środa, 2 czerwca 2021

Rozdział 169

 Hope biegła najszybciej jak potrafiła, wyciągając przed siebie długie łapy. Za sobą słyszała ciężki oddech i kroki. Samotniczka ją śledziła, chcąc dotrzeć do Białej Skały pierwsza. Czyli coś na rzeczy było. Hope w ostatniej chwili wbiegła do schodach, wpadając do jaskini. Panowała tam wręcz przerażająca cisza. Serce lwicy niebezpiecznie przyspieszyło. Spóźniła się. Lwiątek nigdzie nie było. W pewnej chwili samotniczka wskoczyła na nią od tyłu. Obie upadły na ziemię, w szaleńczym biciu. Hope jednak nie miała siły walczyć. Jej córeczki.. tylko o nich była w stanie myśleć. Zaniosła się płaczem, nim lwica uniosła łapę, którą wycelowała prosto w pysk Opiekunki. 
Córka Kamby upadła na ziemię. Czuła się zbyt słaba, by podjąć się pojedynku. Myśl, że straciła swoje lwiątka, była nie do zniesienia. Samotniczka przycisnęła jej szyję do ziemi, dusząc przy tym białoziemkę. Czuła jej ostre pazury, wbijające się w skórę. Bolało. Samotniczka widocznie zdawała sobie z tego sprawę, gdyż zaśmiała się zadowolona, specjalnie przenosząc ciężar ciała na przód, żeby tylko bardziej dopiec Opiekunce. 
Hope zaczęła tracić przytomność. W jej oczach ukazały się łzy. Nie chciała odchodzić, ale może tak będzie lepiej? Przynajmniej znowu zobaczy swoje malutkie córeczki. 

***

Walka dalej trwała. Żadna ze stron nie zamierzała przegrać. Zwycięskie stado miałoby prawo do ziemi. Białoziemcy walczyli wytrwale o swój dom, z wrogością atakując grupę Sawy. W ich oczach dostrzec można było nienawiść i determinację. W ich królestwie nie było lwa, który nie stoczyłby chociaż jednej bitwy, albo nie był jej świadkiem. Bitwy były normą w każdym lwim społeczeństwie. Białoziemcy zdążyli przywyknąć najpierw pod atakami Hasiry, potem Johari, a teraz Sawy. Z lwem często mieli do czynienia, nie bali się go a wręcz przeciwnie, gdyż z coraz większą odwagą podchodzili do jego sprzymierzeńców. Sawa był w ich oczach kolejną przeszkodzą do pokonania. Byli całkowicie pewni, że kwestią czasu będzie ich zwycięstwo. 

Lwy nadal rzucały się na siebie w szaleńczym wirze pełnym kłów i pazurów. Przewalały się na plecy, rzucały sobie do gardeł, uderzały mocno łapami w pysk. Tryskała krew. Pole walki oblało się szkarłatną krwią. Wszystko wyglądało jak z największego koszmaru. I chociaż strata życia nikomu się nie widziała, nie każdy decydował się na ucieczkę. 


***

Król Białej Ziemi warknął, przyciskając głowę wroga ojczyzny do ziemi. Oddech Sawy zaczął zwalniać, a lew starał się łapać każdy oddech. Widocznie nie spodziewał się takiej siły po białym. Spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem. Coś w tym spojrzeniu było nie tak.
- Na twoim.. m-mi-miejscu.. mia-miałbym.. się.. na.. bac-baczności. 
Po tych słowach biały nagle stracił równowagę. Uderzenie w kark było na tyle silne, że upadł, bardzo blisko jakiegoś kamienia. Nie odchodził jednak do przodków. Wciąż świadomy wszystkiego co się działo wokół, wsłuchiwał się w odgłosy ciężkiej bitwy.
- To koniec. - zachrypnięty głos lwicy rozległ się nad jego uchem. Otworzył zmęczone oczy, które natrafiły od razu na jej czerwone ślepia. Poprzysiągł sobie, że na zawsze zapamięta ten szkarłatny kolor. - Śpij słodko, książę. 
Sawa podniósł się do stojącej pozycji. Spojrzał na Mfalme z satysfakcją. Biały lew przestał się ruszać, więc ciemny stwierdził, że musiał stracić życie. To oznaczało, że Biała Ziemia została bez władcy. Sawa zarechotał z zadowoleniem. Wskoczył na pobliski głaz. Wyprostował się, dumnie przebiegając wzrokiem po walczących. Wziął głęboki wdech gotów zaryczeć i oznajmić, że król poległ podczas bitwy. Ciekawe, co wtedy zrobi ta głupia Wise. 
Nieoczekiwanie dla siebie został zwalony z łap. Warknął bojowo, wyrywając się złotej lwicy. Kukaa dyszała ze zmęczenia, ale w jej oczach odbijała się rządza mordu. 
- Zabiłeś go! - warknęła z jadem. 
Sawa skromnie dotknął łapą swojej piersi. 
- To było łatwe, jak odebranie lwiątku zabawki. - przybliżył się do lwicy. - A twoje córki są następne na mojej liście. Wkrótce żaden następca nie zostanie na Białej Ziemi. 
Zerknął w stronę czerwonookiej lwicy, ale jej już nie było. Wzruszył ramionami. Właściwie to nawet dobrze jej nie znał. Pojawiła się w ich grupie niewiele przed bitwą. Sawa skupił więc spojrzenie z powrotem na Kucee. Królowa trzymała głowę wysoko, nawet jeśli z jej oczu zaczynały płynąć łzy rozpaczy oraz wściekłości. Pewnie miała ochotę wtulić się w swojego partnera.
Sawa nie czekał na odpowiedni moment. Wybił się z tylnych łap, wskakując prosto na lwicę. Oboje zaczęli się siłować, wzniecając w powietrze kurz. Przeturlali się po ziemi. Sawa był silniejszy, Kukaa natomiast szybsza. Niestety ta pozycja była bardziej na korzyść wygnańca. Przycisnął lwicę do ziemi. 
- Możesz jeszcze błagać o litość. - stwierdził szyderczo.
Kukaa splunęła mu w pysk, spoglądając na niego wyzywająco. Choćby miała stracić życie nie ugnie się przed zdrajcą. Jej córki z pewnością sobie poradzą. 

Sawa nawet nie zauważył, że jego siły zaczęły słabnąć. Grupa Ciernia nie była na tyle liczebna, żeby stawiać czoła wyszkolonym białoziemcom. Być może gdyby Sawa nie był zaślepiony żądzą zemsty i poczekał z atakiem do odpowiedniej chwili, wynik mógłby okazać się bardziej korzystny, nawet jeśli nie wróciłby ze swoja grupą jako zwycięzca. Go jednak nie obchodziło życie towarzyszy. Pragnął zemsty i był przekonany, że jest coraz bliżej jej wykonania. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz