starała się być silna i przytulała się bokiem do Mfalme, starając się go pocieszyć. W jej oczach jednak były łzy. Agenti tuliła się do jej łap, niewiele rozumiejąc. Cały czas prosiła jednak o powrót jej rodziców.
Rafa i Matibabu wygłosili oficjalne słowa pożegnania, nim oboje zrzucili płonące pochodnie w stronę dawnej straży.
Nzuri obserwowała jak ciało jej ukochanego pochłania ogień. Płakała przy tym głośno. Adele przytulała się do niej, podobnie jak Giza.  Kamba pilnowała w tym czasie Dahy i Wemy. Oba lwiątka spały w jej łapach, kiedy lwica spoglądała na pogrzeb. Luna u jej boku tuliła do siebie córki, natomiast Hope polizała opatrzoną córeczkę. Mała ledwo przeżyła.
Imani przytulała przy tym swojego syna. Akili siedział wyprostowany, starając się pocieszyć mamę, która musiała patrzeć na pogrzeb własnego dziecka. Amara wtulała się w Chakę, a Ukaidi i Teo spoglądali na własne łapy.  W powietrzu panowała długa cisza, każdy był pogrążony w własnych myślach.

Gdy ciała spaliły się ostatecznie, a Rafa i Matibabu przykryli je ziemią, stado rozeszło się. Lwice polujące od niechcenia ruszyły na polowanie, lwy walczące na trening, natomiast reszta stada ruszyła do jaskini.
Nora i Wise ruszyły ku szczytowi Białej Skały, by spoglądać na horyzont.
-Dlaczego?
Wise spojrzała w stronę córki.
-Taki był jej los. Ona zawsze tutaj będzie by się tobą opiekować kochanie.
Młodsza biała lwica otarła łapą świeże łzy.
Wise uśmiechnęła się.
-Duchy Przodków się nią zaopiekują.
-Uwierzyłaś w nich ponownie? Po tym wszystkim>
-Jak mogłam w nich zwątpić,-Wise zmrużyła oczy,-Zawsze się nami opiekowali. To cud, że Asanta i Lia przeżyły, że Vasanti przetrwała, że udało się pokonać Johari..
-Trzeba komuś przeznaczyć opiekę nad Kamą i Agenti,-westchnęła Nora.
Lwice skierowały się z powrotem w dół. Hope czekała na nie.
-Noro, czy mogłabym przejąć opiekę nad Kamą?
Nora zamrugała kilkukrotnie, więc Hope kontynuowała:
-Zawsze chciałam mieć dużo dzieci. Lia jest cudowna i jestem pewna, że ucieszy się z siostry,a Kama potrzebuje matki. Mam mnóstwo mleka.
-Tylko powiedz jej o Lottcie-spokojnie rzekła Wise
-Oczywiście, że możesz się nią zająć
Hope uśmiechnęła się szeroko. Zawróciła do jaskini. Wise polizała za uchem córkę:
-Jeden problem z głowy.
Zwróciła wzrok w stronę jaskini, gdzie Kukaa i Mfalme leżeli obok siebie, obserwując zabawę małej Agenti.-I jestem pewna, że drugi też znajdzie rozwiązanie.
-Co teraz nam przyniesie przyszłość mamo?
-Zobaczymy, kochanie,-Wise pochyliła się by polizać córkę po policzku,-Zobaczymy.


KONIEC SEZONU 3

Rozdział 141

Chłód i zimno. Ciemne chmury zakryły słońce, co zapowiadało deszcz. Na sawannie panował spokój, zwierzęta nie opuszczały swoich terenów. Tylko na Białej Skale panował ruch i poruszenie. Lwy nie były zadowolone pobytem w mniejszej jaskini, gdzie musiały się cisnąć i nawet nie mogły zasnąć. Lwice polujące zdecydowały więc, że mimo wszystko ruszą na polowanie, natomiast Asanta i Akili mieli ochotę na zabawę w deszczu. Imani i Kilio ostrzegły ich jednak, by nie zbliżały się do klifów i uważały na śliskie kamienie.

W dużej jaskini, Matibabu odbierała poród Belli,  czyli jednej z lwic polujących , która ostro oberwała na ostatnim polowaniu w zaawansowanym miesiącu. Rafa tym czasem zajmował się Gizą.
Oprócz trzech lwic, w jaskini  była jeszcze obecna Lotta, ze swoją urodzoną przedwczorajszej nocy córeczką Kamą. Lotta postanowiła nazwać pomarańczowo-brązową lwiczkę "Podobna", gdyż mała nie licząc fioletowych oczu i brązowego brzucha, przypominała bardziej ją niż Nguvu.
-Już prawie!-warknęła Matibabu, z ciemnego końca jaskini.
Lotta zmrużyła oczy. Żałowała, że Nzuri i Kira wyszły tego poranka pokazać deszcz swoim dzieciom, a Hope przeniosła się z resztą do mniejszej jaskini.
-Ciekawe czy się rozchorują,-szepnęła do siebie Lotta, myśląc o zimnie panującym na sawannie. Polizała kilka razy swoją córkę, śpiącą w jej pomarańczowych łapach.
Wkrótce Rafa odetchnął z ulgą i opuścił jaskinię. Lotta uniosła głowę. Giza chodz była wykończona , to szczęśliwa. W jej łapach leżało malutkie brązowe lwiątko. Giza nie miała wątpliwości, że przypominało ono bardziej ojca niż matkę. Jedynie niebieska oczka miało po niej.
Giza uśmiechnęła się w jej stronę, po czym zaczęła myć lwiątko. Żałowała, że jej siostra wraz z Jicho spędzili dzisiaj czas na sawannie. Chciała mieć jej towarzystwo.
Ale hej... przecież wkrótce wróci, gdy tylko Bella..
Jej myśli przerwał głośny szloch. Giza spojrzała w stronę szarej lwicy. Zmrużyła oczy domyślając się o co chodzi i ze smutkiem zwiesiła głowę. Jak tylko otworzyła oczy, wiedziała, że ten dzień będzie ciężki. I nie miała nadziei, czy ten dzień skończy się lepiej.
-Nazwę go Daha*

***

-Czy mam ich pochować sama?
Głos Matibabu był cichy i spokojny. Bella nie spoglądała jednak na nią. Matibabu westchnęła ciężko, po czym przystąpiła do mycie jej uszu.
-Duchy Przodków się nimi zaopiekują.
-To moja wina... po co ja wtedy polowałam...
-Mam zawołać Nguvu?
-On nie chce mieć już ze mną kontaktu. Nie chce żeby ktoś o tym wiedział... chce.. chce być z nimi,-uniosła głowę w stronę Matibabu. W jej oczach odbijał się głęboki smutek.
-Jestem złą matką, prawda?
-Każdemu zdarza się błąd. Kamba też polowała będąc w ciąży.
-Ale jej dziecko nie umarło!
-Błędy się zdarzają, Bello. Teraz musisz skupić się na wychowaniu swojej córki,-dotknęła ją nosem,-Pójdę po zioła dla ciebie na uspokojenie. Spróbuj zasnąć. Razem z Rafą odprawimy im pogrzeb. Stado zaraz będzie cię podziwiać.
Bella zmarszczyła brwi. Nie tego chciała. Próbowała nie płakać, wpatrując się w medyczkę która podnosi w pysku dwa małe szare lwiątka. Jej synów. Dwójkę nieżywych lwiątek. I to z jej winy. Przełknęła słone łzy, by przybliżyć do siebie bliżej małą. Lwiczka była ciemnobrązowa, z szarym środkiem uszu, różowym noskiem i trzema czarnymi kropkami na policzku. Była taka śliczna i wyjątkowa.Otworzyła pomału fioletowe oczka, dalej zajęta jedzeniem. Była taka malutka.
-Cześć, Vasanti**,-polizała ją w główkę,-Obiecuję, że nigdy cię nie zawiodę.
Zamknęła oczy, modląc się by ten dzień się już skończył. Ten dzień miał być taki piękny, a wiązał się tylko z bólem i cudem.

***

-Poczekaj na mnie!-Akili wyrwał się do przodu, przebierając łapkami najszybciej jak mógł, by dogonić koleżankę. Asanta nie zamierzała się jednak zatrzymać, a ponieważ była o wiele starsza, była też szybsza. Akili potknął się, wpadając w błoto. Fuknął pod nosem, gdy kolejne krople deszczu spadły mu na nos.-Może wrócimy na Białą Skałę? Pobawimy się z Agenti!
-Ona jest za mała na zapasy!-Asanta odwróciła się w jego kierunku, unosząc wysoko głowę,-Wychodz z tego błota, brudasku. Chodz, jesteśmy blisko skałek!
-Skałek?-Akili stanął na równe łapki, jakby właśnie wstąpiły w niego nowe siły. Asanta i Akili puścili się biegiem dalej przed siebie w stronę skałek.

***

-Tak sobie pomyślałam..-Kira ułożyła wygodnie Agenti w swoich łapach, by spojrzeć na Jasiri'ego,-..że gdy wrócimy do obowiązków Lwiej Gwardii, Agenti może przebywać z opiekunką. Myślisz, że polubią się z Kambą?
-Żartujesz? Kamba będzie zachwycona,-Jasiri pochylił się by polizać córkę po główce.
Agenti zaśmiała się.
-Ale chce z nią spędzić jak najwięcej czasu.
-Ja również.
Agenti wyszła z łap mamy, po czym potykając się przebiegła przez główną jaskinię. Część stada odpoczywała w niej, szczęśliwa, że może odpocząć i się wysuszyć. Agenti nie rozumiała ich. Dlaczego nie chcieli się bawić!?  Odwróciła się w stronę rodziców, ale gdy ci pokiwali głowami, ruszyła dalej na chwiejnych łapkach. Wyczuwała zapach świeżego mięsa zebry, ale jeszcze była za mała by jej skosztować. Zdecydowanie mleko było lepsze!
Zauważyła jednak zabawnie poruszający się kształt. Nie mogła się powstrzymać, by na niego nie wskoczyć. Chwilę po tym usłyszała pisk zaskoczenia, więc odskoczyła prędko. Jicho zaśmiał się, a Nzuri uśmiechnęła dobrotliwie, gdy Wema, zaskoczona, wyszła z łap matki. Obie z Agenti zmierzyły się długim spojrzeniem, po czym zaczęły się bawić, delikatnie bijąc łapkami.
Dołączyły do nich niebawem Tamu i Tezya , wraz z Lią. Lwiątka wesoło zaczęły zabawę, w towarzystwie "Oh" i "Ah" dorosłych.

Bella obserwowała ich spokojnie, mając w łapach Vasanti. Nieoczekiwanie, podeszła do niej Wise. Biała lwica otarła się o nią pyskiem.
-Śliczne jej imię nadałaś. Coraz bardziej wydaję mi się, że imiona coraz nowszego pokolenia są wyjątkowe.
-Znajdzie przyjaciół?
-Zobaczymy, gdy podrośnie. Lubię patrzeć na takie momenty,-polizała małą po główce,-I trochę żałuję, że tak szybko czas ucieka.

Stado spokojnie i leniwie spędzało ten deszczowy dzień. Przyjaciele rozmawiali, część lwic spała. Natomiast Mfalme i Kukaa opuścili jaskinię. Wiedzieli, że obie jaskinie będą dzisiaj zajęte, dlatego zdecydowali się udać na sawannę. Deszcz obmywał ich futra, ale dzielnie szli dalej, aż dotarli do polany. Kukaa zmarszczyła nos gdy zauważyła leniwie pasące się antylopy.
-Chcesz?
-Może ci pomogę?
-Patrz na eksperta,-lwica przejechała ogonem po jego policzku.
Następnie Kukaa przyczaiła się w mokrej trawie i starając się, iść cicho i z przylegającymi do ziemi łapami, cierpliwie brnęła w stronę swojego celu. Wystawiła pazury i.... skoczyła!  Wbiła pazury w bok antylopy, zębami chwytając ją za szyję. Antylopa padła martwa. Kukaa zaciągnęła swoją zdobycz do białego lwa. Mfalme zamrugał zaskoczony szybkością upolowanego dania.
Złota lwica zaśmiała się cicho, po czym się pochyliła, by sięgnąć po pierwszy kawałek. Syn Nory poszedł w ślad za nią.
Niewiele czasu pózniej, część antylopy była już zjedzona. Kukaa zbliżyła się do Mfalme, by otrzeć się przyjaznie o jego bok.
-Kocham cię.
Mfalme na te słowa uśmiechnął się szeroko. Polizał swoją partnerkę za uchem. Kukaa uniosła wyżej głowę, by ich usta złączyły się w wspólnym pocałunku.
Kukaa została powalona na ziemię przez ciężar lwa. Lwica zaśmiała się, czując przyjemne ciarki przebiegające po plecach. Wraz z Mfalme przetoczyli się po trawie, jak dwa bawiące się lwiątka. Ponownie się pocałowali, tym razem dłużej i bardziej namiętnie.  Złota lwica ułożyła łapy na karku lwa, ugryzła go lekko w ucho dla igraszek. Mfalme mocniej się w nią wtulił. Oboje poczuli się wyjątkowo. Złączyli się.


***


Akili dysząc ciężko, wdrapał się na jedną ze skał. Była wyjątkowo śliska i Akili musiał mocniej wbić w nią pazurki, by się wdrapać. Asanta wdrapywała się jeszcze wyżej. Syn Ndoto poczuł rozczarowanie. Prawie zawsze go unikała i gdy wreście miał okazję się z nią pobawić, musiała być lepsza. Akili wspinał się coraz wyżej na skałki, uważając, by jego łapki nie wypadły. Asanta usiadła na samym szczycie i z zachwytem przyglądała się polance.
Akili był już blisko niej, gdy zle stanął i runął w dół. Leżąc tak na zimnej trawie, poczuł zapach krwi. Asanta doskoczyła do niego. Kilka razy polizała jego policzek.
-To zwykłe rozcięcie. I tak się z tobą bawi!-fuknęła,odwracając się w stronę skał. Ponownie zaczęła się na nie wspinać.
Akili stanął powoli na równe łapki. 
-Ładny widok z góry?
-Gdyby nie ten deszcz...-Asanta zmarszczyła brwi,-Może powinniśmy....-urwała szybko, wpatrzona jeszcze głębiej w horyzont.
Po chwili znalazła się z powrotem obok Akili'ego, pełna gracji jak zawsze. Asanta spojrzała na niego krótko i ponownie poderwała swoje ciałko do biegu. Akili stał chwilę zdezorientowany, nim za nią ruszył. Starał się biec szybko, niczym lwica na polowaniach, wyciągając przed siebie łapki.

W końcu oboje znów znalezli się na Białej Skale. Asanta spojrzała niepewnie na czubek skały.
-Muszę coś sprawdzić,-spojrzała w stronę wejścia do jaskini, a pózniej ostrożnie zaczęła wspinać się na szczyt. Akili ruszył za nią.
Asanta znowu wpatrywała się w coś namiętnie.
-Co tam widzisz?
-Przyjrzyj się!-syknęła. Ogonem wskazała na granicę. Akili spojrzał w tamtym kierunku. W błękitnych oczach błysnął strach. Na chwilę odebrało mu mowę i był wdzięczny, gdy Asanta wymówiła te słowa,-Obce lwy!
-Może mają dobre zamiary?-przełknął ślinę.
Asanta spojrzała na niego połączeniem niepewności i gniewu. Mimo wątpliwości, zbiegła jednak ze szczytu, mknąc prosto do jaskini stada.

***

Na granicy.

Przemoczeni od deszczu, ale z pragnieniem zemsty w oczach, stado lwów przemieszczało się z nisko opuszczonymi głowami w stronę granicy z Białą Ziemią. Suche krzewy ocierały się o ich futra, szarpiąc nimi i wywołując małe ranki na ciele. Lwy jednak nie zamierzały zwalniać. Przymykały oczy, przez krople deszczu. Na czele dużej grupy, skradała się dzielnie biała lwica. 
Sawa, uniósł głowę, zatrzymując się w miejscu.
-Atakujemy od razu? 
-Trzymajmy się planu. Mamy przewagę-element zaskoczenia.
-Nie zdążą pobiec po większe siły,-zaśmiał się lew za nią.
Johari pokiwała głową. Ponownie ruszyła przed siebie. Coś zabolało ją w żołądku. Johari pierwszy raz zawachała się, czy na pewno tego chce. Zemsta. Ale co jeśli przegrają? Co jeśli straci życie?  Johari zmarszczyła brwi. Nie, wygrają, a kiedy tak się stanie, zdobędzie Białą Ziemię.  Niepokój wciąż jednak kurczył jej żołądek. 

Gdy byli jednak coraz bliżej swego celu, nabrała pewności siebie. Johari czuła, jak błoto klei jej łapy i futro.

***

Na Białej Skale.

Kira przytuliła pysk do policzka brata. Mfalme zaśmiał się , czując przyjemne ciarki przebiegające mu od czubka nosa po koniuszek ogona.  Agenti zmęczona odpoczywała u łap mamy, przy okazji gryząc Jasiri'ego. Ojciec lwiczki cierpliwie to znosił, a nawet sam podsuwał łapy.
Reszta stada rozmawiała. Wszyscy byli w dobrych nastojach. Imani cieszyła się na myśl o polowaniu na kolację, lwiątka zmęczona spały lub bawiły się z rodzicami.
Wise, myła łapy z błota po krótkiej przebieżce z Taje. Pomarańczowa lwica dyszała ciężko, przytulając się bokiem do Mto. 
I właśnie wtedy ich spokój został przerwany..
Asanta wpadła do jaskini cała w panice. Hodari uniósł głowę. Wcześniej leżał obok rodziców. Teraz podszedł do lwiczki z niepokojem na pysku.
-Cześć, córeczko.
Ndoto od razu poszedł w ślad za nim.
-Czy coś się stało Akili'emu?-spytał z niepokojem.
Akili jednak wpadł do jaskini, w równie wielkich emocjach co Asanta.
-Widzieliśmy coś! Coś złego! 
-Jakieś obce stado! Wielkie stado! 
Hodari i Ndoto zmarszczyli brwi. Ndoto odwrócił się do Nory, by upewnić się, czy siostra słyszała słowa lwiątek. Biała królowa, z Kisu, zbliżali się już w ich stronę, wraz z Wise, Kilio i Nyeusi.
-Co się dzieję, Ndoto?-spytał Kisu
-Mówią, że jakieś wielkie stado widzieli. Akili, Asanta, to nie są żarty, prawda?
-Oczywiście, że nie, wujku!-syknęła Asanta, jeżąc sierść.
-Na granicy! Wyglądają strasznie!-rzekł Akili.
Więcej nie potrzeba było Norze. Co jak co, ale nawet lwiątka nie żartowałyby sobie z ryzyka wojny. Lwica z Kisu wybiegli z jaskini, prosto na czubek Białej Skały. 
Kisu zmarszczył nos.
-Wygląda na to, że mówią prawdę,-Kisu ogonem wskazał na granicę,-To chyba znowu ta Johari.
-Nie mało jej po ostatnim!-syknęła Nora, ale po oczach było widać, że jest przerażona,-Kisu, ile ich jest! Pewnie planowali to od dawna!
-Spokojnie, nasze lwy i lwice walczące się tym zajmą...
-Jest nas za mało.-Nora zeszła pośpiesznie z Białej Skały i rykiem wezwała do siebie stado. Nieważne w której części Białej Skały się znajdowali, teraz wszyscy pojedyńczo gromadzili się przed władcami. 
Gdy Nora upewniła się, że są wszyscy, łącznie z najmłodszymi członkami stada, przemówiła, a jej głos rozniósł się echem po Białej Skale:
-Jest zle. Johari powróciła i zebrała większe siły,-odczekała chwilę, by stado przetrawiło tą informację,-Jest już na granicy, nie mamy wiele czasu.
-Nyeusi, czy twoje lwice są gotowe?
Nyeusi i Kilio spojrzały po sobie pewnie. Nyeusi następnie skinęła głową, wystawiając pazury.
-Jesteśmy gotowe i wydrzemy ich futra w kawałkach!
Wszystkie lwice walczące pochwyciły odgłos radości swojej liderki.
-Wykorzystamy naszą najlepszą strategię,-dodała Kilio.
-Lwy walczące?-Kisu zwrócił się do Teo
-Jesteśmy gotowi,-skinął głową.
-Czy wszyscy czujecie się na siłach, żeby walczyć?-spytała Nora łagodnie.
Całe stado zgodnie przytaknęło, wystawiając pazury. Poczuli zew walki. Nikt nie będzie tak bezkarnie kręcił się po ich domu!
-Dowalimy im!-syknął Msimu
-Cicho! Posłuchajcie!-Kisu warknął tak głośno, by stado go usłyszało,-To jest naprawdę duży tabun. Nie mamy też pomocy od Tęczowej Krainy, Nowej Ziemi czy Lwiej Ziemi. Jesteśmy zdani tylko na nasza umiejętności.
Mia przystąpiła kilka kroków do przodu wraz z Ni.
-Duchy Przodków będą nad nami czuwać! Na pewno wygramy!
Wise skrzywiła się, ale reszta stada zawołała z entuzjazmem. 
-Zaza?-Nora poszukała wzrokiem majordamuski,-Możesz polecieć do Białej Przystani? Mimo wszystko, lepiej mieć pewność, że będzie nas więcej.
Majordamuska skłoniła się z szacunkiem, po czym wzbiła się w powietrze.
-Możemy też poprosić gepardy o pomoc!-do przodu wyrwała się Kukaa,-Często z nimi biegam, jestem pewna, że pomogą.
-Gepardy nie są tak szybkie jak lwy!-oburzył się Koda
-Ale są szybki,-upierała się Kukaa
-Nie mają strategii,-Zamyśliła się Nora,-I nie powinniśmy ryzykować ich życiem, jednak...-spojrzała po wszystkich,-...każda para łap się sprzyda. Kukaa, możesz po nich polecieć?
-Oczywiście!-Kukaa skłoniła głowę. Prędko zbiegła ze śliskich kamieni Białej Skały. Deszcz nie przestawał padać. Kisu skrzywił się, na takim polu bitwy, zdecydowanie będzie trudniej. 
-Dobrze,-westchnął Kisu,-Mam nadzieję, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie. Niech każdym z nas opiekują się Duchy Przodków, by każdy wrócił zdrowo do swoich rodzin. 
-Powiem Matibabu o wszystkim,-Zawadi skłoniła głowę przed Norą i Kisu,-Niech wie, co się dzieję.
-Dobry pomysł,-Nora spojrzała na niebo,-Oby pogoda się nie pogorszyła.
-Duchy Przodków płaczą nad naszym losem!-odezwała się Taje,-ale to może być dobry znak, że odrodzimy się jeszcze silniejsi!

***

Kisu dał znać ogonem i stado ruszyło za nim powoli z Białej Skały. Gdy znalezli się już na sawannie, Kisu wypatrzył niewiele przed nimi stado Johari. Obnażył kły, wystawił pazury i jednym rykiem, dał znać stadu. Lwice i lwy walczące byli już gotowi i popędzili za nim, a ich silne i napięte mięśnie wyraznie zdradzały, że chcą rozlewu krwi obcych!

Nora zatrzymała jeszcze kilku członków na Białej Skale. Przytuliła się do Wise, wdychając jej kojący zapach. Wise polizała ją za uchem, po czym wraz z lwicami polującymi zeszła z Białej Skały. Teraz ich grupa rzuciła się w stronę pola walki.

Następnie królowa Białej Ziemi, zamknęła oczy, by pomodlić się po cichu do przodków. Podskoczyła, gdy ktoś dotknął jej boku. Była to Kira. Ciemnopomarańczowa lwica spoglądała na matkę wzrokiem pełnym determinacji.
-Prawie bym zapomniała. Niech lwie matki zostaną w jaskini i bronią młodych.-dotknęła pyskiem boku córki,-Wracaj do Agenti. To będzie ciężka bitwa.
-To moja bitwa, mamo,-Kira odsunęła się, by spojrzeć jej w oczy. Miały taki sam odcień.-Czuję to. Jestem liderką Lwiej Gwardii i to mój obowiązek, by również bronić Kręgu Życia i naszej ziemi. Damy sobie radę.
-A jeśli...
-Potrzebujecie nas. I nie próbuj nas zatrzymać.
Kira odwróciła się do swoich strażników. Kukkę złapią po drodze. 
-Jesteście gotowi? To nasza bitwa. Czas wypełnić ważne obowiązki.
-Jesteśmy z tobą Kira!-Jasiri i Nguvu skinęli głowami.
Jicho przylgnął ciałem do Nzuri. Polizał ją z czułością w policzek. Nzuri spojrzała na niego błagalnie, ale odwzajemniła pocałunek. 
-Zaopiekuj się Wemą. Postaram się wrócić. I pamiętaj, że bardzo was kocham.
-My ciebie również
Nguvu pożegnał się szybko z Luną, natomiast Kira i Jasiri pocałowali swoją córkę, nim oddali ją prosto do Hope. 
Następnie Kira dała znać ogonem i wraz z Nguvu, Jasirim i Jicho, skierowali się na sawannę.

***

-Będziecie musiały pilnować jaskini i lwiątek. Nie pozwólcie by im się coś stało,-Nora zwróciła się do lwich matek, dotykając się nosem z Hope.
-Nie pozwolimy,-odparła z pewnością w głosie lwica.
-Królowo Noro..- Norę zaskoczył nowy głos. Odwróciła się w stronę jednej z lwic. Poznała w niej Lottę, córkę jednej z białoziemek oraz matkę Kamy. Pomarańczowa lwica spoglądała na nią cierpliwie, ale i ze strachem, -..mówiłaś, że jest ich za dużo. Nie możemy tak po prostu siedzieć w jaskini, jeśli jesteśmy zdolne by wam pomóc. Tak jak mówiłaś, każda para łap jest potrzebna.
-Lotta..-Nora zawahała się. Lwica mówiła z sensem. Gdyby każda z nich walczyła, byłyby większe szanse na zwycięztwo. Zanim odpowiedziała, westchnęła, -Ale wez pod uwagę, że możesz nie wrócić do córki, jeśli zawalczysz.
-Biorę pod uwagę,-odparła lwica z zawahaniem.
Obok niej od razu stanęła Bella. Lwica dzisiaj urodziła swoją trójkę lwiątek, ale teraz stała pewnie na łapach, bez ani jednego wykrzywienia.
-Lotta ma rację, królowo Noro. Jestem lwicą polującą, ale umiem walczyć i zamierzam to zrobić nie tylko za Białą Ziemię, ale również dla Vasanti!-dodała trochę ciszej,-Straciłam dzisiaj dwójkę dzieci, nie każ mi patrzeć, jak tracę rodzinę...
Nora spoglądała na nią dłuższą chwilę, jakby spodziewając się, że zmieni zdanie. Po kilku minutach westchnęła:
-Dziękuję wam. 
Mfalme czekał na matkę przy zejściu z Białej Skały. Nora dołączyła do niego i ostatni raz otarła się pyskiem o jego bok przed bitwą. 
Mfalme trącił ją przyjaznie, po czym oboje zeszli ku sawannie. Bella nie żegnając się z Vasanti, ruszyła w ślad za nimi. Hope wpatrywała się w nią z niepokojem. Czy da radę walczyć? Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Bella nie pożegnała się z córką, bo nie chciała zmienić zdanie co do swojej decyzji.  Ona też by wiele dała, żeby być z matką i siostrami, ale doskonale wiedziała, że jest potrzebna tutaj bardziej. Nigdy nie lubiła widoku krwi.
Lotta pożegnała się czule z córką, by chwilę pózniej dołączyć do Belli. O dziwo, Luna również ruszyła za lwicami, kładąc swoje córeczki obok Nzuri.
-Nie mogłabym usiedzieć w miejscu. 
Nzuri rozumiała doskonale przyjaciółkę. Czule trąciła jej bok, gdy ta schodziła po schodkach w dół na sawannę. 
Giza polizała się po piersi.
-Ja też bym poszła, ale nie czuję się dość silna, po dzisiejszym dniu.
-Nikt nie ma ci tego za złe,-powiedziała z mocą Nzuri, prostując się,-Mamy najważniejszą rolę, musimy obronić najmłodsze pokolenie naszej krainy.
Asanta i Akili wyrwali się do przodu, już pędząc ku schodkom. Nzuri szybko zastawiła ich własnymi łapami.
-A gdzie wy się wybieracie?-doskonale znała odpowiedz, więc dodała,-Nie! Jesteście zbyt mali i zbyt niedoświadczeni. To nie zabawa!
-Wiemy to! Ale Biała Ziemia nas potrzebuje!-syknęła Asanta,-Chce pomóc mamie i tacie!
-Twoi rodzice są zdolnymi wojownikami,-Nzuri polizała ją za uchem,-A ty jako najstarsze lwiątko powinnaś dawać przykład młodszym. Pomożesz nam bronić Białej Skały? Nie wiadomo do czego posunie się Johari..
-Ja pomogę!-Akili skinął głową. 
Asanta po dłuższej chwili wykonała podobny gest.
Nzuri ogonem zaciągnęła Asantę i Akili'ego do jaskini. Oba lwiątka z czujnością, unosili głowy. Hope, Nzuri i Giza poszły za nimi do jaskini. Ułożyły się w najciemniejszym zakamarku jaskini na podwyżu, by obserwować wejście i pozostać niewidocznymi. 
Asanta siedziała najbliżej, czujnie wpatrując się w wyjście. Akili ułożył się natomiast obok Hope, kładąc przednie łapki na jej. Hope jako opiekunka lwiątek, miała najwięcej dzieci pod opieką. W jej łapach leżały Lia, Kama, Vasanti, oraz Agenti która co jakiś czas, próbowała się wyrwać i zapewne poszukać rodziców. Nzuri, leżała blisko Hope i wzajemnie się ogrzewały. W łapach lwicy leżały córki Luny i Nguvu, oraz jej własne młode Wema. Nzuri poczuła jak łzy napływają jej do oczu. Tak bardzo nie chciała by ich rodzina stała się niekompletna...
Giza leżała obok siostry, tak, że dotykały się tylnymi łapami. Lwica cały czas była czujna, gotowa w razie czego do walki. Obok jej brzucha, otulony ogonem Daha pił mleko. Niewinność lwiątek. Giza z uśmiechem przypomniała sobie zabawy swoje z rodzicami gdy była lwiątkiem. Oby i jej dziecko mogło tego doczekać.

***

Brawo Johari. Jestem naprawdę z ciebie dumna.

Johari przystanęła prędko, tak, że najbliżej idące lwice na nią wpadły. Spojrzały na nią zmieszane, ale się nie odezwały. Wszyscy się zatrzymali, unosząc głowy i wpatrując w horyzont.  Sawa spojrzał w stronę Białej Skały. Zauważył, jak cienie lwów pędzą z jej strony w ich. Warknął pod nosem:
-Czas zemsty.

Ah, słodka zemsta!  Zabij wszystkich! Zdobącz Białą Ziemię!

-Czy sprostałam twoim wymaganią?-Johari powiedziała to na tyle cicho, by odpowiedziała jej Hasira. Była otóż pewna, że ten bojący głos w jej głowie, należał właśnie do jej przybranej matki.

Nie zawiedz mnie.

-Stado Kissasi, za mną!-warknęła Johari. Znowu zaczęła iść szybkim krokiem przed siebie. Tabun stada ruszył za nią i zatrzymał się dopiero wtedy, gdy Johari dzieliło od Kisu  zaledwie kilka kroków. Oboje zmierzyli się długim spojrzeniem.
-Johari,-syknął Kisu, jeżąc futro. 
-Tak to ja,-zaśmiała się złowieszczo lwica. Rozejrzała się po stadzie białoziemców,-Mało was tutaj. Podziwiasz moje stado?...  A tak w ogóle, gdzie Nora? Nie zaczniemy bez tego sierściucha Wise!
Kisu warknął głęboko, ale stał wyprostowany. Mierzyli się bardzo długim spojrzeniem, dopóki pozostali członkowie stada nie dołączyli do nich. 
Nora stanęła naprzeciwko partnera, czujna i odważna.
-Johari
-TAK!-zarechotała,-TAK! J-O-H-A-R-I. Góralkowe móżdzki, nawet musicie po sobie powtarzać słowa! Czekałam na ten dzień Noro. Czekałam aż stanę z tobą do walki i zabiję cię tak, jak Wise zabiła moją matkę.
-Hasira była pełna nienawiści,-Johari uniosła głowę, gdy spośród tłumu wynurzyła się nowa biała lwica z jednym czarnym uchem. Jej niebieskie oczy świeciły nadzieją.
-Kim..-Johari zmarszczyła nos,-..chociaż odpowiedz jest oczywista. Morderczyni Wise.
-Żałuję, że nie zdążyliśmy cię powstrzymać, zanim zaczęłaś kroczyć tą drogą,-skinęła głową Wise,-ale jeszcze nie jest za pózno. Zemsta? Nic ci nie da. Możesz..
-ZAMKNIJ SIĘ!!-splunęła gardłowo Johari, jeżąc futro jeszcze bardziej i ze złością machając ogonem,-Niech walka się rozpocznie i wtedy zobaczymy, czy dobro może pokonać zło!-odwróciła się pośpiesznie,-Stado Kissasi do ataku!!
Stado Johari zgodnie rzuciło się w stronę białoziemców jak płaszcz mający na celu okrycie nieistotnych liści. Nora nie zdążyła wydać komendy, gdyż została powalona na ziemię przez umięśnionego lwa. Na szczęście Kisu odskoczył i wydał rozkaz:
-Atakować Białoziemcy!!
Następnie rzucił się na tego samego lwa, by podrapać pazurami jego kark. W ten sposób, Nora zdołała się uwolnić i teraz oboje walczyli u swojego boku, drapiąc zaciekle. Kisu miał większe szanse sam na sam z lwem, ale Nora wolała być u jego boku, by drapać tył lwa. Im szybciej się zajmą stadem Johari, tym lepiej.  Usłyszała szelest, jeszcze zanim lwica w ciemne cętki wskoczyła na nią. Nora wierzgała próbując ją z siebie zrzucić. Lwica uderzała ją tylnymi łapami w brzuch. Nora syknęła i przewróciła się na bok. Lwica upadła. Nora wskoczyła na nią i długimi pazurami przejechała po jej pysku. Cętkowana wskoczyła na równe łapy, drapiąc na oślep królową Białej Ziemi.  Zanim jednak Nora się zorientowała, kolejny lew wisiał jej na karku. Dwie lwice drapały ją zaciekle, ale Nora nie zamierzała się poddać. Postanowiła osłonić brzuch i wierzgać tak długo, aż druga lwica spadnie z jej pleców. Z ulgą uświadomiła sobie, że jest wątła. Druga lwica, bardziej brązowa upadła na ziemię z jękiem. Po chwili podniosła się, by ponownie zmierzyć się z Norą. Nora drapała obie, wyciągając przed siebie łapy.  Drapała ich po pyskach. Skorzystała z ich zawahania, by rzucić się na nie równocześnie, drapiąc ich brzuchy, oraz gryząc łapy.
Kisu wkrótce do niej dołączył. Nora kontem oka dojrzała krew na jego futrze. Nie lubiła zabijać i nie cieszyła się ze śmierci obcego. Poczuła jednak ulgę na myśl, że jeden przeciwnik mniej.
Oboje siłowali się teraz z dwójką lwic,dopóki obie nie poddały się, kuląc pod siebie ogony. Próbowały odbiec, ale wtedy Kisu rzucił im się na plecy, mocno wbijając w nie pazury. Nora podskoczyła do niego. Zadrapała lwicą oczy, by nic nie widziały. Lwice wierciły się, gdy Kisu z nich zszedł.
-Moje oczy!
Kisu nie przestawał drapać, dopóki obie nie skuliły się z bólu, wciąż z zamkniętymi oczami. Spojrzał szybko na Norę. Biała lwica skinęła pośpiesznie. Te dwie mają z głowy. Teraz rzucili się w tłum.

***

Kume i Binti zjeżyli się, gdy niespodziewanie na siebie wpadli w kumanie dymu i kurzu.Krztusili się od tego nieświeżego powietrza i czuli jak ich sierść przemokła przez deszcz. A jednak odczuwali ogromną sadysfakcję. Binti i Kume mrugnęli do siebie porozumiewawczo, po czym rozdzielili się, znowu wkraczając między walczącym. Stado Johari było wielkie i dobrze wytrenowane. Ale.. Binti uśmiechnęła się mimowolnie, mimo że mieli przewagę, to nie znali dobrze tych terenów. Kume natomiast zdał sobie sprawę, że oba stada łączy jedno: determinacja. 

Shira przez chwilę nie mogła się odnalezć wśród tego dymu. Nigdy nie lubiła walczyć! Obserwowała chwilę, jak jej siostra dzielnie drapie pazurami srebrną lwicę. Skuliła się. Również by tak chciała. Do jej nożdzy dotarł świeży zapach krwi i metaliczna woń śmierci. Shira podniosła się nagle na równe łapy, gdy podbiegła do niej Adele. Na początku jej nie poznała, przez obklejoną w błocie i czerwonej cieczy futro. Adele otarła się szybko o jej pysk. Dyszała zmęczona.
-Pokonałam dopiero jedną lwicę.-uniosła głowę,-Chcesz walczyć u mojego boku?
Shira z dumą uświadomiła sobie, że ma bardzo dzielną córkę. Zgodziła się bez najmniejszego problemu. Obie rzuciły się pośród walczących. Shira obserwowała ruchy swojej córki, po czym zgrabnie je powtarzała.
Cała poraniona, ucieszyła się na widok Furahy. Lew skoczył na plecy czarnego lwa, raniąc go dotkliwie. Shira dołączyła do niego, uderzając lwa w brzuch. Wspólnymi siłami dadzą radę.

Lili dysząc ciężko, uderzyła kolejną lwicę w pysk. Przyjęła jej atak, by następnie odepchnąć ją jeszcze mocniejszym. Gdy ta upadła na ziemię, jej brat Ikima skoczył na nią. Lwica rwała się, uderzając go łapami w brzuch. Ikima pochylił się, by ugryzć ją ostatecznie w szyję. 
-Poszukam Shiry,-krzyknął przez odgłosy walki. 
Lili skinęła głową. Nic więcej nie zdążyła jednak zrobić, bo już musiała zmierzyć się szybko z kolejną czarną lwicą.Uderzała ją dziko, bez chwili przerwy.

Kilio wyskoczyła w górę, prosto na plecy lwicy. Wiedziała, że ta przewróci się za chwilę, by ją zrzucić i dlatego musiała działać szybko. Uderzyła ją łapami w brzuch, pazurami drapiąc jej bok. Następnie odskoczyła i ugryzła ją prosto  w łapę. Lwica nie pozostała dłuższa i chwyciła Kilio za tylną łapę, ciągnąc ją mocno do tyłu. Kilio poczuła zapach krwi, ale się nie przejęła. Kochała walczyć. Zamachnęła się , by uderzyć. Lwica zrobiła jednak szybki unik, by następnie kopnąć Kilio w brzuch. Lwica poleciała do tyłu, ale szybko się podniosła. Warknęła ostrzegawczo, by następnie rzucić się na lwicę. Minęła ją zgrabnie, atakując jej boki. Atak, odskok, atak, odskok. Lwica była na tyle zdezorientowana, że Kilio z ulgą udało jej się powalić ją na ziemię. Ta jednak zdołała ją zrzucić i zaatakować ciosem ostrych pazurów. Kilio skrzywiła się z bólu, by chwilę potem skoczyć ku lwicy i jednym, silnym ruchem odebrać jej życie.
Rzuciła się następnie na kolejną ofiarę.
Przetoczył się obok niej Hodari, mocując się z równym sobie lwem. Ostro uderzał  go w brzuch, przez co Hodari zaczynał tracić przytomność. Maisha, wkroczyła w ostatniej chwili, by odepchnąć lwa. Hodari skoczył na równe łapy, odzyskał równowagę i razem z Maishą rzucili się do ataku.

***

Zawadi gnała ile sił w łapach w stronę baobabu. Była świadoma, że ktoś ze stada Johari wyrwał się by ją gonić. Córka Kamby poczuła jednak jak napływają w nią siły. Czy to jej zmarły ojciec opiekował się teraz córką, gdy go najbardziej potrzebowała? 
Łapy lwicy odmawiały jej posłuszeństwa, ale zmusiła je by pędziły dalej. Nie możesz się zatrzymać! Nie możesz Zawadi!-powtarzała sobie jak mantre.
W końcu zauważyła znajome drzewo Rafy. Może powinna była udać się do jaskini Matibabu, ale była pewna, że lwica przebywa ze swoim przyjacielem.
Wystawiła pazury, wspinając się szybko na drzewo. 
Miała rację. Matibabu wpatrywała się w nią ze zdziwieniem.
-Wiedziałem!-krzyknął Rafa-Jakieś kłopoty!
-Stado Johari nas zaatakowało! 
-Musimy przygotować lekarstwa,-rzekła Matibabu,unosząc głowę do modlitwy.
Rafa położył rękę na ramieniu Zawadi.
-Pamiętaj,że białoziemcy mają coś czego nie ma jej stado: potrafią pracować wspólnie. 

Zawadi pokiwała głową. Odwróciła się, by odbiec, ale wtedy kogoś wyczuła. Zjeżyła sierść, gdy pośród liści, pojawiła się  nowa osoba. Lwica o złotej sierści syczała wściekło.
-Proszę proszę proszę.. więc tutaj macie zapasy leków?-rozejrzała się dookoła,-Szkoda by było, gdyby wasi rannie nie mieli jak się opatrzeć.
-Pomagamy wszystkim rannym,-rzekł Rafa.
Obca lwica podeszła kilka kroków do przodu. Zawadi utkwiła w niej spojrzenie czerwonych oczu, napinając mięśnie.
Wtem jednak szara kula sierści skoczyła na lwicę, jednym ruchem spychając ją z baobabu. Zawadi otworzyła oczy z niedowierzaniem, gdy Matibabu otrzepała się z kurzu i jakby nigdy nic, zaczęła liczyć liście.
-Mamy liście ogóręcznika, prawda, Rafo?
-To...-Zawadi polizała Matibabu z szacunkiem za uchem,-...było niesamowite!
-Nie trzeba zabijać, by uszkodzić przeciwnika,-rzekła spokojnie Matibabu,-Poza tym, ja też coś tam umiem. Lwy walczące uczą się używać swojej masy przeciw przeciwnikowi. No już, Zawadi, leć pomóż swoim.
Zawadi szybko zgodziła się z medyczką, by minutę pózniej pomknąć przez sawannę.

Dogoniła obcą lwicę blisko pola walki. Obnażyła kły, przyspieszyła. Na szczęście, dzięki polowaniom miała dość długie łapy. Rzuciła się na plecy lwicy, drapiąc i gryząc ją zaciekle.Złota syknęła z zaskoczeniem, ale nie opierała się atakowi. Zawadi zeskoczyła z niej i teraz obie drapały się i gryzły, dopóki złota nie uciekła z powrotem ku granicy. Tchórz..-pomyślała Zawadi, wpatrując się za nią,-..ale jak wielu ich jest?
Następnie pomknęła ku polu bitwy.

***

Luna pomknęła ku polu bitwy z maksymalną szybkością. Tak więc, kiedy znalazła się wśród walczących, strasznie zachciało jej się pić. Mimo wszystko, stała prosto na łapach, gotowa zabić każdego, kto tylko do niej podejdzie. Wystawiła pazury i obnażyła kły.
Wśród kurzu zdołała dostrzec zbliżający się kształt. Nieznajoma lwica skoczyła ku niej, ale Luna wykonała szybki odwrót. Kopnęła ją tylnymi łapami, następnie przygwozdzając do ziemi i odbierając życie. Rzuciła się w wir walki, drapiąc i zaciekle gryząc nieprzyjaciół.

Lea  trzymała nisko głowę. Pole bitwy rozszerzyło się i teraz stała na jednym z płaskim kamieni gotowa do skoku. Gdy zbliżyła się pod nią jakaś lwica, skoczyła na jej plecy, wbijając w nie ostre pazury. Następnie z całej siły ugryzła ją w kark. Lwica syknęła z bólu. Lea poczuła jak ktoś odpycha ją do tyłu. Zamachnęła się niestety zbyt szybko.
-Lea!
Lea odwróciła się akurat w momencie, w którym Hakimu ocierał bolący nos. Lea rzuciła mu pełne gniewu spojrzenie. Po co zakradał ją od tyłu!   Chciała rzucić się ponownie na lwicę, ale ta już uciekała w stronę granicy. 
-O co chodzi? Musimy walczyć!
-Chciałem tylko zobaczyć, czy nic ci się nie stało,-wyznał lew,-I powiedzieć, że to idealny moment na ucieczkę.
-Nie bądz głupi, Haki. Wolałabym by moja matka wierzyła, że odeszłam z własnej woli, niż że umarłam,-szybko dotknęła go nosem,-A teraz chodz!
Hakimu skinął głową. Rzucił się pierwszy w tłum walczących, dopadając jakiegoś lwa. Lea natomiast wolała walczyć zaciekle z równą sobie lwicą. 

***

Isaka pośród walczących, uderzał potężnymi łapami z wysuniętymi pazurami. Ryczał wściekle, gdy inne pazury wbijały się w jego plecy, albo w brzuch. Jego ataki przybrały na sile. 
Niestety coraz więcej lwów i lwic poczęło atakować akurat jego. Na szczęście, w pobliżu była Idia. Rzuciła się na plecy jednej lwicy, wbijając w jej bok ostre pazury, oraz gryząc ją w ramie. Isaka upadł na ziemię, siłując się z czarnym lwem. Przy tym cały czas próbował atakować resztę, by Idia nie została sama. Przeturlał się po ziemi i błodzie z obcym lwem, podczas gdy Kora przybiegła pobiec siostrze. Lwica walcząca rzuciła się od razu na plecy lwicy ze stada Johari, gryząc i drapiąc ją zaciekle. Nie czekając nawet chwili dłużej, rzuciła się na kolejną, robiąc podobny trik.

***

Mia przepchała się przez tłum walczących, by stanąć u boku Ni. Za nią podążyli jej przyjaciele, jednym zgranym truchtem. Jako dawna Lwia Gwardia, doskonale wiedzieli co powinni robić w tej sytuacji. Mia odepchnęła jedną z obcych lwic tylnymi łapami, gdy ta próbowała ją zaatakować.
-Robimy krąg, moi drodzy!
Dawna Lwia Gwardia skinęła prędko głowami. Następnie wpadli w wir walczących, otaczając siódemkę wybranych przeciwników okręgiem. Ze zjeżonymi sierściami i wystawionymi pazurami, byli gotowi do ataków. Bahati przypomniał sobie w tej chwili, że Bora z nimi dzisiaj nie walczy... Że już nie ma jej na Białej Ziemi. Trzepnął wściekły o ziemię ogonem. Tęsknił za nią każdego dnia, ale czemu musiał akurat teraz-podczas bitwy na śmierć i życie?
Spojrzał kontem oka na Ni. Lew napinał mięśnie, również gotowy do ataków. Bahati domyślił się, że dzisiaj to on odegra rolę najszybszego.
Obce lwy rzuciły się z zamiarem zaatakowania ich pazurami.
-Teraz!-syknęła Mia.
Krąg zmniejszył się jeszcze bardziej. Bahati i Koda nie ruszając się z miejsca zaczęli walczyć z najsilniejszymi osobnikami, uderzając ich łapami z wystawionymi pazurami. Mia również nie pozostała dłuższa lwicy z którą walczyła, mocno ją gryząc. Ni wziął sobie za przeciwnika rudego lwa. Z początku trudno mu było wytrzymać w miejscu, ale dzielnie to znosił. Atakował lwa szybko, odpychając go do tyłu łapami, by następnie wykonać unik i ponowny atak. Shani pozostała z pozostałą trójką lwów. Syknęła ostrzegawczo, po czym zaczęła atakować lwice. Gryzły się i drapały przy tym ostro. Shani wykonywała uniki, by lwice waliły na oślep. 
Gdy trafiła się okazja, każdy z przyjaciół, zaatakował ostatecznie swojego przeciwnika odbierając mu życie. Koda i Bahati pomogli jeszcze Shani, nim całą piątką rzucili się w ten sam sposób na kolejnych  przeciwników.

***

Amara wiła się pod ciężarem lwicy z którą walczyła, podczas gdy ta schylała się, by ugryzć ja w szyję, odbierając życie. Amara warknęła ostrzegawczo, ale wciąż oszołomiona po ataku w głowę, nie próbowała się ruszyć. 
Imani wyczuła ją, chociaż ciężko było odnalezć jej się pośród walczących. Czuła zbyt wyrazny zapach krwi i śmierci, przy tym kurz i wiele innych zapachów obcych i znajomych lwów. Słyszała każdy odgłos bitwy, każde warknięcie, upadek, uderzenie pazurami czy zębami. Imani kręciło się od tego wszystkiego w głowie, miała całkowitą ciemność wewnątrz siebie.
Mimo wszystko, lwica była zbyt uparta by wrócić na Białą Skałę. Była to jej pierwsza bitwa i chciała pokazać, że też potrafi się przydać stadu. 
Jak dotąd unikała jednak otwartej walki, a jedynie atakowała z zaskoczenia i się wycofywała. Nie trzeba mówić, że w ten sposób niewiele zrobiła.
Imani zjeżyła futro i pognała szybko w stronę Amary. Bała się o przyjaciółkę, nie zamierzała jej stracić. Rzuciła się prosto na plecy nieznajomej lwicy, drapiąc ją pazurami i odpychając na bok. Ta wydała z siebie jęk zaskoczenia, ale nie zeszła z Amary.  Imani więc ugryzła ją bardzo mocno w łapę. Podziałało. Lwica zeskoczyła z Amary i stanęła naprzeciw Imani.
Imani poczuła ciarki przejeżdzające przez plecy. Domyśliła się, że lwica uśmiecha się ironicznie widząc jej oczy. Wystawiła więc zęby i warknęła gardłowo. Rzuciła się na lwicę, stając na tylnych łapach. Atakowała ją mocno, bijąc pazurami jej zmęczone ciało. Lwica jednak mocno trzymała się na łapach i oddawała ciosy.
Amara podniosła się ciężko z ziemi. Skoczyła obcej lwicy na plecy, gryząc ją. Obca syknęła z bólem, ale jak kamień nie przestawała atakować Imani i wił się, by zrzucić Amarę. 
Co gorsza, cztery kolejne lwice ze stada Johari,  rzuciły się teraz w stronę Imani i Amary, drapiąc je i gryząc. Imani upadła na ziemię, czując jak odchodzą z niej wszystkie siły. Lwice wpadły na nią , mocno uderzajac łapami jej bok i przygniatając własnymi ciężarami. Amara niedaleko jej jęknęła z bólu. 
Imani nie mogła się uwolnić i jedyne co była w stanie robić to atakować bez wyraznego celu, machając łapami. 

Ciężar lwic przestał być taki wyrazisty dopiero po dłuższej chwili i zmęczona Imani już myślała, że trafiła do swoich przodków. Właśnie wtedy rozpoznała nowy zapach, który poznałaby ze wszystkich innych na tym świecie i w każdej okoliczności.
Amara szybko znalazła się u jej boku,  by polizać jej zakrwawione futro.
Ndoto siłował się z atakującymi lwicami, wykonując mocne ataki i szybkie uniki. Lwice były wyrazne zaskoczone, ale nie poddawały się. Dwie próbowały wskoczyć mu na plecy, jedna walczyła z nim na pazury, a dwie pozostałe gryzły go w tylne łapy. Ndoto jednak miał pełno siły i determinacji. Po niedługim czasie zdołał zabić trzy i zmusić do ucieczki dwie pozostałe. Wiedział, że nie odważą się już ich zaatakować.
Podbiegł wtedy do Imani.
-Dobrze się czujesz?
-Dziękuję, Ndoto,-Imani szybko przytuliła się do jego boku, tak by lew mógł polizać ją za uchem.
Amara spojrzała na Ndoto wyczekująco.
-Zaskoczyła mnie.
-Lepiej walczcie u mojego boku,-spojrzał na Imani, jakby bojąc się, że ją urazi, ale lwica tylko potulnie skinęła głową,-We trójkę będzie nam łatwiej.
-Z pewnością,-jęknęła Amara.
Ndoto uważnie pilnował Imani, przy tym idąc z Amarą w stronę walczących. Wybrał ich trójce cele, które mieli atakować.

***

Chaka atakował zarówno lwy jak i lwice, drapiąc je i  gryząc. Nie zawsze szło jednak tak łatwo. Chronił brzuch , a gdy przeciwnik skoczył mu na plecy, kładł się, w ten sposób go zrzucając. Jednak jak na razie ten sposób działał i Chaka atakował coraz śmielej.

Teo jako lider lwów walcących, wiedział, że najlepszym pomysłem, będzie zajęcie się muskularnymi samcami ze stada Kissasi. Walczył z nimi podstawową metodą: na kły i pazury. Mocno uderzał, nie cofając swoich ruchów. Pazury wbijał w brzuchy walczących, lub przejezdzał nimi po ich plecach. Walczył z więcej niż jednym przeciwnikiem, skacząc na nich i tocząc się w chmale dymu. Niczym w zapasach, zarzucał na przeciwników łapy, by powalić ich na ziemię. 

***

Nyeusi była pewna każdego swojego ruchy. Cechowała ją precyzja, silny atak i cierpliwość. Walczyła wśród walczących, mocując się z każdym kogo tylko wytropiła nie ze swojego stada. 
Walczyła z burą lwicą,  równą jej jeśli chodzi o masę. Nyeusi warknęła gardłowo. Bura rzuciła się w jej stronę, łapy kładąc na jej karku. Próbowała zadrapać brzuch, ale Nyeusi w porę ją odepchnęła. Ugryzła ją w ucho, drapiąc bok lwicy. Gdy bura ją również atakowała tą samą techniką, Nyeusi wycofała się szybko, obeszła ją, po czym skoczyła ku jej głowie, wbijając w nią ostre pazury i raniąc dotkliwie.
Lwica upadła na ziemię, a jej oddech zmalał.
Nyeusi przegryzła jej krtań. Wtedy zaatakowała ją od tyłu inna lwica. Ta była już mniejsza, ale z długimi pazurami. Nyeusi zaaatkowała  ją szybko, unikając ciosów pazurów. Gryzła i drapała, co jakiś czas padając na ziemię i tarzając się z nią po ziemi, obijając jej ciało, by ją zmęczyć. Trysła krew, wylewając się na ziemię. Nyeusi odskoczyła od przeciwniczki i rzuciła się tym razem na samca stojącego niedaleko.

***

Kamba nie mogła przestać myśleć o tamtej wojnie. Wojnie z Hasirą, w której zginął Arro. Gniew wywołany tamtą sytuacją dodawał jej sił. Jej mokre brązowe futro równało się wraz z futrem innej lwicy, gdy toczyły się przez ziemię, mocując łapami z wysuniętymi pazurami i gryząc się nawzajem. W końcu Kambie udało się powalić przeciwniczkę. 

***

Lajla rozejrzała się po polu bitwy i skrzywiła, gdy dostrzegła wiele martwych ciał. Niestety nie były to tylko ciała ich wrogów. Lajla westchnęła głęboko. Wyglądało na to, że Biała Ziemia przegrywała. Członkowie jej stada mieli siłę i determinacje, ale brakowało im dodatkowych sił walczących.

Lajla rzuciła się do przodu, starając się wejść w tłum walczących. Od razu dostrzegła ją kasztanowa lwica i z szyderczym uśmieszkiem rzuciła się w jej kierunku. Lajla warknęła głośno, przyjmując atak. Musiała stanąć na tylnych łapach, by się z nią mocować. Przeciwniczka była silna, więc Lajla nie mogła się wyrwać. Zamiast tego drapała ją z mocą, oraz gryzła. 
Dwie lwice siłowały się dłuższą chwilę, aż kasztanowa powaliła Lajlę na ziemię. Córka Wise wyrwała się, obkrążyła ją i skoczyła na jej plecy, drapiąc je. Kasztanowa wiła się, dopóki Lajla ponownie nie spadła. Lajla napięła mocniej mięśnie. Rzuciła się następnie ponownie w stronę kasztanowej, mocując się z nią.  Udało jej się powalić kasztanową, przez co zyskała trochę czasu, by podrapać jej brzuch. Obca lwica syknęła. 

Lajla poczuła, jak strużka krwi zalewa jej pazury, farbując je. Tym samym była pewna,  że pokonała przeciwniczkę. Dopiero wtedy ktoś skoczył jej na plecy. Ciężar lwa powalił ją , doprowadzając go bólu. Lew wbił pazury w jej plecy i brzuch i pociągnął do siebie. Lajla poczuła zawroty głowy. Z całej siły starała się uderzyć lwa, niestety nie dała rady się wyrwać.
Lew złapał lwicę za szyję. Pociągnął ją do tyłu, podrzucał , by w ostateczności rzucić nią w brudną ziemię. Lajla w jednej chwili poczuła ze słabnie, a jej oddech zelżał. 




******
*Duma
**Mała


Hej!  Rozdział pisałam 3 dni i wydaję mi się, że wyszedł wyjątkowo długi oraz ciekawy :) Czekajcie na kolejny, do końca czerwca sezon 3 muszę zakończyć! Pijcie mi dużo wody, okej?
Pozdrawiam!

sobota, 15 czerwca 2019

Rozdział 140

Kira otworzyła delikatnie oczy, gdy poczuła, jak coś trąca ją w bok. Spojrzała od razu na swój brzuch, przy którym mała lwiczka próbowała się na nią wspinać. W czerwonych oczkach było widać determinacje. Kira zaśmiała się wdzięcznie, po czym złapała córkę za skórę na karku, by położyć ją w swoich łapach.
Mała chwilę się wierciła. Kira polizała więc ją po brzuszku. Ślicznie pachniała. Agenti zachichotała, wlepiając w matkę spojrzenie  dużych oczu.
-Cześć,-szepnęła Kira
-Mami!
Kira zachichotała. Uniosła ogon do malutkiej, by ta mogła się pobawić. Agenti chwytała ogonek w swoje łapki, lub ząbki, śmiejąc się przy tym z zabawy.

Stado pomału zaczęło się budzić. Każdy był ciekawy co przyniesie ze sobą ten dzień. Minął ponad tydzień od porodu Kiry. Lwica czuła się lepiej i starała się każdy dzień spędzać ze swoją ukochaną córką. Jasiri im towarzyszył. Wise spędzała czas ze stadem. 

Nora opuściła jaskinię w towarzystwie Kisu. Lwica chwilę przyglądała się wyruszającym na łowy lwicą polującym, oraz zmierzającym na trening lwicą i lwą walczącym. Biała lwica otarła się bokiem o Kisu.
-Słuchamy dzisiaj razem raportu?
-Muszę iść na patrol. Wezmę Msimu, Ndoto i Kodę,-odparł, unosząc głowę,-Chyba powinniśmy się dodatkowo przyjrzeć Miejscu Skał. Mam złe przeczucia.
-Jest zbyt spokojnie,-westchnęła Nora,-Czy kiedykolwiek będziemy mogli cieszyć się wiecznym pokojem bez żadnych zmartwień?
-Pewnego dnia. Biała Ziemia staję się coraz silniejsza,-powiedział z dużą pewnością. Przejechał językiem za uchem małżonki, po czym zszedł z Białej Skały.
Lajla podeszła do siostry, wciąż senna.
-Może powinnaś przesypiać noce a nie oglądać gwiazdy?-zasugerowała Nora ze śmiechem.
Lajla uniosła jedną brew do góry. Nic nie powiedziała, a jedynie się uśmiechnęła. Pożegnała się z wychodzącymi właśnie z jaskini Msimu i Ndoto.
-Raport?
Nora podniosła wzrok na niebo. Zaza właśnie szykowała się do lądowania. Nora skinęła więc głową. Królowa i jej doradczyni ruszyły wykonać obowiązki.

Lwia Gwardia była trocha zagubiona, że nie mają porannych patrolów i misji. Starali się więc te chwile wykorzystać jak najlepiej. Kukaa więcej trenowała, oraz spędzała czasu z Mfalme. Natomiast Jicho, Nguvu mogli cieszyć się perspektywą bycia rodzicem.

***

Akili, opuścił jaskinię, czując jak wstępuję w niego nowa energia. Otrzymał zgodę od rodziców. Pierwszy raz mógł wybrać się sam na sawanne!  Lwiak czuł ogromne emocje. Nie był pewny w którą stronę się udać, co pierwsze zobaczyć.Czuł też się dumny, że on wybierze się przed Agenti. Postanowił, że kiedyś przekaże lwiczce całą swoją wiedzę o sawannie.
Teraz jednak rozejrzał się niespokojnie. Asanta wybrała się rano na trening z ojcem. Wcześniej odmówiła zabawy z nim. Lewek westchnął.Dlaczego ona tak bardzo nie chciała jego towarzystwa?
Po chwili jednak się rozchmurzył. Zbiegł z Białej Skały. Postanowił udać się na ślepo w stronę wodopoju. Skierował się udeptaną ścieżką.
Po długim i męczącym marszu, dotarł  w końcu na miejsce.Czuł promienie słońca na futrze. Lewek napił się chłodnej wody. Dysząc, ułożył się. Chwilę obserwował krajobraz. Dwie zebry i jedna żyrafa piły wodę. Akili usiadł, zastanawiając się co dalej. Miał ochotę wybrać się na zwiedzanie dalszej części Białej Ziemi. Kłopot jednak w tym, że chciał to zrobić dzisiaj, a czuł, że łapki nie zaniosą go w stronę wodospadu, czy granicy. Zdecydował się więc ruszyć w stronę baobabu. Był niedaleko, a jego wnętrze mogło ukazać wiele tajemnic.
.
***

Kira, polizała córeczkę po główce, by ją obudzić. Musiała coś zjeść. Agenti od razu się rozchmurzyła, gdy tylko dotarła do mleka. Kira zastanawiała się, czy ona kiedykolwiek przestanie być taka wesoła. Oczywiście, chciała by jej życie upływało w optymizmie. Zaciekawiła się jednak czy będzie z charakteru podobna do niej, Jasiri'ego, czy może babci Nory.

Hope uniosła na nią wzrok, po czym ziewnęła szeroko.
-W taką pogodę nie ma się nawet ochoty ruszać, prawda?-po czym dodała,-ale czuję się głodna.
-Lwice polujące powinny zaraz wrócić,-uśmiechnęła się. Szturchnęła następnie leżącego obok Jasiri'ego, zmuszając go by na nią spojrzał. Jasiri polizał ją prędko w policzek.
-Mfalme poszedł na patrol?
-Mówił coś, że idzie poćwiczyć z lwami walczącymi,-mruknął lew,-Z resztą ja też dawno nie ćwiczyłem.
-Musisz poćwiczyć,-powiedziała Kira,-Nasza córka będzie potrzebowała tej techniki, gdy tylko podrośnie.
-Jak widzisz jej przyszłość, Kira?
-Chce tylko by była szczęśliwa,-lwica złapała swoją córkę, by włożyć ponownie w łapy. Znowu zaczęła się z nią bawić.

-Też bym chciała, żeby Lia była szczęśliwa,-Hope pochyliła głowę, by polizać swoją córeczkę. Mała lwiczka odziedziczyła po niej jasnozłotą sierść, oraz czarny pędzelek ogonka. Brzuszek, łapki i środek uszu przypominały natomiast kolorem ten Kamby. Hope przytuliła do siebie mocniej Lię. Lwiczka mrużyła sennie fioletowe oczka, po czym ziewnęła szeroko.
-Czasami myślę, że jest bardzo do Zawadi podobna,-przyznała Hope,-Ona też  przed posiłkiem zasypiała, a nocami hałasowała. 
-A twój partner tak nie robił?-rzuciła Kira, nie przestając mając ogonem przed Agenti.
-Mhm.. w sumie nie wiem. Mówiłam ci już, że spotkałam się tylko z nim raz,-mruknęła posępnie lwica,-Bardzo chciałam mieć młode. Jestem pewna, że będę wspaniałą matką.
-Byle nie nad opiekuńczą,-rzuciła ze śmiechem Nzuri, przez co Hope się uśmiechnęła.
Sama Nzuri wyglądała najbardziej szczęśliwie spośród nich. Na jej pysku wciąż trwał uśmiech mimo ciężkiego porodu. Urodziła tego samego dnia co Hope i także dziewczynkę.

Jak na zawołanie, do jaskini wszedł Jicho. Uśmiechnął się do przebywających w jaskini młodych matek. Kira i Hope przywitały go skinieniem głowy.  Jicho podszedł do Nzuri. Lew położył się obok partnerki, która  wtuliła się w jego bok. W łapach miała lwiczkę. Wygląd dziecka nie budził żadnych wątpliwości-była mieszanką cech rodziców. Brązowa sierść ojca, jego zielone oczy i pędzelek ogona, natomiast po mamie dostała szare jasno szare łapki, brzuszek oraz czarny nosek. Właśnie spała smacznie. Jicho polizał córkę po główce, z uśmiechem.
-Wciąż nie mogę się zachwycić jaka ona jest piękna!-szepnął,-Masz już dla niej imię?
Nzuri pokręciła głową.
-Nie mogę się zdecydować
-Może Mti?-zaproponował Jicho
-Drzewo?-Nzuri uśmiechnęła się pobłażliwie,-Nie.. to musi coś znaczyć. Może Nyota?
-Podoba mi się imię Wema.
-Pasuję,-lwica polizała lwiczkę.
Wema otworzyła oczka, ciekawa co też przerwało jej sen. Już teraz zapowiadała się strasznym śpiochem.
-Kocham was,-wyznał Jicho,pochylając się by dotknąć noskiem małej,-I nie chce was stracić.

***

Droga do baobabu była ciężka, ale Akili mknął prosto. Zwierzęta nie zwracały na niego uwagi, gdy przechodził obok nich. Gdy Akili dotarł do baobabu, wystawił pazurki, gotowy wspiąć się na drzewo. Słyszał raz od Asanty, że czekają tam rysunki wszystkich pokoleń Białej Ziemi.

Nim jednak zdążył wykonać chodz mały ruch, usłyszał za sobą głos. Odwróciwszy się, z ulgą stwierdził, że to Imani. Lwica wyczuła jego zapach i zmierzała w jego kierunku. Akili przytulił się do jej łap.
-Jak pierwsze samodzielne zwiedzanie? Zadowolony?
-Biała Ziemia jest ogromna! Nie wiem, czy moje łapki mają tyle siły by zwiedzić ją całą.
-Pewnego dnia urosną i nabiorą siły. A wtedy cały wielki świat stanie dla ciebie otworem,-lwica polizała syna po głowie,-Widziałeś się z tatą? 
Akili pokręcił głową. Imani zmrużyła oczy.-Ciekawe kiedy wrócą.
-Mamo, a co ty robisz przed baobabem?-spytał, przekręcając głowę na bok.
-Bella oberwała w czasie polowania. Na szczęście nie groznie. Zawadi jest z nią w środku, ja czekam na zawnętrz,-Imani westchnęła. Bella była w zaawansowanej ciąży, trzecim miesiącu! Było pewne że wkrótce urodzi i teraz lwica żałowała, że w ogóle nie powstrzymała jej przed polowaniem. Co jednak poradzić, jeśli w krwi lwic płynęło czyste polowanie?
Imani uniosła głowę, by powąchać powietrze.
-Muszę wracać. Trzeba złapać coś na śniadanie. A właściwie już obiad...
-Mamo! Czy mogę obejrzeć jak polujecie?-oczy Akili'ego błysnęły. Nigdy nie widział skąd bierze się znane jemu mięso.
Imani wahała się chwilę, nim skinęła głową. Córka Kamby skierowała się ponownie w stronę pastwiska, cały czas uważając by nie zgubić Akili'ego. Lwiak jednak pewnie szedł za nią, dysząc z wysiłku. Czekała go niezapomniana przygoda.

Pastwisko porastała wysoka żółto-zielona trawa. Było jednak pełne antylop, leniwie zjadających trawę. Kilka lwic czekało już niespokojnie. Imani poleciła Akili'emu usiąść na skale, dla bezpieczeństwa. Pouczyła też, by w razie czego uciekał i uważnie ich obserwował. Imani podeszła do Idii. Po szybkiej wymianie zdań, Idia dała ogonem znać lwicą. Ruszyły za nią przez wysoką trawę, pochylając się i wystawiając pazury. 
Akili usiadł na płaskiej skale, wpatrując się w polujące. Nie nudziło go to,  a wręcz fascynowało. Lwice poruszały się cierpliwie, ale gdy były już blisko, otaczały wybraną ofiarę, by szybkim i skutecznym ruchem odebrać jej życie.

W takim tempie udało się upolować dwie antylopy, które białoziemki zaczęły ciągnąć w stronę Białej Skały. Imani z Amarą podeszły do płaskiej skały całe uradowane.
-To było epickie!-głos Akili'ego odbił się echem przez część sawanny, gdy lewek radośnie podskakiwał w miejscu.
Amara uśmiechnęła się.
-To było nic. Więcej frajdy jest gdy polujemy osobno.
-Też bym mógł polować?
-Pewnego dnia pokażę ci co i jak,-odpowiedziała Imani
-Pierwszy lew który cieszy się na myśl o polowaniu,-Amara z niedowierzeniem pokręciła głową,-To może jeszcze zostaniesz... lwem polującym,-zachichotała.
Imani także się zaśmiała.
Akili'emu jednak nie było do śmiechu. Przeciwnie... zamierzał w przyszłości polować. 
-Okej, wracamy na obiadek na Białą Skałę?-spytała Imani
-Jeszcze nie,-obruszył się Akili,-Nie skończyłem zwiedzania
-W porządku, ale powiedz mi najpierw gdzie idziesz,-Imani odchyliła głowę do tyłu,-Może wodopój lub skałki?
-Idę zwiedzać sawannę,-odparł Akili. Odwrócił się by szybko odbiec. Dwie przyjaciółki chwilę przyglądały się lwiątku.

***

Luna leżała wygodnie w drugiej jaskini. Była co prawda mniejsza, ale zdecydowanie przyjemna w swej ciszy. Większość stada przebywało dzisiaj na sawannie, albo w głównej jaskini. Luna nie zamierzała zajmować się plotkowaniem, czy taplaniem w świeżej, chłodnej wodzie. Lwica nawet nie miała ochoty na polowanie z mamą, Binti. Jedyne czego pragnęła to odpocząć. 
Właśnie dzisiaj opuściła jaskinię Matibabu, po wczorajszym porodzie. Lwica czuła dziwne uczucie w środku. Niby wiele lwic wydawało na świat potomstwo w tym czasie, ale za to jakie to były lwice!  Luna poczuła jak krew jej zamiera, gdy w "progu" jaskini stanął Nguvu. 
Lew wydawał się zmieszany, gdy Luna mierzyła go wściekłym spojrzeniem. Wszedł jednak do jaskini, by ułożyć się obok niej.
-Jak się czujesz? Byłem u Matibabu, ale powiedziała, że wróciłaś na Białą Skałę..
-Lepiej się czuję,-burknęła,-Czego chcesz?
-Zobaczyć... nasze lwiątka. 
Luna odwróciła się by złapać za skórę na karku dwa lwiątka leżące obok niej i wcześniej pijące mleko. Włożyła je w łapy.
Nguvu oczy się zaświeciły. Ależ te lwiątka były to niego podobne! Oba miały jego ciemną sierść: jedno identyczną, drugie o wiele ciemniejszą(połączenie sierści jego i Luny). Lwiątka poruszały czarnymi noskami, przy tym wpatrując się w rodziców zaciekawionym wzrokiem. 


-Masz już dla nich imiona?-spytał Nguvu. Jicho mówił, że lwiątka muszą je mieć-przypomniał sobie. Nie był może typowym opiekuńczym lwem, ale naprawdę zależało mu na potomstwie.
Luna zmarszczyła brwi.
-Myślałam nad imieniem  Tamu dla tej z niebieskimi oczami. Jest taka słodka.
-Czyli obie to córeczki?-dopytał Nguvu
-Ja też spodziewałam się syna,-odparła Luna,-ale powinniśmy się cieszyć, że w ogóle są. Więc, jakie masz imię?
-Tezya*
-Śliczne,-przytaknęła Luna. Polizała córkę o jednym oku niebieskim, a drugim fioletowym. Następnie podniosła wzrok na Nguvu pełen determinacji,-Ale teraz możesz już iść. Do Gizy. Belli. Lotty, czy ile ty tam ich jeszcze masz!-warknęła.
Nguvu usiadł.
-Przykro mi Luna, że to cię zraniło.
-A miało mnie nie zranić!? Do jasnej kości, Nguvu, jednak jesteś moim partnerem! 
-To nie była zdrada.
-To jak chcesz to opisać?-Luna musiała położyć córki ponownie obok brzucha, bo przez jej podniesiony głos, zaczęły płakać.
Nguvu przebierał łapą po twardej powierzchni. 
-Taką mam naturę,-podniósł na nią wzrok pełen nadziei,-Ale żadna z nich nic dla mnie nie znaczyła. Zawsze byłem pewien, że chce mieć dzielną partnerkę. Bardzo mi na tobie zależy Luna. Kocham cię. 
-Myślisz, że te słowa coś załatwią,-zniżyła trochę głos,-Mi również na tobie zależy. Chyba zawsze zależało... ale czy pasujemy do siebie?
-Oczywiście. Oboje nie boimy się stać przeciw światu,-położył się, by dotknąć ją nosem,-Jesteś moją ukochaną Luna.
-I nie będziesz się widywał z żadną z nich?
-Z żadną,-obiecał,-Spójrz na Tamu i Tezyę. Są takie do nas podobne.
-Jaka będzie ich przyszłość,-Luna ściszyła swój głos do szeptu, przymykając oczy. 
-Najlepsza.
Pocałowali się krótko, następnie wtulając w siebie i z dumą spoglądając na swoje potomstwo.

***

Poza Białą Ziemią

-Zbierzcie się stado Kissasi! 
Lwy, marszcząc nosy, zaczęły wynurzać się z niewielkich jaskiń. Zachodzące słońce padało na ich futra, wprawiając je  w większy mrok. Lwy sunęły nisko przy ziemi, wystawiając kły i pazury. Zmęczone po codziennych treningach ciała, ledwo stąpały po twardej ziemi.  Różne kolory futer zmieszały się w ogromnym tłumie samotników i wyrzutków.  
Całe stado usiadło, przepychając się i warcząc przed wysokim głazem. Na jego szczycie siedziała dumnie dorosła lwica, o białym futrze. Johari.
Za czerwonooką stał Sawa, przyglądając się wszystkim zebranym z kpiną.
-Jesteśmy gotowi,-syknęła Johari, wystawiając pazury,-Mam dość siedzenia w tym kurzu. Chce rozlewu krwi, zemsty! Zostaliście przezemnie powołani, jako wielka siła walki. Macie zginąć na polu bitwy, albo wygrać! Podbijając Białą Ziemię, zabijemy tych wszystkich nieudaczników. Ja zajmę się osobiście Norą, Wise i Kirą,-warknęła. Odwróciła się w stronę partnera,-Wyruszymy jutro w nocy.
-I wygramy. Zemsta się dopełni. Pogoda będzie po naszej stronie.
Johari zeskoczyła na ziemię, za nią Sawa. Stado oczekiwało, aż ich przywódczyni ryknie. Ale ona tylko spoglądała na nich mocno. Ten wzrok kuł ich w ogony. Oznaczał, że nie ma już odwrotu.

***

Na Białej Ziemi

Białoziemcy, gdy tylko blask księżyca oblał sawannę, wrócili do jaskini głównej i mniejszej. Wszyscy czuli się senni, oraz głodni. Tak więc kolacja w postaci zebr została zjedzona, a następnie każdy rozszedł się w swoich sprawach. Rutynowa kompiel, rozmowa z bliskimi, a następnie długi sen. 
Kamba leżała obok Hope, Jicho przytulał Nzuri, Nguvu pozostał w jaskini wraz z Luną, natomiast Lajla rozmawiała z Ndoto.

Gdy Kira była pewna, że wszyscy już zasnęli, wstała z miejsca na podwyższeniu między Jasiri'm a Norą. Złapała swoją córeczkę delikatnie za skórę na karku, po czym wyszła z jaskini. Wdrapała się na sam szczyt Białej Skały. Ułożyła się, wpatrzona w niebo. Agenti położyła w swoich łapach. Lwiątko z zachwytem, spoglądała na niebo pełne gwiazd. 
-Cio to?! Cio to?!
-To gwiazdy. 
-Sią piękne!-szepnęła z zachwytem.
Kira przytuliła do siebie córeczkę, której oczka już kleiły się do snu.
Zaczęła śpiewać:
 Wiem, że się męczysz
Wiem, że boisz się
Że brak ci sił, by odważnym być
Będę przy tobie, by cię prowadzić,
By cie kochać i chronić.

Chce żale ukoić,
Osuszyć chce łzy,
Niech zło ucichnie, a radość niech brzmi,
Będę twym strużem, wiernym obrońcą,
Blisko nam razem do celu


Na sawannie jest burza, więc posłuchaj mnie,
Oczka swe zmruż, nie lękaj się
Będę przy tobie, by cie prowadzić,
By cię kochać i chronić,
By cię kochać i chronić


Gdzie droga zbyt długa, gdzie zbyt stromy szczyt,
Gdzie w mroku hula zimny nocny wiatr,
Nie bój się już, ja postoje na warcie,
Aż poranny świt wzejdzie.



Hej! Uwierzycie, że jeszcze tylko dwa rozdziały do końca sezonu 3? 
Piosenka śpiewana przez Kirę pochodzi z bajki "Małe anioły"-mojej jednej z faworyt w dzieciństwie. Troszkę ją zmieniłam. Czy wy także poczuliście ten klimat, który towarzyszył temu rozdziałowi?
Większość lwów została rodzicami :) 
Zapraszam do nowej zakładki.
*kwiat
Pozdrawiam!