niedziela, 30 czerwca 2019

Rozdział 142

Lajla widziała doskonale swojego ojca. Jego jasna poświata uśmiechała się do niej z czułością. Lajla miała ochotę do niego podbiec, ale coś ją powstrzymało. Otworzyła oczy. Przez chwilę widziała tylko brąz. Nie... to nie był tylko brąz, a dym! Lajla ociężale podniosła się na łapy, spoglądając na walczące lwy. Leżała blisko ciała kasztanowej lwicy. Białe futro Lajli było pokryte krwią, ale żyła!  Przypomniała sobie nagle co się stało: lew z którym walczyła pokonał ją, ale nie zabił!
Stanęła pewniej.
Otworzyła szerzej oczy, a na pysk wlał się uśmiech. Ten sam lew, który ją pokonał, siłował się teraz z Msimu. Przegrywał wyraznie pod wpływem jej męża, który z wściekłością drapał jego ciało. Ugryzł go w okolicach szyi, powodując, że ten upadł na ziemię dysząc. Msimu jednym ruchem zabił lwa, wbijając w jego szyję ostre pazury.

Dysząc z wściekłości, odwrócił się w stronę kolejnego lwa. Szybko wskoczył mu na plecy, wbijając w jego brzuch pazury. Rozciął mu bok, przez co obcy lew upadł. Nim go jednak wykończył, odwrócił się w stronę Lajli. W jego oczach coś błysnęło.  Zostawił członka obcego stada, by do niej podbiec. Przytulił ją, z czułością całując za uszami.
-Żyjesz! Naprawdę żyjesz! Gdy zauważyłem, że się nie ruszasz, to... to...
-Ciiii,-dotknęła pyskiem jego nosa,-Już wszystko dobrze, żyję.
-Chciałem śmierci tamtego, byłem gotowy go rozszarpać,-Msimu pocałował ją z miłością,-Będziesz walczyła u mojego boku?
-Dwa silne lwy u swojego boku, to musi skończyć się sukcesem,-szepnęła.
Odwrócili się, by następnie wspólnie ruszyć ku walczącym. Zew walki.

***

Johari czuła dużą sadysfakcję. Jak dotąd wszystko szło według jej planu. Lwica wskoczyła na niski głaz, by lepiej widzieć walczących. Pora dokonać zemsty.
Nagle ktoś wzbił się w powietrze i wylądował na niej, przewracając ją. Johari syknęła z gniewem. Uderzyła mocnym ciosem bok atakującego. Białoziemka drapała jej brzuch, oraz gryzła łapy. Johari odepchnęła ją tylnymi łapami. Gdy się oswobodziła, obkrążyła przeciwniczkę nim się na nią rzuciła. Mocowały się dość długo, rwąc pazurami sierść. Trysnęła krew, gdy Johari powaliła przeciwniczkę i pocięła jej bok. Sou syknęła ostrzegawczo. Johari z szybkością ugryzła ją w szyję. Wkrótce oddech Sou zmalał. Johari zeszła z lwicy wciąż zjeżona.
-Żałosna kupa futra!-warknęła w stronę ciała.
Wbiegła w tłum walczących z zamiarem zabicia Nory. 
Zauważyła, jak biała lwica walczy z kremową samicą. Johari wystawiła ostre kły, gotowa do niespodziewanego ataku.  W tej jednak chwili dostrzegła inną białą lwicę-Wise. Zaświeciły jej oczy. To był jej cel od samego początku. Jeśli ją zabiję, stado białoziemców się rozpadnie.
Z tą myślą, Johari zakradła się w stronę Wise.
Skoczyła na jej plecy, drapiąc je z nienawiścią. Wise syknęła, przerywając walkę z inną lwicą. Bura lwica wycofała się na widok Johari , postanowiła powalczyć z kimś innym. Wise wiła się pod ciężarem Johari, która próbowała udrapać jej brzuch. 
-Czas na..
Wise udało się zrzucić  młodszą lwicę. Stanęła wzrok wzrok z Johari sycząc wściekle. 
-Znowu ty. 
Johari i Wise stanęła na dwóch tylnych łapach, siłując się z całej siły. Potoczyły się po ziemi, wpadając w błoto, kurz i krew. Johari próbowała ugryzć Wise w szyję.Drapały się ostro, doprowadzając do ranek. Odzieliły się od siebie, by następnie ponownie rzucić się ku sobie, tym razem z jeszcze większym atakiem kłów i pazurów. Ostatecznie, Wise upadła na ziemię. Johari stała nad nią z szyderczym wyrazem pyska.
-Żegnaj
Ugryzła Wise ostro. Białoziemka wydała z siebie jęk bólu. Johari również syknęła z bólu, gdy coś pociągnęło ją do tyłu. Uderzyła łapą ten obiekt, by następnie na niego wskoczyć. Oba lwy biły się dość długo, dopóki brązowy lew nie złapał Johari za szyję. Rzucił nią o ziemię. Johari obolała, podniosła się z miejsca z jadem w oczach, gotowa do ponownego ataku.

Brązowy lew warknął w jej stronę, ale nie zaatakował. Wise podeszła do niego i polizała za uchem. Kion! Wise czuła wielką radość na widok partnera. Domyśliła się, że Zunia radzi sobie bardzo dobrze i Kion mógł do niej powrócić. Kion również się cieszył, chociaż widać było, że był rozkojarzony tym co się działo.
-Dwoje na jednego? Sama sobie nie poradzisz kretynko!-warknęła Johari
Wise spojrzała na nią wyniośle
-Czy bym wygrała? Wątpię. Jednak to już nie jest uczciwa gra, prawda Johari?
Kion i Wise podeszli kilka kroków do przodu, warcząc przy tym. Johari ustawiła się w pozycji gotowej do walki.
Wtedy usłyszała głośne odgłosy zza swoich pleców. Szybko odwróciła głowę. W stronę miejsca walki biegło stado gepardów. Zwierzęta miały wyraz mordu w oczach, gdy wkroczyły między warczących. Były szybkie, co utrudniało ich zaatakowanie.
Za gepardami dało się zauważyć kilka słoni, które ruszyły ku atakowaniu nieprzyjaciół. Pojawiły się też zaprzyjaznione z Białą Ziemią hieny.
Johari odwróciła się ponownie do Wise.
-Na więcej wasz nie stać? Jesteście żałośni!

Wise uniosła głowę słysząc łomot skrzydeł. Zaza nad jej głową, spoglądała na nią z niepokojem. Wise spojrzała szybko w stronę granicy. To białoziemcy! To znaczy lwy z Białej Przystani!  Całe dalsze stado biegło ku nim, z nowymi siłami do walki.
Johari otworzyła szerzej oczy. Zauważyła kontem oka, że jej lwy również spoglądają w tamtą stronę. Warknęła więc głośno:
-Nie przerywać walki!
Miała nadzieję, że ją usłyszeli.
Musiała działać.
Johari rzuciła ostatni raz spojrzenie na Wise, po czym wbiegła w walczących jeszcze głębiej. Kion chciał za nią pobiec, ale wtedy Wise go zatrzymała stawiając łapę na jego ogonie.
-Zostaw.
Do Wise podbiegła Rose, jedna z białoziemek z Białej Przystani.
-Jesteśmy by wam pomóc.
-W samą porę.
Wise, Kion i Rosa rzucili się do dalszej bitwy.

***

Taje i Mto walczyli dotąd obok Wise. Gdy pomarańczowa lwica zauważyła, że Johari i Wise toczą pojedynek, chciała podbiec i pomóc najlepszej przyjaciółce, ale wtedy na Mto wskoczyła czwórka obcych lwów. 
Taje przełknęła ślinę. To był najgorszy z wyborów który musiała podjąć. Nie wiedziała w którą stronę ruszyć łapy. Na obojgu jej zależało i obojgu chciała pomóc!
Wtedy też zauważyła biegnącego ku Johari Kiona i odetchnęła z ulgą. Rzuciła się w stronę Mto. Jej partner dotąd dobrze sobie radził, był przecież świetny w walce.
Skoczyła na jednego lwa i pazurami rozcięła jego bok. Odepchnęła go do tyłu. Syknęła ostrzegawczo, rzuciła się na kolejnego lwa. Uderzała wściekle łapami , a ostre pazury rozcinały mu skórę. Udało się! Dwójka lwów atakowała teraz ją,  a Mto mógł się uwolnić.  
Z łatwością pokonał swoich przeciwników, by następnie pomóc Taje. Pomarańczowa rzuciła się jednemu lwu do gardła. 
Mto stanął na prost nowego przeciwnika. Lwy jak jeden mąż,rzuciły się do przodu,we wściekłym ataku. Mto skoczył do przodu,lądując na plecach lwa.Wgryzł się w jego bark.Obcy syknął,starając się go z siebie rzucić.Kiedy to się udało,zamachnął się i z całej siły,uderzył brązowego lwa.Mto warknął ostrzegawczo i ponownie,rzucił się w stronę obcego.Tym razem lew zastosował unik,przez co Mto,nie udało się go zaatakować.Czarny lew wykorzystał moment nieuwagi i tym razem to on był na górze.Drapał i gryzł Mto z całej siły.Partner Taje syknął przeciągle,znajdując w sobie siły,by go z siebie rzucić.Przeciwnicy zmierzyli się wzrokiem,po czym ponownie rzucili się na siebie.
Walka była długa i pełna napięcia. Gdy w końcu Mto udało się zabić lwa, z Taje odetchnęli z ulgą.Spojrzeli na siebie porozumiewawczo, następnie rzucili się do dalszej walki.

***

Johari skoczyła ku lwicy o rudej sierści przetoczyła się z nią przez tłum walczących. Lwica rwała się, ale była wyraznie słabsza. Poddała się, spoglądając błagalnie w oczy Johari.
-Musisz coś dla mnie zrobić, kretynko!
-Johari,-lwica stanęła na równe łapy, gdy liderka z niej zeszła. Skłoniła się z szacunkiem,-Co mam zrobić?
-Pójdziesz na Białą Skałę i ją zbadasz,-Johari ogonem wskazała punkt,-Może czeka tam na nas jakaś niespodzianka. Zabierz ze sobą jeszcze kogoś.
-Dobrze,-lwica odbiegła wykonać rozkaz.

Johari ponownie stanęła do pojedynku. Lwica z którą miała walczyć była pomarańczowa. Niczym specjalnym się nie wyruzniała, ale Johari musiała się wyzyć. Skoczyła ku lwicy. Obie długo się mocowały, a krew tryskała obok. Dopiero pózniej, Lotta upadła na ziemię ciężko oddychając, a Johari wykonała ostateczny ruch by ją osłabić. Lotta skrzywiła się z bólu. Johari odbiegła od niej, szykując się do kolejnego pojedynku. Niech wykrwawi się na śmierć... niech wszyscy białoziemcy cierpią!

Odnalazła Sawę pośród walczących. Lew powalił Kiki na ziemię i wbił pazury w jej szyję. Lwica ksztusiła się własną śliną, a drgawki na jej ciele świadczyły o tym, że długo nie przeżyję. Sawa zabił ją jednym ruchem łapy, po czym napotkał wzrok Johari i podszedł do niej.
-Te gepardy walczą całkiem niezle,-mruknął,-Poraniły mi plecy!
-Nie mazgaj,-syknęła Johari,-Lepiej zabijaj jak najwięcej, JA MUSZĘ WYGRAĆ!
-To też moja zemsta,-mruknął Sawa.
Johari uderzyła go łapą z wysuniętymi pazurami w bok, po czym ruszyła do dalszej walki. Sawa przyjął cios bez większej urazy. Ruszył ponownie do walczących. Drapał i gryzł wszystkich którzy weszli mu w drogę. 

***

Kira biegła, a za nią podążała jej Lwia Gwardia. Lwy były pełne energii i gotowe do każdej walki. Nim jednak rzucili się do walki, znalezli Kukkę. Lwicy udało się przekonać gepardy i teraz te szykowały się, by ruszyć na pole bitwy.
-Poprośmy jeszcze słonie o pomoc,-zaproponował Jicho,-Są silne i zgrabne. Jestem pewien, że dadzą sobie radę. 
Kira skinęła głową. Lwia Gwardia ruszyła więc w całości w kierunku pola na którym często przebywały słonie. Znalezienie ich przywódcy może nie należało do najlepszych zadań, ale nie było niewykonalne. Mto, ich przywódczyni, zgodziła się im pomóc. Zabrała pięć swoich najlepszych słoni.
-Biała Ziemia jest też naszym domem,-rzuciła z dumą słonica, ruszając ku polu, wraz ze swoimi przyjaciółki. Kira zmarszczyła brwi, gdy kolejne krople deszczu kapały na jej futro.
-Co robimy? Walczymy?-spytał Jasiri
-Dajcie mi ich!-warknął Nguvu, już gotowy by ruszyć do walki.
-Nie jestem pewna...-Kira pokręciła głową,-...najlepiej by było prowadzić rannych do Matibabu od razu nim się wykrwawią na...
-Powinniśmy walczyć,-powiedział z mocą Nguvu,-Jestem najsilniejszy, jestem pewien , że im pomogę.
-Nguvu, nie możemy się rozdzielić,-Kukaa stanowczo syknęła.
-Zwłaszcza, że to zbyt poważna walka,-Kira zastanowiła się uważnie, nim ogonem dała znać swojej straży,-Ale w jednym masz rację, musimy walczyć. 
Lwia Gwardia rzuciła się w stronę pola walki, gotowa na wszystko.

Wpadli w walczących, cały czas blisko siebie. Kira rzuciła się na pomarańczową lwicę, Kukaa na czarną lwicę, natomiast Jicho, Nguvu i Jasiri zaatakowali czwórkę nieznajomych lwów. Walka była na tyle zacięta, że żadne z nich nie miało ochoty wziązć nawet oddechu. Gryzli się i drapali, tarzali po ziemi i skakali na siebie.

 Jicho mocował się łapami ze swoim przeciwnikiem, próbując go pokonać. Lew syknął zwycięzko, gdy udało mu się powalić Jicho na ziemię. Jicho odepchnął go tylnymi łapami i oboje potoczyli się za walczących. Za nieznajomym lwem prędko ruszył Sawa.

Kira powaliła lwicę z którą walczyła na zimną glebę. Drapała ją tak długa, puki ta przestała się rwać. Wtedy zatopiła zęby w jej szyi.  Kira uniosła wzrok w stronę nieba. Przestał padać deszcz. Ciemne chmury zaczęły odchodzić, a niebo roztaczało się w kolorach zachodzącego słońca. Kira dyszała zmęczona, ale z iskrą zadowolenia w oczach. 
Odwróciła się ku swoim przyjaciołom. Nguvu walczył jeszcze z trójką lwów, jak zawsze zbyt pewny siebie, natomiast Jasiri pomagał siostrze pokonać umięśnioną lwicę.  Kira obserwowała jak oboje skaczą w jej kierunku, drapiąc ją pazurami i gryząc, dopóki ta nie upadła na ziemię.
Kira podbiegła do Nguvu, by mu pomóc. Skoczyła na plecy jakiegoś lwa, drapiąc go. Nguvu tym czasem wbił kły w łapę tego samego lwa, rozciągając jego skórę. Nguvu podskoczył, by mocną łapą uderzyć go. Upadł na kamień, przez co rozbił głowę. Dwa pozostałe lwy dołączyły do niego niebawem. 
Nguvu, spojrzał na Kirę. Liderka dała mu znać ogonem i oboje zbliżyli się do dzieci Chaki.
-A gdzie Jicho?-spytała Kira, rozglądając się w panice.
Kukaa również wydawała się przerażona.
-Przecież walczył obok nas!
Jasiri warknął gardłowo, po czym przeskoczył ponad Kirą prosto na lwa który próbował ją zaatakować. Nguvu rzucił się by mu pomóc. Kira i Kukaa wybiegły natomiast by poszukać Jicho.
-O nie!
Kukaa jęknęła z żalem, jeszcze zanim obie z Kirą się zatrzymały. Przed nimi leżał martwy obcy lew, a obok niego Jicho. Ich przyjaciel, strażnik i kuzyn. Kira wpatrywała się w to z niedowierzeniem, natomiast Kukaa płakała.


-Jicho..
Kira przeszła kilka kroków  w jego stronę. Jego sierść koloru toffi była teraz brudna od błota i krwi. Na jego ciele wyraznie widziała ślady pazurów. Zabił tamtego lwa... w takim razie kto zabił jego?  Kira położyła się obok niego, wtulając pysk w jego sierść. Nie oddychał. 
Kukaa również wykonała taki sam gest, nie przestając płakać. 
Z piątki zostanie jedno
Mroczna przepowiednia wisiała teraz nad Kirą.
--Z pięciu potężnych lwów,
zostanie jeden.
Wielką wojnę stoczą, w obronie
swej ziemi
Pamięć o nich na zawsze będzie trwać,
Oto los Lwiej Straży,
przepowiedni złowieszczy czar!
Wyszeptała mroczne słowa. 
Kukaa  spojrzała na nią z niedowierzaniem.
-To ta przepowiednia o której nam mówiłaś? Ona brzmi tak... prawdziwie.
-To dzisiaj,-Kira wstała, nie odrywając wzroku od ciała Jicho,-Chodz Kukko, po wojnie zakopiemy jego ciało. Teraz jesteśmy potrzebne chłopcom.
Kukaa przełknęła ślinę. Razem z Kirą wróciły do walczących.

Nguvu walczył z dwójką lwów, natomiast Jasiri z jedną lwicą. Kira chciała już do nich podbiec, ale najpierw zwróciła się do Kukii:
-Czy mogłabyś przebiec się i znalezć rannych członków naszego stada?
Kukaa skinęła głową.
Kira rzuciła się na czarną lwicę, która stała najbliżej. Z łatwością wbiła kły w jej szyję. Widziała kontem oka, jak Jasiri skacze na plecy jakiegoś lwa, a Nguvu świetnie radzi sobie walcząc ze swoimi przeciwnikami. O nic nie musiała się martwić. 
Uderzyła mocno kolejną lwicę, rozpoczynając nowy pojedynek. 

***

Akili otworzył zmęczone oczy. Musiał się zdżemnąć z tych nerwów. Ziewnął głęboko. Poczuł jak Hope pochyla się by go polizać.
-Jestem głodny,-wyznał.
Hope uśmiechnęła się litościwie, ale nic nie powiedziała. W jej oczach dalej widać było strach. Akili usiadł ze zdenerwowania bijąc ogonem o ziemie. Słyszał wyrazne odgłosy walki. Bitwa jeszcze trwała. 
Asanta pomagała Nzuri w umyciu córek Luny, natomiast Giza wciąż karmiła swoje dziecko. Daha miał apetyt.
Akili podrapał się za uchem. Następnie zwrócił się do Hope:
-Ciociu Hope, ale my wygramy, prawda?
-Oczywiście, słoneczko
Bardzo chciał jej uwierzyć, ale niepewność wciąż w nim panowała.
I wtedy usłyszał dziwne dzwięki dochodzące z zewnątrz. Z resztą nie tylko on, bo również Nzuri podniosła się z miejsca. Jej sierść się zjeżyła i warknęła głęboko.
Akili cofnął się, gdy zobaczył, że zza rogu wystaje głowa. A za nią pojawiły się kolejne dwie. Trzy dziwne lwice, zbliżały się w ich stronę sycząc z wrogością. Teraz wszystkie dorosłe lwice podniosły się z miejsca, warcząc.
-Odejdzcie! To są tylko lwiątka!-warknęła Hope
-Czyli wasza przyszłość... Johari się to spodoba,-warknęła brązowa lwica, odważnie unosząc głowę i zatrzymując się. Jej towarzyszki były jednak coraz bliżej, rozdzieliły się i zmierzały teraz krawędziami. Asanta warknęła pod nosem i nim ktoś ją zatrzymał, skoczyła  w kierunku brązowej lwicy. Dorwała się do jej łap i ugryzła je mocno.Brązowa syknęła z bólem i wiła się tak długo, puki Asanta nie spadła. Wtedy ją kopnęła tak, że Asanta przeturlała się pod podwyższenie.

 Akili jak przez mgłę obserwował tą sytuację. Giza i Nzuri rzuciły się na dwie pomarańczowe lwice idące po bokach. Wystawiły pazury i ugryzły je w szyję, przewracając się z nimi. Hope złapała pozostałe małe lwiątka i podała je Akili'emu. 
Syn Imani nie skrzywił się, rozumiał, że ma się nimi opiekować. Hope skoczyła w stronę brązowej lwicy i obie uderzały się mocno.
Akili zasłonił swoim ciałem płaczące lwiątka. Martwił się o Asantę, ale teraz nie mógł do niej podejść. I wtedy zauważył jeszcze jeden cień. Czarny lew z białą grzywą wszedł do jaskini i  przemknął w stronę podwyższenia, na które wskoczył jednym susem. Akili był przerażony, widział jak Hope, Nzuri i Giza nie radzą sobie zbyt osłabione. Sawa warknął gardłowo.
-Odejdz!-syknął Akili, wystawiając pazurki.
Sawa uśmiechnął się w jego stronę z kpiną. Następnie wyciągnął przed siebie łapę i uderzył go tak, że odleciał w bok. Akili podniósł się prędko i starał się na niego wskoczył, ale lew nic sobie z niego nie robiąc, spoglądał na lwiątka. Agenti wpatrywała się w niego pewnie, reszta natomiast była mocno przerażona. Sawa pochylił się i chwycił Lię za skórę na karku. Akili wskoczył w powietrze i w ostatniej chwili złapał lwiczkę ściągając ją w swoją stronę.Sawa ponownie uderzył go łapę, ale tym razem oberwała również Lia. Córka Hope zapłakała, kiedy z jej policzka pociekła rana. Akili rzucił się by zakryć resztę lwiątek, ale wtedy Sawa się wycofał. Akili spojrzał szybko na dzieci. Brakowało jednego!
Akili ułożył Lię bliżej lwiątek, a sam wyskoczył. Musiał szybko znalezć Kirę. Miał nadzieję, że więcej lwiątek nie ucierpi, bo przecież miał ich pilnować. 

Gdy zbiegł z Białej Skały, od razu rzucił się ku sawannie, przełykając strach. Zauważył Kukkę, która ciągnęła w stronę jaskini medyków ranną Bellę. Podbiegł do niej w panice.
-Kukaa! Kukaa!
Córka Amary spojrzała w jego stronę zaskoczona. 
-Co tutaj robisz?! Natychmiast wracaj!
-Zaatakowali nas! Porwali Agenti! Musisz coś zrobić!
Kukaa otworzyła szeroko oczy.Bella podniosła się ledwo.
-Sama pójdę do Matibabu
Kukaa dotknęła nosem Akili'ego.
-Uciekaj do jaskini, zaraz sprowadzę pomoc.

Kukaa wróciła do pola walki. Udało jej się odnalezć białego lwa, którego szukała. Mfalme powalił jakąś lwicę na ziemię, pazurami rozcinając jej bok. Lwica syknęła z bólu, gdy lew z całej siły ugryzł ją w szyję. Pociekła krew, która spadła na trawę. Mfalme jeszcze uderzył ją w bok. 
Kukaa podeszła do niego szybko. Wtuliła się w jego grzywę.
-Musisz biec na Białą Skałę, pomóc Hope, Nzuri i Gizie!
Mfalme spojrzał na nią nic nie rozumiejąc. Zaufał jej jednak i wycofał się pośpiesznie w stronę Białej Skały. Kukaa ponownie skoczyła ku walczącym, szukając swojej przyjaciółki.

Znalazła Kirę, gdy ta walczyła z jakimś lwem. Kukaa przygotowała się i zaskoczyła lwa od tyłu, od razu wbijając pazury w jego szyję.  Kira rzuciła się do niego z przodu, bijąc go aż do siniaków. Gdy lew upadł, Kukaa szybko go zabiła. Kira zaskoczona spojrzała na nią.
-Kira! Agenti została porwana!
-Co.. O czym ty mówisz?!
-Akili przybiegł do mnie, że na Białej Skale ktoś ich zaatakował. Musisz..
Kira spojrzała w panice za siebie na walczącego Jasiriego, ale nic nie mówiąc, rzuciła się przed siebie, nawet nie do końca wiedząc w jaką stronę biec.
Kukaa rzuciła się w stronę Białej Skały.


Kira pędziła z całych sił, jakie miała w łapach, by dogonić Sawę. Na szczęście wybrała dobry kierunek. Widziała jak czarny lew kieruję się w stronę granicy, z jej córką w pysku. Agenti uderzała go łapkami w pysk. Kira była z niej dumna i to dodało jej sił, by przyspieszyć. 
Sawa obejrzał się przez ramię i widząc pędzącą Kirę, zatrzymał się , by zostawić małą. Uśmiechnął się z szyderczym uśmiechem, nim pomknął w stronę granicy.
Kira przywarła do swojej córki, ogrzewając ją własnym ciałem.
Było to podejrzane, że Sawa porwał tylko jej lwiątko i że tak po prostu je zostawił. Zjeżyła się pragnąć za nim pobiec i wykończyć raz na zawsze.
-Mamo!
Kira pochyliła się i z czułością polizała swoją córeczkę. Mała Agenti zachichotała i wtuliła pyszczek w jej sierść.
-Ponowne spotkanie Kiro. Urosłaś.
Kira odwróciła się napięcie, słysząc za sobą zły głos. Warknęła gardłowo, gdy zauważyła Johari. Doskonale ją znała.
-Johari.
-Tak.. tak.. to ja,-przewróciła oczami biała lwica, a w czerwonych oczach pojawiła się iskra nienawiści,-Moje stado..
-Przegrywacie
-Nie zmienia to faktu, że jeśli zabiję ciebie, poczuję się wygraną,-lwica rzuciła się w jej kierunku. Kira prędko skoczyła do niej, próbując odepchnąć ją od Agenti,-Odbiorę Ci wszystko co kochasz! Zemszczę się!
-Porywając mi córkę i mordując bliskich?!-Kira uderzyła ją ostro w pysk. Johari przyjęła atak, następnie drapiąc i gryząc swoją przeciwniczkę.
Obie lwice przeturlały się po ziemi, wciąż mocując i uderzając. Krwawiąc, walczyły zacięcie, dopóki... Johari nie odskoczyła z mordem w oczach.
-Za-bi..-dyszała ciężko ze zmęczenia, a rana na jej boku krwawiła zacięcie. 
Kira warknęła jeszcze głośniej.
-Nienawidzę cię. Odejdz.
Johari obejrzała się w stronę walczących. Kłębu dymu było mniej , ciał wiele, ale w większości należały do stada Kissasi.
Johari ponownie spojrzała na Kirę.
-Pragnę tej zemsty całą sobą. Teraz wygraliście, ale ja powrócę, by się zemścić. I zabiję wszystkich was ponownie, byście cierpieli na zawsze. Będę wracasz, dopóki wszyscy nie wymrzecie!
Kira pokazała swoje kły, warcząc gardłowo.
-Wiesz co, nie zagrozisz już więcej nikomu. Nigdy więcej.-Kira cofnęła jedną łapę do tyłu. Johari otworzyła szerzej oczy obserwując jak niebo czernieje, a chmury kształtują się w głowy lwów. Kira przygotowała się i zaryczała. 
Jej ryk uderzył ostro w Johari. Biała lwica poleciała w stronę skał. Krwawiąc, ostatni raz spojrzała na Kirę, która wpatrywała się w nią z niedowierzaniem. Jej ryk był potężniejszy niż kiedykolwiek. Johari zamknęła oczy po raz ostatni.

Kira spojrzała na swoją córkę, która gryzła swój ogonem, nieświadoma zła świata. Takich jak Johari będzie więcej... Sawa wciąż był na wolności,a wojna trwała. Kira westchnęła głęboko. Decyzja którą podjęła była trudna, ale lwica była pewna, że potrzebna.
Ustawiła się w odpowiedniej pozycji, pyskiem do gwiezdnego nieba. Zaryczała... mocno i gardłowo, myśląc o tym, żeby zabić wszelkie zło które pozostało. Jej ryk usłuchał. Kumany kurzu podniosły się. Ryk wycelowął w walczących i odebrał życie tym, którzy mieli nienawiść w sercu. Upadli na ziemię pod naciskiem powietrza z nikąd, a białoziemcy obserwowali ich ze zdziwieniem.

Kira czuła jak opada z sił, ale nie przerwała, dopóki jej ryk nie rozniósł się po całej sawannie i jeszcze dalej. Dopiero wtedy, gdy było po wszystkim, lwica upadła na ziemię. Nie była pewna, czy przodkowie się na nią gniewali. Spojrzała dla upewnienia na swoje znamie. Wciąż było. Wciąż należała do Lwiej Gwardii. Kira odetchnęła z ulgą. Przez kilka lat, na pewno pokój będzie panował wszędzie gdzie dotarł ryk. Dobro pokonało zło.
Kira zbliżyła się bliżej do córeczki, by ją ogrzać. Agenti wtuliła się w jej sierść uśmiechając się z zadowoleniem. Zaczęła ssać jej mleko. Kira przymknęła oczy.
-Zawsze będę przy tobie...-polizała swoją córkę po głowie. Sama natomiast czując się coraz słabsza, ułożyła nosem do ciałka swojej córki. Zamknęła oczy i... poczuła się lekka. Tak lekka jak jeszcze nigdy. Obejrzała się na siebie. Stała nad swoim ciałem. Jej ramię dalej zdobiło znamię, gdy tak unosiła się do góry. Zatrzymała się nagle, gdy ktoś dotknął jej łapy. Ze łzami w oczach spoglądał teraz na nią Jasiri.  Obok lwa stał Jicho i... Nguvu.   Kira przytuliła się do trójki samców. Nguvu i Jasiri musieli zginąć w czasie walki. 
-Udało nam się. Staliśmy się prawdziwą Lwią Gwardią.
-Staliśmy na czele Kręgu Życia,-uśmiechnął się Jicho
-A co z naszymi rodzinami?-spytał Jasiri, pochylając się by nosem dotknąć Agenti. 
-Będą bezpieczni,-szepnął Nguvu
-Zostanę Duchowym Przewodnikiem Wemy,-dodał z mocą Jicho
-Jestem dumna, że byliście ze mną,-powiedziała Kira
-A ja że sprostaliście zadaniu.
Kira odwróciła się na dzwięk znajomego głosu. Bez zapachowa lwica o takiej samej sierści jak ona, wpatrywała się w Kirę z dumą. Kilio! Kira przytuliła się do lwicy, która polizała ją za uchem.
-Witaj, moja słodka. Pora zakończyć waszą podróż.
Kira odwróciła się na dzwięk kroków. Kukaa i Mfalme pędzili w stronę jej ciała z przerażeniem malującym na pyskach. To Kukka została ostatnią z żywych w ich straży. Kira była szczęśliwa z tej decyzji. Mfalme zasługuję na dobrą żonę..
Mfalme pochylił się nad jej ciałem, a łzy spływały mu po policzkach.
-Kira! Siostrzyczko! Otwórz oczy!-podtrząsał jej ciałem bezradny co dalej zrobić.
Kukaa tym czasem polizała ją po boku, również ze łzami w oczach.  Duch Kiry podszedł w jej stronę, by położyć łapę na jej boku. Znamie Kukii zaczęło się kurczyć, aż zniknęło całkowicie. 
-Bądz dalej najszybszą,-szepnęła z uśmiechem Kira,-I zaopiekuj się moją córeczką.
Kukaa przez łzy nie zauważyła długo, że znamie zniknęło. Dopiero gdy zdała sobie z tego sprawę, wyprostowała się. Kto wie co działo się teraz w jej głowie. Rozpaczała nad śmiercią przyjaciół czy cieszyła się że przeżyła. Pamiętała słowa przepowiedni, czy myślała wtedy tylko o spokoju na Białej Ziemi??  
Kira podeszła do brata i otarła się o jego bok.
-Do zobaczenia, Mfalme.Mój najlepszy na świecie bracie. Opiekuj się rodzicami.
Duch Kiry wyprostowała się zwracając następnie do swoich towarzyszy.
-Chodzcie. Już pora.
Jasiri ucałował ją w pysk. Pózniej cała ich grypa złączyła się ogonami, by ruszyć następnie w stronę lwiego nieba.

***

Kira pochyliła się nad ciałem Kiry, wąchając Agenti. Mała zaczęła płakać.
-Obroniła ją.
-Dlaczego musiała umrzeć? Nie dość już dzisiaj ofiar?-zapłakał Mfalme
Kukaa chwyciła małą za skórę na karku, by ją podnieść. Spojrzała przekonująco w stronę Mfalme. Lew doskonale  zrozumiał o co jej chodzi i się uśmiechnął. Założył ciało Kiry na plecy i wraz z Kukką i Agenti w pysku skierowali się w stronę Białej Skały.

***

Oficjalne pożegnanie zmarłych odbyło się z samego rana. Decyzją Nory wszyscy którzy zginęli na tej wojnie a należeli do Białej Ziemi, nie zależnie od nacji do której przynależeli, mieli zostać spaleni. Było to uroczyste i wyjątkowe pożegnanie. Resztę ciał zabitych wyrzucili do rzeki, a ciało Johari wyrzucili do kanionu. Każdemu ulżyło, że podła lwic nie żyję, ale smutek przeważał nad tym uczuciem. Gdy pochowali drugoplanowanych członków stad, przyszła kolej na Lwią Gwardię. Nora płakała wtulona w futro Kisu. Kukaa starała się być silna i przytulała się bokiem do Mfalme, starając się go pocieszyć. W jej oczach jednak były łzy. Agenti tuliła się do jej łap, niewiele rozumiejąc. Cały czas prosiła jednak o powrót jej rodziców.
Rafa i Matibabu wygłosili oficjalne słowa pożegnania, nim oboje zrzucili płonące pochodnie w stronę dawnej straży.
Nzuri obserwowała jak ciało jej ukochanego pochłania ogień. Płakała przy tym głośno. Adele przytulała się do niej, podobnie jak Giza.  Kamba pilnowała w tym czasie Dahy i Wemy. Oba lwiątka spały w jej łapach, kiedy lwica spoglądała na pogrzeb. Luna u jej boku tuliła do siebie córki, natomiast Hope polizała opatrzoną córeczkę. Mała ledwo przeżyła.
Imani przytulała przy tym swojego syna. Akili siedział wyprostowany, starając się pocieszyć mamę, która musiała patrzeć na pogrzeb własnego dziecka. Amara wtulała się w Chakę, a Ukaidi i Teo spoglądali na własne łapy.  W powietrzu panowała długa cisza, każdy był pogrążony w własnych myślach.

Gdy ciała spaliły się ostatecznie, a Rafa i Matibabu przykryli je ziemią, stado rozeszło się. Lwice polujące od niechcenia ruszyły na polowanie, lwy walczące na trening, natomiast reszta stada ruszyła do jaskini.
Nora i Wise ruszyły ku szczytowi Białej Skały, by spoglądać na horyzont.
-Dlaczego?
Wise spojrzała w stronę córki.
-Taki był jej los. Ona zawsze tutaj będzie by się tobą opiekować kochanie.
Młodsza biała lwica otarła łapą świeże łzy.
Wise uśmiechnęła się.
-Duchy Przodków się nią zaopiekują.
-Uwierzyłaś w nich ponownie? Po tym wszystkim>
-Jak mogłam w nich zwątpić,-Wise zmrużyła oczy,-Zawsze się nami opiekowali. To cud, że Asanta i Lia przeżyły, że Vasanti przetrwała, że udało się pokonać Johari..
-Trzeba komuś przeznaczyć opiekę nad Kamą i Agenti,-westchnęła Nora.
Lwice skierowały się z powrotem w dół. Hope czekała na nie.
-Noro, czy mogłabym przejąć opiekę nad Kamą?
Nora zamrugała kilkukrotnie, więc Hope kontynuowała:
-Zawsze chciałam mieć dużo dzieci. Lia jest cudowna i jestem pewna, że ucieszy się z siostry,a Kama potrzebuje matki. Mam mnóstwo mleka.
-Tylko powiedz jej o Lottcie-spokojnie rzekła Wise
-Oczywiście, że możesz się nią zająć
Hope uśmiechnęła się szeroko. Zawróciła do jaskini. Wise polizała za uchem córkę:
-Jeden problem z głowy.
Zwróciła wzrok w stronę jaskini, gdzie Kukaa i Mfalme leżeli obok siebie, obserwując zabawę małej Agenti.-I jestem pewna, że drugi też znajdzie rozwiązanie.
-Co teraz nam przyniesie przyszłość mamo?
-Zobaczymy, kochanie,-Wise pochyliła się by polizać córkę po policzku,-Zobaczymy.


KONIEC SEZONU 3

4 komentarze:

  1. Super rozdział, już nie mogę się doczekać nowego sezonu. Życzę dużo weny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Cieszę się, że rozdział się spodobał :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Ryczałam. Oficjalnie ryczałam, gdy to czytałam. Do samego końca miałam nadzieję, że Kira wstanie, że cudem przeżyje a Agenti będzie chociaż z biologiczną matką...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [*]
      To jest zdecydowanie najsmutniejszy rozdział jak dla mnie :( Tyle cudownych bohaterów, eh. Biedna Agenti.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.

      Usuń